avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Rekonstrukcja ACL

Dystans całkowity:41.10 km (w terenie 12.00 km; 29.20%)
Czas w ruchu:00:22
Średnia prędkość:20.00 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:6.85 km i 0h 11m
Więcej statystyk
  • DST 4.00km
  • Czas 00:12
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 13 października 2015 | Komentarze 7

Kategoria Rekonstrukcja ACL


No i stało się.
Za mną ostatnia wizyta u najukochańszego ortopedy - dra SEBASTIANA KRUPY.
13.10.2015.
Trzy i pół miesiąca po operacji rekonstrukcji ACLa.
Niecałe 5 miesięcy po zerwaniu więzadła krzyżowego przedniego.

Na wizytę szłam pierwszy raz ciut niepewnie. Od wcześniejszej minęły 2 miesiące, podczas których co prawda katowałam rower, ale wizyt u rehabilitantki miałam raptem kilka - na palcach jednej ręki zliczę. Nie do końca czułam w jakim stanie moje kolano powinno się w tym momencie znajdować. I to też zakomunikowałam Doktorowi na samym początku. Rozwiał wszelkie moje wątpliwości co do delikatnego bólu, który odczuwam pod koniec ciężkiej trasy (jeszcze trochę to potrwa), co do dziwnego uczucia skóry w okolicy operowanej (to samo - z czasem minie samo), co do braku pełnego zgięcia (przez pełne rozumiem bezbolesne docićnięcie pięty do dupki). Potem kazał się położyć na kozetce :P i podczas badania fizykalnego i usg już tylko się uśmiechał donosząc mi, że jest wyśmienicie.
Przy okazji "oberwało się" z porządnego komplementu mojej cudownej fozjoterapeutce DOROTCE JASIŃSKIEJ (link). Doktor poprosił mnie bym Jej przekazała, że odwaliła kawał dobrej roboty. Piękne słowa usłyszane od Lekarza, który ciut upierał się bym na rehabilitację przyjeżdżałam do ichniego ośrodka - Centrum Rehabilitacyjnego "U Czamary". Ja byłam uparta. Zaufałam Dorotce i postanowiłam być przy Niej podczas całego procesu - wpierw dojścia do sprawności jako-takiej przed operacją, a później podczas rehabilitacji po operacji. Opłaciło się :-)
Na wizycie Lekarz również pozwolił na rozpoczęcie delikatnych przebieżek na bieżni. Nie byłabym sobą, gdybym delikatnie tego zalecenia nie zmodyfikowała i zamiast bieżni wybrała park. 18.08.2015 też doszło do lekkiej zmiany - miał być spokojny rower, bez podjazdów, wyszła Wielka Sowa jako inauguracja rowerowa pooperacyjna :P Miałam wielkie lęki związane z biegiem. Zaczęłam spokojnie. Podczas pierwszego biegu kolano pobolewało. Po powrocie również ból utrzymywał się do następnego dnia. Na drugim biegu było lepiej. Trzeci wszedł już zupełnie bezboleśnie.
Za każdym razem biegłam ok. 5 km, czyli delikatnie, w tempie 6 min z hakiem/km czyli również dość spokojnie.

No i okazało się, że nic już po mnie w gabinecie Doktora. Co miał zrobić to zrobił. Reszta rekonwalescencji leży w rękach moich i Dorotki. Wypisał zaświadczenie o zakończeniu leczenia, z którym od razu pobiegłam do Ubezpieczyciela. W przyszłym tygodniu mam komisję orzeczniczą. Bardzo jestem ciekawa jak się w tym wszystkim zachowa Nationale-Nederlanden.

No i jeszcze jedna kwestia. W grudniu powinnam stawić się "U Czamary" na pomiarach siły mięśniowej. Bo jeśli idzie o czworogłowy w operowanej nodze to ładnie wraca do siebie, ale wciąż sporo mu brak do zdrowej nogi. Pracuję nad tym ostro, mając nadzieję pięknie się przygotować na pomiary grudniowe.


Cały proces związany z rekonstrukcją ACL to była (i wciąż jeszcze jest!) naprawdę mocna przygoda. Przygoda, która nauczyła mnie pokory. I czerpania jeszcze większej radości z faktu, że MOGĘ! Wciąż mogę wszystko. Wystarczy tylko dać z siebie wystarczająco wiele a w zamian dostanę po dwakroć więcej. Nauczyła mnie, że nie można się załamywać nawet w ciężkich momentach, bo to NIC nie daje w zamian. Popłaca ciężka praca z uśmiechem na ustach i wiarą, że będzie dobrze. Nie!! Że będzie rewelacyjnie :-D



Poniedziałek, 12 października 2015 | Komentarze 3

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Wszystkie wpisy dotyczące okresu przed operacją, samej operacji oraz początkowego czasu rehabilitacji po rekonstrukcji więzadła krzyżowego przedniego robiłam w jednym określonym celu - by ewentulanie pomóc komuś kto znajdzie się w podobnej do mnie sytuacji.

Dla mnie bardzo pomocne były te nieliczne blogi, które udało mi się znaleźć i które do mnie przemówiły:
- Michał Szypliński,
- Czarna Mamba,
- Damian Radowicz, którego filmiki z ćwiczeniami z kilku pierwszych tygodni po operacji oraz opisy do nich okazały się bezcenne, wspaniałe i bardzo motywujące do działania.

Wiem z własnego doświadczenia jak dobrze jest poczytać o kimś kto przechodzi/przechodził przez to samo co ja. Wpisy osobiste, traktujące o sytuacjach i odczuciach, których nie znajdzie się w żadnych naukowych artykułach, były dla mnie wielką pomocą i wsparciem. I bardzo za nie dziękuję!

Menu powypadkowe:
1. upadek na rowerze --> skręcenie kolana --> zerwanie ACLa.
2. diagnoza.
3. czas od urazu do operacji.
4. operacja.
5. tydzień nr 1 i 2.
6. tydzień nr 3 i 4.
7. tydzień nr 5 i 6.
8. tydzień nr 7.
9. Wizyta u fizjoterapeutki po przerwie.
10. Zakończenie leczenia!!

I w wzwiązku z tym, że nie chcę syfić kategorii "Rekonstrukcja ACL" niezliczoną ilością wpisów z wycieczek rowerowych, to dopóki nie usłyszę od lekarza zdania: "leczenie zakończone" linki do wpisów z wycieczek, informacji rehabilitacyjnych, wieści od ortopedy będę wrzucać tutaj.

W związku z tym po kolei wycieczki:
1. Wielka Sowa - 13 km (18.08.2015);
2. Tama na Jeziorze Bystrzyckim - 26 km (19.08.2015);
3. Wokół Jez. Bystrzyckiego - 33 km (20.08.2015);
4. Trochę lekkiego terenu w Górach Suchych - 51 km (22.08.2015);
5. Podjazd do wsi Modliszów - 28 km (23.08.2015);
6. Podjazd na Przełęcz Sokolą - 65 km (24.08.2015)
7. Wokół Jez. Bystrzyckiego - 34 km (26.08.2015)
8. Michałkowa - 45 km + zdjęcie blizn po 2 miesiącach od operacji (27.08.2015)
9. Srebrnogórskie nie-ABeCety - 81 km (29.08.2015)
10. Upalna Wielka Sowa - 62 km (30.08.2015)
11. Ślęża i Radunia - 14 km (31.08.2015)
12. Gorące Jezioro Bystrzyckie - 33 km (01.09.2015)
13. Niedźwiedzica - 45 km (04.09.2015)
14. Do Wrocławia do szkoły - 80 km (05.09.2015)
15. Po Świdnicy - 7 km (08.09.2015)
16. Wokół Jeziora - 33 km (09.09.2015)
17. Glinno - 48 km (10.09.2015)
18. Ślężańskie asflaty - 55 km (11.09.2015)
19. Masyw Śnieżnika - 56 km (13.09.2015)
20. Prawie Wielka Sowa - 58 km (15.09.2015)
21. Jezioro Bystrzyckie - 32 km (16.09.2015)
22. Wielka Sowa i gleba - 63 km (17.09.2015)
23. Pitu-pitu po Ś-cy - 15 km (19.09.2015)
24. Masyw Ślęży - 20 km (20.09.2015)
25. Wielka Sowa bez szczytu - 69 km (21.09.2015)
26. Asfalt wokół Wzgórz Kiełczyńskich - 35 km (23.09.2015)
27. Asfaltowe bujanie się - 60 km (24.09.2015)
28. Rudawy Janowickie - 46 km (26.09.2015)
29. Pogorzała - 37 km (28.09.2015)
30. Wokół Wałbrzycha - 91 km (29.09.2015)
31. Nic ciekawego - 22 km (01.10.2015)
32. Szukając piękna, Michałkowa - 53 km (02.10.2015)
33. Lato w Górach Sowich - 75 km (04.10.2015)
34. Babie Lato atakuje - 37 km (06.10.2015)
35. Cudowne Góry Suche - 82 km (10.10.2015)
...


Wszystko się uda osiągnąć, tylko potrzeba siły, samozaparcia, uśmiechu (mimo cięższych chwil, które NA PEWNO się będą zdarzać) i tony ciężkiej pracy, którą trzeba pokochać całym sercem!



Piątek, 25 września 2015 | Komentarze 2

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Tych pitu-pitu D-P-D tudzież D-fizjo-D nie dodaję, ale ten jeden jest niezwykle istotny.
Otóż po około miesięcznej przerwie miała miejsce wizyta u mojej fizjoterapeutki Doroty Jasińskiej.

Kilka zdań w kwestii kolana.
ACL został zerwany 17 maja 2015, operacja pełnej rekonstrukcji z wykorzystaniem autoprzeszczepu ze ścięgien miała miejsce 29 czerwca 2015.
Od operacji minęło niecałe 13 tygodni.

Najgorszy okres (który dla bezpieczeństwa postanowiłyśmy przyjąć od 6go do 12go tygodnia po operacji) mam już za sobą. Przeszczep jeśli miał się przyjąć to się przyjął; powinien zacząć już ogarniać temat i zachowywać się coraz bardziej jak nowy ACL :-) Moje odczucia w kwestii "nowego" kolana to pełen optymizm i zadowolenie. Chodzę bez żadnych problemów, nie utykam od dawna. Z ortezy zrezygnowałam po blisko miesiącu od operacji. Później założyłam ją jeszcze raz - idąc na imprezę urodzinową.

Na rower wróciłam 18 sierpnia 2015, czyli 7 tygodni po operacji, za zgodą ortopedy dra Krupy. Od tego czasu do dziś przejechałam ok. 1200 km. W najpiękniejszych snach i marzeniach nie spodziewałam się tego jeszcze w lipcu, czy nawet na początku sierpnia.

Przez okres 6 - 12 tydzień starałam się uważać na siebie, co wychodziło mi połowicznie dobrze. Szczęściem nic złego się nie wydarzyło, ale los kusiłam ciut za mocno - kilka terenowych wyjazdów w góry chyba było zbędnych choć radujących moje upragnione mtb serce wielce. Jeszcze raz powtórzę - z perspektywy czasu patrząc uważam, że bezpieczniej byłoby poczekać jeszcze kilka tygodni i z czystym już sumieniem wrócić w góry. Było, minęło. PRZETRWAŁAM! I moje nowe kolano również :-)

Rozpoczął się 13ty tydzień, Dorotka wróciła i umówiłyśmy się na spotkanie. Ja postanowiłam sama sprawdzić jak po tym czasie wygląda kwestia zgięcia (wyprost wciąż jest ładny, przeprostu nadal brak). Ku wielkiej radości okazało się, że bez problemu jestem w stanie zgiąć nogę w kolanie do miejsca, w którym pięta znajduje się w odległości ok. 2 centymetrów od pośladka. W kolanie nie czuję bólu choć czuję coś czego nie umiem nazwać - inność. Przy takim zgięciu ciągnie już czworogłowy, który teraz będę intensywnie w domu rozciągać, by na wizycie kontrolnej u dra Krupy (13 października 2015, pierwszy raz od 18 sierpnia) dociągnąć piętę już do tyłka. Rzepka - wciąż bez szału - mniej ruchawa od rzepki w zdrowym kolanie. Praca praca praca - rozciąganie mięśni uda i masaż pasma biodrowo-piszczelowego. Powinno pomóc. Poza tym Dorotka jest bardzo zadowolona choć z uśmiechem stwierdza - nie zapominaj, że prócz jazdy na rowerze wciąż musisz wykonywać inną pracę nad kolanem. Staram się nie zapominać, choć różnie z tym bywa.
Czworogłowy pięknie się odnawia. Tempo jego powrotu do normalności również cieszy.

Pewnie czuć, że optymizm we mnie wielki, bo i tempo powrotu do kolejnych czynności życia codziennego, sportu mniej a później bardziej intensywnego jest piorunujące.
Muszę tu koniecznie podkreślić - szybkość powrotu do sprawności to kwestia bardzo indywidualna, zależna od tak wielu czynników, że porównywanie się z drugą osobą jest zupełnie bezcelowe.
Dla Aceelowców - wszelkie decyzje rehabilitacyjne powinny być podejmowane ZAWSZE w oparciu o zdanie ortopedy i/lub fizjoterapeuty!!

Tyle z frontu kolanowego. Wciąż do przodu, wciąż z radością i podekscytowaniem tym czym jeszcze kolano mnie zaskoczy.
Kto wie - może 13 października dostanę pozwolenie na kolejny przeskok w rekonwalescencji czyli bieganie...?


(fot. Cerber)


Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | Komentarze 7

Uczestnicy


Całkiem ładnie mi się to wszystko układa terminowo.
Dziś mijają dokładnie 3 miesiące od ślężańskich harców w wyniku, których te trzy miesiące przyniosły mi stos zupełnie nieoczekiwanych doznań, wrażeń i emocji.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu muszę wysunąć wniosek, który mnie zaskakuje i szokuje - nie żałuję, że się to stało. Mocna nauka, ale chyba trochę mi potrzebna. Nauka na przyszłość, że o ciało dbać trzeba wyjątkowo mocno kiedy chce się prowadzić takie życie jakie ja sobie w tym momencie wymarzyłam. Że nie ma "eeee, poboli poboli i przestanie", nie ma "później pójdę do lekarza z tym kolanem, żebrem, kostką...". Bo to później albo przychodzi za późno, albo nie przychodzi wcale.
Nie twierdzę, że zacznę się teraz nad sobą roztkliwiać, nie opuszczę asfaltu i nie wrócę w teren. Co to to nie. Ale przestawiło się moje myślenie o moim ciele. Nie jestem nieśmiertelna, nie jestem nie do zdarcia, nie każda kontuzja zagoi się sama.
Zmieniło się moje myślenie, zmieniła moja dieta, zmieniło zaufanie do lekarzy i fizjoterapeutów.
Bo w czarnej dupie bym teraz była gdyby nie zaangażowanie dra Krupy i fizjoterapeutki Doroty Jasińskiej. Swojego własnego wkładu nie umniejszam, ale on jest kroplą w morzu potrzeb po każdej większej kontuzji. A fachowcy największego kalibru są niezbędni i nieocenieni. I w tym miejscu dziękuję im z CAŁEGO SERCA za to, że 90 dni po zerwaniu więzadła krzyżowego przedniego i 49 dni po zabiegu jego rekonstrukcji mogę robić takie rzeczy:

--> 12 sierpnia 2015 - znów w górach. Tym razem decyduję się na towarzyszenie chłopakom podczas jazdy po Górach Sowich i wspinam się na 1015 mnpm na szczyt Wielkiej Sowy. Tym razem jeszcze jest za rano by przywitać się z Panem Wieżowym, ale co się odwlecze... :-)

(zdj. Radzior)



--> 15 sierpnia 2015
- powtórka z rozrywki. Bo okazuje się, że w Nadleśnictwie Świdnickim zakaz wstępu do lasu jest tylko umowny. Nadleśniczy pozwala rozsądnym turystom wejść do lasu. My się za takowych uważamy więc znów na szczyt i tym razem chłopaki pozwalają sobie na ciut dłuższą trasę. A ja??!! Dla mnie najważniejsze jest kilkaset metrów między Schroniskiem Sowa a krzyżówką fioletowego z czerwonym, które to pokonuję na rowerze, uciekając przed Radziem ile tchu w płucach i krążąc uradowana wokół niego w oczekiwaniu na dojście do nas Kuby. Ależ ja już się nie mogę tego doczekać, dłużej, legalnie, bez stresu... :-D
A na szczycie, w oczekiwaniu na chłopaków, gawędzę z Panem Wieżowym, który daje mi dobry motywator by czym prędzej rowerowo stawić się na szczycie - po dotarciu na górę postawi mi zwycięskie piwo. Panie i Panowie - czas start! :-P

(zdj. Radzior)


(zdj. Radzior)





--> 16 sierpnia 2015 - rowerowo Kubi, Ania i Bogu. Na piechotę Radziu i ja. Schodzimy Masywy Raduni i Ślęży. Na luzie, choć decydując się na absolutnie nietrywialne ścieżki. Podejście niebieskim pieszym (starym) na Radunię wylewa z nas siódme poty i piętnaste śmiechy :-) Odkrywamy nowe szlaki i korzystamy z pięknej pogody. Jest świetnie!


(zdj. Radzior)






Wrażenia z tych górskich podbojów: kolano dziś nie boli, nie bolało podczas chodzenia, nie napuchło itp. Jakbym powiedziała, że nie czuję delikatnego zmęczenia i dyskomfortu to bym skłamała. Ale teraz pytanie musi brzmieć - jak się przez 3 miesiące bardzo niewiele jakkolwiek chodzi, już nie mówiąc o górach to czego można oczekiwać?
Kondycja kuleje, ale nie ma tragedii. Niczego innego się nie spodziewałam.
Kolano coraz lepiej reaguje na nieoczekiwane bodźce zewnętrzne typu - lekkie omsknięcie się nogi na patyku, niewielka przeszkoda pod nogą, której nie dostrzegłam. Jest z tym coraz lepiej, czyli czucie głębokie zaczyna się odbudowywać. Jak chodzę po (mniej lub bardziej) niestabilnym podłożu to wciąż ze wzrokiem wpatrzonym pod nogi. Muszę widzieć przeszkody, bo zdecydowanie jeszcze nie ufam w pełni tej nodze.

Ale gdyby ktoś mi miesiąc temu powiedział, że tak będzie wyglądać połowa sierpnia w moim wykonaniu to w życiu bym nie uwierzyła.
Kroki, którymi zbliżam się do celu są wciąż coraz większe.
Ale do znudzenia powtarzam sobie - byle nie dać się zwariować i nie popaść w przekonanie, że już WSZYSTKO jest ok. Bo nie jest. I jeszcze przez długi czas nie będzie. Zatem jedziemy z koksem. Tym akcentem kończę i zabieram się za poranną serię ćwiczeń :-D

I mam olbrzymią nadzieję, że jutro będę mogła się tu zalogować w celu dodania wpisu z wycieczki....

AHOJ!!!


Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 | Komentarze 10

Kategoria Rekonstrukcja ACL

Uczestnicy


Rozpoczynam siódmy tydzień.

Wlazłam właśnie w najtrudniejszą i najbardziej zdradliwą – plotki głoszą – fazę rehabilitacji. Fazę, która jest dla pacjenta chyba najbardziej emocjonująca, bo robi się największe postępy – w tym czasie stan zapalny wewnątrz kolana powinien w końcu odpuścić, ból ustępuje, rany w środku coraz lepiej się goją, przeszczep obrasta w nowe tkanki i włókna nerwowe, dzięki którym będzie coraz lepiej z równowagą, propriocepcją, kolano w końcu zacznie się we własnym odczuciu robić „moje” a nie „obce”. Wszystko pięknie: chce się budować wieżowce, przenosić góry, wjeżdżać na Rysy i przebiec potrójny maraton. ALE! Mimo ogólnego wrażenia WOW w okolicach 7-9 tygodnia po operacji trzeba być wyjątkowo ostrożnym. Nowe więzadło w czasie tych automodyfikacji jest bardziej wrażliwe na uszkodzenia niż zaraz po zabiegu. Trzeba być ostrożnym ze zbyt dużym zgięciem (nie przekraczać 130 stopni) i przypadkowymi skrętami, co by przeszczepu nie naciągnąć, czy też nie naderwać. Prawdą jest, że ciężko jest nieprzypadkowo zrobić sobie a-ku-ku, ale ostrożności nigdy za wiele. Na imprezy z alkoholem lepiej powrócić do ortezy. Tak na wszelki wypadek :-D

A co się działo dotychczas.
Mam trzy najbardziej emocjonujące momenty tych dwóch tygodni:

  • SCHODY: Po około 4 tygodniach zrezygnowałam z dostawnego kroku podczas wchodzenia i przeszłam na naprzemienny. Schodziłam jeszcze wciąż dostawnie.
    3 sierpnia, 5 tygodni po operacji, zdecydowałam się na pierwsze zejście naprzemienne. Poszło. Z oporami, przede wszystkim gnieżdżącymi się w głowie, całe szczęście dość płytko. Pokonywanie kolejnych barier psychicznych sprawia mi gigantyczną frajdę. Uczę się siebie i swojego ciała jakby na nowo. Wspaniałe doświadczenie! Tak czy siak schodzę już naprzemiennie, wciąż trochę koślawo, unosząc lekko biodro operowanej nogi do góry. Ale ideały przyjdą z czasem, póki co cieszy dostateczna poprawność wykonywanych czynności życia codziennego.

  • GÓRY: 2 sierpnia 2015 – pierwszy górski spacer. Brygadą lądujemy w Andrzejówce. Inaczej niż zazwyczaj. Bez rowerów, bez wielkich planów. Ma być miło i przyjemnie. Ja bez kul, bez ortezy decyduję się za zgodą fizjoterapeutki Dorotki na pierwszy górski spacer. Podzielony na trzy krótsze etapy; łącznie blisko 8 kilometrów i 220 metrów w pionie. Kolano spisuje się wyśmienicie. Radość zalewa moje serce, bo w końcu jestem w górach aktywnie a nie całkowicie pasywnie.


(zdj. Radzior)
  • ROWER!!!: 10 sierpnia 2015 :-) :-) :-) Dla uczczenia faktu, że minęło dokładnie 6 tygodni od operacji! Tak po prostu NARESZCIE!!! Jeszcze nielegalnie, ale postanowiłam tego pięknego poranka, pod Andrzejówką, na moim ukochanym Reignie poćwiczyć startowanie i kończenie jazdy na rowerze wykonując przy okazji rundki honorowe wokół Schroniska. Kolejna bariera w głowie legła w gruzach. Ze startem i stopem podczas jazdy nie powinno być żadnych kłopotów :-D Matko, ależ te kilka minut cieszyło... Przy okazji, podczas gdy chłopki pomykali na rowerach ja przeszłam ok 6 km po górkach.





Jak małe dziecko z nową zabawką :-)

I kilka fotek z trasy spacerowej:












Poza tym wciąż dochodzą mi nowe ćwiczenia. Teraz dziennie ćwiczę ok. 3 godziny (2 godziny w domu i 1 godzina na rehabilitacji) + 2x30 minut marszu na fizjo i z powrotem. Z szyny CPM zrezygnowałam od razu po wskoczeniu na rower, na którym jeżdżę 1 lub 2xdziennie po 15-20 minut na rozgrzewkę przed dalszymi ćwiczeniami, z siodełkiem już na wysokości normalnej i z coraz większymi obciążeniami.
Spotkania z fizjoterapeutką mam codziennie od poniedziałku do piątku. Wciąż mobilizujemy rzepkę, która z dnia na dzień jest coraz bardziej ruchawa i coraz bardziej zbliżona do zdrowej. Wciąż masujemy blizny pooperacyjne, które wyglądają już bardzo ładnie z zewnątrz i myślę, że nie gorzej w środku.
W szóstym tygodniu weszły mi już trudniejsze ćwiczenia na czucie głębokie. Idą jak po maśle. Jestem nauczona funkcjonować z napiętymi mięśniami brzucha co fantastycznie przekłada się na ćwiczenia równoważne, podczas których mięśnie rzeczone napinam zupełnie nieświadomie, dzięki czemu utrzymanie się na berecie podczas ćwiczeń nie jest dla mnie problematyczne.
Ćwiczenia sprawiają coraz więcej radochy, są coraz trudniejsze, męczą i przepacają więc NARESZCIE TO CO LUBIĘ :-)

Zgięcie na dzień dzisiejszy
→ czynne do 130 stopni;
→ bierne trochę więcej, po godzinie u fizjoterapeutki i pracy nad zgięciem dochodziłam do odległości pięty od pośladka poniżej 10 cm. Ale zgięcie nie jest dla mnie priorytetem. Tymże jest dbanie o wyprost, co czynię regularnie. A nawet pojawia się przeprost jak się o niego postaram porządnie :)

Mam nadzieję, że następny wpis będzie już okraszony jakimś ludzkim dystansem pokonanym na rowerze... Wizyta u Ortopedy za 8 dni. Proszę uprzejmie o trzymanie kciuków bym dostała pozwolenie na jazdę!

AHOJ PRZYGODO!!!


Poniedziałek, 27 lipca 2015 | Komentarze 10

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Dokładnie 4 tygodnie temu zaczynałam powoli dochodzić do siebie po operacji. Minął miesiąc. Niecały.
Dużo?
Mało??
Nie da się tego określić. Bo dualizm towarzyszy mi na każdym kroku. Czuję jakby to było wczoraj, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego ile w tym czsie zrobiłam, osiągnęłam, z jakimi emocjami musiałam walczyć.
I podwójne emocje, z którymi niekoniecznie wciąż sobie dobrze radzę. Radość olbrzymia, że tak pięknie idzie rehabilitacja, pomieszana ze złością i żalem, że w ogóle muszę się z tym mierzyć. Tego drugiego coraz mniej. Pogodziłam się już dawno z sytuacją, w której się znalazłam. Zaakceptowałam ją. Nauczyłam się czerpać z niej wszystko co najlepsze. ALE... Wiadomo. Czasem różowe okulary po prostu zsuną się z nosa i trzeba dać sobie możliwość na uronienie paru łez nad stratą, która się już dokonała.



Co się działo przez te dwa tygodnie...

... 21 lipca (22 dni po operacji) mam kolejną wizytę kontrolną u dra Sebastiana Krupy, na którą docieram już bez pomocy kuli; w samym stabilizatorze. Mój lekarz ocenia, że kolano wygląda i działa bardzo dobrze jak na ten czas po zabiegu. Nie ma żadnych zastrzeżeń prócz stwierdzenia, że trochę mam nieruchawą rzepkę i muszę nad tym porządnie pracować (co oczywiście czynię już od jakiegoś czasu, tak sama jak i z fizjoterapeutką Dorotką). Sam zaczyna temat - jak tylko uda się na szynie dojść ze zgięciem do 110* przesiadamy się z szyny na rower stacjonarny. Pytam: "trenażer będzie ok?", odpowiedź "jak najbardziej" cieszy szalenie.
Zalecenia - zabiegi fizykoterapeutyczne, ćwiczenia z rehabilitantem, powoli można zacząć się rozglądać za siłką i odstawiać stabilizator. Zdejmuję go od razu po powrocie do domu. Zatem 3 tygodnie po operacji zaczynam się poruszać już w 100% o własnych siłach :-) Przez cały czas ćwiczę intensywnie mniej więcej tak jak to opisałam tutaj. 4-5 godzin dziennie (połowę z tego zżera szyna CPM).

24 lipca Dorotka po raz pierwszy zabiera się za masaż blizn pooperacyjnych. Boli. Boli mocno. Wychodzę po godzinie zajęć bardziej zmasakrowana niż przed nimi. Nie Jej wina. Trzeba przeboleć te kilka pierwszych "sesji masarskich" by później nie mieć znacznie gorszych problemów ze zrostami i niekorzystnymi zbliznowaceniami wewnętrznymi. Humor tego dnia mam fatalny, bo prócz katorgi z kolanem mam na głowie jeszcze babską przypadłość. Hormony buzują, łzy się leją, Kuba wspiera z bezpiecznej odległości.
Wieczorem zjawiamy się u Kodowian - pierwszy weekend poza domem od operacji :-D Ależ to mi było potrzebne. Raz - towarzysko, dwa - będąc z dala od domu zaniedbuję ćwiczenia, mimo, że przybory wzięłam ze sobą. Robię to świadomie, czuję, że noga jest zmęczona prawie czterema tygodniami ciężkiej pracy bez przerwy. Słucham się jej zatem i przerwę dwudniową robię. Jak się okazuje w poniedziałek rano - to była w 100% trafiona decyzja. W poniedziałek (dziś), 4 tygodnie po operacji, po raz pierwszy poczułam się z moją nogą komfortowo. Oczywiście, że nie idealnie, nie zdrowo, nie zupełnie bezboleśnie, ale komfortowo. Póki co - starczy. A to odczucie dało WIELKI kop do dalszej pracy.
W niedzielę 2,5kilometrowy spacer do Parku Zdrojowego, jeszcze w ortezie. Bez problemów, w Słońcu i z uśmiechem na ustach!

No i NARESZCIE po 28 dniach po raz pierwszy wsiadłam na rower!!!




Mój pierwszy raz na trenażerze. Około 10 minut. Jak stałam tak "wskoczyłam" i zaczęłam pedałować. Na początku kolano się buntowało, bolało, zginało bardzo opornie. Ale po kilku powolnych obróceniach korby poszło. Aż się ze mnie pot zaczął lać, mimo zerowych obciążeń i najlżejszych przełożeń... Nie mogę się doczekać kiedy wrócę w teren. Oj będę płakać nad moją utraconą formą, będę :-P
Pozycję mam tragiczną. Siodło o wiele za wysoko (zalecenie lekarskie, by nie przeginać na początku ze zgięciem) strasznie obciąża plecy. Mam jednak nadzieję, że z każdym dniem będę mogła sobie pozwolić na kolejne kilka milimetrów w dół. Będzie więc coraz lepiej.
Ciężko będzie się ograniczyć do zaleconych 10-15 minut dziennie x 3 (rano, po południu, wieczorem), ale nie zamierzam przesadzać. Wciąż walczę ze sobą by nie przesadzać!

No i ostatnia radość - dziś po raz pierwszy wyszłam z domu bez ortezy.

Kolejna wizyta u mojego ortopedy dopiero 18 sierpnia. Zamierzam do tego czasu zrobić wszystko by było jak najlepiej. Bym nie tylko ja była dziko dumna z siebie, ale by i On to odczucie ze mną współdzielił :-D

Na tę chwilę chyba tyle ode mnie. Czas ogarnąć chatę, bo Kot miejsca nie może już prawie znaleźć do położenia się ....



Bawcie się, uśmiechajcie, korzystajcie z lata i... NIE JEŹDZIJCIE ZA WOLNO!!! :-)


Środa, 15 lipca 2015 | Komentarze 7

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Rozpoczynamy trzeci tydzień rekonwalescencji pooperacyjnej. Wydaje się to dobrym momentem, by rozprawić się z 14stoma początkowymi dniami.

Poprzedni wpis traktował o samej operacji i chwili po niej. Teraz czas na kilka słów o (plotki głoszą) najgorszym czasie - pierwszych dniach po operacji. Do rzeczy...

... Było dobrze. Naprawdę.
Nastawiłam się na małą rzeź. Wgłębiając się choćby w opisy Michała Szyplińskiego (polecam lekturę każdemu, kto zmagać się będzie z rekontrukcją ACLa!); czytając relacje innych aceelowców, którzy przeżywali niejednokrotnie katusze przez pierwsze doby po zabiegu obawiałam się tego okrutnie.
Wszystko co najgorsze mnie ominęło. Nie było krwiaków i siniaków, nie było obrzęku, nie było wysięków nakazujących ściąganie płynu z kolana. Bólu było niewiele, postępy wciąż szły do przodu, bez zastojów, bez kryzysów, bez nadużyć z mojej strony skutkujących cofnięciem się w procesie rehabilitacji.

Równy tydzień po operacji, 6.07.2015 zjawiłam się w Centrum Medycznym eMKa MED na ul. Ślężnej u dra Krupy na pierwszą wizytę kontrolną. Doktor obejrzał z uznaniem kolano, uradował się widząc pełen wyprost, zdjął szwy z dwóch mniejszych ran i zmienił ustawienie ortezy z zakresu 0* - 30* na zakres -10* - 60* i zaprosił jeszcze raz na piątek (10.07.2015). Ucieszyło mnie bardzo gdy usłyszałam, że kolano wygląda jakby żadnej rekonstrukcji tam nie było. Wszystko goi się pięknie, tak trzymać!
Na drugiej kontroli, po 4 dniach, zdjęte zostały szwy z rany pobierania ścięgien na nowe więzadło. Słyszę piękne informacje - można spać bez ortezy (największa udręka tego okresu!), w poniedziałek, 2 tygodnie po operacji, mam zwiększyć zakres na ortezie do 90*, staw nadal jest bez obrzęku, rany są wygojone.
Dostaję zalecenia - kontynuować ćwiczenia poszpitalne (unoszenie chorej nogi do góry w trzech pozycjach).
U fizjoterapeuty: krioterapia, elektrostymulacja czworogłowego, mobilizacja rzepki, szyna CPM (mam w domu od wczoraj, wypożyczoną póki co na 14 dni).
Do lekarza na kolejną wizytę mam się stawić po ok. dwóch tygodniach. Pod koniec trzeciego tygodnia po operacji mam zacząć odrzucać kule, około tydzień później - jeśli wciąż będą takie fajne postępy - odrzucimy ortezę :-D
Kilka słów w kwestii ortezy napisała pięknie Mamba. Nie będę się powtarzać, bo zrobiła to tak, że nic dodać nic ująć. Im mniej stabilizatora tym lepiej, w granicach rozsądku i wciąż pamiętając, że to lekarz prowadzący jest dla Was Panem i Władcą; jeśli nie ufacie jego zaleceniom - umarł w butach!!! Ja po domu przestałam chodzić w ortezie po około tygodniu od operacji. Do snu zdjęłam ją, gdy lekarz pozwolił. A mam aktualnie tak płytki sen, że budzę się na każde swoje poruszenie, każdą zmianę pozycji. Nie widzę szansy, by we śnie coś sobie przykrego z kolanem zrobić. Dziś z powrotem zaczęłam poruszać się po domu w ortezie, ale to ze względu na odrzucenie jednej kuli. Za 2 dni mam zamiar spróbować poruszać się po domu już zupełnie o własnych siłach (wciąż w stabilizatorze).

Moja codzienna rehabilitacja od dziś (po pierwszej wizycie u fizjoterapeutki Dorotki Jasińskiej) wyglądać będzie mniej więcej tak:
- szyna CPM (zakres od -10 do 90*): ok 30 minut,
- mobilizacja rzepki: ok 10 minut,
- ćwiczenia z piłką i poduszką sensoryczną na dwugłowy uda (leżąc na ziemi, ugięta w kolanie noga spoczywa na piłce, stopa przytrzymuje poduszkę przy ścianie - dociskam poduszkę stopą, dociskam piłkę goleniem, wstrzymuję, rozluźniam): 5 - 10 minut,
- ćwiczenia z taśmą rehabilitacyjną na czworogłowy uda, wyprost i mięśnie pośladków: 5 - 10 minut,
- unoszenia nogi w trzech pozycjach (na dzień dzisiejszy doszłam do 360 unoszeń, czyli ponad 1000/dzień): 20 - 30 minut.
- od przyszłego tygodnia dojdzie jeszcze co najmniej trening respiracyjny na SpiroTigerze oraz masaż blizn pooperacyjnych.
Rano, po południu, wieczorem. Około 4 godzin dziennie. Zacnie. Ale bez tego nie będzie powrotu na Ślężę w przyszłym roku, zatem... BEZ MARUDZENIA! :-)

Poduszka sensoryczna:


Piłka rehabilitacyjna (65 cm średnicy):




Szyna CPM:




No i zgięcie, równo 14 dni po operacji. Póki co zdecydowałam, że nie będę czynnie zginać kolana do 90*. Nad kolanem 2 dni temu pojawił mi się mały obrzęk, kto wie, czy to nie przez przegięcie ze zginaniem.... Do wizyty kontrolnej na 90* będę sobie pozwalać wyłącznie na szynie CPM.
Czworogłowy FLAK!


Wielką radością tych dwóch pierwszych tygodni była sobota - 12 dni po operacji, kiedy to pierwszy raz pokonałam pewien niewielki dystans (kilkadziesiąt metrów) bez wspomagania się kulami. Raczej eksperymentalnie jeszcze, ale udało się, a to cieszyło jak wjazd nocą na Śnieżkę :-D


Poniedziałek, 29 czerwca 2015 | Komentarze 17

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Nareszcie! Nadszedł ten dzień. Dzień, na który mniej lub bardziej niecierpliwie wyczekiwałam 43 dni. No nie do końca, bo rozmiar zniszczeń, który dokonał się w moim kolanie podczas upadku 17 maja, nie był znany od początku. Ale bez wnikania po raz kolejny w szczegóły. Minęło 6 tygodni i 1 dzień (opisane wcześniej).

O godzinie 8:40 zjawiam się w Centrum Medycznym eMKa MED na ulicy Ślężnej 169 we Wrocławiu.
Na miejsce dowozi mnie mój kochany brat Radzior.
Już podczas dojazdu uzmysławiam sobie, że nie zabrałam kapci. Myślę - olać, chyba za wiele nie pochodzę...

O godzinie 9:00 przychodzi przemiła pani Asia i zabiera mnie na Oddział, spisuje moje dane, kseruje co Jej potrzebne, prowadzi mnie do mojego pokoju i przedstawia panu Jankowi - pielęgniarzowi, który skutecznie umilał mi czas spędzony na oddziale :D
Dostaję do wypełnienia ankietę (nie wiem co zaznaczyć w pytaniu: Czy pije Pan/Pani regularnie alkohol? W sumie tak, nawet jakbym piła raz do roku to wciąż by było regularnie raz w roku. Dziwne pytanie. Później przychodzi mój oprtopeda dr Sebastian Krupa, stwierdza, że rzeczywiście trochę głupio sformułowane to pytanie i rozwiewa moje wątpliwości: Nie piję regularnie. Dobrze! :P)
Swoją drogą łaknienie mnie zaczyna męczyć. Nic nie piłam od 19:00 dnia poprzedniego. A tu zbliża się południe...

Dłuuuugo czekam na anestezjologa. Do 12:30. Szczerze to powinien ktoś dać mi znać, że to trochę potrwa, nie siedziałabym jak na szpilkach 3 godziny. Nic tam. Poczytałam, pod koniec szpilki się stępiły i nawet na chwilę przysnęłam. W międzyczasie do pokoju wjeżdża moja współlokatorka po operacji barku. Fajna babka, z początku mocno otumaniona po znieczuleniu. Czadowo się obserwuje jej powrót do rzeczywistości.
W końcu zjawia się anestezjolog. Od tej chwili wszystko pędzi z prędkością światła. Szybko tłumaczy mi jak będzie wyglądać kwestia znieczulenie, każe zmienić jeansowe krótkie na bawełniane krótkie spodenki (taki był plan) i już za sekundy trzy jest z powrotem.

Idziemy na salę operacyjną. Dostaję jednorazowe kapcie, czepek, kładę się na stole. Dobiera się do mnie pielęgniarka.
1) Wenflon. Nie wyglądało to miło przed wbiciem, ale poszło gładko, prawie bezboleśnie. Pomiar ciśnienia i już wpada anestezjolog;

2) Znieczulenie miejscowe/blokada - igła w kręgosłup. To już nie jest tak miłe jak igła w żyłę :P Trochę boli, choć spodziewałam się większego hardkoru, czuć jak płyn wpływa do środka - dziwne uczucie, ciekawe. Wszystko wokół dzieje się wciąż bardzo szybko, ale personel gawędzi ze mną miło. Z pielęgniarką stwierdzamy, że wzrost 158 cm to najpiękniejszy wzrost dla kobiety :D Anestazjolog coś marudzi o 164, ale co on tam wie...
3) Za chwilę wchodzi dr Krupa, sprawdza jak znieczulenie. Mam wrażenie, że nieszczególnie, czuję jak mnie szczypie w kolano, czuję jak mnie kłuje igłą. Czy boli? Chyba nie, ale ani myślę dać się rzeźbić przy tak działającym czuciu!!! Coś tam jeszcze we mnie znieczuleniowego pakują (a może to ino placebo, abym się lepiej poczuła... :)) i jedziemy z koksem.... Przysnęłam! SZIT!!!
4) Budzę się w trakcie. Wszystko pamiętam jakby to miało miejsce 20 lat temu i do tego było ino snem. Wiem, że coś narzekam, że zasnęłam, mimo że nie planowałam! Brawo za precyzyjne operacyjne plany! Wiem, że jarałam się wnętrzem swojego kolana, które widziałam na ekranie. Wiem, że czułam jak mnie "maltretuje" tam za zasłonką, szarpie, cuda wydziwia, widziałam gruby drut w moim kolanie i czułam jak go wyciąga ze mnie. Wrażenia PIERWSZA KLASA. Pamiętam jak przedstawił mi moje nowe więzadło a ja pomyślałam (a może i powiedziałam) Serio!? Ta meduza??!! Podczas operacji zostałam poinformowana, że podczas urazu doszło jednak do całkowitego zerwania więzadła przy przyczepie. Trudno. Po cichutku liczyłam na lepsze wieści, ale CO TAM! Grunt, że zbliżamy się ku końcowi.
5) Zdaje się, że po operacji anestezjolog pakuje mi w pachwinę jeszcze jedną dawkę znieczulenia, która ma mi przedłużyć działanie tego wcześniejszego na operowaną nogę. Oby.
6) Jak przez mgłę pamiętam przewiezienie do pokoju i "przerzucenie" mnie na moje łóżko. Chwilę jeszcze jestem otumaniona, wysyłam smsa Kubskiemu i Mamie, że po wszystkim, że żyję i daję sobie chwilę na odpoczynek... Jest godzina 13:59. Szybka akcja!

Po ok. 2,5 godzinie w końcu podniesiono mi zagłówek i pozwolono się napić. Zimna woda i głowa ponad poziomem - cudowne chwile...
Pzed 17:00 zjawia się Mirek, zaraz po nim dostaję krupnik, ależ pyszny krupnik!!! Kolejna "pierdoła", która rozgrzewa mi serce. Ok. 18:00 nadchodzi Alinka, zaraz po niej Toomp. Jest przemiło. Gapimy się na moją nogę, krzywiąc się odrobinę na widok drenów:

O 19:00 wjeżdża niebieńskie drugie danie.

Goście opuszczają mnie o 20:00 wraz z odchodzącym w zapomnienie znieczuleniem pierwszym. Pachwinowe się utrzymuje przemiło, bo chorą nogę wciąż mam zdrętwiałą. Po wyjściu gości zanurzam się w lekturze. Przed 22 przychodzi pielęgniarka z kolejną kroplówką i tabletką nasenną. Z przyjemnością, dziękuję uprzejmie!

Długo nie mogę zasnąć, pamiętam, że ostatni raz zerknęłam na telefon około północy. Nie boli, ale wszystko jakoś nie pozwala mi spać. No, ale jak już się udało to porządnie. Chyba się w nocy nie budziłam.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Poranek dnia następnego jakoś niemrawo pamiętam. Było śniadanie, potem sama nie wiem co było. Przed południem przyjechał Kubi i wspólnie czekaliśmy na fizjoterapeutkę z zaleceniami na najbliższy tydzień. Przyszła ok. 13:00, ustawiła ortezę, przekazała zalecenia oralnie i na kartce. I w sumie na nas nadszedł czas. Z uroczym Panem Jankiem zjechaliśmy windą, dotarłam do samochodu i WSIO! Do domu.

Pierwsza noc w domu to koszmar. Prawie nieprzespana. Ból to jedno - wcale nie był taki znów obezwładniający, choć byłabym zdecydowanie szczęśliwsza bez niego. Gorsze to sama obecność ortezy na nodze i konieczność spania na plecach co jest dla mnie zupełnie nienaturalną nocną pozycją. Druga noc w domu dopiero przede mną. Mam nadzieję, że dziś już będzie lepiej.

1 lipca, czyli drugi dzień po operacji, to przemiły dzień. Dużo czasu spędzonego w towarzystwie Mamy, która dbała o mnie jak o cierpiącą córkę :P
Dziś też zaczęłam samodzielną rehabilitację:
- regularne, izometryczne, napinanie czworogłowego.
- prostowanie nogi (wciąż mi się nie chce wierzyć, ale jestem prawie pewna, że mam już osiągnięty pełny wyprost bez wielkiego bólu);
- ćwiczenia stawu biodrowego: unoszenie prostej w kolanie nogi do góry w leżeniu na plecach, na zdrowym boku i na brzuchu; 3 razy dziennie, 3 serie, po 5 powtórzeń w serii. Codziennie, aż do wizyty kontrolnej (najbliższy poniedziałek 6.07), będę dokładać po 2-3 powtórzenia do serii.
Dziś też samodzielnie zmieniłam opatrunek, z radością patrząc w końcu na moje kolano w pełnej krasie:

Niezmiernie cieszy fakt tak małej różnicy w wyglądzie chorej i zdrowej nogi. Brak siniaków, krwiaków, opuchlizny, czy sporego obrzęku. Podjerzewam, że jakiś płyn będziemy z niej ściągać, ale wygląda to naprawdę bardzo przyzwoicie.
I ból wciąż jest całkowicie do zniesienia.

Jeśli idzie o operację i okres tuż po niej to by było chyba tyle w temacie.
Kolejny etap - zdjęcie szwów i walka o kolejne zgięcia. Póki co mam pozwolenie na zakres od 0 do 30*. Po cichu liczę, że w drugim tygodniu będziemy walczyć o 60*. Również od drugiego tygodnia zaczynam już rehabilitację z fizjoterapeutką Dorotką. Ależ jestem podekscytowana tym wszystkim! :-)


Środa, 24 czerwca 2015 | Komentarze 16

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Minęło dokładnie 38 dni od upadku na stoku Ślęży, w wyniku którego doszło do skręcenia stawu kolanowego, czego skutkiem było naderwanie/zerwanie więzadła krzyżowego przedniego, naderwanie pobocznego piszczelowego i inne mniej szkodliwe dolegliwości towarzyszące (mały obrzęk itp.).

17 maja 2015 r. (dzień wypadku)
Diagnoza w dzień wypadku, usłyszana na SORze, brzmiała dość optymistycznie – podejrzenie uszkodzenia więzadeł pobocznych, więzadło krzyżowe nienaruszone. Dlaczego optymistycznie? Ano dlatego, że poboczne – w odróżnieniu od krzyżowych – posiadają zdolności regeneracyjne. Zalecenie lekarza dyżurującego na SORze:
  • odciążenie kończyny, wyższe ułożenie, chód o kulach, później opaska elastyczna
  • okłady z lodu, Voltaren żel 3xdz
  • przez 5 dni lek przeciwzakrzepowy (po co? Ja się pytam. Skoro nogi nie miałam unieruchomionej, żadnego gipsu, żadnej ortezy...)
  • konsultacja ortopedyczna po 10 dniach od urazu.
Hmmm... Coś mi nie chciało grać. 10 dni? Nie czułam się źle. Ból nie był w żaden sposób uciążliwy, nie potrzebowałam środków przeciwbólowych, kolano miało całkiem sensowną ruchomość. Mój stan absolutnie nie wróżył przykrych wieści, które miałam niebawem usłyszeć. Jednak nie zamierzałam czekać aż dziesięciu dni na spotkanie ze specjalistą.


20 maja 2015 r.
Po trzech dniach wylądowałam w Świdnicy w OSTEONie u dra Duszkiewicza, któremu już podczas badania fizykalnego mina zrzedła. No więc jak jemu zrzedła to o mnie wspominać nie trzeba. Podejrzenie – uszkodzenie krzyżowego, poboczne raczej nieruszone i zdrowe. Zalecenie – wykonanie czym prędzej badania rezonansem magnetycznym w celu potwierdzenia (a zdecydowanie lepiej wręcz przeciwnie) podejrzeń.
Zalecenia – izometrią starać się nie doprowadzić do śmierci czworogłowego, stosować okłady chłodzące, nogę trzymać powyżej poziomu.

26 maja 2015 r.
W Wałbrzychu odbywa się badanie MRI. Nawet nie boli fakt dość sporej obsuwy czasowej, w poczekalni spędzamy 2,5 godziny. Nic tam. Byle już dowiedzieć się czegoś konkretnego. Czekanie na werdykt zabija powoli mojego ducha. Samo badanie trwa 45 minut. Wydaje mi się, że pod koniec przysnęłam. Lekarski opis badania otrzymuję następnego dnia rano. Żaden ze mnie lekarz. Na anatomii też znam się tylko ciut lepiej niż na samochodach, ale geniuszem w tym temacie być nie muszę by zrozumieć co znaczy te kilka zdań. Chyba dopiero teraz zaczyna do mnie powoli docierać, że naprawdę nie jest dobrze. Że moje wszystkie plany na ten rok legły w gruzach razem z niefortunnym podparciem się podczas upadku. Że nie będę w tym roku spać z rowerem pod chmurką, na szczytach. Że nie pokonam kolejnego rekordu dystansu. Że nie zrobię kolejnych postępów w zjazdach. Póki co jeszcze w głowie króluje rower, a raczej pożegnanie z nim, dopiero później zacznę tęsknić za zwykłym chodzeniem. Zaczyna się mocno dla mnie ciężki czas.

30 maja 2015 r.
Zjawiamy się z Kubskim na Przełęczy Tąpadła. On rowerem, ja o kulach. Dużo łez wylewam tego dnia, czekając jak wróci z przejażdżki. Nic mi nie wychodzi czytanie książki. Użalam się nad sobą do upadłego. Na sam koniec wsiadam na kilka chwil na rower. Sprawia mi to radość nie z tej ziemi! Pedałowanie, nawet bardzo delikatne, boli w kolanie.

1 czerwca 2015 r.
Opis badania MRI przesłałam drowi Duszkiewiczowi 27.05. Uznał on, że nie ma tam informacji, które by mnie zmuszały do super-szybkiej wizyty u niego, ale informację, której się spodziewałam i której się obawiałam, przekazał mi przez telefon od razu – czeka mnie rekonstrukcja więzadła. 1.06 zjawiam się w przychodni, dostaję skierowanie do szpitala i zalecenie dalszego popierdzielania o kulach.

Gdzieś w międzyczasie z pomocą przychodzi mi mój kumpel, który przeszedł tę operację 2 lata wcześniej. Na operację poleca z czystym sumieniem dra Sebastiana Krupę, przyjmującego we Wrocławiu. Sprawdzam opinie na Jego temat w internecie. Utwierdzają mnie w decyzji – rezerwuję wizytę na 10 czerwca. Rozmowa z Bartkiem jest pomocna z kilku innych powodów. Po pierwsze wiem co ten chłopak teraz wyprawia. Na rowerze, na desce, na kajcie... Wiem, że rekonstrukcja to nie koniec świata. To po prostu nowy początek. No dobra. Teraz ze mną lepiej więc brzmię radośnie w tych bredniach. Wtedy na chwilę mnie pocieszył. Potem znów wróciłam do czarnych myśli. Teraz wiem, że ten zły czas musiał przyjść, musiałam to przetrawić, uporać się ze wszystkim na swój sposób i wrócić do żywych. Tak też się stało. A po drodze...

Na początku szydełko.


Później towarzysko:
  • 3 czerwca 2015 – z Alinką jedziemy autem pod Andrzejówki na ploty. Dzień upałów. Dużo plot, spalenia skóry i pierwszego dość sensownego spacerku: 30 minut szutrem. Ręce bolą porządnie.

  • 4 czerwca 2015 – Kouty. Kubi, Ania i Bogu rowerowo. Ja + dwie Mamy towarzysko. Znów trochę kuśtykam. Bardzo to dla mnie ciężki dzień emocjonalnie. Znów ryczę potwornie gdy nikt nie patrzy. Znów chwilę jeżdżę na rowerze. Dłuższą chwilę. Może nawet z minutę :) Po placyku przed knajpą. Pedałowanie wciąż boli.
  • 6 czerwca 2015 – po raz wtóry z Kubą na Przeł. Tąpadła. Teraz już nie daję tak łatwo za wygraną. Dochodzę o kulach ciut powyżej Polany z Dębem. 1,5 km w 45 minut!!! O ZGROZO! No ale ok. Mam do dyspozycji ino jedną nogę. I tak jestem z siebie dumna szalenie! Płaczę, ale coraz mniej. Robię coś a to już dla mnie dużo. Nie lamentuję samotnie w ciemnym domu, lamentuję wylewając siódme poty. Tak można!

10 czerwca 2015 r.
Pierwsza wizyta u dra Krupy. Wrażenie bardzo pozytywne. Badanie usg wykazuje wysięk, badanie fizykalne pokazuje brak pełnego wyprostu, za to świetne zgięcie: 120*. Doktorowi bardzo nie podoba się fakt, że wciąż chodzę o kulach. Stwierdza, że w aktualnym stanie jeszcze nie nadaję się do cięcia. Muszę walczyć o pełen wyprost (dla Niego warunek konieczny by mnie zapisać na operację), muszę stopniowo pozbywać się kul, powinnam chodzić w ortezie ze wzmocnieniami bocznymi (nie uczyniłam tego i dobrze, bo dzięki temu czworogłowy się trochę napracował), mam walczyć o czworogłowy (co do tej pory robiłam ino izometrią ze względu na kule). Wskazany termin kolejnej wizyty – za 2 tygodnie.
Wiem zatem, że mam 2 tygodnie by dojść do jako takiej sprawności. Tak serio? Nie wierzę w to ani trochę, że uda mi się odrzucić kule. Dlaczego? Ano ze strachu. Podczas wypadku staw nie spełnił swojej roli dwukrotnie, co cały czas miałam świeżo w pamięci. W międzyczasie przypadkiem delikatnie podparłam się na tej nodze i czułam gigantyczną niestabilność i pewność, że nie ustoję tego. No nic. Walkę podjąć muszę!

15 czerwca 2015 r.
Pierwsza wizyta u wspaniałej rehabilitantki Doroty Jasińskiej (http://rehabilitacjaswidnica.pl/). Jak się okazuje Dorotka od początku podejrzewała, że to moje „nigdy nie uda mi się chodzić bez kuli” to takie trochę wyssane z palca. Powiedziała mi to oczywiście dopiero po cudownym uleczeniu:) I nie wyolbrzymiam. Po niecałej godzinie (pierwszej u Niej godzinie!) zrobiłam pierwsze kroki o własnych siłach. Skubana wiedziała jak mnie podejść. A ja Jej zaufałam. I udało się! Kochani – UFAJCIE SWOIM REHABILITANTOM!
Wizyty miały miejsce 4 razy w ciągu tygodnia, w kolejnym jeszcze dwie. Zalecenia od Dorotki – zaopatrzyć się w taśmę rehabilitacyjną, poduszkę sensoryczną i okład żelowy chłodzący (zakupiłam wraz z opaską, bardzo wygodne cudo).
Rehabilitacja przyniosła efekty tak cudowne, że:

  • 17 czerwca 2015zdobyłam pieszo szczyt Wielkiej Sowy, w razie potrzeby podpierając się raz na jakiś czas jedną kulą. Dla przypomnienia: chodziłam o własnych siłach dopiero drugi dzień, po miesiącu kuśtykania o kulach. Już w Świdnicy wsiadam na rower. Podczas odrywania chorej nogi od podłoża coś w niej strzela. Ból zalewa mi mózg. Nie umiem się zatrzymać. Kuba dochodzi do mnie. Pomaga mi zejść z roweru. Jakoś dochodzę do domu. Nie wiem co się stało.


  • 21 czerwca 2015zdobyłam szczyt Ślęży, schodząc z niej czerwonym szlakiem pieszym, na którym ponad miesiąc wcześniej doznałam kontuzji. Dobrze było się zmierzyć z tym miejscem. 10 kilometrów porządnego terenu. To było mocne! W pewnym momencie podczas podchodzenia na wysoki kamień znów dzieje się to samo co na rowerze 4 dni wcześniej. Ból wyciska mi łzy z oczu. CO JEST?! Boli, boli, potem boli mniej, po kilku minutach dochodzę do siebie i na spokojnie kontynuuję zejście na parking. Na drugi dzień zauważam nad kolanem opuchliznę. Nie do końca to opuchlizna, ale robi się taka twarda gula, która przywodzi mi na myśl bardzo spięty mięsień. Może to mięsień obszerny boczny – jedna z głów czworogłowego – mi się obraził za ten wysiłek?


24 czerwca 2015 r.
Druga wizyta u dra Krupy. Doktor jest zadowolony z postępów. Pełen wyprost jest, ból przy zgięciu i gula nad kolanem okazuje się nie być mięśniem, a wysiękiem. Nigdy bym nie zgadła! Okazuje się, że te dwa wypadki bardzo bolesne i nieprzyjemne to prawdopodobnie walające mi się po stawie pozostałości więzadła krzyżowego, które się wpieprzają w pracę stawu, blokują ruch i powodują tym ten nagły przeskok, ból i wysięk. Grrr!! Doktor stwierdza, że głównie z tego względu należy się szybko decydować na operację (taki też miałam plan), gdyż każdy taki „psikus” może uszkodzić mi w efekcie chrząstkę. O NIE! Póki co dzięki. Więcej mój organizm nieszczęść sobie nie życzy.
Zapada decyzja – 29 czerwca 2015 roku o godzinie 9:00. Tniemy i jedziemy z koksem. Przez te kilka dni jeszcze będę walczyć ćwiczeniami z czworogłowym. Choć czasu niewiele. A w weekend zjazd w szkole.

DO BOJU!!!


Środa, 27 maja 2015 | Komentarze 34

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Trochę milczałam, bo ani zapeszać nie chciałam, ani szczególnie chęci nie było by się tym dzielić, skoro to jeszcze nic pewnego.

Dziś przyszła ostateczna diagnoza (po zapoznaniu się ortopedy z wynikami badania MRI) potwierdzająca uszkodzenie więzadła krzyżowego przedniego kwalifikujące mnie do operacji, w wyniku której więzadło zostanie zrekonstruowane.

Część wyniku badania rezonansem:
"Więzadło krzyżowe przednie pogrubiałe, o podwyższonej intensywności sygnału szczególnie w części bliższej i środkowej , jednak nie można wykluczyć istnienia włókien o zachowanej ciągłości- ze względu na nieodległy uraz i zmiany krwotoczne w więzadle nie można z całą pewnością ocenić czy jest ono uszkodzone całkowicie czy częściowo. ( <-- co nie zmienia faktu, że tak czy siak predestynuje mnie do operacji... - przyp. autorki:) )

Więzadło poboczne przyśrodkowe o zachowanej ciągłości, z widocznym obrzękiem zarówno głębiej jak i powierzchownie do struktur więzadła- co przemawia za uszkodzeniem II stopnia.
"

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wycieczka, na której więzadło rozpierdzieliłam czeka na dodanie i pewnie zostanie dodana niebawem wraz z jedną czy dwoma jeszcze zaległymi.

Mam nadzieję, że operację uda się umówić jak najszybciej i zacząć działać.
Wiem, że czekają mnie miesiące intensywnej pracy nad powrotem do sprawności, ale jestem z tym pogodzona i gotowa by podjąć walkę!

Różne plany na ten rok były, różne cele - mniej lub bardziej nakreślone czy zdefiniowane.

AKTUALNY CEL NR 1 - wsiąść jeszcze w tym roku na rower niestacjonarny :)

Podejrzewam, że złamię podczas rehabilitacji zasadę niedodawania wpisów z jazdy w domu (zresztą takiej jazdy jeszcze nigdy w życiu nie zaznałam). A wiem, że po ok. miesiącu od operacji rower stacjonarny wejdzie do treningu. Ale jeszcze trochę czasu przede mną zanim takie historie zaczną być nieodległą przyszłością:) Teraz czekam by móc ustalić termin operacji i JECHAĆ Z KOKSEM!

Trzymajcie proszę za mnie kciuki.
AHOJ PRZYGODO!!!