avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

1500 - 2500 w pionie

Dystans całkowity:3808.61 km (w terenie 1167.00 km; 30.64%)
Czas w ruchu:212:33
Średnia prędkość:16.40 km/h
Maksymalna prędkość:72.30 km/h
Suma podjazdów:76815 m
Liczba aktywności:42
Średnio na aktywność:90.68 km i 5h 27m
Więcej statystyk
  • DST 83.50km
  • Teren 12.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 16.70km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Podjazdy 1503m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 30 grudnia 2015 | Komentarze 3

Uczestnicy


Stravowe wyzwanie Rapha Festive 500 polegające na przejechaniu 500 km od Wigilii do Sylwestra ukończone dzień przed czasem.
Nie było lekko, ale było jakże wspaniale!
Pogoda dopisała, choć wiatru mogłoby być ciut mniej. Ale co ja się będę czepiać?! O tej porze roku to u nas mogłyby być śnieżne zaspy półmetrowe wstrzymujące mnie przed wyjściem z domu :D
Wielkie dzięki dla Cre, który wspierał mnie podczas dwóch wypadów!!!

Dziś jeździliśmy już bardzo spokojnie i delikatnie. Bez spiny i ciśnięcia na podjadach.
No i udało się zgarnąć Wielką Sowę na koniec roku, mimo że w planie na dziś jej nie miałam (znów dzięki dla Radzia:))

Czas na kąpiel, dlatego dzisiejszą opowieść przekażą zdjęcia...

Piękna Michałkowa.


Nareszcie jakieś zalążki Zimy na horyzoncie.


I znów udaje się załapać na piękną warstwę inwersyjną, z której wyłania się Ślęża.


Na Szczycie.


W drodze do Schroniska. Schr. Sowa zamknięte, Orzeł przyjmuje do jutra do 16:00 z otwartymi ramionami!




Zjazd asfaltowy przez Sierpnicę i Kolce do Głuszycy nie wychłodził nas. W końcu zaczynamy odnajdywać najbardziej komfortowe odzienie na mrozy. Z Głuszycy kierunek - stary kamieniołom.




BOMBA dzień!!!




  • DST 77.10km
  • Teren 19.00km
  • Czas 04:37
  • VAVG 16.70km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Podjazdy 1530m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 28 grudnia 2015 | Komentarze 2

Uczestnicy


TEGO MI BYŁO TRZEBA!!!
Po ostatnich kilku dniach szosowych jazd odrobina dzisiejszego terenu w połączeniu z niemałą ilością podjazdów zrobiła mi bardzo dobrze.
Dzięki Radzior! :P

Na początek katuję Cre asfaltowym podjazdem przez Kamionki na Przełęcz Jugowską. Ja całkiem lubię ten podjazd. Rad - jak się okazuje - gardzi nim potwornie. No cóż. Czego się nie robi dla Opata w Zygmuntówce?! :)

Na podjeździe zatrzymujemy się przy mapie, której za nic nie jesteśmy w stanie rozszyfrować. A niby znamy całkiem nienajgorzej te tereny...


Na Jugowskiej globalizacja wre.


Im wyżej tym więcej chmuro-mgieł i mżawki.


Co nieszczególnie nas smuci :D


Na szczyt W. Sowy nie zajeżdżamy. Nie chce nam się dziś. Jedziemy fioletowym, a później żółtym - HICIORSKIM! - rowerowym do Walimia.


Z Walimia jeszcze trochę katorgi szosowo do Grządek (Radziu mówi, że to najstromszy szosowy kilometr w Górach Sowich. Wierzę, ale zweryfikuję :)). Stąd terenikiem do Jugowic i spokojnie do domu. Wiatr zelżał, ale i zmienił kierunek, przez co powrót dziś mieliśmy pod wiatr. Zupełnie niestandardowo.
Dzięki R! Polecam się na przyszłość ;)




  • DST 82.60km
  • Teren 29.00km
  • Czas 04:51
  • VAVG 17.03km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 27 października 2015 | Komentarze 2


Ten tydzień w szkole to zgrupowanie w Szklarskiej Porębie. Co oznacza, że w poniedziałek i wtorek miałam więcej wolnego czasu przed rozpoczęciem pracy. Jak już w poniedziałek zasmakowałam Jesieni tak we wtorek nie mogło być inaczej. Plan z grubsza ustaliłam przed wyjazdem, ale w trakcie wycieczki trochę go na bieżąco modyfikowałam.

Po pierwsze chciałam dojechać do Wałbrzycha i tu wbić w teren w Góry Czarne (człon Gór Wałbrzyskich), ale omijając przeklęte Julianowy.
Mapa papierowa przychodzi z pomocą. Po podjechaniu asfaltem do Modliszowa, na jego końcu nie skręcam w prawo asfaltem tylko jadę prosto taką oto drogą. Nie wiem co mnie na niej czeka, ale wiem, że to raptem 2 kilometry i na jej końcu wyląduję w Dziećmorowicach.


Po wjechaniu w las okazuje się, że to taka droga. Cudo!


Trochę mniej cieszy fakt, że wyjeżdżam na samym początku Dziećmorowic, ale to nic. Spokojnie asfaltem pnę się lekko pod górę, aż do początku Wałbrzycha, gdzie odbijam ostro w prawo wraz z niebieskim szlakiem pieszym , a później czerwonym rowerowym, omijając asfalty. Jadę przez park, gdzie napotykam takie cudeńka:




Z parku wyjeżdżam przy skrzyżowaniu dróg 379 i 281, jadę chwilę ulicą Świdnicką i za chwilę odbijam w lewo w zielony szlak rowerowy. Tenże kawałek daje ostro popalić. Około kilometra dużej kostki brukowej o nachyleniu wciąż w okolicach 20 - 30%. Po pokonaniu tego dziada chcę pojechać niebieskim szlakiem pieszym szczytami, więc odbijam na czerwony rowerowy, bardzo urokliwy, singielek:


Niestety jestem sama, jest mokro i ślisko, mnóstwo liści, nie wiem co mnie czeka na górze, a szlaki nie wyglądają jakby nimi tłumy chodziły w tygodniu. Rozsądek wygrywa - rezygnuję ze szczytów, wracam na szutrowy trawers, którym przez Przełęcz Kozią i przełęcz pod Borową ostatecznie docieram do Rybnicy Leśnej i dalej asfaltem do Andrzejówki. Tu chwila odpoczynku nad pierogami i w drogę!
Romet z pozdrowieniami dla Mariuszka, Ryjeczka i Tomiego :)


Okrążam czerwonym rowerowym Waligórę, jadę na Przełęcz pod Szpiczakiem. Stąd przez szczyt Granicznika zjeżdżam do Radosnej i dalej zielonym rowerowym na Przełęcz pod Czarnochem. Myślę o Janovickach ale wiem, że czasu przed pracą nie starczy. Kontynuuję zatem zielony rowerowy aż do Sierpnicy. Na ostatnim odcinku NARESZCIE wychodzi piękne Słońce i zostaje ze mną do końca trasy :)








  • DST 73.30km
  • Teren 37.00km
  • Czas 04:51
  • VAVG 15.11km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 1700m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 24 października 2015 | Komentarze 1

Uczestnicy


Ten weekend to weekend zjazdowy we Wrocławiu. To raz.
Poza tym w sobotę na 8:00 czekają mnie dwie godziny pracy w szkole. Bywa. To dwa.
Po powrocie ok. 10:00 do domu okazuje się, że nie NIE NIE! Nie zrezygnuję z tak wspaniałes pogody by na 2 godziny szybko lecieć do Wrocławia. No i git. Szybkie pakowanko i około 11:00 ruszam przed siebie.
Cel - Wielka Sowa.
Sama, samiuteńka.
I cudnie, bo okazuje się, że tego mi było trzeba.
Czasu na cieszenie się swoim towarzystwem, jazdę, piękną pogodą.

Po 11 kilometrach asfaltu wjeżdżam w teren, który doprowadze mnie (z małą asfaltową przerwą w Glinnie) prosto na Przełęcz Walimską.


Z Przełęczy Walimskiej wpierw fioletowym a później Toompową drogą na Szczyt. Po drodze piękno otaczających mnie gór przepala mi siatkówki ;)


Na górze posiadówka. Nie krótka (bo jest przemiło) i nie długa (bo trochę zawiewa). Zbieram się i pędzę czerwonym pieszym na Przełęcz Jugowską. Tu chwila zadumy - Kalenica czy nie Kalenica. Decyzja - nie Kalenica. W tył zwrot i czerwonym pieszym+niebieskim rowerowym z powrotem na Szczyt.


Kolejna posiadówka, której spotyka mnie przemiła niespodzianka w postaci zajeżdżających na górę Bożenki i Andrzeja. Siedzimy trochę razem, gadamy o wszystkim i niczym, czyli tak jak być powinno. Ale dzień się powoli zaczyna kończyć. Cykamy kilka fotek i prujemy czerwonym pieszym do Schroniska Sowa.




Pod Schroniskiem czas na chwilę miziania. Niedługą, bo zimno atakuje powoli gołe Bożenkowe nogi. Ja czerwonym pieszym+zielonym rowerowym lecę na Przełęcz Sokolą. Bożenka i Andrzej wybierają zielony pieszy do Sokolca.




Na Przełęczy Sokolej decyduję się jeszcze spróbować przyatakować Sokoła z jego morderczym podjazdem. I - o dziwo! - udaje się podjechać w całości :D Cieszy mnie to niezmiernie. Po dotarciu do Sierpnicy nie decyduję się na asfalt tylko na szlak rowerowy, który doprowadza mnie pod Włodarz.




I z Jugowic już asfaltem do domu, razem z zachodem Słońca... :-)



  • DST 82.10km
  • Teren 24.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 14.62km/h
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 10 października 2015 | Komentarze 2

Uczestnicy


Tego dnia został nam podarowany Wehikuł Czasu...

Na początek dojeżdżamy z Toompem powolutku asfaltami do Głuszycy, gdzie czekają już na nas Młodzieniaszek i Ryjeczek.


W tym miejscu zaczyna się zabawa. Wpierw jeszcze kawałek asfaltu przez Łomnicę do Radosnej i tu niespodzianka dla chłopaków - podjazd na Granicznik na początek polną, a później leśną, bezszlakową drogą. Jak się okazuje ten i owy jechał tędy w przeciwnym kierunku, ale mu się zapomniało. Tym lepiej :)




Na Graniczniku chwila na nacieszenie oczu R. Szpiczakiem i niebieskim niebem i zjazd do zielonego strefowego. I tu klops. Łapię flaka.

(fot. Ryjek)

Ten sezon to nie tylko sezon łamania palców i zrywania więzadeł, ale - jak się okazuje - również wyjątkowo jak na mnie bogato usiane dziury w dętkach. Podczas wymiany okazuje się, że moja zapasowa również przepuszcza. Musiałam podczas łatania nie zauważyć jeszcze jednej dziurki. Z pomocą przychodzi Tomi, który użycza mi swojej dętki. Dzięki. Ufff... Można jechać dalej.
A dalej znaczy na smakowity singiel czarnego szlaku pieszego, na którym - o czym się dowiedziałam po fakcie - mijamy się z pieszym King13kula. Serwus!


Później odrobina nowości dla całej trójki. Bezszlakową szutrówką trawersujemy zbocza Suchawy, Kostrzyny i Włostowej. Okazuje się, że jest to możliwe i ostatecznie doprowadza nas do niebieskiego pieszego z Włostowej. Czeka nas kawałek ostrego zjazdu i już jesteśmy znów na szutrze - żółtym rowerowym. Miłe są na trasie takie akcenty mocniejsze. Adrenalinka od razu skacze do sufitu :)
Uśmiech proszę :D



(fot. Ryjek)


(fot. Ryjek)

Niby nie mamy w nogach wielu kilometrów, ale trasa konkretna i z radością przyjmujemy fakt lądowania pod Andrzejówką. Tam czas na relaks, pogadanki, pośmiewanki.
Po pauzie następna w kolejce Turzyna.


Uwielbiam poniższe zdjęcie!!! :


Z Turzyny pędzimy na Skalne Bramy i dalej - za zgodą wszystkich członków - czerwonym pieszym, który na początku jest dla mnie fuj - za wąsko - zawsze tak było i chyba się to nie zmieni. Młody i Tomi chyba jadą, my z Ryjkiem decydujemy się na spacer :)
Później krótki rockgarden, który udaje mi się zjechać dopiero drugi raz w życiu. Z duszą na ramieniu, ale z sukcesem. Cieszy!!!
Teraz szybki pocisk w dół, gdzie Ryjeczek zalicza małą dziewiczą glebę na przepuście, jak widać na poniższym zdjęciu nieszczególnie Go to zmartwiło :) i docieramy do szosy Grzmiąca-Rybnica.


Chwila dyskusji co dalej, bo już wiemy, że czasu na całą zaplanowaną trasę nie styknie. Decydujemy się na Rybnicki Grzbiet. Pierwszy raz podjeżdżam na górę od drugiej strony. Dość stromy i monotonny to podjazd.


W tym mijescu modyfikujemy lekko trasę i postanawiamy zrezygnować z singla trawersującego Grzbiet, a w zamian wdrapać się na górę i przejechać/przejść przez Jałowiec Mały i Jałowiec. Ta decyzja nagradza nas pięknymi widokami za szczytu.


Dalej już tylko mocno dziki i bardzo przyjemny zjazd aż do Przełęczy pod Wawrzyniakiem.


I moja próba zjazdu na Przełęcz na skuśkę, zakończona porażką. A już myślałam, że się uda. Za sucho, za sypko, za stromo. Ale nareszcie spróbowałam tego, bo korciło - od ilu? - od trzech lat? :)

(fot. Toomp)

Stąd prosto do Głuszycy, gdzie rozstajemy się z Ryjkiem i Młodziutkim. Z Toompem jedziemy do Świdnicy, zahaczając po drodze o Wodniaka. Powrót okazał się dla mnie bardzo ciężki. Forma odleciała. Dzięki Toomp, że mnie pociągnąłeś!

Dziękuję Wam Chłopaki. Było genialnie!
Czekam na więcej :)




  • DST 75.40km
  • Teren 27.00km
  • Czas 04:35
  • VAVG 16.45km/h
  • VMAX 58.30km/h
  • Podjazdy 1600m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 4 października 2015 | Komentarze 5

Uczestnicy


Co tu dużo pisać? Zabawa była wyśmienita!
Pierwszy wypad w towarzystwie Piotrka.
We trójkę (Piotrek, Toomp i ja) jedziemy wokół Jeziora Bystrzyckiego, przez Michałkową na Przełęcz Walimską. Po drodze okazuje się, że w Walimiu odbywa się rajd samochodowy więc z pozostałą dwójką (Młodziutki i Kuba) spotykamy się nie na Przełęczy a dopiero na Szczycie.
Asfaltowy dojazd w góry nie do końca mi wszedł. Ciężko mi się jechało. Zresztą ostatni tydzień trochę dał mi się we znaki kolanem, które pobolewało raz na jakiś czas i jakby odrobinę się cofnęło w subiektywnym odczuciu ozdrowienia. Jednak kiedy już wjechaliśmy w góry to dostałam małych skrzydełek i jechało mi się do końca dnia wyśmienicie!!
Na zjazdach kolano trochę doskwierało. Jednak trzepanka na sztywniaku mocno się daje we znaki kolanom, natomiast na podjazdach cisza.
I muszę się pochwalić, że pierwszy raz w życiu udało mi się podjechać najbardziej dla mnie problematyczny kawałek na Kalenicę - mocną ściankę zaczynającą się tuż za Zimną Polaną. Do tej pory raz byłam bliska zwycięstwa nad nią, ale nigdy jej nie pokonałam. A dziś - SUKCES! :-D Kondycyjnie czeka mnie jeszcze trochę pracy, ale moc w nogach jest. A to cieszy bardzo!

Dzień obfitował we wszystko co tygrysy lubią najbardziej - mocne podjazdy, porządne sowiogórskie zjazdy, duuużo przerw podczas których radowaliśmy się cudowną pogodą, pogaduchy, śmiech i luz. Miało być bez spiny i było bez spiny. No. Może prócz kilku wyjątkowych sytuacji :-P

Dzięki Chłopaki!

Podążając w stronę Przełęczy Walimskiej.


Na Szczycie.




Wczoraj w którymś z serwisów informacyjnych padło zdanie "NIESTETY jutro czeka nas opad deszczu". Ręce opadają razem z tym deszczem. Bo przy tegorocznej ilości opadów bliskiej zeru takie sformułowanie odczytać umiem dwojako: albo jako zupełną ignorację i paplanie bez sensu byle paplać, albo jako (niestety muszę to napisać) dość typowo polskie narzekanie zawsze i na wszystko.
Wstęp dotyczy (nie)obecności na czerwonym szlaku pieszym, tuż za szczytem, wielkiej kałuży, która była tam zawsze. To jest pierwszy raz (dla mnie od kilku lat) kiedy to miejsce można było przejechać o suchych kołach. To tak w ramach narzekania na ewentualny deszcz...


Potem trochę trzepanki w drodze na Kozie Siodło. Na końcu zjazdu Kuba łapie flaka i czeka nas dość długa przerwa techniczna. Zmiana dętki idzie sprawnie, ale później następuje walka z ustawieniem hamulca. Dzięki pomocy Toompa udaje się doprowadzić rower do użyteczności i Kubski może kontynuować z nami jazdę :-)




Z Koziego Siodła szybko na Jugowską a z niej na Kalenicę.




Zjazd z powrotem na Jugowską uskuteczniamy przez Rymarz, na którym musimy powalczyć z małymi przeciwnościami losu...


Pominąwszy powalone drzewa i spory syf na szlaku - zjazd godny polecenia. Mam nadzieję, że niebawem zostanie to przez odpowiednie służby uprzątnięte.
Zjazd do Zygmuntówki, jadło, napitek, Słońce i pies... ;-)




Tu żegnamy się z Młodzieniaszkiem. Ahoj! My wracamy na Jugowską, chwilę czerwonym pieszym do góry, potem niebieskim rowerowym na Kozie Siodło. Stąd żółtym pieszym pod Schronisko Sowa i czerwonym pieszym na Przełęcz Sokolą.


Na Przełęczy żagnemy Kubę, który pakuje rower do auta. My we trójkę cieszymy się coraz nowszym asfaltem Przełęcz Sokola - Walim. Ostatecznie ładnym tempem wracamy do Świdnicy.




  • DST 46.40km
  • Teren 34.00km
  • Czas 04:23
  • VAVG 10.59km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Podjazdy 1760m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 26 września 2015 | Komentarze 13

Uczestnicy


Ten weekend powinnam była spędzić w całości we Wrocławiu, w szkole.
Toomp jednakże rzucił parę dni wcześniej hasło - Rudawy Janowickie. W 2014 roku nie udało mi się tam zajechać. W tym roku nie chciałam im odpuścić. Rezygnuję zatem z jednego dnia zajęć w zamian stawiając się z Kubskim na miejscu spotkania - w Wieściszowicach - chwilę przed 9:00.
W wycieczce uczestniczą trzy miasta - Świdnica (Kubski i Emi), Kudowa (Ania i Bogu) oraz Wrocław (Tomi w roli przewodnika).

Bawiłam się FANTASTYCZNIE. Na tym wyjeździe po raz pierwszy od operacji czułam się sobą na rowerze. Przede wszystkim na podjazdach. Zjazdy, zwłaszcza te cięższe technicznie, nie wychodziły najlepiej. Było trochę lęku; mam nadzieję, że w przyszym roku ten strach minie. Sztywny rower też nie ułatwiał na zjazdach sprawy.

Dziękuję Wam bardzo za ten wypad! Śmiech, luz, góry, trochę rzezi, wspaniali ludzie - recepta na udany dzień na rowerze :-)

Jeziorka tego dnia nie powalały na kolana. Na ostatnie - Zielone Jeziorko - nawet się nie pchaliśmy skoro już z Żółtego nic nie zostało...


Pierwszy cel szczytowy to Wielka Kopa. Zdobyta. Z tętnem dochodzącym pewnie do 200 ud/min, ale z sukcesem :-)

(fot. Cerber)

Następnie czeka nas zjazd i kierunek Skalnik - najwyższy szczyt Rudaw, ale coś się pierniczy z trasą i zamiast na Skalniku lądujemy pod Centrum Biblioteczno-Kulturalnym w Pisarzowicach, gdzie trwają przygotowania sali do weseliska. Czekamy dzielnie na zaproszenie, ale po jakimś czasie tracimy nadzieję i zbieramy się w drogę.

Czyli na Skalnik JAZDA!
Po drodze małe "ściganko" na podjazdach z Toompem. Sprawia nam to sporą frajdę.
Kolano radośnie nie boli.


Na punkcie widokowym niedaleko szczytu wieje pieruńsko. Widoki ładne, ale również nie powalają - Królowa przesłonięta chmurami.


Wznosząc jakieś okrzyki bojowe mające na celu odpędzenie wiatru...




W końcu docieramy na szczyt, gdzie Kuba pokazuje kto tu rządzi! :-)

(fot. Toomp)

A mnie przypomina się wypad z 8 maja 2013 roku :-D

(fot. Toomp)

Następny w kolejce zjazd niebieskim szlakiem pieszym ze szczytu. Tutaj czeka mnie trochę spotkań z lękiem i problemami technicznymi, ale spełniam założony cel zjazdu - nie wywalam się, nie podpieram niespodzianie. Tam gdzie mam wątpliwości schodzę z roweru zanim dotrę do wątpliwego miejsca.




Po drodze JA LATAM!

(fot. Toomp)

I łapię flaki. Na asfalcie. Pod górkę. Przy prędkości nawet nie 10 km/h. Jak to się stało?!
Podczas odkręcania koła wypada mi w trawę nakrętka od szpilki. No nie! Bez tego dalej nie pojadę :( Dość długie poszukiwania (dzięki wszystkim za zaangażowanie!) przynoszą w końcu oczekiwany skutek - Bogu zadaje piękne pytanie: "Czy to wyglądało jak TO
?" trzymając w ręce zgubę. Genialnie. Kończymy serwis i jedziemy do Schroniska Szwajcarka.

(fot. Cerber)



Ostatni cel - ruiny Zamku Bolczów, przed którym czeka nas wpierw przemiły zjazd a na koniec porządny wpych/wnos.




Zamek Bolczów.




Na koniec długi i monotonny podjazd starym asfaltem czy też szutrówą - nie pamiętam, ostry zjazd asfaltem do Wieściszowic i niedługo przed zmierzchem docieramy do samochodów.





  • DST 81.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:25
  • VAVG 14.95km/h
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 29 sierpnia 2015 | Komentarze 12

Uczestnicy


Początek tygodnia - rzut oka na weekendowe prognozy pogody. Choć wiem, że wiele w tym temacie może się jeszcze przez kilka dni zmienić to decyzja szybko zapada - próbuję skrzyknąć ekipę. Niektórzy są chętni od razu, inni wahają się właściwie do ostatniego dnia, część od razu deklaruje "nie, dziękuję".

Ostatecznie do dołączenia namawiam 6 osób, 4 z nich będą ujeżdżać ABeCety srebrnogórskie, Dwóch Dzielnych Rycerzy - w osobach Bogdano i Tomka - decyduje się zaufać moim zapędom przewodniczym :-P
Ja na wstępie ich zapewniam, że planuję krótką i delikatną trasę po okolicach Srebrnej Góry, w przeważającej większości asfalt, może trochę szuterku.
Okazało się w praktyce, że asfalt zniknął, przeważająca część asfaltu tu szuter, a trochę szuterku to noszenie roweru na plecach i taplanie się w błocie. Dzięki chłopaki za pomoc (w noszeniu, nie taplaniu, choć za błotny współudział też dziękuję)!! :-D

Nie będę absolutnie wnikać w szczegóły trasy, kto chętny prześledzić jej przebieg zerknie na mapę.

W skrócie tylko tyle, że w pierwszej części trzymaliśmy się ścieżki dydaktycznej Zębata, prowadzącej wzdłuż linii zębatej Kolei Sowiogróskiej, zaliczając po drodze przejazd przez dwa wiadukty.
Później?
Później kręcimy się mniej więcej starym żółtym szlakiem rowerowym, który w pewnym momencie mylimy (no powiedzmy) z nowym żółtym szlakiem rowerowym (kop dla znakujących za ten sam kolor prowadzony inną drogą!!) i musimy zaliczyć konkretny wpych w poszukiwaniu przejazdu, taplając się przy tym po kostki w błocie. Stary żółty prowadzi nas dalej przez Przełęcz Wilczą, Mikołajów, Budzów-Kolonię, gdzie odkrywamy punkt kopulacyjny, dwa koty i jednego psa, na koniec wracamy do Srebrnej Góry polną ścieżką pełną łajna, dziur i uroczych rowerowych opowieści. Końcowa terenowa wspinaczka z powrotem pod Twierdzę to w moim wykonaniu już taniec umierającej. Podjechałam, ale wyłącznie siłą woli. Praca mięśni nie miała tu już żadnego znaczenia...
Po dotarciu do knajpki na Przełęczy Srebrnej po chwili wychodzi Słońce. Bardzo odważnie i zupełnie bezpruderyjnie ogrzewając nasze zamglone i przemoczone (serwus Radziu!!) ciuchy.
Radziowi dzięki za wyśmienity mglisto-pochmurno-mżawkowy asfaltowy dojazd ze Świdnicy do Srebrnej Góry. Sama bym umarła na tej trasie  z nudów tym razem. A tak nie obyło się bez śmiechu, szabru i zaliczania bielawskich studni :)

Oby jak najszybciej udało się powtórzyć podobne spotkanie. Bardzo mi tego brakowało!

Z Radziem w stronę Srebrnej Góry ....


Studnia nr XIV. Podrowienia dla Marka!


Przełęcz Woliborska.


Po dotarciu pod Twierdzę spotykamy Bogdano, zaraz dojeżdża Tomi. I już we czwórkę na "tarasie widokowym" oczekujemy na trójkę endurowców pędzących do nas z dolnego parkingu.


Tu czas na chwilę odpoczynku, pogaduch, popitów i podział na wspomniane wyżej dwie grupy.

(fot. Tomi) Pięknie się tego dnia prezentował widok na Twierdzę...

Wiadukt Kolei Sowiogórskiej. Z dołu/ z góry.




Na trasie kąpiel i obiad.




Zaplanowane szutry i asfalty... Hę??



(fot. Tomi) Ciekawe co by na to rzekł mój Ortopeda....?

Ślicznotka w Folwarku Leszczynówka.



(fot. Tomi)




(fot. Tomi) Genialna fota!!

I po dwóch godzinach klimat pogodowy zgoła odmienny.




I już na dole w samotności jaram się światem, oczekując chwil kilka na powrót endurowców.








  • DST 91.00km
  • Teren 30.00km
  • Podjazdy 1950m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 13 maja 2015 | Komentarze 8


Matko Jedyna i Wszyscy Święci!!!

Koniec wpisu pokaże, że nie jestem aż takim beztalenciem jeśli idzie o technikę jazdy po górach. Cała reszta - weryfikacji i ustawiania mnie do pionu ciąg dalszy. Szaleństwo jakiego do tej pory w górach nie zaznałam.

Dojazd do Łomnicy asfaltem, stąd przez Trzy Strugi, docieram do Przełęczy pod Szpiczakiem, z której czarnym pieszym a dalej bezszlakową drogą wbijam na Włostową.




Na Włostowej zasłużony relaks, z Renatą Przemyk i Artrosis (z drugą pozycją włączyły mi się wspominki z czasów podstawówki) w uszach. Widoki dziś zapierały dech w piersi.


W oddali Karkonosze, jeszcze gdzieniegdzie pokryte śniegiem (Serwus Mors!)


Tym razem zjazd niebieskim pieszym do Sokołowska robię za jednym podejściem, co nie znaczy, że bez gleb, podpórek, znoszenia kawałkami roweru. Co to to nie :) To nie ten rodzaj zjazdów, które pompują mnie pewnością siebie i przekonaniem jaka to ja jestem zajebista. O nie. Te czasy minęły póki co i pewnie jeszcze przez długi czas nie będę o sobie mieć zbyt dobrego zdania w kwestii jazdy na rowerze. Ale tak pozytywnie, bardzo pozytywnie. Bo jak się nie podniesie w końcu poprzeczki to nigdy się nie zrobi postępów. Więc walczyć zamierzam dzielnie. Pot, krew i łzy wliczone w cenę i zaakceptowane.
Tak czy siak dzisiejszego dnia zjad poszedł już lepiej niż dzień wcześniej. Jeszcze ze 40 razy i może uda się zjechać bez przwerwy :P

Z Sokołowska "jadę" wciąż niebieskim na szczyt Garbatki. Kolejna nowość. Nie wiem czego się spodziewać. Na pewno nie spodziewałam się tak długiej wędrówki na szczyt. Mało jazdy tu było. No nic, następnym razem powalczę o próbę znalezienia jakiejś alternatywy objazdowej dla tego dziadostwa.


Jazda ze szczytu zaczyna się przyjemnym singielkiem...


...by po chwili zaskoczyć...




ŚCIANĄ! Zdjęcie cykane już od dołu, po prawie samobójczej próbie sprowadzenia roweru, oczywiście jakoś bokiem. Wiem, że gdzieś z boku idzie objazd tego ustrojstwa. Nie dostrzegłam go. Następnym razem będę musiała dokładniej się rozglądać, bo mimo pięknych widoków, ten kawałek to mała tortura:)


Dalej jest tylko ciut lepiej. Wciąż porządny pion, który tylko miejscami udaje mi się zjechać. Duuuużo sprowadzania i narastającej frustracji...
Docieram do Kowalowej, gubię szlak, zjeżdżam asfaltem o wiele za daleko i rezygnuję z powrotu i poszukiwań niebieskiego, nie chce mi się. Chwika szosy i już z powrotem jestem w Sokołowsku.


Stąd spokojny podjazd terenowy do czerwonego szlaku rowerowego, który przez kilka kilometrów wije się prawie pod samą Andrzejówkę. Korci by przejechać jeszcze te 200-300 metrów, do piwka, do ławki, do zupy. Głodnam i zmęczonam. Ale zaciskam paluchy na kierownicy i skręcam na żółty pieszy, na ruiny zamku Radosno - kolejna rzeź tego dnia.
Początek miły i radosny...


... który za chwilę znów zmienia się w szalenie wypłaszczone przez zdjęcia ściany melafirowego "piasku".
Że to to są te ruiny zamku?








Zmęczenie spływa na mnie wielką falą, docieram do Rozdroża pod Krzywuchą, teraz czeka mnie ok. kilometr mocnego podjazdu zielonym pieszym. Boli. Autentycznie boli. Ale wbrew obawom udaje mi się go podjechać i w końcu czeka mnie radosny czas odpoczynku!


Czas mija nieubłaganie, na zegarku okolice 16. Zbieram się. Postanawiam zawitać jeszcze na czerwony szlak pieszy lecący w stronę Bukowca. Wiem, że jest już za późno, a ja jestem zbyt wypompowana, by pakować się na sam szczyt, ale część trasy (bardzo miłej i nietrywialnej , jak się okazuje, trasy) przejeżdżam i udaje mi się pyknąć fotkę kopalni z nowej dla mnie strony. Następnym razem nie odpuszczę i podjadę czerwonym na samą górę kopalni.


Wracam pod Andrzejówkę i wybieram znany i lubiany wariant zielonego strefowego przez Turzynę, pod Skalne Bramy.








Tutaj żegnam się z rowerowym i wskakuję na czerwony pieszy.
I NARESZCIE!
Czas na pozytyw. Po co te hardkory? Po progres. Na czerwonym pieszym jest taka ścianeczka krótka, którą udało mi się zjechać kiedyś raz - z duszą na ramieniu i śmiercią w oczach. Po dzisiejszych "klęskach" zastanawiałam się: może mam taki kiepski dzień, że nieszczególnie mi te zjazdy wychodzą. Ścianka na czerwonym powie mi jak jest.
I powiedziała. Zjechałam ją z pewnością siebie, szybko, bez lęku, i z pełnym przekonaniem. Nareszcie sukces! :)


  • DST 125.11km
  • Teren 12.00km
  • Czas 06:54
  • VAVG 18.13km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 1 marca 2015 | Komentarze 12

Uczestnicy


Bez wielkiego rozpisywania się, bo wciąż brak chęci by wgłębiać się w słowo pisane.
Kilka słów:

dowiaduję się, że w niedzielę w Spalonej szykuje się bieg narciarski, w którym udział ma brać niemała ekipa. Myślę sobie - czemu by nie dołączyć, zaliczając przy okazji pierwszą konkretniejszą trasę w tym roku.
Ryjek i Feniks od razu przystają na propozycję wypasu.
W piątek wieczorem jeszcze dodatkowo zgaduję się z Radziem, który zamierza hasać po Górach Sowich i razem dojeżdżamy na Przełęcz Sokolą. Tam rozjeżdżamy się w swoje strony.


60 kilometrów do Kłodzka to ciągła walka z paszczowiatrem i pokonane prawie 1000 metrów w pionie. Przed Kłodzkiem łączę się z chłopakami i razem już wspólnymi siłami pędzimy ścieżko-śniego-lodami Gór Bystrzyckich w stronę Schroniska Jagodna w Spalonej.
Tego właśnie chciałam uniknąć - poroztopowego lodu na trasie. I nawet przez chwilę kręciłam po cichu nosem, że mnie wyprowadzono na manowce. Jednakże ukryć się nie da, że zabawa przy tym była naprawdę wyśmienita :-)






Do schroniska docieramy ok 13:30, akurat podczas wręczenia medali - olbrzymie gratulacje dla wszystkich obdarowanych kasą, koszulkami i żelazkami!!! :-D



(podkradnięte Bogdanowi)

W schronisku zabawiamy ok 3 godziny w genialnej atmosferze. Dzięki! Było świetnie!
Przed 17:00 zbieramy się i pędzimy w dół, z wiatrem w plecy, prosto do Kłodzka na szynobus.


Trasa Kłodzko - Spalona - Kłodzko. Dzięki Feniks :-*