avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:1444.98 km (w terenie 336.00 km; 23.25%)
Czas w ruchu:74:22
Średnia prędkość:19.43 km/h
Maksymalna prędkość:65.80 km/h
Suma podjazdów:21449 m
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:68.81 km i 3h 32m
Więcej statystyk
  • DST 84.52km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:38
  • VAVG 15.00km/h
  • VMAX 46.50km/h
  • Podjazdy 1606m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 31 maja 2014 | Komentarze 14

Uczestnicy


Kross z nowym hakiem rzucony na wodę najgłębszą z możliwych, czyli beesowy objazd Wzgórz Oleszeńskich, Masywu Raduni i Ślęży. Bez litości. Bez kompromisów. Ale może od początku...

... ze Świdnicy wyruszają na rowerach 2 osoby: Cerber i Lea. Niedługo po nich samochodem na Przełęcz Tąpadła pociska Aneczka i Kubik.
Pierwsza dwójka pędzi jakby się za nimi paliło. Z terenową końcówką dojazdu na szczyt przełęczy docieramy po 52 minutach, co daje szaloną średnią 24 km/h. Tego jeszcze u mnie nie było. Całkiem nam odbiło! Ale dojazd rzeczywiście idzie wyśmienicie co pozwala mieć nadzieję, że i cała trasa nie wykończy nas za bardzo.


Dojazd na Przełęcz Tąpadła.

Na szczycie już czeka na nas Tuńczyk. Za chwilę dołącza Ptaszyna (pozdrawiam). Czekamy. Mija chwila. Kręcąc się po parkingu dostrzegam granatowe auto. Rejestracja DKL. Na górze 2 rowery. Jak to? Kto to? Przecie miało ich nie być. Wgapiam się uparcie w okno i wciąż oczom nie dowierzam. W końcu dociera do mnie i serce zalewa mi fala radości - Ania i Ryjek!!! Jeszcze dzień wcześniej uparcie twierdzący, że nic z tego, że tym razem będziemy musieli się obejść bez Nich. Nie dało się zrobić mi lepszej niespodzianki tego dnia! Mija kolejna chwila i dociera kolejny samochód z drugimi połówkami. Ostatni docierają Ambeu (ukochany brat, Stwórca Haka!) i Wicek. Dziesięć osób. Pięknie, zważywszy na to, że przez chwilę wydawało nam się, że stanie na piątce.


Wesoła gromadka na Przełęczy.

Skoro wszyscy zebrali się do kupy, nadszedł czas wyruszenia. Pierwszy cel dzisiejszego dnia - ósemowy objazd Wzgórz Oleszeńskich. Wbijamy na zielony pieszy, który doprowadza nas do Przełęczy Słupickiej, dalej - chyba jakąś beszlakową drogą - dojeżdżamy do Przełęczy Sulistrowickiej, gdzie dostaję telefon o pierwszym tego dnia flaku. Okazuje się, że Wicek potrzebuje pomocy, której udzielić mu postanowili Ambeu z Ptaszyną. Umawiamy się, że w takim razie reszta robi pętelkę: bezszlakowo Przeł. Sulistrowicka-Świątniki + niebieskim pieszym z powrotem Świątniki-Przeł. Sulistrowicka, i na przełęczy sie spotykamy za chwil kilka. Siódemka śmiałków postanowiła zmierzyć się z błotem, bagnem, pokrzywami i innymi niespodziankami niebieskiego szlaku oleszeńskiego (kupa zabawy!) i po ok. 40 minutach powrócić na P. Sulistrowicką. Nikt na nas nie czeka... Telefon do Ambeua - walczą z kolejnym flakiem... Tym razem u Ptaszyny. Jadę im kawałek na pomoc, która okazuje się być mocno nierealna, gdy wychodzi na jaw, że moja zapasowa dętka została już kiedyś pogryziona przez węża i do niczego się nie nadaje. Mocno mnie to zawstydza więc czym prędzej wycofuję się z pola bitwy... Nadal zatem pozostajemy w siódemkę, trójka walczy z łatkami. Ciśniemy dalej niebieskim w stronę Raduni, zaliczając po drodze kilka niedługich ale mocno sztywnych hopek. Na Raduni, na łące, czas na chwilę zasłużonego wypoczynku i oczekiwania na "flakową trójkę". Ostatecznie z trójki zostaje dwójka (kiedyś Ptaszyna jeszcze powalczymy gdzieś na szlaku wspólnie!).


Kawałek asfaltowego dojazdu ze Świątnik do niebieskiego szlaku.


Początek niebieskiego szlaku biegnącego ze Świątnik, przez Wzgórza Oleszeńskie, aż na szczyt Raduni i dalej na Przeł. Tąpadła. (zdj. Cerber)


Nie wszystko dało się podjechać.


Na szlaku okazuje się (nie po raz pierwszy), że mój zacisk tylnego koła szwankuje i nie trzyma. Średnio to przyjemna świadomość. Dociskam go porządnie, licząc na to, że już więcej mi koła nie puści. Nie wiem jaka siła powstrzymuje mnie przed zakupem nowego... (zdj. Cerber)

I w tym miejscu zaczyna się pierwsza perełka tego dnia, czyli zjazd niebieskim pieszym z Raduni. Dawno mnie tu nie było, zastanawiam się zatem czy nie będę mieć w sobie za dużo strachu by to zjechać. Okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Zaliczam po drodze jedną małą kontrolowaną glebę na bok, gdyż po raz drugi już źle obieram linię w tym samym co kiedyś miejscu i pakuję się prosto na zjazd ścianą, po którym już nie idzie wyhamować :/ No nic tam. Trzeci raz już nie popełnię tego błędu. Reszta idzie idealnie, bez zatrzymania, bez podparcia, do końca. Wyrabiam na zakręcie prawie 180 st, omijam drzewo, które zawsze do tej pory mnie zatrzymywało. Radochę z tego zjazdu mam za każdym razem tak samo wielką. Na dole czekam chwilę na pozostałą czwórkę śmiałków (żałując, że nie mam aparatu, bo fotki by wyszły piękne), którzy nie zlękli się i postanowili skosztować zjazdu. Za chwilę spotykamy się z pozostałą piątką i już wspólnie kontyuujemy zjazd na Przeł. Tąpadła.
Stąd żółtą autostradą trzykilometrowy podjazd na szczyt Ślęży i tu chwila wytchnienia.


Lea na początku zjazdu z Raduni. (zdj. Ryjek)


Ambeu na samym końcu zjazdu niebieskim z Raduni. (zdj. Cerber)

UŚMIECHNIĘTA sesja na szczycie Ślęży:

Bogdanowy pierwszy rowerowy raz na Ślęży :)


Ania na szczycie.


Rozbrajający Ryjkowy uśmiech :-)


Wicek postanawia nie być od Ryjka gorszy :D


Ambeuek !


I większa wesoła gromadka. (zdj. Cerber)


Na wieży widokowej, na którą wejść już nie idzie - brak pierwszych schodków. Nie smucimy się tym za bardzo i pamiątkową fotkę i tak robimy. Widoczków nie ma, ale też jest zajebiście! (zdj. Cerber)

Ze szczytu Ślęży następuje zjazd czerwonym pieszym w stronę Wieżycy. Jakże ja nie lubię tego zjazdu. Wspominałam już gdzieś kiedyś o tym?! ....


Ambeu szaleje na zjeździe. (zdj. Cerber)

Docieramy do rozwidlenia szlaków, wybieramy żółty na Wieżycę. I tu wielka radość tego dnia - pierwszy raz udaje mi się podjechać w całości hopkę na szczyt Wieżycy. Zawsze gdzieś na tych kamyczkach padałam. Ufff! Zadanie wykonane :)

Na Wieżycy znów następuje rozkład na dwie podgrupy: czwórka pędzi prosto w dół żółtym, szóstka wybiera drogę okrężną, po drodze przecienając nasz zjazd i bawiąc się w paparazzi:) Niestety nie udało mi się załapać na grupowe zdjęcie ze zjazdu :/ Może ze zdjęć Ryjka albo Ani coś mi się później uda zakosić :)


Na szczycie Wieżycy.


Zjazd żółtym ze szczytu. (zdj. Ankaj)


Lea na zjeździe z Wieżycy. (zdj. Ryjek)

Po dojechaniu do Schroniska pod Wieżycą wygrzewamy się w promieniach Słońca, zawilgacamy nasze wyschnięte na trasie gardła i napełniamy wyposzczone brzuchy. Po chwili wypoczynku opuszczają nas Wicek z Ambeuem, wybierając szybszą alternatywę powrotu do domu. Olbrzymie dzięki chłopaki za wspaniałe towarzystwo!!!
My jeszcze chwilę siedzimy, ale też w końcu z małymi problemami podnosimy się na nogi, pakujemy na siodła i wjeżdżamy w czarny pieszy, z zachodniej strony okrążający Ślężę.
Dość szybko Bogdan łapie flaka, jeszcze szybciej sobie z nim radzi.


Bo bez tego nie ma porządnej wycieczki! ;) (zdj. Ankaj)


Jedziemy zatem dalej. Ryjek dochodzi do tak zawrotnych prędkości, że ociera się o efekty relatywistyczne. Einstein byłby z Ciebie dumny!

Koniec końców lądujemy z powrotem na Przełęczy Tąpadła. Jest nam ze sobą tak dobrze, że jeszcze przez chwilę postanawiamy przycupnąć nad niepustym stolikiem i nacieszyć się swoim towarzystwem. Czas jednak ucieka nieubłaganie. Z Cerberem mamy do pokonania jeszcze ok. 25 km powrotu do Świdnicy, z czego część terenem.


Aneczka na parkingu.

W promieniach wczesnowieczornego Słońca żegnamy się ze sobą i każdy zmierza w swoją stronę.
Wraz z Bogdanem wybieramy żółty pieszy z Przeł. Tąpadła do Jędrzejowic. Na trasie czekają nas piękne widoki na objeżdżane przed chwilą Masywy:







W Jędrzejowicach miła niespodzianka, której prawie nie zauważam - na trasie mijamy się z Lutrą i jego kolegą. Serwus Jacku!


Przed Boleścinem dane nam jest podziwiać wspaniały zachód Słońca, które się chowa za samą Świdnicą.
Do domu docieramy chwilę przed zmrokiem.

Bardzo dziękuję wszystkim obecnym tego dnia na tym wypadzie. Cudownie było jeździć z Wami po "moich" śmieciach. Mam nadzieję, że błoto (którego i tak chyba znacznie więcej się spodziewaliśmy, co?), flaki, pokrzywy i inne nieprzyjemności dodały tylko kolejnych barw do tego kolorowego i pięknego dnia :)

Mapka, jak i kilka fotek, podwędzone standardowo Cerberowi. Dzięki :)
Masyw Ślęży i Raduni BeeSem - mapka

  • DST 6.00km
  • Czas 00:27
  • VAVG 13.33km/h
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 30 maja 2014 | Komentarze 5

Kategoria Beesową paczką

Uczestnicy


Dokonało się!
Kross dostał hak (nie ma słów, którymi mogę wyrazić wdzięczność dla mojego brata za doprowadzenie proscesu odtwórczo-produkcyjnego do szczęśliwego zakończenia!!!).
W piątek późnym popołudniem zjeżdżają Kudowianie. Razem z B. stawiamy szybko Krossa na nogi i ok. 18:00 jesteśmy gotowi do objazdu miejsc nostalgicznych (bardziej lub mniej:) wspomnieniowo dla Aneczki.
Przerwę na ulewę zacnie wykorzystujemy w Baroc Cafe, by po chwili wrócić do domu i za wczasu przyjąć odpowiednią ilość mikroelementów przed sobotnim Masywem.


  • DST 123.32km
  • Teren 35.00km
  • Czas 06:27
  • VAVG 19.12km/h
  • VMAX 60.80km/h
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt ZaSkarb

Środa, 28 maja 2014 | Komentarze 7

Uczestnicy


Budzę się rano, wyglądam przez okno, krzywię się z niesmakiem i z powrotem kładę głowę na poduszce. Nie ma mowy bym w taką pogodę gdziekolwiek się ruszyła. Siąpi deszcz, szarobure chmury wiszą nisko nad miastem tworząc bardzo nieoptymistyczny obraz. Jest mżyście, mgliście i nieprzyjemnie.
Po jakimś czasie dochodzą do mnie wieści z zachodu Kotliny Kłodzkiej. Niemożliwe! Niebieskie niebo? Białe owieczki na niebie?
Daję sobie jeszcze parę minut na przemyślenie kwestii wyjazdu w tak niemrawą pogodę. Aj! Decyzja nie podejmuje się sama, bo co jak co, ale wyjazd z domu w deszcz to nie jest to co kocham najbardziej. Ale z drugiej strony słyszę jak Broumovskie Steny przywołują mnie do siebie. A ja Broumovsko uwielbiam tak szalenie. Ostatecznie idę za głosem Lutry: "Ahoj Przygodo!" i chwilę po godzinie 9 wyjeżdżam z ciepłego i suchego domu w deszcz; no może już nie deszcz, a mżawkę. Najgorzej było wyjść, później już kręci się całkiem dobrze, a od Głuszycy, gdy po raz pierwszy wychodzi Słońce - wręcz rewelacyjnie. Te 50 km dojazdu do Radkowa zlatuje mi w mgnieniu oka.


Mokry podjazd na Przełęcz pod Czarnochem (Janovičky).


Chwilę później, na zjeździe po stronie czeskiej, wita mnie piękne Słońce i niebieskie niebo.


Jednakże kolejną chwilę później, za Broumovem, rzut oka na Broumovskie Steny wywołuje gęsią skórkę. Wygląda to wszystko równie pięknie jak przerażająco. W co ja się pakuję?! - pytam po cichu samą siebie...


W Bozanovie.


Chwilę przed dotarciem do Radkowa.

W Radkowie jestem pierwsza, postanawiam skierować się Bogdanowi na spotkanie. Jadę, skręcam na Kudowę, na Drogę Stu Zakrętów, mijam Zalew Radkowski i chwilę później dostrzegam pędzącego w moją stronę Cerbera.



Przyglądam mu się uważnie - dziwnie się świeci. Staje, schodzi z roweru, a razem z nim na asfalt spada pół litra wody. O-ho! Działo się :) I rzeczywiście. W okolicach Karłowa pozwolił się zlać ścianie deszczu. Ałć! Nie zazdroszczę, ale mina Bogdana ściadczy o tym, że mała ulewa to nie jest coś co jest w stanie go złamać. Chwila na wykręcanie mokrych ciuchów i czas ruszać przed siebie.


Suszarka.

Kierujemy się nad Zalew Radkowski, a następnie niebieskim rowerowym zmierzamy w stronę Machowskiego Krzyża. Podjazd z tej strony to dla mnie nowość. Bardzo przyjemny, miejscami dość wymagający. Kamienie mokre, między kamieniemi grząskie błoto więc jest zabawa i pierwsze podprowadzania roweru :)



Z Machowskiego Krzyża, hopkami kierujemy się na Pański Krzyż i Bożanowski Szpiczak. Podjazd pod Szpiczaka tym razem nie jest już tak trywialny jak ostatnio. Co i rusz ślizgamy się na mokrych korzeniach. Udaje się jednak dotrzeć do celu w całości i - co najpiękniejsze - w promieniach Słońca, które wychodzi na chwilę i (jak się zaraz okazuje) zwiastuje nadejście kolejnego delikatnego opadu deszczu.




Chwila odpoczynku i opalania się na Bozanovskim Spicaku.



Deszcz, całe szczęście, pozwala sobie tylko na kropienie. Nie zatrzymuje nas zatem na długo, wskakujemy na siodła i zmierzamy w stronę najlepszego - telewizorów. Jest w nas sporo obawy przed tym zjazdem. Do głowy przychodzą nawet myśli o rezygnacji z tego kawałka, zważywszy na lichą pogodę i warunki na trasie. Ostatecznie wygrywa szaleństwo i zapada szybka decycja o kontynuowaniu trasy pierwotnie przewidzianej. Decyzja bardzo dobra, bo zjazdy pokonują się same. Na najgorszym kawałku telewizorów Bogdan jedzie parę metrów przede mną. Uśmiecham się uradowana, gdy dociera do mnie okrzyk jego radości - przejechał :D A ja co?! Staję. O nie nie nie. Tak się nie bawimy. Rower pod pachę, szybki marsz na górę i kolejne podejście. Podejście udane - zjechane! Tym razem przy świadku :D Git!





Jak zwykle, na końcu zjazdu, nie mogę przestać się uśmiechać. Niebywałe jakie emocje wyzwala we mnie ten zjazd!
Jedziemy dalej, pseudo-asfaltowy dojazd do Ameriki, chwila odpoczynku i podejmowania decyzji co dalej. Rezygnujemy z kolejnej dawki adrenaliny na podjeździe i zjeździe Amerika-Suchy Dul. Cofamy się kawałek i uskuteczniamy kolejny podjazd. Wyjeżdżamy gdzieś między Machowskim a Pańskim Krzyżem. Stąd pierwszy raz "pod prąd" pokonuję trzy hopki i z Machowskiego Krzyża dojazd do Pasterki.


Nawet na trasie udało nam się na chwilę wjechać w chmury.



Z Pasterki już szybko asflatem do Karłowa i na Lisią Przełęcz. Stąd szybki, szałowy, szutrowy zjazd do Szczytnej. Czas goni. Na koniec postanawiamy uwiecznić nasze maseczki błotne :P





Szybkie pożegnanie i rozjazd w przeciwne strony: Bogu jedzie do domu, ja pakuję się na 8kę i pędzę na złamanie karku do Kłodzka, co by zdążyć na ostatni szynobus do Świdnicy. Zaraz za Szczytną zaczyna kropić, niedługo później padać, na końcu lać. Nie chcę tracić cennego czasu na postój i zakładanie przeciwdeszczówki; daję się zatem przemoczyć do suchej nitki. Nieszczególnie miły był to szynobusowy powrót do domu, ale najważniejsze, że zdążyłam na czas!
Niezależnie od wszystkiego, deszczu, błota i zimna nie żałuję ani trochę podjętej rano decyzji. Jazda po Górach Stołowych i Broumovsko zrekompensowała mi z naddatkiej wszystkie nieprzyjemności.

Olbrzymie dzięki B. za wspaniałe towarzystwo i Przewodnictwo! I oczywiście zdjęcia ;-)

Mapka będzie, ale później.


  • DST 11.50km
  • Czas 00:27
  • VAVG 25.56km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Poniedziałek, 26 maja 2014 | Komentarze 0




  • DST 122.82km
  • Teren 20.00km
  • Czas 05:26
  • VAVG 22.60km/h
  • VMAX 40.40km/h
  • Podjazdy 500m
  • Sprzęt ZaSkarb

Niedziela, 25 maja 2014 | Komentarze 9


Niedzielna poranna samoorganizacja nie szła mi najlepiej. Czułam lekkie zmęczenie po Bardzkich dnia poprzedniego. Leń też nie chciał puścić, ale wyboru nie było, z rodziną spotkać się chciałam bardzo więc w końcu po 9:00 ruszyłam przed siebie, w stronę Jelcza-Laskowic.


Na dojeździe do J-L. Pogoda przez całą niedzielę rozpieszczała, o czym wyjątkowo dobitnie przypominają mi teraz sfajczone ramiona :)

Tym razem wiatr nie był tak łaskawy jak mu się to zdarza na dojeździe do Laskowic. Czasem pomagał, zazwyczaj wiał z boku, niekiedy od czoła. Nieszczególnie uciążliwy jednak więc obejdzie się bez marudzenia :)
Po 3,5 h z haczykiem dokręcam do celu. Dostaję chwilę czasu na wytchnienie i niedługo później z powrotem wskakuję na rower uskuteczniać rodzinne leśne spacerki rowerowe.


Piotrek przy laskowickim stawie nr 2.

Jest uroczo, relaksacyjnie. Czasem trochę przyciśniemy, ale generalnie trzymamy równe spokojne tempo jazdy.
Pod koniec trasy, na powrocie, w Piotrka, Kubę i Leę wstępuje demon, który sprawia, że wszystkie kałuże na dłuuuugiej lasostradzie są nasze. CZAD!! Jak nie ma gór, jak nie ma korzeni i kamieni to są kałuże! :D A jak są kałuże to zabawa również być musi!




I cała wesoła gromadka.


Z dedykacją dla Morsowego:


W oczekiwaniu na drugą część rodziny.


Na trasie z Małą Emilką.


Po błotno-kałużowych harcach :)


Po powrocie, przed szlałfową kąpielą, z błotnymi towarzyszami.


  • DST 133.26km
  • Teren 50.00km
  • Czas 06:43
  • VAVG 19.84km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt ZaSkarb

Sobota, 24 maja 2014 | Komentarze 14

Uczestnicy


Za kim to te Bardzkie chodziły najdłużej i najbardziej uciążliwie? Za Aneczką i Kubą. Za Anią z powodu zeszłorocznych traum, z którymi dzielnie postanowiła się rozmówić. Za Kubą tak o - z potrzeby tych gór poznania.
Mnie tam nigdy jakoś nie ciągnęło. Nie znałam, ale i wielkiej potrzeby poznania ich nie odczuwałam.
Teraz już wiem, że Gór Bardzkich do grona ulubionych zaliczyć nie mogę. Zwyczajnie mi nie podeszły. Choć wycieczka była genialna!

Na miejsce spotkania - Kłodzko, docieram rowerem, pokonując 62 km i 670 metrów w pionie. Postanawiam wziąć na dojeździe góry bokiem, co prawie mi się udaje, bo na końcu niespodzianie pakuję się na Przełęcz Wilczą i tym samym zaliczam pierwsze spotkanie - co prawda asfaltowe - z Górami Bardzkimi. Na podjeździe zlewa mnie pierwszy tego dnia deszcz. Kolejny dopada mnie podczas kręcenia po Kłodzku w celu odnalezienia się i dotarcia na dworzec PKP. Dojeżdżam jako ostatnia, spóźniona 10 minut (przepraszam). Ale nie smucę się mym spóźnieniem, bo widok czekającej na mnie zgrai 14 osób przywołuje na moje usta szeroki uśmiech. Podczas witania i poznawania nowych osób (pozdrowienia dla Serka:) w pewnym momencie zwątpiłam kto już był a kogo nie było :-) SZALEŃSTWO! Piętnastoosobowej grupy to my nigdy nie mieliśmy.



Widok na G. Sowie z dojazdu. Na żywo wyglądało to jakby płonęły, a nie parowały.


Przed Srebrną Górą. Zdarzyło się parę razy, że Słońce na chwilę wyszło zza chmur, ale generalnie pogoda była lekko nieprzychylna.


Z Kłodzka uskuteczniamy chwilę asfaltowego dojazdu, by dość szybko wbić się w pierwszy terenowy podjazd. Przy tak licznej grupie na podjazdach trochę się wszystko rozciągało. Chwile oczekiwania na ogonek wykorzystywane były zacnie na pogawędki i śmiechy (pozdrowienia dla Janka:)))




Gdzieś na zjeździe Bogu zalicza flaka, rozpoczynając tym samym flaczanego pecha tego wypadu.



Na samą Kalwarię na szczycie Bardzkiej Góry nie decydujemy się podjeżdżać/podchodzić. Wybieramy całkiem smaczny (dlaczego tak krótki?!) zjazd niebieskim (czy zielonym?) szlakiem pieszym do Barda, przejeżdżając obok ujęcia wody. Na tym odcinku Tomek zalicza nieszczególnie przyjemną glebę, obciera się dość porządnie, a co najgorsze - również obija. Przez to obicie nie zdecyduje się niestety na przejechanie z nami całej trasy. Jednakże na pętelkę Bardo-Bardzkie-Bardo przystaje z uśmiechem na ustach :-) Tomi - życzę jak najszybszego powrotu do pełni sił!


Walka z flakiem po glebie.


Żeńskie 20% grupy :D


Pierwszy zjazd do Barda to chwila na popij i w przypadku takich jednych Ryjków, również mały popas :)

A potem? Potem pojechaliśmy w G. Bardzkie, gdzie na podjeździe zaczęło siąpić, coraz mocniej i coraz mocniej. Przyszedł czas by się schować pod drzewem w oczekiwaniu na pozostałą część grupy. Po chwili postoju deszcz ustał co pozwoliło w spokoju (no powiedzmy...:) kontynuować trasę.



I jedziemy i jedziemy. Za bardzo nie wiem gdzie jestem, poszczególne drogi trochę mi się zlewają w jedność. Choćby po to by trochę sobie poukładać w głowie te szlaki to tam wrócę jeszcze chociaż raz.




Po drodze mamy i owieczki i barany... znaczy Gregera ;-)

Mija kolejna chwila, zjazd i Serek łapie flaka. Czyli postój. Spoko, szybko pójdzie... E-he. Na przyszłość chłopaki - proszę wozić ze sobą SPRAWNE dętki na wymianę :-P Dopiero trzecia dętka okazała się zdatną do użytku i pozwoliła Serkowi kontynuować wycieczkę. Ile w międzyczasie macania opony było to się nie doliczę. Pierwsza dętka - dziura przy wentylu. Druga próbowana dętka nie chce się pompować - dziura przy wentylu. To MUSI być problem z oponą! Macanie mówi co innego - opona czysta (z tą czystością trochę przesadziłam:) i nieruszona. Grunt, że wszystko się dobrze skończyło a ja w końcu mogę być z siebie dumna, bo okzauje się, że całkiem nienajgorzej jestem przygotowana na awaryjne sytuacje (cicho sza na temat haka!).
Co ciekawe to podczas naszego postoju doczekać się nie mogliśmy na trzy brakujące osoby - Anię, Feniksa i Gregera. Okazało się, że i oni walczyli ciut wyżej z Feniksowym kapciem. Co za dzień!


Walka.

W dalszej kolejności był zjazd do Barda na popas. Następnie wspinaczna na Przełęcz Łaszczową, podczas której piątka śmiałków zaliczyła małą wtopę w kwestii znajomości szlaku i po 15 minutach oczekiwania na pozostałą część grupy zreflektowała się, że to chyba z nimi (nami) jest jakiś kłopot i to na nas gdzieś ktoś czeka. W tył zwrot, zmiana kursu i dojazd na przełęcz.



O czym nie wspomniałam to, że w Bardzie odłączają się od nas - niezależnie od siebie - Greger i Tomek.
Na Przełęczy Łaszczowej trasę postanawiają sobie skrócić Kuba z Michałem.
Reszta jedzie dalej.


W trakcie tego 'dalej' napotykamy uroczy widoczek na m.in. Borówkową i Jawornik Wielki.

I w końcu pędząc szeroką szutrówą na złamanie karku dojeżdżamy do asfaltu i drogę powrotną do Kłodzka uskuteczniamy już ino szosą.
Na sam koniec trasy pogoda postanawia nam podziękować za brak strachu i nie zrezygnowanie z wyprawy mimo nieprzychylnych prognoz i uśmiecha się do nas znad Kłodzka. Dość złowrogi jest to uśmiech, ale jakże piękny!





Podczas powrotu Serek pokazuje jak mocną ma nogę i pędzi tak, że cudem udaje się utrzymać mu koło :D Ależ w Tobie mocy!
Przed samym Kłodzkiem dosięga nas ten uśmiech pogodowy i z lekka przemacza. Na dworzec docieram trochę przed czasem i doświadczam - nie po raz pierwszy - dobrych serc kudowianych. Ania z Bogdanem i Arturem nie pozostawiają mnie na pastwę losu, tylko decydują się potowarzyszyć mi w oczekiwaniu na pociąg. Dziękuję raz jeszcze :*

Dzięki wszystkim za wspaniale spędzony dzień. Mimo, że to nie są "moje" szlaki to dla mnie najistotniejsze było wyśmienite towarzystwo, kupa śmiechu, trochę zjazdowego szaleństwa i cała ta genialna otoczka wspólnych wypadów.
Wielkie podziękowania dla Ryjka za Przewodnictwo :*
I oczywiście ukłony w stronę Bogdana, po raz kolejny, za zakoszone zdj. nr 8, 9, 10, 14, 16, 17 :)
Do szybkiego następnego razu!

Mapka od Serka. Bez mojego dojazdu ze Świdnicy.
http://ridewithgps.com/trips/2698660

  • DST 62.09km
  • Czas 02:36
  • VAVG 23.88km/h
  • VMAX 58.70km/h
  • Podjazdy 831m
  • Sprzęt ZaSkarb

Piątek, 23 maja 2014 | Komentarze 2


Bardzo spokojnie, bardzo na luzie i regeneracyjnie przed weekendem, któremu nie mam zamiaru odpuścić niezależnie od pogody.




Na zjeździe z Grządek do Sierpnicy.




  • DST 33.11km
  • Czas 01:10
  • VAVG 28.38km/h
  • VMAX 55.90km/h
  • Podjazdy 340m
  • Sprzęt ZaSkarb

Czwartek, 22 maja 2014 | Komentarze 0


Przed pracą się nie zebrałam w sobie, obolała po harcach sowiogórskich dnia poprzedniego.
Po pracy oszacowałam, że czasu wystarczy by przed zmrokiem zakręcić coś niezależnie od obranego tempa.
Tempo obrało się samo, zupełnie bez mej zgody i prawie przyprawiło na trasie o mdłości i palpitacje serca :P
Dobry to był wieczorny trening.


  • DST 112.22km
  • Teren 41.00km
  • Czas 06:22
  • VAVG 17.63km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Podjazdy 2358m
  • Sprzęt ZaSkarb

Środa, 21 maja 2014 | Komentarze 6

Uczestnicy


Jest kilka takich sytuacji kiedy w zupełności obejść się mogę bez używania zdań złożonych. Tak na dobrą sprawę wystarczą same rzeczowniki.
Cyborg rzuca hasłowo: środa, rower, Sowie.
No i czegóż tu nie rozumieć?? Jasność przekazu dociera do mnie z prędkością światła. Pracę udaje mi się tak zorganizować by środę zwolnić sobie zupełnie. I w taki oto sposób przed południem, pięknego letniego majowego dnia spotykamy się na Przełęczy Jugowskiej by ciutkę popracować nad Bogdanową techniką jazdy :-P

Na miejsce spotkania docieram przez Przełęcz Sokolą.


Z podjazdu na Przeł. Jugowską rozpościera się kapitalny widok na góry, z Jugowem (zdaje się) w dolinie.

Wiem, że będę sporo przed czasem więc nie spieszę się szczególnie. Po dotarciu do celu na miejsce odoczynku i słonecznego wylegiwania się obieram sobie wielki powalony pień drzewa (mój kręgosłup do teraz ma do mnie z tego powodu olbrzymie pretensje!). Czas upływa w tak pięknych okolicznościach przyrody, że nawet udaje mi się na chwilę przysnąć. Ze snu wyrywa mnie dotarcie na miejsce mojego współtowarzysza. Szybka reorganizacja. Pozostawienie w samochodzie zbędnych gratów, zamiana ich na graty znacznie mniej zbędne :) i POSZLI!

Pierwszy punkt programu to ósemka: na rozruch niebieski rowerowy na Bielawską Polanę - z Polany czerwony pieszy na Przeł. Woliborską - z Przełęczy niebieski rowerowy z powrotem na Bielawską Polanę - z Polany czerwonym pieszym przez Kalenicę na Przeł. Jugowską. Słońce świeci obłędnie, po nieszczególnie przychylnej pogodowo pierwszej połowie maja cudownie jest zaznać tego letniego ciepełka.


Katorżniczy podjazd nie-do-podjechania z Bielawskiej Polany na Popielaka.


Do kolekcji figur woskowych :D     Na P. Woliborskiej.


Uzupełnianie płynów gdzieś na niebieskim pieszym. Niby to nie było nic takiego, ale nie na żarty wymęczył mnie ten podjazd. Bogdan absolutnie nie miał dla mnie litości (za co jestem oczywiście wdzięczna:)) i nie pozwalał na ociąganie się i marudzenie.


Podjazd z Bielawskiej Polany na Kalenicę do łatwych nie należy. Zresztą atakowanie tej górki z obu stron jest nie lada wyzwaniem. Niestety i tym razem nie podołałam całości podjazdu, choć poszło najlepiej dotychczas. Obeszło się bez podprowadzania roweru, niestety podpórek nie udało mi się uniknąć.

Z radością muszę stwierdzić, że część dzisiejszej trasy była dla Bogdana nowością. Udało się niektóre zaliczone już wcześniej zjazdy zamienić mu na podjazdy, tudzież na odwrót. A Sowim trzeba oddać to, że można się tu na szlakach pobawić i pokombinować. Bo nie są to trasy na tyle trudne by musiały być jednokierunkowe. Fajne zjazdy mogą być ambitnymi i ciężkimi technicznie podjazdami; i odwrotnie. Hulaj dusza - piekła nie ma! :-)


Na Kalenicy czas na zasłużony wypoczynek, posilanie/popijanie, pogaduchy, ekscytację pięknymi widokami z wieży. Czyli po prostu okołorowerowe radości, dla których człowiek wylewa litry potu by się wdrapać na szczyt.



W dalszej kolejności następuje zjazd na Jugowską, z której mamy przed sobą całkiem ambitne zadanie - czerwony pieszy na szczyt Wielkiej Sowy, przez Kozią Równię i Kozie Siodło. Szalenie lubię ten podjazd. Jest na tyle nietrywialny by dawać mnóstwo satysfakcji z pokonywania go, ale i realny do podjechania w całości idealnie (do tej pory wykonane raz, w zeszłym roku) co dodatkowo mobilizuje do dawania z siebie wszystkiego co się ukrywa za pazuchą.


W drodze na W. Sowę.

Na szczycie niemiła niespodzianka - ogniska brak. U nas w plecakach zapałek brak. Sklep wieżowy zamknięty. Kiełbasy w plecaku krzyczą do nas by je zjeść. Słuchamy, jemy, ja przypłacam tę dycyzję zgagą. Zjeść jednak coś trzeba było, bo nie samą jazdą człowiek żyje. Dopiero po zjechaniu na Przeł. Walimską oczom naszym ukazuje się pięknie rozbuchane ognisko. No gdybyśmy tylko potrafili to przewidzieć... :)
Na samą Walimską zjeżdżamy niebieskim pieszym. Pierwszy raz w życiu zjeżdżam tędy po rzece. Podejrzewam, że jeszcze kilka dni temu musiał tędy płynąć naprawdę wartki strumień. I teraz nie mamy na co narzekać - jest zabawa, jest woda i błocko na twarzy i dupsku!! Jest bardzo dobrze :D


Z wrażenia nad ekskluzywnym posiłkiem zapominamy na szczycie Sowy pyknąć fotkę. Na dojeździe do Małej Sowy próbujemy naprawić błąd. Wprawne oko dostrzeże w oddali, na prawo od Bogdana, białą wielkosowią wieżę ;)


Ach, te góry!


Widok na Sokoła, na którego w planie wspinaczka była, ale jakoś nie doszła do skutku. Następnym razem nie odpuszczę, bo podjazd to zacny.

Z Walimskiej nie-tak-do-końca-spokojny i relaksacyjny fioletowy do Schroniska Sowa. Tu bardzo krótka narada nad mapą co dalej. Decyzja szybko się podejmuje, bo zielony pieszy w stronę Sokolca kusi. Więc nie dajemy mu się długo prosić i ciśniemy w dół. W tym miejscu muszę się pożalić i napomknąć, że mój ostatni nabytek, czyli soczewki kontaktowe, doprowadzały mnie momentami na zjazdach (zwłaszcza tych szybszych) do szewskiej pasji. Problem z nawilżeniem/natlenieniem oka i dyskomfort nieprzeciętny; podwójne widzenie. Grrrr! Na technicznym ostrym zjeździe takie niespodzianki nie należą do szczególnie przyjemnych. Ok. Pomarudziłam.
Z zielonego pieszego pakujemy się od razu na czarny rowerowy, który doprowadza nas na Kozie Siodło i nielicho zaskakuje swoim niezmiennym nachyleniem wciąż powyżej 10%.
Dzięki obraniu tego podjazdu NARESZCIE dowiadujemy się co to za cudo widać na zjeździe zielonym pieszym (w centrum poniższej fotki. Coś jak wieżyczka/wiatrak..?)




Okazuje się, ku ogólnej uciesze, że to nic innego jak ścianka wspinaczkowa! W życiu bym na to nie postawiła złamanego grosza :)

Z Koziego Siodła zjeżdżamy już czerwonym pieszym z powrotem na Jugowską, do Bogdanowego samochodu. I tutaj plan musiał ulec malutkiej modyfikacji, ale czas gonił, niepewność zarysowanego przeze mnie planu ciut niepokoiła więc wybraliśmy drogę najkrótszą z możliwych.


Na końcówce.

Co tu dużo gadać? Było wyśmienicie. Towarzysz, pogoda, góry. Wszystko dopisało idealnie :)
Dzięki Ci Bogu za wsparcie i mobilizację. Za próbę odgięcia mojego zęba na blacie i ostateczne jego złamanie :D - sorki, ale nie mogłam o tym nie wspomnieć ;-)
I oczywiście dziękuję za fotki, które w zatrważającej większości bezczelnie zakosiłam!




  • DST 67.03km
  • Czas 02:40
  • VAVG 25.14km/h
  • VMAX 43.40km/h
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt ZaSkarb

Wtorek, 20 maja 2014 | Komentarze 2


W planie były Góry Suche, ale obowiązki wezwały mnie i nakazały skrócić zaplanowaną na przed pracą rundkę po górach i przetransformować ją w szosowe tam-i-z-powrotem, czyli Świdnica-Głuszyca-Świdnica i kręcenie się po Świdnicy, w celu wypełnienia obowiązków.