avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Suche

Dystans całkowity:4281.30 km (w terenie 972.50 km; 22.72%)
Czas w ruchu:212:24
Średnia prędkość:17.90 km/h
Maksymalna prędkość:76.20 km/h
Suma podjazdów:59209 m
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:80.78 km i 4h 31m
Więcej statystyk
  • DST 70.90km
  • Czas 03:42
  • VAVG 19.16km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 7 lutego 2016 | Komentarze 2

Uczestnicy


Po powrocie dzień wcześniej do domu nie wydawało mi się by mnie wielka chęć na jazdę następnego dnia naszła. Zwłaszcza, że zapowiedzi wiatrowe nie pozostawiały złudzeń - prawdopodobnie będzie gorzej niż w sobotę...
Jednakże z nadejściem wieczora zaczęło mnie coś nęcić. Myślę sobie - jeśli Radzior da się namówić to nie będzie odwrotu. Raczej z nikłą nadziają na zgodę z Jego strony ślę smsa o treści mniej więcej: "Andrzejówka?". Odpowiedź: "O matko! :)" mówi mi wszystko. Nie będę jutro sama :-D i tak też się dzieje.
Od razu po wyjściu rano z domu czuję wicher. Wiem, że z każdym metrem w pionie do góry będzie coraz gorzej. Po spotkaniu ustalamy, że jedziemy dopóki ma to sens. Jak się przestanie chcieć - zawracamy. O dziwo chce się do końca, choć ostatnie kilka kilometrów podjazdu. Gdzieś od Rybnicy Leśnej do schroniska to halny jakich mało. Prosto w paszczę. Nie wiem jakim cudem utrzymaliśmy się na rowerach. Bo tak mnie jak i Radzia kilkukrotnie prawie zrzuciło bocznym podmuchem z roweru. Ale udało się!!
A satysfakcja z Opata na górze - nie do opisania!!! :-D

Pędzi na spotkanie... oczywiście na golasa ;)


Chroniąc się przed paparazzi.

(fot. Cre)

I na górze... gdyby zdjęcie mogło pokazać jak szalenie wymęczył nas ten podjazd. Chyba nigdy nie był trudniejszy. Ale uśmiech jest - bo ból czasem sprawia wielką frajdę.


Takie absurdy najlepiej realizować wspólnie. Dzięki!




  • DST 81.70km
  • Teren 4.00km
  • Czas 04:08
  • VAVG 19.77km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Podjazdy 1470m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 8 grudnia 2015 | Komentarze 2


No to mnie poniosło.
Czuję teraz nogi. I dobrze. Bo ileż można się bujać po szutrach w tempie emeryckim...? :)
A tak serio - fajna trasa, spokojna z jednym dzikim momentem (OS4 mieroszowskich zawodów enduro).
Dobrze jest móc!

Widok z czarnego szlaku pieszego. Ruprechticki Szpiczak w oddali.


Na szczycie.


Z pięknymi widoczkami.


Niepozorny szczyt Włostowej.


A jak później wspaniale smakowały zajęcia z dzieciakami w szkole! Energii mam pod dostatkiem na jakiś czas :-)




  • DST 61.90km
  • Teren 4.00km
  • Czas 03:23
  • VAVG 18.30km/h
  • VMAX 36.40km/h
  • Podjazdy 999m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 24 listopada 2015 | Komentarze 5


Szybko szybciutko między jedną pracą a drugą.
Dziś znów wybyłam na poszukiwanie Zimy. Właściwie nie długo trzeba było czekać, bo już w Świdnicy trochę śniegu leżało.
Drogi śliskie. Powietrze mroźne. Słońce świeci. Serce się raduje!







Widok na Grzmiącą z czarnego szlaku rowerowego:


I "zamarznięty" asfalt wokół Jeziora Bystrzyckiego:


Dziękuję, pozdrawiam :)




  • DST 85.80km
  • Teren 7.00km
  • Czas 05:30
  • VAVG 15.60km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Podjazdy 1170m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 31 października 2015 | Komentarze 4


Emocje opadły i nie będę nawet próbowała ich odtworzyć, bo jestem z góry skazana na porażkę.

Podczas doświadczania wschodu Słońca na szczytach bodźce tak silnie oddziałują na zmysły i emocje, że niemożliwym jest by ubrać je w słowa.
Nie, inaczej.
Dla mnie jest to niemożliwe, gdyż nie dysponuję takimi narzędziami i umiejętnościami, które pozwoliłyby mi na to.
Więc daruję sobie tym razem nieśmiałe próby opisania tego poranka. Tego wspaniałego czasu zlepienia nocy z dniem, ciemności z brzaskiem, baśniowości tych kiludziesięciu minut, podczas których kurtyna unosi się do góry, a monumentalny podniebny reflektor zaczyna ukazywać skrywane do tej pory tajemnice. Ezoteryka tych kilku chwil, tajemna wiedza dedykowana nielicznym, którzy zrezygnowali z uciech nocy, na rzecz doznań poranka, zalewa moje serce i duszę, przenosi na chwil kilka do świata pełnego  wrażeń i emocji, a pozbawionego zbędnej analizy.
Nie żałuję, że nie chce mi się częściej. Bo dzięki sporadyczności tych wypadów nie tracą one w moich oczach na wyjątkowości. Za każdym razem odnoszę wrażenie jakby to był mój pierwszy raz z Jutrzenką.

6:19


6:36


6:41


6:43


W dole wspaniała pierzyna:




7:01


7:05


Ze szczytu decyduję się zjechać niebieską pieszą ścianką na stronę polską. Z jedną podpórką, ale zjazd wychodzi całkiem przyzwoicie.



Szybko wracam z powrotem do Łomnicy, która jeszcze śpi przykryta warstwą porannej mgiełki.


Po prawe Ruprechitcki Szpiczak,




Nad Jeziorem Bystrzyckim:


Do domu wracam o godzinie 9:00, szybko się ogarniam i po 10:00 ruszamy z Kubą szynobusem do Wrocławia, na cmentarze. Zabieramy ze sobą rowery, by po mieście nie tłuc się komunikacją miejską. NIE ZNOSZĘ jazdy rowerem po Wrocławiu!!!



Szpiczak:

Wrocław:



  • DST 82.60km
  • Teren 29.00km
  • Czas 04:51
  • VAVG 17.03km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 27 października 2015 | Komentarze 2


Ten tydzień w szkole to zgrupowanie w Szklarskiej Porębie. Co oznacza, że w poniedziałek i wtorek miałam więcej wolnego czasu przed rozpoczęciem pracy. Jak już w poniedziałek zasmakowałam Jesieni tak we wtorek nie mogło być inaczej. Plan z grubsza ustaliłam przed wyjazdem, ale w trakcie wycieczki trochę go na bieżąco modyfikowałam.

Po pierwsze chciałam dojechać do Wałbrzycha i tu wbić w teren w Góry Czarne (człon Gór Wałbrzyskich), ale omijając przeklęte Julianowy.
Mapa papierowa przychodzi z pomocą. Po podjechaniu asfaltem do Modliszowa, na jego końcu nie skręcam w prawo asfaltem tylko jadę prosto taką oto drogą. Nie wiem co mnie na niej czeka, ale wiem, że to raptem 2 kilometry i na jej końcu wyląduję w Dziećmorowicach.


Po wjechaniu w las okazuje się, że to taka droga. Cudo!


Trochę mniej cieszy fakt, że wyjeżdżam na samym początku Dziećmorowic, ale to nic. Spokojnie asfaltem pnę się lekko pod górę, aż do początku Wałbrzycha, gdzie odbijam ostro w prawo wraz z niebieskim szlakiem pieszym , a później czerwonym rowerowym, omijając asfalty. Jadę przez park, gdzie napotykam takie cudeńka:




Z parku wyjeżdżam przy skrzyżowaniu dróg 379 i 281, jadę chwilę ulicą Świdnicką i za chwilę odbijam w lewo w zielony szlak rowerowy. Tenże kawałek daje ostro popalić. Około kilometra dużej kostki brukowej o nachyleniu wciąż w okolicach 20 - 30%. Po pokonaniu tego dziada chcę pojechać niebieskim szlakiem pieszym szczytami, więc odbijam na czerwony rowerowy, bardzo urokliwy, singielek:


Niestety jestem sama, jest mokro i ślisko, mnóstwo liści, nie wiem co mnie czeka na górze, a szlaki nie wyglądają jakby nimi tłumy chodziły w tygodniu. Rozsądek wygrywa - rezygnuję ze szczytów, wracam na szutrowy trawers, którym przez Przełęcz Kozią i przełęcz pod Borową ostatecznie docieram do Rybnicy Leśnej i dalej asfaltem do Andrzejówki. Tu chwila odpoczynku nad pierogami i w drogę!
Romet z pozdrowieniami dla Mariuszka, Ryjeczka i Tomiego :)


Okrążam czerwonym rowerowym Waligórę, jadę na Przełęcz pod Szpiczakiem. Stąd przez szczyt Granicznika zjeżdżam do Radosnej i dalej zielonym rowerowym na Przełęcz pod Czarnochem. Myślę o Janovickach ale wiem, że czasu przed pracą nie starczy. Kontynuuję zatem zielony rowerowy aż do Sierpnicy. Na ostatnim odcinku NARESZCIE wychodzi piękne Słońce i zostaje ze mną do końca trasy :)








  • DST 75.30km
  • Teren 8.00km
  • Czas 03:57
  • VAVG 19.06km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Podjazdy 1400m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 26 października 2015 | Komentarze 2


No i zaczął się.
Wspaniały tydzień prawdziwie złotej polskiej Jesieni.

Wyjazd początkowo tak trochę bez celu. Ostatecznie stanęło na Andrzejówce.
Jednakże w trakcie jazdy zaczęłam czuć mocne zmęczenie. Pomyślałam - nie dotrę na górę. I wtedy zrobiłam coś zupełnie do siebie niepodobnego - zwolniłam :) Bardzo zwolniłam. Stwierdziłam - będę jechać takim tempem i zobaczymy dokąd mnie to doprowadzi. Okazało się, że nawet w bardzo kiepskiej formie można wiele jeśli tylko człowiek odpuści. Stara baba i takie konkluzje. Brawo!
Tak czy siak okazało się, że wolniejsze tempo mnie nie męczy, a wręcz zaczęłam powoli odzyskiwać siły. Dzięki czemu możliwym było zahaczenie jeszcze o Waligórę.



Widok na Suchawę, Kostrzynę i Włostową.


Jesień pod ruinami Schroniska na stoku Waligóry.


Z Waligóry jadę na singiel czarnego pieszego i dalej na Trzy Strugi. Stąd już asfaltem do domu.






  • DST 82.10km
  • Teren 24.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 14.62km/h
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 10 października 2015 | Komentarze 2

Uczestnicy


Tego dnia został nam podarowany Wehikuł Czasu...

Na początek dojeżdżamy z Toompem powolutku asfaltami do Głuszycy, gdzie czekają już na nas Młodzieniaszek i Ryjeczek.


W tym miejscu zaczyna się zabawa. Wpierw jeszcze kawałek asfaltu przez Łomnicę do Radosnej i tu niespodzianka dla chłopaków - podjazd na Granicznik na początek polną, a później leśną, bezszlakową drogą. Jak się okazuje ten i owy jechał tędy w przeciwnym kierunku, ale mu się zapomniało. Tym lepiej :)




Na Graniczniku chwila na nacieszenie oczu R. Szpiczakiem i niebieskim niebem i zjazd do zielonego strefowego. I tu klops. Łapię flaka.

(fot. Ryjek)

Ten sezon to nie tylko sezon łamania palców i zrywania więzadeł, ale - jak się okazuje - również wyjątkowo jak na mnie bogato usiane dziury w dętkach. Podczas wymiany okazuje się, że moja zapasowa również przepuszcza. Musiałam podczas łatania nie zauważyć jeszcze jednej dziurki. Z pomocą przychodzi Tomi, który użycza mi swojej dętki. Dzięki. Ufff... Można jechać dalej.
A dalej znaczy na smakowity singiel czarnego szlaku pieszego, na którym - o czym się dowiedziałam po fakcie - mijamy się z pieszym King13kula. Serwus!


Później odrobina nowości dla całej trójki. Bezszlakową szutrówką trawersujemy zbocza Suchawy, Kostrzyny i Włostowej. Okazuje się, że jest to możliwe i ostatecznie doprowadza nas do niebieskiego pieszego z Włostowej. Czeka nas kawałek ostrego zjazdu i już jesteśmy znów na szutrze - żółtym rowerowym. Miłe są na trasie takie akcenty mocniejsze. Adrenalinka od razu skacze do sufitu :)
Uśmiech proszę :D



(fot. Ryjek)


(fot. Ryjek)

Niby nie mamy w nogach wielu kilometrów, ale trasa konkretna i z radością przyjmujemy fakt lądowania pod Andrzejówką. Tam czas na relaks, pogadanki, pośmiewanki.
Po pauzie następna w kolejce Turzyna.


Uwielbiam poniższe zdjęcie!!! :


Z Turzyny pędzimy na Skalne Bramy i dalej - za zgodą wszystkich członków - czerwonym pieszym, który na początku jest dla mnie fuj - za wąsko - zawsze tak było i chyba się to nie zmieni. Młody i Tomi chyba jadą, my z Ryjkiem decydujemy się na spacer :)
Później krótki rockgarden, który udaje mi się zjechać dopiero drugi raz w życiu. Z duszą na ramieniu, ale z sukcesem. Cieszy!!!
Teraz szybki pocisk w dół, gdzie Ryjeczek zalicza małą dziewiczą glebę na przepuście, jak widać na poniższym zdjęciu nieszczególnie Go to zmartwiło :) i docieramy do szosy Grzmiąca-Rybnica.


Chwila dyskusji co dalej, bo już wiemy, że czasu na całą zaplanowaną trasę nie styknie. Decydujemy się na Rybnicki Grzbiet. Pierwszy raz podjeżdżam na górę od drugiej strony. Dość stromy i monotonny to podjazd.


W tym mijescu modyfikujemy lekko trasę i postanawiamy zrezygnować z singla trawersującego Grzbiet, a w zamian wdrapać się na górę i przejechać/przejść przez Jałowiec Mały i Jałowiec. Ta decyzja nagradza nas pięknymi widokami za szczytu.


Dalej już tylko mocno dziki i bardzo przyjemny zjazd aż do Przełęczy pod Wawrzyniakiem.


I moja próba zjazdu na Przełęcz na skuśkę, zakończona porażką. A już myślałam, że się uda. Za sucho, za sypko, za stromo. Ale nareszcie spróbowałam tego, bo korciło - od ilu? - od trzech lat? :)

(fot. Toomp)

Stąd prosto do Głuszycy, gdzie rozstajemy się z Ryjkiem i Młodziutkim. Z Toompem jedziemy do Świdnicy, zahaczając po drodze o Wodniaka. Powrót okazał się dla mnie bardzo ciężki. Forma odleciała. Dzięki Toomp, że mnie pociągnąłeś!

Dziękuję Wam Chłopaki. Było genialnie!
Czekam na więcej :)




  • DST 51.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 02:50
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Podjazdy 1020m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 22 sierpnia 2015 | Komentarze 5

Uczestnicy


Wrzesień zostaje okrzyknięty miesiącem pracy nad kondycją.
Bo tragedii może i nie ma, ale oj! jak bardzo jest nad czym pracować. A czasu przed zimą niewiele.
Na podjeździe Głuszyca - Andrzejówka ścigam Radzia do utraty tchu, ale w końcu muszę odpuścić - odcięło mi prąd.
Nie ostatni raz tego dnia.
Ale to nic. Grunt, że stać mnie na o wiele więcej niż się jeszcze tydzień temu spodziewałam.
A praca nad formą popłaci :-D

Nie ryzykuję pokonywania całej trasy na rowerze. Wyszłoby tego ok. 80 km, a plan mój nie przewiduje aż takich przeskoków w dystansie i stopniu skomplikowania trasy.
Zatem do Zagórza docieramy autem i stąd rozgrzewkowo asfaltem ciśniemy pod Schronisko.


Muszę podkraść Radziowi, bo to tak rewelacyjnie oddaje mój nastrój.
Niezależnie od tego jak bym była zmordowana po podjeździe. Po prostu WSPANIAŁE to uczucie móc znów być w górach na rowerze!!!


W Schronisku chwila na odsapnięcie i kierunek - Waligóra. Po drodze przerwy co i rusz, bo naokoło TAK PIĘKNIE!!!






I na szczycie trza pomacać kamień... Resztę przemilczę :-P


Z Waligóry decyduję się by zjechać żółtym szlakiem - oczywiście nie tym w stronę Schroniska, ale jednak ciut bardziej terenowym niż szeroki szuter. Wchodzi bardzo znośnie, choć sztywniakiem Krossowym trochę rzuca tu i ówdzie.
Dalej jedziemy szutrami w stronę Przełęczy pod Szpiczakiem, by odbić z powrotem w stronę Andrzejówki - porządnie pod górę.
W pewnym momencie wymiękam. Tym razem nie zawiniła forma, tylko goła tylna opona uślizgująca się na kamieniach.
No ale jednak - boli, żę Kuba obok jedzie a ja muszę kawałej pocisnąć z buta.
Muszę kupić nową oponę, by niepowodzenia móc już zwalać wyłącznie na siebie!

(zdj. Radzio)

Po krótkim pitstopie ruszamy już tylko z Radziem na Turzynę. Docieramy na szczyt naokoło - żółtym rowerowym szutrem i później lżejszym podjazdem od strony Skalnych Bram. Dzięki temu czeka nas przyjemniejszy zjazd.



(zdj. Radzio)

Zmęczyłam się nielekko. Ale satysfakcja jest ogromna!
I już chcę więcej :-D
Dzięki!




Sobota, 16 maja 2015 | Komentarze 6

Uczestnicy


Piwo się pije, noga delikatnie zgięta (co ponoć ma sprzyjać regeneracji naderwanego przyśrodkowego/piszczelowego więzadła pobocznego), można dodać dwa zaległe wpisy (albo choć jeden). Co też - nie bez małego bólu serca - czynię.


16 maja 2015. Dzień jak co dzień, zdawać by się mogło.
Ciepło - jak przystało na środek maja;
w górach - jak przystało na środek maja;
na rowerze - jak przystało na jakikolwiek weekend w ciągu roku ;)

Towarzystwo wyborne:
--> ze Świdnicy zleciała się zacna grupka w postaci: Kuby, Radzia i Emi;
--> z Kudowy spłynęli nieszczególnie - jak się okazało - świadomi zagrożeń: Ania i Bogu;
--> z portalu emtb.pl zjechali: Kruku, Michał i chłopak, którego imienia za nic sobie już teraz nie przypomnę.
8 osób, spośród których chyba ino trójka wie w co się pakuje.

Zbieramy się na spokojnie, bez pośpiechu, bo i nie ma sensu się spieszyć. Dni długie. Wokół ludzie, z którymi konie kraść i jeszcze więcej. Po co wszczynać pogoń za czasem? Ma być lekko, miło i przyjemnie...

Na dzień dobry czeka nas podjazd w kierunku OS5, czyli zjazdu żółtym szlakiem pieszym przez ruiny zamku Radosno. Podjazd upływa nam w całkiem przyjemnej atmosferze, choć zawalam jako "przewodnik" dopuszczając do małego zbłądzenia jednego z uczestników. Ostatecznie wszyscy się znajdujemy na górze, gotując się na PIERWSZĄ RZEŹ.


(fot. Bogu)

Na OS5 czeka nas zjazd, który wpierw jest zjazdem, potem wpychem, potem - za ruinami - przez sekund kilka dość rzeźnickim zjazdem, by na koniec (za rzeczką) przybrać postać idealnego smakołyku.

(fot. Bogu)


(fot. Kubi)

Z OS5 wjeżdżamy na zielony pieszy, który pnie się dość ostro pod górę, ale jest szerokim szutrem i nie sprawia żadnych kłopotów od strony technicznej.
Po tym podjeździe piwo w Andrzejówce smakuje tak wyśmienicie jak sobie to wyobrażaliśmy podjeżdżając.
Czas leci, gadka się klei pięknie, ale kolejne perełki czekają.

Cel nr 2 dzisiejszego dnia to OS6, czyli zjazd niebieskim pieszym z Włostowej do Sokołowska.
Niech się dzieje co chce, ale UWIELBIAM ten zjazd. Dojdę do siebie, odnowię formę, pokonam barierę psychiczną (niekoniecznie w tej kolejności) i będę w przyszłym roku maltretować ten zjazd do omdlenia! Cel numer 584 ustalony! :P

No więc JAZDA!!!!!




Pierwsza część zjazdu (do przecięcia z żółtym rowerowym) chyba wszystkim wychodzi bardzo ładnie. Mnie, po dwóch nieudanych próbach poprzednich dni, udaje się to zjechać bez zająknięcia.
Dalej czekają nas dwa skalne uskoki, które mnie zatrzymały oba dwa razy wcześniej. Teraz miodzio! Wchodzą!! To mnie napawa radością jakich mało! Tutaj Bogu łapie flaka. Nieee, to się chyba tak nie nazywa przy bezdętkowcach, nie? Tak czy siak - wybucha, mleko się leje, B. trochę walczy z doprowadzeniem opony do stanu użyteczności, ale daje radę więc JUPI! Możemy lecieć dalej. A dalej czeka nas najmocniejsza część tego oesa - bardzo stromo, bardzo sypko, do tego jeszcze mocno skrętnie. SZAŁ!

Poniższe foty podkradnięte Bogdanowi. Ja z przodu wszystkimi kończynami ciała starałam się zjeżdżać. Szło lepiej niż podczas poprzednich dwóch zjazdów, ale - ojojoj - wieeeeeele wody we wszystkich rzekach świata upłynie zanim uda mi się to zjechać bez sprowadzania/podpierania.
Jak na tym zakręcie stanęłam to później już nijak mi to przez kilkadziesiąt metrów szło.




Po tym najcięższym kawałku wjazd w las i pychotka popuszczenia klamek przez chwilę:)


Zjeżdżamy pod samochody, żegnamy się z dwójką, z emtb, która leci na jakąś imprezę. Postanawia z nami ostać się młody - Michał. W Sokołowsku chwila na odsapnięcie, jedzonko, piwko.

Plan mój na ten dzień właściwie na dzień dobry spalił na panewce więc już po tych dwóch oesach nawet nie próbuję go wskrzeszać.
Widzę, że grupa zdecydowanie nie jest chętna by kontynuować walkę z oesami, zatem po dwóch punktach programu rezygnujemy z dalszej walki z odcinkami specjalnymi z zawodów emtb.pl w Mieroszowie.

Rzut oka na mapę. Decyzja - Ruprechticky Spicak.
Dłuuuugi podjazd, na którym Ania ciśnie z takim zacięciem, że rwie łańcuch. Bogu z przodu ciśnie tak mocno, że nie słyszy naszych stopujących go nawoływań. Walczymy z łańcuchem chyba wszyscy po kolei. Ale - jak wiadomo - w kupie siła! Więc każdy coś z siebie daje, Radzio spektakularnie kończy ;) Możemy jechać dalej. W końcu docieramy do miejsca, w którym musimy podjąć decyzję - krócej ale tylko na nogach z rowerami pod pachą, czy dłużej i przez większość czasu w siodle. Decydujemy się na....




(fot. Bogu)





No jak już ma być RZEŹ to i w dół i w górę :P

Na szczycie Szpiczaka jest PRZEmiło! Swojsko, cudownie, piwnie, widokowo.

(fot. Bogu)



I w końcu czas na zjazd!!!
Och, jakże smaczny zjazd! :D





(fot. Radziu)



Zjeżdzamy prosto pod Andrzejówkę, gdzie czeka na nas pyszna zupa. Po zupie chwila namawiania się i dzielimy się na pół: Kubi, Ania i Michał zjeżdżają prosto do Sokołowska. Radziu, ja i Bogu decydujemy się zahaczyć jeszcze o Waligórę.

(fot. Radziu) Na ruinach Schroniska.


(fot. Radziu)

I My na szczycie:)


Ja wiem, że należę do nielicznych z naszej paczki (a może nawet będę jedyną), ale wypad tego dnia nie zmienił mojego stosunku do suchogórskich melafirowych ścianek - jestem w nich zakochana po uszy! I na pewno w przyszłości z nich nie zrezygnuję. Będę walczyć, będę upadać, będę się podnosić i będę walczyć dalej. Bo piękne to są trasy. I niech sceptycy mówią co chcą, że to nie szlaki na rower, że niewarto ryzykować zdrowiem, że....
ale ja po prostu KOCHAM ten stan! I mam nadzieję, że za kilka miesięcy moje stanowisko będzie dokładnie takie samo :)
I bardzo żałuję, że jednak musiałam się pozbyć mojego miejsca startowego z mieroszowskich zawodów emtb, które odbyły się 6 czerwca. Ale nie wszystko stracone. Przyszły rok czeka. Ja wciąż młoda :p
WALKA TRWA!


(dane wycieczki - dystans i przewyższenia zajumane Radziorkowi. Dzięki!)



  • DST 91.00km
  • Teren 30.00km
  • Podjazdy 1950m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 13 maja 2015 | Komentarze 8


Matko Jedyna i Wszyscy Święci!!!

Koniec wpisu pokaże, że nie jestem aż takim beztalenciem jeśli idzie o technikę jazdy po górach. Cała reszta - weryfikacji i ustawiania mnie do pionu ciąg dalszy. Szaleństwo jakiego do tej pory w górach nie zaznałam.

Dojazd do Łomnicy asfaltem, stąd przez Trzy Strugi, docieram do Przełęczy pod Szpiczakiem, z której czarnym pieszym a dalej bezszlakową drogą wbijam na Włostową.




Na Włostowej zasłużony relaks, z Renatą Przemyk i Artrosis (z drugą pozycją włączyły mi się wspominki z czasów podstawówki) w uszach. Widoki dziś zapierały dech w piersi.


W oddali Karkonosze, jeszcze gdzieniegdzie pokryte śniegiem (Serwus Mors!)


Tym razem zjazd niebieskim pieszym do Sokołowska robię za jednym podejściem, co nie znaczy, że bez gleb, podpórek, znoszenia kawałkami roweru. Co to to nie :) To nie ten rodzaj zjazdów, które pompują mnie pewnością siebie i przekonaniem jaka to ja jestem zajebista. O nie. Te czasy minęły póki co i pewnie jeszcze przez długi czas nie będę o sobie mieć zbyt dobrego zdania w kwestii jazdy na rowerze. Ale tak pozytywnie, bardzo pozytywnie. Bo jak się nie podniesie w końcu poprzeczki to nigdy się nie zrobi postępów. Więc walczyć zamierzam dzielnie. Pot, krew i łzy wliczone w cenę i zaakceptowane.
Tak czy siak dzisiejszego dnia zjad poszedł już lepiej niż dzień wcześniej. Jeszcze ze 40 razy i może uda się zjechać bez przwerwy :P

Z Sokołowska "jadę" wciąż niebieskim na szczyt Garbatki. Kolejna nowość. Nie wiem czego się spodziewać. Na pewno nie spodziewałam się tak długiej wędrówki na szczyt. Mało jazdy tu było. No nic, następnym razem powalczę o próbę znalezienia jakiejś alternatywy objazdowej dla tego dziadostwa.


Jazda ze szczytu zaczyna się przyjemnym singielkiem...


...by po chwili zaskoczyć...




ŚCIANĄ! Zdjęcie cykane już od dołu, po prawie samobójczej próbie sprowadzenia roweru, oczywiście jakoś bokiem. Wiem, że gdzieś z boku idzie objazd tego ustrojstwa. Nie dostrzegłam go. Następnym razem będę musiała dokładniej się rozglądać, bo mimo pięknych widoków, ten kawałek to mała tortura:)


Dalej jest tylko ciut lepiej. Wciąż porządny pion, który tylko miejscami udaje mi się zjechać. Duuuużo sprowadzania i narastającej frustracji...
Docieram do Kowalowej, gubię szlak, zjeżdżam asfaltem o wiele za daleko i rezygnuję z powrotu i poszukiwań niebieskiego, nie chce mi się. Chwika szosy i już z powrotem jestem w Sokołowsku.


Stąd spokojny podjazd terenowy do czerwonego szlaku rowerowego, który przez kilka kilometrów wije się prawie pod samą Andrzejówkę. Korci by przejechać jeszcze te 200-300 metrów, do piwka, do ławki, do zupy. Głodnam i zmęczonam. Ale zaciskam paluchy na kierownicy i skręcam na żółty pieszy, na ruiny zamku Radosno - kolejna rzeź tego dnia.
Początek miły i radosny...


... który za chwilę znów zmienia się w szalenie wypłaszczone przez zdjęcia ściany melafirowego "piasku".
Że to to są te ruiny zamku?








Zmęczenie spływa na mnie wielką falą, docieram do Rozdroża pod Krzywuchą, teraz czeka mnie ok. kilometr mocnego podjazdu zielonym pieszym. Boli. Autentycznie boli. Ale wbrew obawom udaje mi się go podjechać i w końcu czeka mnie radosny czas odpoczynku!


Czas mija nieubłaganie, na zegarku okolice 16. Zbieram się. Postanawiam zawitać jeszcze na czerwony szlak pieszy lecący w stronę Bukowca. Wiem, że jest już za późno, a ja jestem zbyt wypompowana, by pakować się na sam szczyt, ale część trasy (bardzo miłej i nietrywialnej , jak się okazuje, trasy) przejeżdżam i udaje mi się pyknąć fotkę kopalni z nowej dla mnie strony. Następnym razem nie odpuszczę i podjadę czerwonym na samą górę kopalni.


Wracam pod Andrzejówkę i wybieram znany i lubiany wariant zielonego strefowego przez Turzynę, pod Skalne Bramy.








Tutaj żegnam się z rowerowym i wskakuję na czerwony pieszy.
I NARESZCIE!
Czas na pozytyw. Po co te hardkory? Po progres. Na czerwonym pieszym jest taka ścianeczka krótka, którą udało mi się zjechać kiedyś raz - z duszą na ramieniu i śmiercią w oczach. Po dzisiejszych "klęskach" zastanawiałam się: może mam taki kiepski dzień, że nieszczególnie mi te zjazdy wychodzą. Ścianka na czerwonym powie mi jak jest.
I powiedziała. Zjechałam ją z pewnością siebie, szybko, bez lęku, i z pełnym przekonaniem. Nareszcie sukces! :)