avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Masyw Ślęży

Dystans całkowity:3142.65 km (w terenie 1100.80 km; 35.03%)
Czas w ruchu:169:55
Średnia prędkość:16.00 km/h
Maksymalna prędkość:58.00 km/h
Suma podjazdów:42164 m
Liczba aktywności:59
Średnio na aktywność:53.27 km i 3h 32m
Więcej statystyk
  • DST 51.20km
  • Teren 23.00km
  • Czas 03:45
  • VAVG 13.65km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 820m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Czwartek, 12 listopada 2015 | Komentarze 1

Kategoria Masyw Ślęży


Dzień wcześniej doświadczyłam 2-3 dość skomplikowanych zjazdów: ściażka z Raduni z polanki, zjazd ze Ślęży czerwonym pieszym w stronę Sobótki, którego początek mocno dał popalić swoją zawilgoconą śliskością oraz zjazd żółtym z Wieżycy.
Pierwszy i ostatni poszły wyśmienicie, mimo (albo dzięki nim) zalegających na trasie liści.
Pobudziło to mój apetyt porządnie i w czwartek postanowiłam znów dosiąść Reigna i dotaszczyć swój tyłek na Masywy. W planie była Radunia oraz Ślęża, stanęło na podwójnej Raduni.
Wpierw wjazd na szczyt, zjazd z polanki, znów bardzo udany. Jadę kawałek szeroką drogą trawersującą zbocze, by dotrzeć do Szwedowego singla. Tu mam kilka kłopotów, ale nie pluję sobie w brodę, bo zjazd ten jest bardzo mocno nietrywialny. Ja tu jeszcze wrócę nie raz i nie dwa i porządnie się z nim rozprawię :-)
Za drugim razem jednak rezygnuję ze Ślęży i postanawiam znów wjechać na Radunię i spróbować się zmierzyć z niebieskim pieszym. I tu sukces. Co prawda nie obyło się bez dwóch przystanków, ale jednak jest postęp jeśli idzie o jazdę po stromym na Reignie.
Kiedy się z niebieskim mierzyłam na wiosnę, dwa razy, na świeżo po zakupie Reigna to wrażenia były mocno niemiłe. Tym razem poszło lepiej. Co najważniejsze - nauczyłam się na Reignie ruszać przy dużych nachyleniach w dół.
Jest bardzo dobrze.
Z czystym sumieniem napiszę - nie czuję zupełnie żadnych lęków w trudnym terenie w związku z przebytym niedawno urazem i okresem dochodzenia do sprawności po operacji.
Jest bardzo bardzo dobrze :-)



  • DST 20.80km
  • Teren 20.80km
  • Czas 02:16
  • VAVG 9.18km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Podjazdy 760m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Środa, 11 listopada 2015 | Komentarze 6

Kategoria Masyw Ślęży


Zeżarło wpis.
Później się uzupełni.


  • DST 32.20km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 16.10km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Podjazdy 260m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Czwartek, 29 października 2015 | Komentarze 0

Kategoria Masyw Ślęży


Kross jeszcze w serwisie, ja mam czas tylko rano, bo od 10:00 do załatwienia kilka spraw. Biorę Reigna-czołg!!! i jadę z nim na krótką rundkę po Wzgórzach Kiełczyńskich.
Tego dnia bez Słońca.








  • DST 20.00km
  • Teren 17.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 540m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Niedziela, 20 września 2015 | Komentarze 1

Kategoria Masyw Ślęży


Pobudka wcześnie wcześnie, bo o 9:00 początek zajęć we Wrocławiu.
Nie chce się, ale nie jestem stratna kiedy w nich uczestniczę. A wręcz przeciwnie - dowiaduję się sporo ciekawych rzeczy. Niekoniecznie zgadzam się ze stanowiskiem prowadzących, ale ich spostrzeżenia zmuszają mnie do moich własnych refleksji, które na pewno wzbogacą mnie jako nauczyciela.
A teraz ZŁO - po pierwszych 3 godzinach postanawiam się urwać. Nie robiłam tego do tej pory, ale Słońce świeci, Kuba czeka, razem z nim w samochodzie czekają rowery.
Jedziemy!
O 12:30 jesteśmy już przy Schronisku pod Wieżycą. Niebawem dołącza Piotrek.

Luz, spacer, bez spiny i ścigania się z cieniem.
Stłuczone udo trochę jeszcze boli, ale (O MATKO!!) już przestaje. Jak na psie... no jak na psie się na mnie wszystko goi.





Cóż za miła niespodzianka! :-)









  • DST 14.00km
  • Teren 13.00km
  • Czas 01:13
  • VAVG 11.51km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Podjazdy 590m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Poniedziałek, 31 sierpnia 2015 | Komentarze 4

Kategoria Masyw Ślęży


Bez sensu.
Za gorąco!
Ale i tak nie mogłam się powstrzymać.
Przecie jutro rozpoczęcie roku!!

We wrześniu przez weekendowe zjazdy w szkole będę mieć tylko jeden weekend wolny.
To samo w październiku.
Więc postanowiłam się nie dać kolejnym celsjuszowym czterdziestkom.
Udało mi się namówić Kubę na krótką (nie mylić z szybką:)) terenową rundkę.

Rowery w auto, dojazd na Przełęcz Tąpadła.
Stąd wpierw na Radunię, zjazd, Ślęża żółtym, zjazd tą samą drogą.
Podjazd na szczyt udaje mi się zrobić za jednym zamachem. Co prawda zajmuje mi to bite pół godziny z haczykiem (Strava oszalała i chyba zliczyła mi posiadówkę na Przełęczy po zjeździe z Raduni) ale nie zrzędzę. Jest BOMBA!
Bardziej hardkorowe ślężańskie zjazdy (na myśl, o których śliniłam się dziś nielicho. A może to z upału...?) pozostawiam sobie na koniec września.
W planie miałam powrót do domu rowerem przez Wzgórza Kiełczyńskie. Ale po dość ciężkich rowerowo dwóch ostatnich dniach stwierdziłam NIE NIE NIE! I wróciłam samochodem z Kubą.
Krótko i na temat.

A jutro kto wie.. Może uda się po uroczystości rozpoczęcia roku wyskoczyć gdzieś jeszcze przed prognozowanym załamaniem pogody...?

Na szczycie Raduni/Sępiej Góry.


I na szczycie Ślęży.



Mapka marzenie :-D



Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | Komentarze 7

Uczestnicy


Całkiem ładnie mi się to wszystko układa terminowo.
Dziś mijają dokładnie 3 miesiące od ślężańskich harców w wyniku, których te trzy miesiące przyniosły mi stos zupełnie nieoczekiwanych doznań, wrażeń i emocji.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu muszę wysunąć wniosek, który mnie zaskakuje i szokuje - nie żałuję, że się to stało. Mocna nauka, ale chyba trochę mi potrzebna. Nauka na przyszłość, że o ciało dbać trzeba wyjątkowo mocno kiedy chce się prowadzić takie życie jakie ja sobie w tym momencie wymarzyłam. Że nie ma "eeee, poboli poboli i przestanie", nie ma "później pójdę do lekarza z tym kolanem, żebrem, kostką...". Bo to później albo przychodzi za późno, albo nie przychodzi wcale.
Nie twierdzę, że zacznę się teraz nad sobą roztkliwiać, nie opuszczę asfaltu i nie wrócę w teren. Co to to nie. Ale przestawiło się moje myślenie o moim ciele. Nie jestem nieśmiertelna, nie jestem nie do zdarcia, nie każda kontuzja zagoi się sama.
Zmieniło się moje myślenie, zmieniła moja dieta, zmieniło zaufanie do lekarzy i fizjoterapeutów.
Bo w czarnej dupie bym teraz była gdyby nie zaangażowanie dra Krupy i fizjoterapeutki Doroty Jasińskiej. Swojego własnego wkładu nie umniejszam, ale on jest kroplą w morzu potrzeb po każdej większej kontuzji. A fachowcy największego kalibru są niezbędni i nieocenieni. I w tym miejscu dziękuję im z CAŁEGO SERCA za to, że 90 dni po zerwaniu więzadła krzyżowego przedniego i 49 dni po zabiegu jego rekonstrukcji mogę robić takie rzeczy:

--> 12 sierpnia 2015 - znów w górach. Tym razem decyduję się na towarzyszenie chłopakom podczas jazdy po Górach Sowich i wspinam się na 1015 mnpm na szczyt Wielkiej Sowy. Tym razem jeszcze jest za rano by przywitać się z Panem Wieżowym, ale co się odwlecze... :-)

(zdj. Radzior)



--> 15 sierpnia 2015
- powtórka z rozrywki. Bo okazuje się, że w Nadleśnictwie Świdnickim zakaz wstępu do lasu jest tylko umowny. Nadleśniczy pozwala rozsądnym turystom wejść do lasu. My się za takowych uważamy więc znów na szczyt i tym razem chłopaki pozwalają sobie na ciut dłuższą trasę. A ja??!! Dla mnie najważniejsze jest kilkaset metrów między Schroniskiem Sowa a krzyżówką fioletowego z czerwonym, które to pokonuję na rowerze, uciekając przed Radziem ile tchu w płucach i krążąc uradowana wokół niego w oczekiwaniu na dojście do nas Kuby. Ależ ja już się nie mogę tego doczekać, dłużej, legalnie, bez stresu... :-D
A na szczycie, w oczekiwaniu na chłopaków, gawędzę z Panem Wieżowym, który daje mi dobry motywator by czym prędzej rowerowo stawić się na szczycie - po dotarciu na górę postawi mi zwycięskie piwo. Panie i Panowie - czas start! :-P

(zdj. Radzior)


(zdj. Radzior)





--> 16 sierpnia 2015 - rowerowo Kubi, Ania i Bogu. Na piechotę Radziu i ja. Schodzimy Masywy Raduni i Ślęży. Na luzie, choć decydując się na absolutnie nietrywialne ścieżki. Podejście niebieskim pieszym (starym) na Radunię wylewa z nas siódme poty i piętnaste śmiechy :-) Odkrywamy nowe szlaki i korzystamy z pięknej pogody. Jest świetnie!


(zdj. Radzior)






Wrażenia z tych górskich podbojów: kolano dziś nie boli, nie bolało podczas chodzenia, nie napuchło itp. Jakbym powiedziała, że nie czuję delikatnego zmęczenia i dyskomfortu to bym skłamała. Ale teraz pytanie musi brzmieć - jak się przez 3 miesiące bardzo niewiele jakkolwiek chodzi, już nie mówiąc o górach to czego można oczekiwać?
Kondycja kuleje, ale nie ma tragedii. Niczego innego się nie spodziewałam.
Kolano coraz lepiej reaguje na nieoczekiwane bodźce zewnętrzne typu - lekkie omsknięcie się nogi na patyku, niewielka przeszkoda pod nogą, której nie dostrzegłam. Jest z tym coraz lepiej, czyli czucie głębokie zaczyna się odbudowywać. Jak chodzę po (mniej lub bardziej) niestabilnym podłożu to wciąż ze wzrokiem wpatrzonym pod nogi. Muszę widzieć przeszkody, bo zdecydowanie jeszcze nie ufam w pełni tej nodze.

Ale gdyby ktoś mi miesiąc temu powiedział, że tak będzie wyglądać połowa sierpnia w moim wykonaniu to w życiu bym nie uwierzyła.
Kroki, którymi zbliżam się do celu są wciąż coraz większe.
Ale do znudzenia powtarzam sobie - byle nie dać się zwariować i nie popaść w przekonanie, że już WSZYSTKO jest ok. Bo nie jest. I jeszcze przez długi czas nie będzie. Zatem jedziemy z koksem. Tym akcentem kończę i zabieram się za poranną serię ćwiczeń :-D

I mam olbrzymią nadzieję, że jutro będę mogła się tu zalogować w celu dodania wpisu z wycieczki....

AHOJ!!!


Niedziela, 17 maja 2015 | Komentarze 12

Uczestnicy


Czas się rozliczyć z wycieczką, którą przypieczętowałam swój tegoroczny rowerowy los...
Dzień wcześniej było krótko dystansowo, ale niezwykle treściwie - Góry Suche, w których się rozkochałam i w których dopiero co na poważnie się rozsmakowałam.

Po sobotniej, suchogórskiej wycieczce czułam niedosyt gór. Zwracam się zatem do Radziora - Masyw Ślęży i Raduni? Wiele Go namawiać nie trzeba. Jego nowy Spectralowy nabytek aż się wyrywa by kosztować zacnych zjazdów. Radziu idzie za głosem dobywającym się zza czarnych piekielnych rur Mrocznego Widma i przystaje na propozycję. Ruszamy razem w stronę Raduni. Stąd lecimy na bezszlakowy zjazd z łąki trzema skałkami. Jest to mój pierwszy raz na nim po złamaniu palca, co dokonało się na tymże zjeździe właśnie. Urazu psychicznego brak, lęku brak, głowa nie płata absolutnie żadnych figli. Radziu walczy z przyzwyczajeniem się do nowej, szerszej kierownicy. A dobry to zjazd do walki, bo miejscami jest ciasnawo...



Na Przełęczy Tąpadła dołączają do nas Kuba i Piotrek i już we czwórkę (z podziałem na pary:)) docieramy na szczyt. Jako, że jesteśmy z Cre na górze sporo przed chłopakami rozkoszujemy się wyjątkowo nietłumną niedzielną Ślężą. Za jakiś czas dociera reszta. Ochraniacze na nogi i lecimy na czerwony OS1. Mmmm... pychotka.....

Początek idzie bardzo ładnie. Bawimy się na całego :-)






Zjeżdżamy z Kubskim najbardziej chyba problematyczny kawałek tego odcinka:


Za chwilę docierają chłopaki. Piotrek zauważa, że tak prędko dalej nie ruszymy - Kubski złapał flaka (CHOLERNY FLAK!). Przerwa. Radzior z błyskiem w oku przygląda się szlakowi za sobą. Widzę, że korci i przywołuje on go do siebie. Skoro przerwa to przerwa. Wyskakuję z propozycją (CHOLERNA JA!!) - Skoro i tak czekamy na Kubę to podejdźmy kawałek z powrotem z rowerami do góry, ja pojadę trochę wolniej, a Ty Radzio za mną... (CHOLERNA JA PO RAZ WTÓRY!!!).
Podczas zjazdu, na samym końcu coś mnie rozprasza przy pieńku z powyższego zdjęcia. Nie wiem co. Czy nie mogłam się zdecydować czy brać go z lewej czy z prawej? Czy zasnęłam na chwilę? Czy postradałam zmysły...?
W efekcie zwala mnie z roweru w prawą stronę, próbuję ustać, wykręca mi nogę w kolanie, czuję jak staw nie spełnia swojej funkcji, czuję jak noga mi się w kolanie nienaturalnie wygina i lecę na ziemię.
CO JEST!!!???
Boli, nie potwornie mocno, ale potwornie dziwnie. Stało się coś co mnie do tej pory nie spotkało. Nigdy nic nie skręciłam więc nie bardzo wiem co się dzieje. Kuba, zdaje się, podbiega do mnie, chce mnie podnosić, chyba nie mając pojęcia jeszcze, że to nie trakie hop-siup. Sama do końca tego nie wiem. Prawdopodobnie tak w ich mniemaniu jak i w swoim również, panikuję - mówię by mnie nikt nie ruszał (chyba... ale pasuje to do mnie:)) i siadam z boku chwilę odczekać. Kuba dalej walczy z dętką.
Po chwili zaczynam zginać nogę w kolanie. Nie boli. Macam. Nie boli. Myślę - zdrowam. Wastaję. I z powrotem jestem na ziemi. KUR.....!!!!!! Co jest grane? Nie potrafię stać. Jak się okazuje - podczas tej drugiej próby obciążenia prawej nogi Kuba zauważył, że coś mocno dziwnego się dzieje z moim kolanem. Eureka! :-)
Nic tam. Po zabawie.... Do mnie zaczyna docierać, że to zdecydowanie nie była taka-ot-sobie-glebka. Że jest źle. Jeszcze nie dociera do mnie, że może być mocno źle. Póki co wiem, że ja - Emilka vel Zosia-Samosia nie dam sobie już sama rady. Jestem zdana na chłopaków. Wtedy płyną pierwsze łzy. Chłopaki stają na wysokości zadania. Nie, to nieprawda. Stają znacznie wyżej!
Kuba bierze mnie na plecy i wnosi z powrotem na szczyt Ślęży, Piotr i Radziu zajmują się czterema rowerami. Na szczycie okazuje się, że trza by do mnie wzywać helikopter. O NIE! Dam sobie radę sama (no bo jak?!). Z pomocą wsiadam na rower i powoli ruszamy w dół żółtym pieszym. Chłopaki przede mną tworzą tunel w ewentualnych grupach ludzkich. Ja - ze łzami w oczach i wyprostowaną nogą przed sobę - jadę grzecznie za nimi. Na parkingu znów płaczę.
Od Radzia na pożegnanie słyszę  jeden z najpiękniejszych komplementów w życiu. Dzięki Radziu!!!
Jedziemy na SOR....

....dalsze dzieje opisałam tutaj.

No i cóż?! Oto zalegam kolejny dzień lipcowych upałów w łóżku, ciesząc się jak dziecko, że najgorsze (rekonstrukcja ACLa) już za mną. Teraz walczę o powrót do zdrowia. A walkę uwielbiam, więc i ten stan nie jest mi tak straszny jak sobie to wcześniej wyobrażałam.

Plan powrotu na rower w tym roku nie ulega zmianie.
W przyszłym roku mam nadzieję robić to samo co dwa miesiące temu z taką samą przyjemnością i ochotą!


Niedziela, 12 kwietnia 2015 | Komentarze 9

Uczestnicy


Po rozkrętce dnia wczorajszego w kameralnym Kubowym towarzystwie dziś dzień większego zgromadzenia.
Docieramy z Kubskim na miejsce przed czasem, po chwili zaczynają zjeżdżać się riderzy z forum emtb.pl, z którymi jesteśmy pobieżnie umówieni na dziś. I jako zwieńczenie oczekiwania na parkingu zjawia się DKL prosto z Kudowy :) Cudnie, są wszyscy. Szyku szyku i JAZDA pod górę w stronę czerwonego OS1. Podjeżdżamy w dość spokojnym sześcioosobowym składzie: Łukasz "Elwuu", Piotrek "Makrela", 2xKudowa i 2xŚwidnica.

Po dotarciu na szczyt okazuje się, że na wstępie OS1 w pełnym skupieniu technikę ćwiczą Roberto "Ghost" i Vasco.




W międzyczasie na miejsce dotarł jeszcze ciut spóźniony Hermanstopek:


A tu Kubi i bikestatowa dwójka (Lea i Cerber) na początku OS1 widziana oczyma Ani J-K:


Dalsza część czerwonego to kupa zabawy, ciągłe wzajemne tasowanie się i nareszcie zjechana przeze mnie całość w 100% :D

(fot. Cerber)







Dalsza droga to powrót na Przełęcz Tąpadła, wpierw terenem, końcówka asfaltem. Na Przełęczy rozstajemy się z Robertem, Vasco oraz Łukaszem i w piątkę po krótkiej przerwie lecimy na Radunię. Plan był ciut inny - miały być kolejne dwa odcinki specjalne prosto z zawodów enduro emtb Ślęża, ale... Radunia tak kusiła, że zdecydowaliśmy się zamienić jeden z odcinków na szczyt. Lecim!



(fot. Cerber) Musiałam pochwalić się moim nowym outfitem rowerowym :D

Na końcówce podjazdu na szczyt Bogu daje popis siły, który z największą przyjemnością podziwiam i fotografuję:


Ja wciąż nie mogę uwierzyć, że kiedyś uda mi się to wjechać.
I w ten sposób docieramy na szczyt, gdzie nie zabawiamy za długo, bo zjazd przywołuje.


Nie decydujemy się tego dnia na stary niebieski pieszy, lecimy na smakowy singiel z trzema uskokami. W międzyczasie znów dociera do nas zagubiony w akcji Herman :)
Lecę na pierwszy ogień. Uskoki zjechane prawie z zamkniętymi oczami :P
Teraz czas na resztę, która okazuje się być szalenie miłymi celami do ustrzeliwania komórczakiem! (w górze, po prawej, mały pukcik - Ania:) )








Ania jeszcze nie decyduje się na zjazd skałkami, ale patrząc na Jej postępy jestem przekonana, że to kwestia chyba nawet nie miesięcy a tygodni kiedy uda jej się uporać z lękiem wysokości na stromych odcinkach. I za to z całej siły trzymam kciuki!!

A ja?! A ja dupa. Na wydawać by się mogło trywialnej drugiej części tego zjazdu zaliczam glebę. Nie wiem skąd ona. Może tochę za szybko, trochę za mało skupienia, może kamyczek, a może nic tylko jakiś niefart. Upadam na rękę. Wsiadam z powrotem na rower, zjeżdżam do końca, do chłopaków, utyskuję przez chwilę na bolący palec. Chłopaki patrzą na mnie, przytakują i wracają do swojej dyskusji :) No ok, poboli poboli i przestanie, nie ma co narzekać za bardzo, co by za szybko swego prawdziwego oblicza nie odsłaniać przed nowo-poznanymi tak na dzień dobry :P
Poniżej zdjęcie oczekujących robione już (jak się okazało na drugi dzień) złamanym palcem:)


Dalej kierujemy się na część OS4, która nie przynosi jakiś szczególnych uniesień (może jej druga połowa jest bardziej porywająca).

(fot. Cerber)

Na trasie ucieka Herman, po dotarciu na Przełęcz Tąpadła odłącza się również Makrela. Zostajemy we czwórkę. Na Przełęczy ludzi zatrzęsienie. Znajdujemy kawałek wolnej trawki, rozkładamy się, pochłaniamy kiełbasy, piwa, kanapki, bułki. Co wlezie. A co?! Zasłużyliśmy!
Po wypoczynku wskok na siodła i kolejny raz szczyt. Tym razem chcemy zjechać kawałek czerwono-żółtym w stronę Wieżycy.
Na trasie mnóstwo ludzi. Nogi już trochę ciężkie, ale jakoś idzie. W końcu wjeżdżamy na szczyt po raz drugi!


Dalej to już żadna nowość. Wszyscy już zmęczeni ale uradowani pędzimy między turystami pieszymi walcząc o każdy wolny kawałek drogi łokciami :P Idzie piknie, choć palec coraz bardziej doskwiera. O - o...




Na Przełęcz wracamy tą samą drogą co dzień wcześniej z Kubikiem: bezszlakowa ścieżka --> kawałek czerwonego OS1 --> czarny -- > Przełęcz
I ja, ciut zbaczająca z trasy:


I Ania pędząca czerwonym:


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wizyta na drugi dzień w szpitalu i zdjęcie rtg ręki nie pozostawiło złudzeń - złamany paliczek dalszy środkowego palca prawej ręki. Palec w szynę na 4 tygodnie i odpoczynek od roweru (czytaj - od ciężkiego terenu:D ). No nic. Jako, że wpis dodaję z opóźnieniem 9ciodniowym to w tym miejscu mogę donieść, że palec się goi. Opuchlizna już prawie zeszła, boli przy spotkaniu z każdą grubszą dziurą w asfalcie, ale nie boli przesadnie więc nie rozczulam się nad sobą za bardzo, bo i nie o to w rehabilitacji chodzić powinno :)


Sobota, 11 kwietnia 2015 | Komentarze 3


Bardzo miła rozgrzewka przed dniem następnym, który obfitować będzie w niespodzianki maści wszelakiej.
Po dotarciu na Przełęcz rowerem pławię się w oczekiwaniu na przyjazd Połczyńskiego.


A natępnie pławimy się wspólnie :)


Bo siły trza zbierać na podjazd na szczyt, jeszcze dość pusty.


A następnie czerwony pieszy OS1 Ślęża - Sulistrowiczki, który wchodzi mi tego dnia jak złoto!




Z Sulistrowiczek terenem na Przełęcz, kolejne pławienie i kolejny podjazd na szczyt, który coraz bardziej tonie w stonce:


Na drugi ogień czerwono-żółty w stronę Sobótki, na którym witają nas przeszkody powichurowe. Znów jedzie się wyśmienicie, nie docieramy nim jednak do samej Wieżycy, tylko w pewnym momencie odbijamy w prawo i górą (wpierw bezszlakową a później czarną) wracamy na Przełęcz Tąpadła.



Niedziela, 29 marca 2015 | Komentarze 0

Kategoria Masyw Ślęży


Niedziela - drugi dzień ślężańskich wariactw.
Tym razem zabieramy się z Kubą samochodem prosto na Przełęcz Tąpadła. Tam pogoda mocno taka sobie. Siąpi i wieje zimnem. Nie dajemy się jednak pokonać pogodzie i ruszamy przed siebie:

--> Cel nr 1 - Szwedowy singiel. I Kubie muszę pokazać o czym dzień wcześniej była mowa. Śliiiiisko i zabawnie :)






--> Cel nr 2 - obserwacja zawodników na początku OS2 - gdybym wiedziała co się dzieje trochę dalej na tym szlaku to zdecydowanie byśmy pędzili na Ściankę :)






--> Cel nr 3 - OS1, czyli czerwony szlak ze szczytu Ślęży do Sulistrowiczek - mój trzeci na nim raz, pierwszy nie na sztywniaku. I jakże dobrze on nareszcie smakował!!!
Fotka ino z dojazdu do bramki.


--> Cel nr 3 - OS2, czyli niebieski pieszy (bez początkowego kawałka) spod wieży widokowej w stronę Sadów - rzeź niewiniątek. Mówię mu na razie stanowcze i bezdyskusyjne NIE. Nie, nie całości. Pierwszy kawałek od bramki do szutru smakowity choć muszę mu poświęcić trochę czasu - fajny do ćwiczenia techniki. Potem, do ściany, nic - głównie podjazd. A od Ściany - AAAAAAA!!!

Bardzo dobry wypad, którego nie popsuła pogoda, mimo początkowego straszenia.