avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2014

Dystans całkowity:1173.51 km (w terenie 211.00 km; 17.98%)
Czas w ruchu:42:46
Średnia prędkość:18.72 km/h
Maksymalna prędkość:68.00 km/h
Suma podjazdów:18360 m
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:65.20 km i 3h 17m
Więcej statystyk
  • DST 125.00km
  • Teren 24.00km
  • Podjazdy 1980m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 31 sierpnia 2014 | Komentarze 6

Uczestnicy


Kuba po wczorajszych wojażach na downhillowych zjazdach z Dzikowca dziś leczy kolana. W związku z tym odpadł z zaplanowanego wspólnego wypadu. Ruszam zatem sama, uprzednio o poranku ogarniając rower. Przede wszystkim upuszczam powietrze z amortyzatora i dopompowuję do ino 60 PSI (wcześniej było 70). SAG wychodzi mi w okolicach 15% więc z sensem. Podczas jazdy okazuje się jak chodzi na konkretniejszych przeszkodach... A chodzi wyśmienicie. Nie wiem dlaczego tak długo z tym zwlekałam. Myślę, że mogłabym jeszcze ciut upuścić, ale chyba na razie się wstrzymam, skoro jest dobrze.

Przed Głuszycą piszę smsa do Młodego - Dawaj na rower!!! Odpowiedź jest zaspana i dość niechętna. Ale nie mija godzina jak okazuje się, że zebrał się w sobie i pędzi do Bozanova mi na spotkanie. CZAD! Przed 11 spotykamy się w umówionym punkcie i z Bozanova uskuteczniamy fajny terenowy podjazd na Machovsky Kriz. Nie ciśniemy do utraty tchu ale wszystko idzie nam bardzo sprawnie. Z Machovskiego trzy hopki (na trzeciej nie dość, że zatrzymuje mnie piach to jeszcze okazuje się, że puścił mi zacisk tylnego koła... No ileż czasu ja się z tym będę męczyć?! Zmiana zacisku nic nie dała. To co ja mam zrobić?! Ramę zmienić???) i bezproblemowy dojazd na Bozanovsky Spicak. Na górze zasłużona sielanka i pogaduchy.






Po jakimś czasie zbieramy się i uskuteczniamy przynoszący za każdym razem niesamowitą radochę zjazd rowerowym przez telewizory. Zjeżdżamy całość bez żadnych problemów, a na dole uśmiechów z paszczy zetrzeć nie umiemy :-) CO ZA FRAJDA!!!
Dalsza droga to stary asfalt do Ameriki. Chwila na opatowe piwko i kierunek - podjazd ścianą i zjazd zakończony morderczym uskokiem.
SUKCES - pierwszy raz w życiu udało mi się całą ściankę podjechać bez żadnej wtopy. Serce mi z piersi wyskoczyć chciało przez długi czas, ale udało mi się utrzymać je na wodzy. Radość na szczycie była gigantyczna! Młody oczywiście również podjechał ;-) Gratki!
Na szczycie zdzwaniamy sie z Kudowianami, którzy - jak się okazuje - właśnie dotarli do Ameriki. A nam na głowy na szczycie coraz intensywniej zaczyna padać. Szybka konsultacja i decyzja - wracamy. BARDZO to była mądra decyzja, bo od chwili wejścia do knajpy przez następne dwie godziny lało praktycznie bez przerwy. Kamienny zjazd może jeszcze ogranęlibyśmy bez wielkich problemów, ale późniejsza tarka korzenna już mogłaby się przyczynić do porządnych gleb. A tak? W Americe czas upłynął nam we czwórkę bardzo przyjemnie więc absolutnie podjętej decyzji nie żałuję. Następnym razem się zjedzie ;)


Pozostały do zmierzchu czas szybko się kurczy. Po 16:00 ulewa się uspokaja co mnie raduje wielce, bo do domu jeszcze ok. 60 km, których pokonywanie w rzęsistym opadzie na pewno nie należałoby do najprzyjemniejszych. Z Najmłodszym Rowerzystą Świata dojeżdżamy do 303ki, gdzie się rozstajemy. Ja przez Mezimesti, Mieroszów, Rybnicę, Głuszycę wracam do domu. Ostatnie 20 km znów lekko pada, ale zupełnie nieuciążliwie.




Bardzo dobry był to dzień. Wspaniałe, ukochane moje góry, doborowe towarzstwo, pogoda? fajna w sumie pogoda, klimatyczna i jesienna - taka jaką lubię bardzo. Tak! Dobry był to dzień.
Jedyny minus - po deszczu, na powrocie do domu, przejechałam jakieś 1000 wypełzłych na drogę ślimaków. Nie żebym darzyła te zwierzaki jakimś wielkim uczuciem, co absolutnie nie znaczy, że przejeżdżanie po ich śliskich cielskach sprawia mi jakąkolwiek radość...


  • DST 60.00km
  • Teren 9.00km
  • Podjazdy 1040m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 30 sierpnia 2014 | Komentarze 1


Miało dziś nie być roweru, bo żebra po nocy wcale nie zaczęły boleć mniej.
Poza tym na godzinę 14 zaproszeni byliśmy na imprezę na działce.
Ale patrząc od rana za okno rzucałam się między chęcią i potrzebą wielką by się ruszyć, a rozsądkiem, który nakazywał zostać w domu. Kociak, w genialnej relacji ze swojego tegorocznego startu w BBT (polecam lekturę absolutnie każdemu!) mądrze napisała: Do diabła z całym tym rozsądkiem!! Rozsądek nie zawsze jest dobry. Czasem lepiej jednak zdać się na wyczucie. A moje wyczucie mówi JEDŹ!! Jedź, bo lato, bo pięknie, bo przecież nie trzeba cisnąć, przecież można na spokojnie pokręcić się po asfalcie...
Ale jakie bywają polskie asfalty wie chyba każdy nimi się poruszający. A prawie każdą dziurę asfaltową biorę siedząc na siodełku i amortyzując ją pięknie korpusem i żebrami właśnie. No nieeee. To ja już wolę w teren. Sowa wydaje się być za daleko by udało się zrealizować wjazd na szczyt i powrót do domu o czasie. Ale czegóż się nie robi dla tych kilku słonecznych chwil na wysokości powyżej 1000 m n.p.m. :-D
Po powrocie do domu okazuje się, że zdanie się na wyczucie było dobrą decyzją, mięśnie międzyżebrowe jakby trochę się rozruszały i bolą już ciut mniej (choć wciąż niepokojąco mocno). No i udało się wrócić na tyle wcześnie, by zdążyć zmyć z siebie rowerowy smrodek.
Fajny dzień.
Fajna wycieczka.
Idzie jesień... paskudne lato pełne dla mnie rowerowego marazmu odchodzi w kąt. Radość z jazdy wraca, co mnie cieszy szalenie!

Muszę w końcu kupić podkładkę pod licznik, bo dziwnie mi się jeździ bez niego. Jeżdżąc bez pulsometru to prędkość jazdy jest dla mnie kluczową informacją o tym w jakiej dyspozycji aktualnie jestem.


  • DST 107.00km
  • Teren 16.00km
  • Podjazdy 1620m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 29 sierpnia 2014 | Komentarze 2


Tytuł wpisu to parafraza ostatnich dwóch tytułów wycieczek Piotera50, którego wcięło coś ostatnio. Mam nadzieję, że przyczyny nieobecności zdecydowanie nie są nieprzyjemne, za co trzymam kciuki z całej siły!

Opata mi się chciało, a że w teren pchać mi śpieszno dziś nie było to Andrzejówka - jako jedyna w okolicy oferująca ten pyszny napitek - odpadła na wstępie (nie ma to jak zapomnieć, że istnieje opcja asfaltowego dojazdu do schroniska!!). Rano dość opornie szło mi zebranie się do kupy. Z domu wyruszyłam dość późno, ale pełna pozytywnych myśli, z planem broumovskim rozrysowanym w głowie dokładnie. Czyli standardowo na Przełęcz pod Czarnochem, z której dalej szybkim zjazdem do browaru. Zakup udany i satysfkacjonujący, Słońce świeci, ptaki ćwierkają. Cudo! Z Broumova kieruję się do Mezimesti przez Hyncice. Im bliżej Mieroszowa tym cieplej zaczyna mi się rozmyślać o Andrzejówce. No po prostu cała BABA! Rano jedno, po kilku godzinach zwrot o 180 stopni. Docieram do krzyżówki, patrzę na znak kierujący na Sokołowsko. A co mi tam! Godzina młoda. Jadę!
Z Sokołowska uskuteczniam - jak zwykle - podjazd zielonym pieszym/niebieskim rowerowym - bardzo przyjemna sztywniutka terenowa ścianka. Zawsze mnie wymęcza nieziemsko.
W pełnym Słońcu i otoczeniu setki much docieram do schroniska. W związku z tym, że nie planuję jeszcze wracać na szosę nie mogę odmówić sobie Benediktina. Kvasnicaka w Andrzejówce od jakiegoś czasu nie ma i najprawdopodobniej już nie będzie, jak się dziś dowiedziałam.
Po dość długiej posiadówce obieram kierunek na Waligórę.

Widoczki spod ruin schroniska jak zawsze pyszne:






Za każdym razem gdy przeskakuję przez wyrwę w murze przypomina mi się Ryjkowa przeprawa przez nią sprzed blisko dwóch lat. Ludzie! Jak ten czas popierdziela!!!

Standardzik na najwyższym szczycie Gór Kamiennych:


Zjazd z Waligóry oczywiście niebieskim singielkiem, pod Andrzejówkę i łąkami, polami na Turzynę. Ostatnio bardzo sprawnie idzie mi podjazd na szczyt od strony Andrzejówki. Jeszcze nie tak dawno znacznie gorzej mi to szło.


Waligóra i Ruprechticky Spicak:


Na szczycie Turzyny:


I widok spod Skalnych bram, którego ostatnio zabrakło:


Dalej cisnę czerwonym pieszym aż do Grzmiącej. Nie chce mi się znudzić ten kawałek porządnego szlaku z przeszkodami :)
Miało być nieterenowo, a skończyło się na całkiem przyjemnej dawce górek.
Po powrocie orientuję się, że obite żebra, których ból ostatnio trochę przycichł, znów dają o sobie porządnie znać. Szit! Czyli trzy tygodnie to za mało na wykurowanie się z takiej przypadłości...? No nic, poczekam jeszcze trochę. Choć najgorsze w tym wszystkim jest to, że ze względu na ten ból nie mogę zasypiać w najulubieńszej mojej sennej pozycji.


  • DST 67.00km
  • Teren 17.00km
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 27 sierpnia 2014 | Komentarze 1


Zaczęło się już nie na żarty - Góry Sowie jesienią ciągną mnie do siebie z siłą, której nie umiem (i nie chcę) się przeciwstawiać.

Tym razem dojazd na Wielką Sowę uskuteczniam Srebrną Drogą z Przełęczy Walimskiej. Z fioletowego szlaku skręcam na Toompową drogę, z której tego dnia rozpościerają się wspaniałe widoki (zdjęć brak, bo weny do pykania kolejny raz tego samego we mnie ostatnio jest za grosz). Na szczycie jak zwykle rozkosznie spędzony czas, zjazd czerwonym do Schr. Sowa, żółtym na Kozie Siodło, czerwonym na Przeł. Jugowską. Tu kolejna sielanka w Słońcu przetykanym letnim delikatnym opadem deszczu. Świadomość nieuchronnego nadejścia zmroku w końcu wrzuca mnie na siodło.

I NARESZCIE! Nowe doznania w Górach Sowich. Dawkuję sobie powolutku te nowe ścieżki, by wciąż mieć dużo do poznania. Zresztą ze mną tak jest - lubię wielokrotnie czytać te same książki, katuję po wielokroć te same filmy,wszystkie 10 sezonów "Przyjaciół" wymęczyłam już na pewno naście (jak nie ponad 20) razy. Może są tacy, którzy mnie zrozumieją. Niewielu rozumie :)
Do puenty! Zielony szlak pieszy z Przełęczy Jugowskiej do Kamionek. Tnie prosto serpentyny asfaltowe. Miodzio, choć niestety dość potężnie zryty przez ciężki sprzęt leśniczy. Stromy, miejscami mocno nietrywialny. Przemiła terenowa alternatywa dla serpentynowego asfaltu.


Niedziela, 24 sierpnia 2014 | Komentarze 0




  • DST 87.00km
  • Teren 24.00km
  • Czas 04:45
  • VAVG 18.32km/h
  • Podjazdy 1760m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 23 sierpnia 2014 | Komentarze 8


Plan działania początkowo był ciut inny. Kuba miał się zabrać z kumplem na Masyw Ślęży, co mnie w weekend nieszczególnie kręci ze względu na natłok ludzi, którzy w zdecydowanej większości nie dostrzegają innej górskiej alternatywy dla tego ulubionego przez najbliższą okolicę masywu.
Ostatecznie okazuje się, że kumpel jechać nie może, proponuję zatem Kubie Góry Suche z głównym punktem programu w postaci single trawersującego Rybnicki Grzbiet. Ja go znam bardzo dobrze, Kuba będzie tam pierwszy raz.
Pakuję się szybko, wskakuję na rower i grubo po 11 wybywam. Spotykamy się w Grzmiącej, dokąd Kubski dociera samochodem.

Na dzień dobry podjazd/podjeście pod właściwy początek singla, a później już jazda po nim. Mnie coraz mniej ta droga fascynuje, Kubie się podoba, ale też dupy nie urywa. Nie wiem co jest grane, może taka pora roku. A może po Alpach już nie tak łatwo przychodzi mi ekscytacja moimi domowymi ścieżkami...


Po zabawie na Rybnickim Grzbiecie czas na drogę pod Skalne Bramy. Dziwna nawierzchnia tego dnia na szlaku panuje. Niby świeżo po opadach więc przyczepność powinna być genialna i sprzyjająca pokonywaniom najcięższych podjazdów. Okazuje się jednak, że sypkość jest przepotężna i zwala z roweru w trymiga. Dziadostwo!!
Pod Skalnymi Bramami robimy przerwę na odciążenie plecaka, radujemy oczy widokiem Gór Sowich (o zgrozo! Zapomniałam cyknąć tego dnia standardową fotkę) i po chwili ruszamy atakować Turzynę.
Kuba po drodze postanawia się ubrać. Komu nie zdarzyło się nigdy przebierać się bez uprzedniego zdjęcia kasku niech pierwszy rzuci kamień! Kubski nic sobie nie robi ze swej omyłki i postanawia przez czas jakiś wcielić się w rolę Jeźdźca bez Głowy. Pękłam!!!




W dalszej kolejności Turzyna, Andrzejówka z pysznym Opatem i omawianie dalszych planów: Waligóra czy Ruprechticky Spicak, na którego chrapkę mi zrobiła niedawna na nim wizyta Ani. Wygrywa Szpiczak, bo chce nam się skosztować zjazdu ze szczytu niebieskim szlakiem pieszym schodzącym na Polską stronę. Podjeżdżamy zatem od strony Czech. Podjeżdżamy to może ciut za dużo powiedziane. Walczę do upadłego, ale nie daję rady. Mimo wszystko idealny podjazd i od tej strony wydaje mi się przy tej nawierzchni i nachyleniu niemożliwy.




Po wdrapaniu na szczyt wieży chwilę podziwiamy widoki, ale szybko zmywamy się na dół, bo ZIMNO!




Droga, która nas tu przywiodła:


A dalej siad na rowery i SRU w lewo na niebieski!


Aż do tego dnia byłam przekonana, że szlak ten jest niezjeżdżalny. Raz nim z rowerem podchodziłam w towarzystwie Młodzieniaszka. Pamiętałam momenty, które absolutnie nie wyglądały na możliwe do pokonania na dwóch kółkach. I co? Kuba zjeżdża całość (wariat z niego na zjazdach, że drugiego takiego nie znam!). Ja niestety jeszcze przed wjazdem w las kilka metrów muszę rower sprowadzić, bo po podparciu nie udaje mi się na luźnych kamykach przy takim nachyleniu wystartować. Ale część leśną, która najbardziej mnie przerażała pokonuję w całości na rowerze! JU-HU! Hulaj dusza, piekła nie ma!!!
Na zjeździe asfaltem w stronę Łomnicy Kubski zahacza o mnie swoją trzymetrową kierownicą i powoduje tym konkretną glebę. Obijam się i obcieram. Czy ja jestem w stanie zakończyć jakąś wycieczkę bezglebowo?! Na szczęście prócz pojawienia się siniaków i strupów nic wielkiego się nie stało więc ufff.
Oczywiście do domu wracam na rowerze. Już bez dodatkowych przygód.
Po glebie zauważam zasmucona również, że nie działa mi licznik. Tak już zostało. Musiał się przerwać kabelek, ale śladu tego nie widzę nigdzie na izolacji więc naprawiać usterki nie ma jak. Szkoda mi kasy na nowy więc póki co jeżdżę bez, a dane wycieczek podaje mi googlowa mapa. Upierdliwe to-to, ale musi na razie wystarczyć.


  • DST 68.12km
  • Teren 16.00km
  • Czas 03:35
  • VAVG 19.01km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Podjazdy 1270m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 20 sierpnia 2014 | Komentarze 4


Dojazd na Przełęcz Sokolą poszedł jeszcze w miarę sprawnie, ale wspinaczka pod Schronisko Orzeł jeszcze chyba nigdy dotąd nie sprawiła mi tyle trudu. Podjechałam, ale pod koniec to już chyba tylko dzięki sile woli, bo siły w mięśniach już nie ostało się za grosz.
W planie było dotarcie na szczyt czerwonym pieszym, ale za Schroniskiem Sowa zdecydowałam, że przy mojej dzisiejszej dyspozycji nic dobrego z tego nie będzie. Wbiłam zatem na fioletowy, a później czerwony rowerowy.

A na szczycie niespodzianka:






Elewacja wieży widokowej w renowacji. W sierpniu? Brawo dla ekipy decyzyjnej za ograniczenie dostępu do wieży w okresie największego nią zainteresowania!

Na szczycie zaliczam standardowy wypoczynek, pławiąc się w promieniach słonecznych, rozmyślam co dalej ze sobą zrobić, bo pracę dziś zaczynam dopiero o 16:00 więc czasu jeszcze trochę jest. Chce mi się tego czerwonego, skoro nie w górę to w dół. Idzie bezproblemowo, dojeżdżam do Schr. Sowa i postanawiam zrobić kółeczko - żółtym na Kozie Siodło, a z niego czerwonym kamienistym do góry na szczyt. Bez sensu. Niby formy nie ma, a na czerwony chcę się pchać. No nic. Zobaczymy.
I WIELKI sukces tego dnia - z Koziego Siodła na szczyt udało mi się dopiero drugi raz w życiu podjechać całość w 100% idealnie. Zaskoczyło mnie to jeszcze bardziej niż uradowało. Na szczycie już nie staję, mknę w stronę Małej Sowy, skręcam jednak na niebieski pieszy i nim zjeżdżam na Przeł. Walimską i dalej do Glinna.
I (nie-taka-znów)WIELKA porażka dzisiejszego dnia - gdzieś po drodze gubię bidon. Czasu już nie styka by się wrócić i go poszukać (mógł właściwie wylecieć na całej drodze Szczyt-Glinno). Może przeleży w chaszczach najbliższe kilka dni co bym mogła go przy najbliższej okazji odnaleźć.


  • DST 103.82km
  • Teren 4.00km
  • Czas 04:25
  • VAVG 23.51km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 19 sierpnia 2014 | Komentarze 0


Dawno mnie w tych rejonach nie widziano więc z największą przyjemnością powtórzyłam trasę z dawien dawna.
Niby miła odmiana, ale zdecydowanie preferuję jazdę po niepłaskim terenie :)


  • DST 24.02km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:42
  • VAVG 14.13km/h
  • VMAX 56.10km/h
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 17 sierpnia 2014 | Komentarze 3

Kategoria Beskidy


Trzeci dzień beskidzkiego weekendu to szybka wycieczka na trójstyk granic: Polsko-Czesko-Słowackich.
Na początek asfaltowy dojazd z Istebnej, do której dojeżdżamy ze Szczyrku samochodem do lasu, a później przeprawa szlakiem, który wydawał się być szlakiem przeznaczonym pod narty biegowe, ale w rzeczywistości okazał się być błotnisto-podmokłym leśnym szlakiem pieszym. Nie marudzę - fajny był.













Nie możemy sobie pozwolić na zbyt długie szlajanie się, bo jakoś do domu trzeba wrócić, a informacje korkowo-bramkowo-autostradowe nie napawają optymizmem. W związku z tym, że po opuszczeniu Istebnej nasza prędkość ruchu nie chce przekroczyć 20 km/h (już samochodem) zapada decyzja o rezygnacji z autostrady i wzięciu jej bokiem. Decyzja dobra i okraszona uroczymi konsekwencjami. Na powrocie bierzemy Jesioniki z zupełnie dla nas nowej strony i możemy nacieszyć oczy ich widokiem z majestatycznym Pradziadem w roli głównej. Bardzo przyjemny był to powrót do domu - zdanie, które z pewnością nie pojawiłoby się w mojej głowie gdybyśmy jednak zdecydowali się na A4.


  • DST 42.81km
  • Teren 15.00km
  • Czas 03:27
  • VAVG 12.41km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 16 sierpnia 2014 | Komentarze 3


Dzień nr 2 naszego pobytu w Beskidach to część druga zaplanowanej na dzień wcześniejszy trasy Skrzyczne - Barania Góra.
Asfaltem docieramy na Przeł. Salmopolską, z której przez czas jakiś jedziemy szutrówką, na której dzień wcześniej Kubski przyliczył flaka.



Nie do końca wiadomo czy pogoda jest piękna czy przerażająco niepokojąca...




Na mapie znaleźliśmy krótką przecinkę, którą wbić się powinniśmy na wczorajszy szlak zielony. Przecinka jest tam gdzie powinna i nawet podjeżdżalna, choć zdecydowanie nietrywialna.


Na górze witają nas piękne widoki na Skrzyczne w oddali. Czas odciążyć plecaki, nadal będąc atakowanymi pogodowymi fochami.  Ciepło jest czy zimno? Będzie padać czy nie będzie. Póki co najgorsze zawirowania przechodzą bokiem. Jesteśmy dobrej myśli.






Oczywiście nie może na trasie zabraknąć momentów absolutnie niepodjeżdżalnych.


Ale bywają i hopeczki prowadzące do samego nieba...






Końcówka podjazdu pod Baranią Górę to oczywiście podejście. Dobrze, że po drodze zaatakowała nas zgraja malin i poprawiła mi swoim smakiem humor, bo bez tego dalsza część podejścia nie weszłaby mi tak bezboleśnie.

A zjazd z Baraniej w stronę Schroniska pod Baranią to niezły egzamin dla mięśni rąk. Raz zrezygnowałam z kamieni na rzecz lewostronnych korzeni, ale szybko spierdzieliłam stamtąd. Zdecydowanie bardziej podeszła mi główna kamienna ścieżka. Ale przyznać trzeba, że zacny to zjazd, dający nieźle popalić. Nie narzekam.




Samo Schronisko to najbrzydszy tego typu budynek jaki w życiu widziałam. Ale piwo leją więc jakoś się bronią.


A potem zjazd do Wisły i dłuuuugaśny podjazd pod Przeł. Salmopolską od drugiej strony. Na początku trochę popadało, ale ostatecznie na górze już ogrzewało mnie piękne Słońce podczas oczekiwania na dotarcie Kuby.