avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Bialskie

Dystans całkowity:276.06 km (w terenie 106.00 km; 38.40%)
Czas w ruchu:16:16
Średnia prędkość:16.97 km/h
Maksymalna prędkość:62.90 km/h
Suma podjazdów:5072 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:92.02 km i 5h 25m
Więcej statystyk
  • DST 80.43km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:34
  • VAVG 14.45km/h
  • VMAX 62.90km/h
  • Podjazdy 1840m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 18 października 2014 | Komentarze 17


I dwa kolejne szczyty Korony Gór Polski rowerem zdobyte :-)

Na weekend zaproszenie mieliśmy do Polanicy-Zdroju. Z największą przyjemnością z niego skorzystaliśmy, na sobotę planując sobie jakieś zacne trasy. Kuba, jak to Kuba, celuje w zjazdy więc obiera kierunek na Kouty nad Desnou, które nie wyglądają jakby mu się miały w najbliższym czasie znudzić. Ja postanawiam skorzystać z obranego przez niego kierunku i samochodem zostaję dowieziona do Zulovej. Tu rozłączamy się na czas jakiś. Z Zulovej wyruszam późno, bo dopiero w okolicach południa podążając w stronę Kowadła - najwyższego szczytu gór Złotych. Nie znam tych tras zupełnie, ale ogarnięcie się w przestrzeni idzie mi tego dnia nad wyraz dobrze.

Z Zulovej jadę ścieżkami rowerowymi, które idą równolegle z niebieskim szlakiem pieszym. Po drodze podziwiam Wodospady Srebrnego Potoku.




Dalsza trasa prowadzi mnie wpierw urokliwym, świetnie utrzymanym i niedostępnym dla aut leśnym asfaltem, który po kilku kilometrach przechodzi w szuter, by ostatecznie stać się porządnym pół-przejezdnym górskim szlakiem. Po drodze mijam Pod Chlumem, Pod Kovadlinou, Pramen Peklo (gdzie żegnam się ze szlakiem rowerowym i wkraczam na niebieski szlak pieszy, który prowadzi mnie do zielonego pieszego i dalej na sam szczy Kowadła) i Sedlo Peklo. Końcowe kilkaset metrów przed szczytem to huśtawka z rodzaju idę/jadę/idę/idę/próbuję-jechać-ale-mi-się-nie-udaje. Może gdyby te korzenie nie były mokre to więcej by weszło w siodle, ale to nic. Warto było, choć sam szczyt zupełnie nieatrakcyjny,








Na szczycie dumam przez chwil kilka nad tym co dalej. Wodzenie palcem po mapie w domu to jedno, a w trasie już często sam szlak weryfikuje nasze uprzednie zamierzenia. Widzę co się dzieje na zielonym pieszym i dochodzę do wniosku, że kontynuowanie drogi nim do samego Rudawca może się dla mnie okazać zgubne. Modyfikuję plany. Zjeżdżam zielonym do Bielic. Zjazd - perełka. Krótki ale bardzo treściwy. Mniami!




W Bielicach postanawiam wpakować się na czerwony szlak rowerowy, który okazuje się być szutrókką pnącą się przez kilka kilometrów powoli i nudnawo do góry.


Nagle docieram do asfaltu, patrzę, przecieram oczy. Ej! Przecież ja tu już byłamw  tym roku. Przypomina mi się jak zjeżdżaliśmy tędy z Bogdano i Zibim na Borównowej wycieczce lipcowej. Nie spodziewałam się, że byłam wtedy aż tak blisko Rudawca. Po 300 metrach asfaltu docieram do precinki, która po kolejnych kilkuset metrach wysadza mnie na zielonym pieszym. Stąd już rzut beretem na kolejny szczyt Korony Gór Polski - najwyższą górę Bislkich - Rudawiec. I tu końcówka to prowadzenie roweru. I to warto, bo zjazd tą samą trasą znów jest przepyszny :-)


Na zjeździe przemiły dla oka widok na Masyw Śnieżnika.


I teraz czeka mnie kolejna perła - kilka kilometrów przepięknego singla zielonym pieszym, wzdłuż granicy, do Przełęczy Płoszczyna, wśród krzewów jagodzinowych. Ależ to wyśmienity kawał terenu! Mieliśmy tędy jechać właśnie podczas lipcowej wycieczki, ale zrezygnowaliśmy z tego ze względu na deficyt czasu. Ale teraz już doskonale rozumiem Zbyszkowe rozpływanie się nad tym szlakiem :-)


Na Przeł. Płoszczyna nie mogę odmówić sobie Holby choć dociera do mnie, że przed zmrokiem najprawdopodobniej do Polanicy nie dojadę. To nic. Holba w promieniach Słońca smakuje wybornie.
Z Przełęczy niebieskim rowerowym, przez Przełęcz Staromorawską i Nową Kamienicę docieram Klecienka. Tu kończy się zabawa z terenem. Czeka mnie jeszcze ok. 6 kilometrów podjazdu asfaltowego na Przełęcz Puchaczówka.




Z Puchaczówki szybki zjazd przez Idzików do Bystrzycy Kłodzkiej, po opuszczeniu której raduję oczy ślicznym zachodem Słońca.


Na koniec czeka mnie jeszcze 15-20 kilometrów jazdy do Polanicy-Zdroju, wpierw w szarówce, później zupełnej ciemności. Jestem na to przygotowana, a jedzie się wyśmienicie.
Wieczorem niestety czuję, że zaczyna się do mnie dobierać choroba. Gardło boli, głowa boli. Liczę na to, że noc pomoże mi się z tego załamania wykaraskać bez ofiar.


  • DST 84.50km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:12
  • VAVG 16.25km/h
  • Podjazdy 1785m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 13 lipca 2014 | Komentarze 5

Uczestnicy


Jedna próba nie doszła nawet do skutku, ze względu na fatalną pogodę. Druga próba do skutku doszła, ale pogoda nadal nie rozpieszczała i ostatecznie Borówkowa została ominięta.
Nareszcie nadszedł trzeci raz. Tydzień przed Alpami. Dobry sprawdzian dla mojego kolana. Sprawdzian zdany na 50%, bo choć trasę przejechać się udało to bez nielekkiego już pod koniec bólu się nie obeszło. Nie wróżyło to szczególnie dobrze przed Dolomitami...

Z Kłodzka autem zabiera mnie Ania. W genialnej atmosferze przesyconej opowieściami znad Gardy zmierzamy do Lądka. Tam spotykamy się z Zibim i dojeżdżającym na rowerze Bogdano. Pogoda - bajka! Nareszcie. Spokojnym tempem docieramy na Przełęcz Lądecką, z której rozpoczynamy terenową, zasadniczą, część wycieczki.

Jeszcze w Lądku.


Już na Przełęczy.


I w drodze na szczyt Borówkowej.


Na szczycie spotyka nas szalenie miła niespodzianka w postaci dwójki głodomorów: Ryjka i Feniksa. Jeszcze do godziny 10:00, kiedy to ruszaliśmy z Lądka, tlił się w nas promyk nadziei, że może jednak... że może zdecydują się dołączyć. Po ruszeniu w trasę ten ostatni promyk zgasł. Jak się jednak okazało nie tyle zgasł, co powędrował na szczyt Borówkowej, rozpalił chłopakom ognisko i pomógł przygotować nam jadło. Brawo Promyku!!!



I nareszcie dane mi jest zobaczyć na żywo wieżę, a co najważniejsze - wdrapać się na jej szczyt i radować oczy genialnymi widokami. Słyszałam ja o tych widokach, ale ten kto nie zobaczy ten nic nie wie...









Po zejściu na dół do reszty ekipy nadszedł czas na podziwianie Zbychowego nowego Nervowego nabytku, a ostatecznie trzeba było zakosztować legendarnego już zjazdu ze szczytu czerwonym szlakiem pieszym. Okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go mi rysowali, aczkolwiek zjazd jest zacny i do polecenia każdemu miłośnikowi mtb (poniższe zdjęcia podwędzone Zibiemu)






Dalej czeka nas dojazd do i piwna posiadówka w Travnej.


Dalej... dalej były ruiny jedne i drugie. Ruiny czego? zamków? W każdym razie bardzo urocze ruiny z jeszcze bardziej uroczymi dojazdami do nich i zjazdami z nich :-)






Od szczytu Borówkowej właściwie jedziemy we dwójkę ze Zbychem. Bogdano gdzieś nam się po drodze zgubił... Ania z Ryjkiem i Feniksem wybrali "szybszy" dojazd do czeskiego schroniska Paprsek. Jak się okazało ostatniej trójce tak się spodobała trasa dojazdowa, że do schroniska postanowili się nie pakować w ogóle :-D Bogdano, ku wielkiej naszej uciesze, odnalazł się w Paprseku właśnie :)






Po napełnieniu brzuchów czekał nas powrót do Lądka, gdzie odłączył od nas Bogdano, wracający na rowerze do Kłodzka, a po chwili dołączyła Ania z chłopakami. Szczęśliwie udało się dotrzeć na czas do Kłodzka na szynobus i wrócić do domu (opcja powrotu na rowerze odpadała ze względu na kolano niestety).

Dzięki Wam za tę wycieczkę. Było intensywnie. Było śmiesznie. I pięknie. Zbychu - wspaniały z Ciebie przewodnik i napędzacz :D


  • DST 111.13km
  • Teren 21.00km
  • Czas 05:30
  • VAVG 20.21km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Podjazdy 1447m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 2 marca 2014 | Komentarze 13

Uczestnicy


Większo-ekipowy sezon rowerowy rozpoczęty :P I to z przytupem. Bo to niby jeszcze się zima nie skończyła a Ryjówka zasypuje nas z uśmiechem setkami po górach. No Panie Ryjku - któż to widział?! Nie nie nie, nie marudzę, raduję się i cieszę po dziecięcemu, że nadszedł czas naszych rowerowych spotkań,
To był świetny wypad w doborowym towarzystwie.
Humory dopisywały, kondycja u wszystkich piękna (to na pewno koniec zimy?!!!), trasa Ryjkowa bajeczna. I nawet na trochę zimy nam się udało załapać. I nawet na spotkanie z Januszem zdążyliśmy. I na pociąg udało się dotrzeć na czas (ukłony do samej ziemi dla Ani!!!).
Teraz czas na spanie. Nie, najpierw na kąpiel. Dla dobra mojego małżeństwa :)
Więc szybkie zdjęcia i wypad z kompa.

Do Kłodzka docieram szynobusem o godz. 9. Na dworcu poznaję nową rowerową duszę - Tomka.
Ruszamy w drogę. Od początku mocne tempo, ale inaczej być nie może, bo w Lądku niecierpliwie przebiera nogami w oczekiwaniu na nas Zbychu :)
Docieramy na miejsce i już w pełnym, sześcioosobowym składzie ruszamy w świat:




Prawie na Przełęczy Dział (czy na Suchej??:) gdzie niestety musi nas opuścić Tomek.


Widoczek na Masyw Śnieżnika:


Feniks chyba usłyszał, że gdzieś leją piwo, bo pędził na złamanie karku... sorki - barku :P






No i dojeżdżamy do jakiejś nowej drogi leśnej o zacnym nachyleniu. Ryjek zaczyna się ślinić na sam jej widok. Wiele czasu nie potrzeba a już chłopaki mkną pod górkę :)




Trochę im pozazdrościliśmy tych kilku spalonych kalorii więc czym prędzej pomknęliśmy za nimi.


Dalej już przestaję myśleć o czymkolwiek innym jak obiad...








Mój ulubiony Aniny uśmiech!






W następnej kolejności po którymś tak podjeździe docieramy do Kopalin (poradziecka kopalnia uranu w pobliżu Kletna, działająca w latach 50tych XX wieku; penetracja tych okolic miała jednak miejsce już w średniowieczu), gdzie spotykamy Januszka i z największą przyjemnością zostajemy przez Niego oprowadzeni po kopalni chłonąć wiedzę co najmniej tak szybko jak podjazdy:)


Jak Janusz stwierdza - w dawnych czasach (co ma miejsce do dnia dzisiejszego) piwo było pite w celach zdrowotnych; no bo po cóż by innego?! :D




Grrrrr.....




Po odwiedzinach w kopalni nadszedł czas na oczekiwany popas. Szybki szybciutki, bo muszę zdążyć wrócić do Kłodzka na szynobus. Okazuje się, że trochę przegięliśmy z szacowaniem czasu więc ostatnie 30 km z haczykiem to istna walka z czasem. Aniu - pokłony do ziemi i podziękowania dla Ciebie za ten sprint w drodze powrotnej. Bez tych zmian pewnie bym się nie wyrobiła. Piękną masz kondychę!!!
Dziękuję wszystkim za ten wspaniały dzień.
Oby następny nastąpił jak najszybciej!


Mapkę pozwolę sobie niebawem komuś zakosić.