avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Bieszczady

Dystans całkowity:101.72 km (w terenie 31.00 km; 30.48%)
Czas w ruchu:06:30
Średnia prędkość:15.65 km/h
Maksymalna prędkość:52.80 km/h
Suma podjazdów:2220 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:50.86 km i 3h 15m
Więcej statystyk
  • DST 51.37km
  • Teren 11.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 19.51km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Podjazdy 920m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 20 kwietnia 2014 | Komentarze 7

Kategoria Bieszczady


Coś mi się nie chciało zgadzać we wskazaniach licznika i statystyk na BSie. Nie byłam w stanie przejść z tymi nieścisłościami do porządku dziennego więc zaczęłam analizować. I znalazła się zguba! Rowerowa Wielkanoc!!!

Po śniadaniu wielkanocnym żagnam się ze współtowarzyszami posiłku i pakuję tyłek na rower. Plan jest zacny, choć wiem, że może mi jego realizację pokrzyżować niepewna pogoda. Dzień jednakże rozpoczyna się pięknie, słonecznie (w odróżnieniu od dnia poprzedniego) i ciepło.
Pierwsza część trasy to szosa. Muszę i potrzebuję dojechać do serpentyn między Przełęczami Wyżną i Wyżniańską i z widokami na Połoniny udać się w krainę najpiękniejszych wspomnień.


Za Wetliną wjeżdżam w obszar BPN.


Z lewej grzbiet Połoniny Wetlińskiej, po prawej, w oddali, Połonina Caryńska.

Mknę przed siebie. Wspominam Bieszczady sprzed 4 lat kiedy to zaczynałam dopiero moją przygodę z rowerem i podjazd spod Wetlinki Górnej na szczyt Przeł. Wyżnej wydawał mi się katorgą nie z tej ziemi. Phi ;-)


Bobery nie próżnują w bieszczadzkich ostępach.


I nareszcie docieram do zjazdu z Wyżnej i rozpościerającego się z niego widoku na najwyższe szczyty Bieszczadów.



Pogoda wciąż dopisuje. Dojeżdżam do Brzegów Górnych i skręcam w lewo na Nasiczne.
W tym miejscu rezygnuję z dalszego wygodnego wożenia się po asfalcie i obieram kierunek na stokówkę i biegnący razem z nią niebieski szlak rowerowy. Jest to około dzisięciokilometrowa szutrówka łącząca Nasiczne z Zatwarnicą.


Ostrzeżenia tylko trochę biorę sobie do serca. Nie decyduję się jednak na czerwony szlak pieszy... choć korci :P


Niebo po mojej stronie lekko zachodzi chmurami, ale chmury to ładne i niegroźne. Tym bardziej zadziwia mnie dochodzący mych uszu złowrogi dźwięk grzmotu. Zaczynam się zastanawiać co się dzieje po drugiej stronie góry, którą biorę bokiem....


... jak się okazuje dosłownie za kilka minut dzieje się całkiem sporo. Niebo jest granatowe od burzowych chmur. Ze strony, w którą w planie mam zmierzać, wjeżdżając w las, docierają do mnie co chwilę błyski piorunów. Fajnie! W Zatwarnicy zrywa się na chwilę deszcz. Mam 3 opcje:
- pierwsza (absurdalna) - olać ryzyko i iść na żywioł, pakując się w nawałnicę;
- druga (dołująca) - wrócić tak samo jak przyjechałam, czyli w większości asfaltem; i tak ze świadomością, że pewnie mnie to dopadnie po drodze;
- trzecia (dla mięczaków) - zawezwać Męża z samochodem.



Okazuję się być tego dnia mięczakiem, ale rozsądek bierze górę, gdy dowiaduję się podczas romowy telefonicznej, że u nich już ten armagedon pogodowy szaleje. Kuba nie kręci nosem, a nawet sam pierwszy rzuca propozycją odebrania mnie samochodowego z trasy. Postanawiam wyjechać mu na spotkanie i w ten oto sposób pokonuję dodatkowe kilkanaście kilometrów z Zatwarnicy, do Dwernika, wracając (już asfaltem) prawie do wioski Nasiczne. Chmura pęka dosłownie minutę po zapakowaniu się do auta.


Chwilę przed spotkaniem z Kubą.

Trochę mi było przykro, że nie udało mi się zrealizować tej trasy w całości. W planie miałam zmierzyć się z tarenowym kawałkiem, który cztery lata temu doprowadził mnie na skraj wycieńczenia fizycznego i psychicznego. Bardzo byłam go ciekawa. We wspomnieniach wydaje mi się on terenową Przeł. Karkonoską co najmniej :D
Wrócę tam na pewno wkrótce!

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Czwarty dzień to dzień przewidziany na powrót do domu. Czyli ok. 600 km męki w samochodzie. Na myśl o tym, że nie uda mi się tego dnia wykorzystać jeszcze trochę górsko, przebiegają mi dreszcze po plecach. I to nie były dreszcze z rodzaju tych przyjemnych...
Udaje się znaleźć złoty środek - Kuba podwozi mnie autem do Brzegów Górnych, sam wraca do pensjonatu, ogarnia kwestie organizacyjne do końca, a ja raduję się górami. Super! ;)
Z Brzegów uskuteczniam trasę w całości biegnącą czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim: Brzegi Grn. - Połonina Wetlińska - Przełęcz Orłowicza - Smerek (szczyt) - Smerek (wieś). Dostaję na trasie w dupsko nieprzeciętnie. Według mapy i drogowskazów na szlaku trasa powinna mi zająć 6 godzin. Robię ją w 3. Nie mam dla siebie litości i bardzo mi z tym dobrze.
Rower rowerem, ale Bieszczady to ja najbardziej kocham pieszo!


Budzę się b. wcześnie. Przed 7, kiedy jeszcze cały dom śpi, uskuteczniam mały spacerek; cieszę się ciszą i nadciągającą ładną pogodą.


Początek szlaku.




Chatka Puchatka. Początek grzbietu Połoniny Wetlińskiej.


P. Wetlińska.



Po prawej widać szczyt Smereka. Przede mną zejście na Przeł. Orłowicza i krótkie podejście na szczyt.




Przełęcz Orłowicza.


Na Smereku.



  • DST 50.35km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:52
  • VAVG 13.02km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 18 kwietnia 2014 | Komentarze 6


Zupełnie dla mnie nietypowo Święta przyszło mi spędzać z dala od domu rodzinnego. Ale z - nie tak zupełnie dla mnie nową - rodziną, czyli rodzicami mojego Kuby i nim samym w genialnym pensjonacie Sosnowy Dwór w wiosce Krzywe k/Cisnej (polecam każdemu!). Właściciele pensjonatu - Iza i Piotr - to ludzie o olbrzymich sercach, przepełnieni niejedną pasją, miłością do gór, koni i przyrody.

Na miejsce docieramy w czwartek wieczorem. Natomiast w piątek po śniadaniu postanawiamy przejechać się czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim nad Jeziorka Duszatyńskie. Celu niestety nie udało się osiągnąć. Zdecydowanie nie wyobrażałam sobie takiej ilości targania roweru z buta pod pionowe ściany. Ale i tak - cudownie było. Zdecydowanie warto było zapuścić się w te dzikie bieszczadzkie piesze ostępy z rowerami pod pachą :)


Na czerwonym szlaku, jeszcze idealnie przejezdnym, przed dotarciem do Cisnej.


W tym miejscu popełniam małą pomyłkę i prawie z rowerem wjeżdżam do rzeki Solinka. Dzięki nawoływaniom Kuby orientuję się, że nie tędy droga i wracam na właściwe tory:)






W Cisnej czeka nas chwila podjazdu asfaltowego, a zaraz potem pierwsza ŚCIANA wzdłuż wyciągu.


Aż do samego końca albo się da podjeżdżać, albo nie, góra-dół-góra-dół.






Na najwyższym tego dnia szczycie pasma - Wołosań 1071 mnpm.







---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Następny dzień to pieszy, bardzo sentymentalny ze względu na pamięć o moim Tacie, który zaszczepił we mnie jeszcze za dzieciaka nieprawdopodobną miłość do Bieszczadów, wypad na Małą i Wielką Rawkę. Pogoda tylko w teorii nie sprzyjała. W praktyce tworzyła fantastyczny mistyczny klimat.




Ze specjalną dedykacją dla Morsa :D






I późnym popołudniem oczywiście pogoda wraca do ładu i składu, a ja z okna pokoju podziwiam widok na Połoniny.