avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:673.00 km (w terenie 164.00 km; 24.37%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:10350 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:61.18 km
Więcej statystyk

Środa, 27 maja 2015 | Komentarze 34

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Trochę milczałam, bo ani zapeszać nie chciałam, ani szczególnie chęci nie było by się tym dzielić, skoro to jeszcze nic pewnego.

Dziś przyszła ostateczna diagnoza (po zapoznaniu się ortopedy z wynikami badania MRI) potwierdzająca uszkodzenie więzadła krzyżowego przedniego kwalifikujące mnie do operacji, w wyniku której więzadło zostanie zrekonstruowane.

Część wyniku badania rezonansem:
"Więzadło krzyżowe przednie pogrubiałe, o podwyższonej intensywności sygnału szczególnie w części bliższej i środkowej , jednak nie można wykluczyć istnienia włókien o zachowanej ciągłości- ze względu na nieodległy uraz i zmiany krwotoczne w więzadle nie można z całą pewnością ocenić czy jest ono uszkodzone całkowicie czy częściowo. ( <-- co nie zmienia faktu, że tak czy siak predestynuje mnie do operacji... - przyp. autorki:) )

Więzadło poboczne przyśrodkowe o zachowanej ciągłości, z widocznym obrzękiem zarówno głębiej jak i powierzchownie do struktur więzadła- co przemawia za uszkodzeniem II stopnia.
"

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wycieczka, na której więzadło rozpierdzieliłam czeka na dodanie i pewnie zostanie dodana niebawem wraz z jedną czy dwoma jeszcze zaległymi.

Mam nadzieję, że operację uda się umówić jak najszybciej i zacząć działać.
Wiem, że czekają mnie miesiące intensywnej pracy nad powrotem do sprawności, ale jestem z tym pogodzona i gotowa by podjąć walkę!

Różne plany na ten rok były, różne cele - mniej lub bardziej nakreślone czy zdefiniowane.

AKTUALNY CEL NR 1 - wsiąść jeszcze w tym roku na rower niestacjonarny :)

Podejrzewam, że złamię podczas rehabilitacji zasadę niedodawania wpisów z jazdy w domu (zresztą takiej jazdy jeszcze nigdy w życiu nie zaznałam). A wiem, że po ok. miesiącu od operacji rower stacjonarny wejdzie do treningu. Ale jeszcze trochę czasu przede mną zanim takie historie zaczną być nieodległą przyszłością:) Teraz czekam by móc ustalić termin operacji i JECHAĆ Z KOKSEM!

Trzymajcie proszę za mnie kciuki.
AHOJ PRZYGODO!!!


Niedziela, 17 maja 2015 | Komentarze 12

Uczestnicy


Czas się rozliczyć z wycieczką, którą przypieczętowałam swój tegoroczny rowerowy los...
Dzień wcześniej było krótko dystansowo, ale niezwykle treściwie - Góry Suche, w których się rozkochałam i w których dopiero co na poważnie się rozsmakowałam.

Po sobotniej, suchogórskiej wycieczce czułam niedosyt gór. Zwracam się zatem do Radziora - Masyw Ślęży i Raduni? Wiele Go namawiać nie trzeba. Jego nowy Spectralowy nabytek aż się wyrywa by kosztować zacnych zjazdów. Radziu idzie za głosem dobywającym się zza czarnych piekielnych rur Mrocznego Widma i przystaje na propozycję. Ruszamy razem w stronę Raduni. Stąd lecimy na bezszlakowy zjazd z łąki trzema skałkami. Jest to mój pierwszy raz na nim po złamaniu palca, co dokonało się na tymże zjeździe właśnie. Urazu psychicznego brak, lęku brak, głowa nie płata absolutnie żadnych figli. Radziu walczy z przyzwyczajeniem się do nowej, szerszej kierownicy. A dobry to zjazd do walki, bo miejscami jest ciasnawo...



Na Przełęczy Tąpadła dołączają do nas Kuba i Piotrek i już we czwórkę (z podziałem na pary:)) docieramy na szczyt. Jako, że jesteśmy z Cre na górze sporo przed chłopakami rozkoszujemy się wyjątkowo nietłumną niedzielną Ślężą. Za jakiś czas dociera reszta. Ochraniacze na nogi i lecimy na czerwony OS1. Mmmm... pychotka.....

Początek idzie bardzo ładnie. Bawimy się na całego :-)






Zjeżdżamy z Kubskim najbardziej chyba problematyczny kawałek tego odcinka:


Za chwilę docierają chłopaki. Piotrek zauważa, że tak prędko dalej nie ruszymy - Kubski złapał flaka (CHOLERNY FLAK!). Przerwa. Radzior z błyskiem w oku przygląda się szlakowi za sobą. Widzę, że korci i przywołuje on go do siebie. Skoro przerwa to przerwa. Wyskakuję z propozycją (CHOLERNA JA!!) - Skoro i tak czekamy na Kubę to podejdźmy kawałek z powrotem z rowerami do góry, ja pojadę trochę wolniej, a Ty Radzio za mną... (CHOLERNA JA PO RAZ WTÓRY!!!).
Podczas zjazdu, na samym końcu coś mnie rozprasza przy pieńku z powyższego zdjęcia. Nie wiem co. Czy nie mogłam się zdecydować czy brać go z lewej czy z prawej? Czy zasnęłam na chwilę? Czy postradałam zmysły...?
W efekcie zwala mnie z roweru w prawą stronę, próbuję ustać, wykręca mi nogę w kolanie, czuję jak staw nie spełnia swojej funkcji, czuję jak noga mi się w kolanie nienaturalnie wygina i lecę na ziemię.
CO JEST!!!???
Boli, nie potwornie mocno, ale potwornie dziwnie. Stało się coś co mnie do tej pory nie spotkało. Nigdy nic nie skręciłam więc nie bardzo wiem co się dzieje. Kuba, zdaje się, podbiega do mnie, chce mnie podnosić, chyba nie mając pojęcia jeszcze, że to nie trakie hop-siup. Sama do końca tego nie wiem. Prawdopodobnie tak w ich mniemaniu jak i w swoim również, panikuję - mówię by mnie nikt nie ruszał (chyba... ale pasuje to do mnie:)) i siadam z boku chwilę odczekać. Kuba dalej walczy z dętką.
Po chwili zaczynam zginać nogę w kolanie. Nie boli. Macam. Nie boli. Myślę - zdrowam. Wastaję. I z powrotem jestem na ziemi. KUR.....!!!!!! Co jest grane? Nie potrafię stać. Jak się okazuje - podczas tej drugiej próby obciążenia prawej nogi Kuba zauważył, że coś mocno dziwnego się dzieje z moim kolanem. Eureka! :-)
Nic tam. Po zabawie.... Do mnie zaczyna docierać, że to zdecydowanie nie była taka-ot-sobie-glebka. Że jest źle. Jeszcze nie dociera do mnie, że może być mocno źle. Póki co wiem, że ja - Emilka vel Zosia-Samosia nie dam sobie już sama rady. Jestem zdana na chłopaków. Wtedy płyną pierwsze łzy. Chłopaki stają na wysokości zadania. Nie, to nieprawda. Stają znacznie wyżej!
Kuba bierze mnie na plecy i wnosi z powrotem na szczyt Ślęży, Piotr i Radziu zajmują się czterema rowerami. Na szczycie okazuje się, że trza by do mnie wzywać helikopter. O NIE! Dam sobie radę sama (no bo jak?!). Z pomocą wsiadam na rower i powoli ruszamy w dół żółtym pieszym. Chłopaki przede mną tworzą tunel w ewentualnych grupach ludzkich. Ja - ze łzami w oczach i wyprostowaną nogą przed sobę - jadę grzecznie za nimi. Na parkingu znów płaczę.
Od Radzia na pożegnanie słyszę  jeden z najpiękniejszych komplementów w życiu. Dzięki Radziu!!!
Jedziemy na SOR....

....dalsze dzieje opisałam tutaj.

No i cóż?! Oto zalegam kolejny dzień lipcowych upałów w łóżku, ciesząc się jak dziecko, że najgorsze (rekonstrukcja ACLa) już za mną. Teraz walczę o powrót do zdrowia. A walkę uwielbiam, więc i ten stan nie jest mi tak straszny jak sobie to wcześniej wyobrażałam.

Plan powrotu na rower w tym roku nie ulega zmianie.
W przyszłym roku mam nadzieję robić to samo co dwa miesiące temu z taką samą przyjemnością i ochotą!


Sobota, 16 maja 2015 | Komentarze 6

Uczestnicy


Piwo się pije, noga delikatnie zgięta (co ponoć ma sprzyjać regeneracji naderwanego przyśrodkowego/piszczelowego więzadła pobocznego), można dodać dwa zaległe wpisy (albo choć jeden). Co też - nie bez małego bólu serca - czynię.


16 maja 2015. Dzień jak co dzień, zdawać by się mogło.
Ciepło - jak przystało na środek maja;
w górach - jak przystało na środek maja;
na rowerze - jak przystało na jakikolwiek weekend w ciągu roku ;)

Towarzystwo wyborne:
--> ze Świdnicy zleciała się zacna grupka w postaci: Kuby, Radzia i Emi;
--> z Kudowy spłynęli nieszczególnie - jak się okazało - świadomi zagrożeń: Ania i Bogu;
--> z portalu emtb.pl zjechali: Kruku, Michał i chłopak, którego imienia za nic sobie już teraz nie przypomnę.
8 osób, spośród których chyba ino trójka wie w co się pakuje.

Zbieramy się na spokojnie, bez pośpiechu, bo i nie ma sensu się spieszyć. Dni długie. Wokół ludzie, z którymi konie kraść i jeszcze więcej. Po co wszczynać pogoń za czasem? Ma być lekko, miło i przyjemnie...

Na dzień dobry czeka nas podjazd w kierunku OS5, czyli zjazdu żółtym szlakiem pieszym przez ruiny zamku Radosno. Podjazd upływa nam w całkiem przyjemnej atmosferze, choć zawalam jako "przewodnik" dopuszczając do małego zbłądzenia jednego z uczestników. Ostatecznie wszyscy się znajdujemy na górze, gotując się na PIERWSZĄ RZEŹ.


(fot. Bogu)

Na OS5 czeka nas zjazd, który wpierw jest zjazdem, potem wpychem, potem - za ruinami - przez sekund kilka dość rzeźnickim zjazdem, by na koniec (za rzeczką) przybrać postać idealnego smakołyku.

(fot. Bogu)


(fot. Kubi)

Z OS5 wjeżdżamy na zielony pieszy, który pnie się dość ostro pod górę, ale jest szerokim szutrem i nie sprawia żadnych kłopotów od strony technicznej.
Po tym podjeździe piwo w Andrzejówce smakuje tak wyśmienicie jak sobie to wyobrażaliśmy podjeżdżając.
Czas leci, gadka się klei pięknie, ale kolejne perełki czekają.

Cel nr 2 dzisiejszego dnia to OS6, czyli zjazd niebieskim pieszym z Włostowej do Sokołowska.
Niech się dzieje co chce, ale UWIELBIAM ten zjazd. Dojdę do siebie, odnowię formę, pokonam barierę psychiczną (niekoniecznie w tej kolejności) i będę w przyszłym roku maltretować ten zjazd do omdlenia! Cel numer 584 ustalony! :P

No więc JAZDA!!!!!




Pierwsza część zjazdu (do przecięcia z żółtym rowerowym) chyba wszystkim wychodzi bardzo ładnie. Mnie, po dwóch nieudanych próbach poprzednich dni, udaje się to zjechać bez zająknięcia.
Dalej czekają nas dwa skalne uskoki, które mnie zatrzymały oba dwa razy wcześniej. Teraz miodzio! Wchodzą!! To mnie napawa radością jakich mało! Tutaj Bogu łapie flaka. Nieee, to się chyba tak nie nazywa przy bezdętkowcach, nie? Tak czy siak - wybucha, mleko się leje, B. trochę walczy z doprowadzeniem opony do stanu użyteczności, ale daje radę więc JUPI! Możemy lecieć dalej. A dalej czeka nas najmocniejsza część tego oesa - bardzo stromo, bardzo sypko, do tego jeszcze mocno skrętnie. SZAŁ!

Poniższe foty podkradnięte Bogdanowi. Ja z przodu wszystkimi kończynami ciała starałam się zjeżdżać. Szło lepiej niż podczas poprzednich dwóch zjazdów, ale - ojojoj - wieeeeeele wody we wszystkich rzekach świata upłynie zanim uda mi się to zjechać bez sprowadzania/podpierania.
Jak na tym zakręcie stanęłam to później już nijak mi to przez kilkadziesiąt metrów szło.




Po tym najcięższym kawałku wjazd w las i pychotka popuszczenia klamek przez chwilę:)


Zjeżdżamy pod samochody, żegnamy się z dwójką, z emtb, która leci na jakąś imprezę. Postanawia z nami ostać się młody - Michał. W Sokołowsku chwila na odsapnięcie, jedzonko, piwko.

Plan mój na ten dzień właściwie na dzień dobry spalił na panewce więc już po tych dwóch oesach nawet nie próbuję go wskrzeszać.
Widzę, że grupa zdecydowanie nie jest chętna by kontynuować walkę z oesami, zatem po dwóch punktach programu rezygnujemy z dalszej walki z odcinkami specjalnymi z zawodów emtb.pl w Mieroszowie.

Rzut oka na mapę. Decyzja - Ruprechticky Spicak.
Dłuuuugi podjazd, na którym Ania ciśnie z takim zacięciem, że rwie łańcuch. Bogu z przodu ciśnie tak mocno, że nie słyszy naszych stopujących go nawoływań. Walczymy z łańcuchem chyba wszyscy po kolei. Ale - jak wiadomo - w kupie siła! Więc każdy coś z siebie daje, Radzio spektakularnie kończy ;) Możemy jechać dalej. W końcu docieramy do miejsca, w którym musimy podjąć decyzję - krócej ale tylko na nogach z rowerami pod pachą, czy dłużej i przez większość czasu w siodle. Decydujemy się na....




(fot. Bogu)





No jak już ma być RZEŹ to i w dół i w górę :P

Na szczycie Szpiczaka jest PRZEmiło! Swojsko, cudownie, piwnie, widokowo.

(fot. Bogu)



I w końcu czas na zjazd!!!
Och, jakże smaczny zjazd! :D





(fot. Radziu)



Zjeżdzamy prosto pod Andrzejówkę, gdzie czeka na nas pyszna zupa. Po zupie chwila namawiania się i dzielimy się na pół: Kubi, Ania i Michał zjeżdżają prosto do Sokołowska. Radziu, ja i Bogu decydujemy się zahaczyć jeszcze o Waligórę.

(fot. Radziu) Na ruinach Schroniska.


(fot. Radziu)

I My na szczycie:)


Ja wiem, że należę do nielicznych z naszej paczki (a może nawet będę jedyną), ale wypad tego dnia nie zmienił mojego stosunku do suchogórskich melafirowych ścianek - jestem w nich zakochana po uszy! I na pewno w przyszłości z nich nie zrezygnuję. Będę walczyć, będę upadać, będę się podnosić i będę walczyć dalej. Bo piękne to są trasy. I niech sceptycy mówią co chcą, że to nie szlaki na rower, że niewarto ryzykować zdrowiem, że....
ale ja po prostu KOCHAM ten stan! I mam nadzieję, że za kilka miesięcy moje stanowisko będzie dokładnie takie samo :)
I bardzo żałuję, że jednak musiałam się pozbyć mojego miejsca startowego z mieroszowskich zawodów emtb, które odbyły się 6 czerwca. Ale nie wszystko stracone. Przyszły rok czeka. Ja wciąż młoda :p
WALKA TRWA!


(dane wycieczki - dystans i przewyższenia zajumane Radziorkowi. Dzięki!)



Piątek, 15 maja 2015 | Komentarze 2


Przez chwilę Reign stał oparty o ścianę. W tym czasie zauważyłam dwie najważniejsze rzeczy, które doszły do dwóch przyuważonych na ostatniej wycieczce.
1) powietrze mi powoli schodzi z tylnej opony;
2) również w tylnym kole mam wykręconą szprychę;
3) odnoszę wrażenie, że po 500 km klocki (również z tyłu) mi się starły;
4) i chyba nie hula mi - oczywiście - tylna przerzutka.

3) i 4) okazało się nieprawdą, hamulce gdzieś chyba musiałam przegrzać, stąd to wrażenie, że coś jest nie tak. Przerzutka wyregulowała się chyba sama, bo chodzi teraz jak złoto.
Szprychę dokręciłam, oponę sprawdziłam - wylazł drut do środka (myślałam, że dostałam w pakiecie bezdruciaki...) - przycięłam, starłam na gładko i będę na niej póki co kręcić. Ani mi się śni co 500 km kupować nowe opony!

Krótki test przed pracą pokazał, że rower jest dobrze przygotowany na sobotnie Szaleństwo w Górach Suchych.
A przy okazji po raz pierwszy wykąpany :D






  • DST 91.00km
  • Teren 30.00km
  • Podjazdy 1950m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 13 maja 2015 | Komentarze 8


Matko Jedyna i Wszyscy Święci!!!

Koniec wpisu pokaże, że nie jestem aż takim beztalenciem jeśli idzie o technikę jazdy po górach. Cała reszta - weryfikacji i ustawiania mnie do pionu ciąg dalszy. Szaleństwo jakiego do tej pory w górach nie zaznałam.

Dojazd do Łomnicy asfaltem, stąd przez Trzy Strugi, docieram do Przełęczy pod Szpiczakiem, z której czarnym pieszym a dalej bezszlakową drogą wbijam na Włostową.




Na Włostowej zasłużony relaks, z Renatą Przemyk i Artrosis (z drugą pozycją włączyły mi się wspominki z czasów podstawówki) w uszach. Widoki dziś zapierały dech w piersi.


W oddali Karkonosze, jeszcze gdzieniegdzie pokryte śniegiem (Serwus Mors!)


Tym razem zjazd niebieskim pieszym do Sokołowska robię za jednym podejściem, co nie znaczy, że bez gleb, podpórek, znoszenia kawałkami roweru. Co to to nie :) To nie ten rodzaj zjazdów, które pompują mnie pewnością siebie i przekonaniem jaka to ja jestem zajebista. O nie. Te czasy minęły póki co i pewnie jeszcze przez długi czas nie będę o sobie mieć zbyt dobrego zdania w kwestii jazdy na rowerze. Ale tak pozytywnie, bardzo pozytywnie. Bo jak się nie podniesie w końcu poprzeczki to nigdy się nie zrobi postępów. Więc walczyć zamierzam dzielnie. Pot, krew i łzy wliczone w cenę i zaakceptowane.
Tak czy siak dzisiejszego dnia zjad poszedł już lepiej niż dzień wcześniej. Jeszcze ze 40 razy i może uda się zjechać bez przwerwy :P

Z Sokołowska "jadę" wciąż niebieskim na szczyt Garbatki. Kolejna nowość. Nie wiem czego się spodziewać. Na pewno nie spodziewałam się tak długiej wędrówki na szczyt. Mało jazdy tu było. No nic, następnym razem powalczę o próbę znalezienia jakiejś alternatywy objazdowej dla tego dziadostwa.


Jazda ze szczytu zaczyna się przyjemnym singielkiem...


...by po chwili zaskoczyć...




ŚCIANĄ! Zdjęcie cykane już od dołu, po prawie samobójczej próbie sprowadzenia roweru, oczywiście jakoś bokiem. Wiem, że gdzieś z boku idzie objazd tego ustrojstwa. Nie dostrzegłam go. Następnym razem będę musiała dokładniej się rozglądać, bo mimo pięknych widoków, ten kawałek to mała tortura:)


Dalej jest tylko ciut lepiej. Wciąż porządny pion, który tylko miejscami udaje mi się zjechać. Duuuużo sprowadzania i narastającej frustracji...
Docieram do Kowalowej, gubię szlak, zjeżdżam asfaltem o wiele za daleko i rezygnuję z powrotu i poszukiwań niebieskiego, nie chce mi się. Chwika szosy i już z powrotem jestem w Sokołowsku.


Stąd spokojny podjazd terenowy do czerwonego szlaku rowerowego, który przez kilka kilometrów wije się prawie pod samą Andrzejówkę. Korci by przejechać jeszcze te 200-300 metrów, do piwka, do ławki, do zupy. Głodnam i zmęczonam. Ale zaciskam paluchy na kierownicy i skręcam na żółty pieszy, na ruiny zamku Radosno - kolejna rzeź tego dnia.
Początek miły i radosny...


... który za chwilę znów zmienia się w szalenie wypłaszczone przez zdjęcia ściany melafirowego "piasku".
Że to to są te ruiny zamku?








Zmęczenie spływa na mnie wielką falą, docieram do Rozdroża pod Krzywuchą, teraz czeka mnie ok. kilometr mocnego podjazdu zielonym pieszym. Boli. Autentycznie boli. Ale wbrew obawom udaje mi się go podjechać i w końcu czeka mnie radosny czas odpoczynku!


Czas mija nieubłaganie, na zegarku okolice 16. Zbieram się. Postanawiam zawitać jeszcze na czerwony szlak pieszy lecący w stronę Bukowca. Wiem, że jest już za późno, a ja jestem zbyt wypompowana, by pakować się na sam szczyt, ale część trasy (bardzo miłej i nietrywialnej , jak się okazuje, trasy) przejeżdżam i udaje mi się pyknąć fotkę kopalni z nowej dla mnie strony. Następnym razem nie odpuszczę i podjadę czerwonym na samą górę kopalni.


Wracam pod Andrzejówkę i wybieram znany i lubiany wariant zielonego strefowego przez Turzynę, pod Skalne Bramy.








Tutaj żegnam się z rowerowym i wskakuję na czerwony pieszy.
I NARESZCIE!
Czas na pozytyw. Po co te hardkory? Po progres. Na czerwonym pieszym jest taka ścianeczka krótka, którą udało mi się zjechać kiedyś raz - z duszą na ramieniu i śmiercią w oczach. Po dzisiejszych "klęskach" zastanawiałam się: może mam taki kiepski dzień, że nieszczególnie mi te zjazdy wychodzą. Ścianka na czerwonym powie mi jak jest.
I powiedziała. Zjechałam ją z pewnością siebie, szybko, bez lęku, i z pełnym przekonaniem. Nareszcie sukces! :)


  • DST 81.00km
  • Teren 11.00km
  • Podjazdy 1440m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 12 maja 2015 | Komentarze 1


A dlaczegóż "Początek" skoro Góry Suche objeżdżam nie od wczoraj?
A to dlatego, że nigdy przenigdy ich nie objeżdżałam w ten sposób. Najbliższy miesiąc będzie dedykowany tymże górom, które poznać chcę od zupełnie nowej strony.

Ten dzień nie jest dla mnie dniem wolnym od pracy, czas zatem mam ograniczony.
Do Andrzejówki dojeżdżam asfaltem. Plan terenowy był bardzo skąpy, ale kiedy okazało się, że tego dnia Schronisko jest nieczynne postanowiłam zawitać jeszcze na Waligórę.


Z Waligóry zjeżdżam do czarnego pieszego, który po chwili przechodzi w bezszlakową drogę prowadzącą mnie prosto na szczyt Włostowej.
Przed szczytem kawałek wpychu, który dopiero dzień później okazało się, że daje się prawie zupełnie ominąć bokiem.


I mój pierwszy rowerowy raz na Włostowej:)


A po co? A po to by teraz zjechać do Sokołowska niebieskim szlakiem pieszym.
Oj zacny to kawał zjazdu. Stromo, bardzo sypko, SZALEŃSTWO! Dziś zjazd mocno zapoznawczy z mnóstwem przerw na zdjęcia (wcale nie planowanych przerw, przerw wymuszonych ciągłym osuwaniem się roweru na melafirze)










Była to dla mnie zupełna nowość. Może się człowiekowi wydawać, że całkiem nienajgorzej zna jakieś górki dopóki nie dostanie obuchem prosto w głowę takim właśnie zjazdem. Na pewno będę tu częstym gościem. Ten zjazd (jak i kolejne dnia następnego) bardzo pięknie pokazały mi moje miejsce w szeregu i uzmysłowiły jak dużo, BARDZO DUŻO pracy przede mną jeśli idzie o technikę jazdy. Cieszę się na tę naukę bardzo!


  • DST 76.00km
  • Podjazdy 470m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 10 maja 2015 | Komentarze 0


Rano jestem lekko spóźniona na zajęcia przez nieogarnięcie w przestrzeni. 5 lat studiów we Wrocławiu nijak nauczyło mnie tego miasta.
Gdzieś tam zamiast w lewo, skręciłam w prawo, skutkiem czego po pół godzinie kręcenia wróciłam praktycznie do punktu wyjścia. Brawo! Nauczka na przyszłość - jeżdżąc po Wrocławiu choć mapę mieć ze sobą i nie ufać tak bardzo intuicji, bo w tak dużym mieście ona mi się zwyczajnie nie sprawdza.

Powrót po zajęciach z bardzo nieprzyjemnym, silnym wiatrem bocznym, który na ostatnich kilku kilometrach stał się cudnym wichrem prosto w plecy. Och! Jakże dobrze smakowała ta końcówka!

Pokusy na powrocie czyhały przy każdym zakręcie:)



  • DST 77.00km
  • Podjazdy 350m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 9 maja 2015 | Komentarze 0


Bardzo przyjemny poranny dojazd, z delikatnym wiaterkiem.
Tak delikatnym, że nawet nie pamiętam czy wiał w plecy czy w twarz.
Po zajęciach trochę błądzenia w poszukiwaniu mieszkania Alinki.



  • DST 67.00km
  • Podjazdy 910m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 8 maja 2015 | Komentarze 1


Jeśli dobrze pamiętam to na całym podjeździe nie zeszłam z przełożeniami niżej niż 2 przód i 2 tył, co wycisnęło ze mnie na tych sierpnicowych kilkunastu procentach siódme poty.



  • DST 52.00km
  • Teren 3.00km
  • Podjazdy 730m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 7 maja 2015 | Komentarze 1


Wspaniała pogoda przysporzyła od groma uciechy mym oczom!













Kilka kropli mnie dopadło, ale w ogólności udało mi się nie załapać na ulewę. Nie wiem jakim cudem:)