avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2015

Dystans całkowity:886.60 km (w terenie 100.00 km; 11.28%)
Czas w ruchu:39:10
Średnia prędkość:18.75 km/h
Maksymalna prędkość:68.00 km/h
Suma podjazdów:12610 m
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:44.33 km i 2h 36m
Więcej statystyk
  • DST 90.90km
  • Czas 04:25
  • VAVG 20.58km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1180m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 29 września 2015 | Komentarze 7


Nie miałam się ocierać o to miasto. Miałam je w każdym momencie trasy mieć obok, ale w bezpiecznej odległości.
Ale remont drogi gdzieś na trasie Nowe Bogaczowice - Jaczków zweryfikował moje plany na dzisiejszy dzień. W Starych Bogacz. obrałam kierunek na Strugę i przez jakiś czas jechałam zupełnie dla mnie nieznanymi drogami, ciut za blisko Wałbrzycha. To miasto (i jego okolice: Szczawno-Zdrój, Boguszów-Gorce) napawają mnie lękiem. Nie wiem dlaczego, ale wystarczy sama świadomość, że dojeżdżam w pobliże Wałbrzycha bym się zaraz zaczęła gubić... Lęk przed zabłądzeniem mnie nie opuszczał przez cały okres Stare Bogacz. - Unisław Śląski :-)

Poza tym pogoda marna. Pierwszy raz dziś wyjazd z kominiarką. Przez długi czas mgły i szarość przygnębiająca. Wiatr niby nieszczególnie mocny, ale jakiś wkurzający. A tak po prawdzie to po prostu ja miałam bardzo słabą dziś formę i usilnie szukam usprawiedliwień :-P

Na WIELKI plus - zaktualizowana playlista w uszach działała cuda. Super-przystojny drwal (z piłą łańcuchową to też drwal?) uciekający mi z wielkim uśmiechem spod kół uprzyjemnił mi ostatnie kilkanaście kilometrów powrotu do domu :-D No i Słońce, które nieśmiało zaczęło wyłazić zza chmur na końcówce trasy...

Na SPORY minus - na trasie przez jakiś czas doskwierało mi operowane kolano. Przesadziłam z podjazdami na stojąco. Później się uspokoiłam, mocno zwolniłam, zmiękczyłam przełożenia i przeszło. Jest nauka.

Dziękuję. Pozdrawiam. Do pracy MARSZ!!


..... Coś BS protestuje i nie chce mi wrzucić zdjęć. Nic tam. Trudno. .....




  • DST 36.70km
  • Czas 01:42
  • VAVG 21.59km/h
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 28 września 2015 | Komentarze 7


Zmęczone nogi po sobocie.
Zmęczone plecy po sobocie.
Myślałam, że pędziłam jak dzika.
Myślałam, że przewyższeń na trasie wyjdzie co najmniej 2000 metrów :P
A wyszło ani szybko ani wysoko.
Taki dzień rowerowo.
Ale dzień szkolnie WSPANIAŁY!
Przepadam za swoimi uczniami, choć dają mi swoją energią popalić na lekcjach.
Ale czy to źle? Niech się uczą pilnie, a energii nie będę się czepiać na pewno.
A wręcz będę ją chłonąć i się w niej pławić!
Chyba... ;-)

Trzeba jutro pojechać gdzieś dalej, gdzieś wyżej, a czasu więcej niż dziś, kiedy to pracę zaczynałam przed 12:00.
Ale czy chęci będą...?



  • DST 46.40km
  • Teren 34.00km
  • Czas 04:23
  • VAVG 10.59km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Podjazdy 1760m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 26 września 2015 | Komentarze 13

Uczestnicy


Ten weekend powinnam była spędzić w całości we Wrocławiu, w szkole.
Toomp jednakże rzucił parę dni wcześniej hasło - Rudawy Janowickie. W 2014 roku nie udało mi się tam zajechać. W tym roku nie chciałam im odpuścić. Rezygnuję zatem z jednego dnia zajęć w zamian stawiając się z Kubskim na miejscu spotkania - w Wieściszowicach - chwilę przed 9:00.
W wycieczce uczestniczą trzy miasta - Świdnica (Kubski i Emi), Kudowa (Ania i Bogu) oraz Wrocław (Tomi w roli przewodnika).

Bawiłam się FANTASTYCZNIE. Na tym wyjeździe po raz pierwszy od operacji czułam się sobą na rowerze. Przede wszystkim na podjazdach. Zjazdy, zwłaszcza te cięższe technicznie, nie wychodziły najlepiej. Było trochę lęku; mam nadzieję, że w przyszym roku ten strach minie. Sztywny rower też nie ułatwiał na zjazdach sprawy.

Dziękuję Wam bardzo za ten wypad! Śmiech, luz, góry, trochę rzezi, wspaniali ludzie - recepta na udany dzień na rowerze :-)

Jeziorka tego dnia nie powalały na kolana. Na ostatnie - Zielone Jeziorko - nawet się nie pchaliśmy skoro już z Żółtego nic nie zostało...


Pierwszy cel szczytowy to Wielka Kopa. Zdobyta. Z tętnem dochodzącym pewnie do 200 ud/min, ale z sukcesem :-)

(fot. Cerber)

Następnie czeka nas zjazd i kierunek Skalnik - najwyższy szczyt Rudaw, ale coś się pierniczy z trasą i zamiast na Skalniku lądujemy pod Centrum Biblioteczno-Kulturalnym w Pisarzowicach, gdzie trwają przygotowania sali do weseliska. Czekamy dzielnie na zaproszenie, ale po jakimś czasie tracimy nadzieję i zbieramy się w drogę.

Czyli na Skalnik JAZDA!
Po drodze małe "ściganko" na podjazdach z Toompem. Sprawia nam to sporą frajdę.
Kolano radośnie nie boli.


Na punkcie widokowym niedaleko szczytu wieje pieruńsko. Widoki ładne, ale również nie powalają - Królowa przesłonięta chmurami.


Wznosząc jakieś okrzyki bojowe mające na celu odpędzenie wiatru...




W końcu docieramy na szczyt, gdzie Kuba pokazuje kto tu rządzi! :-)

(fot. Toomp)

A mnie przypomina się wypad z 8 maja 2013 roku :-D

(fot. Toomp)

Następny w kolejce zjazd niebieskim szlakiem pieszym ze szczytu. Tutaj czeka mnie trochę spotkań z lękiem i problemami technicznymi, ale spełniam założony cel zjazdu - nie wywalam się, nie podpieram niespodzianie. Tam gdzie mam wątpliwości schodzę z roweru zanim dotrę do wątpliwego miejsca.




Po drodze JA LATAM!

(fot. Toomp)

I łapię flaki. Na asfalcie. Pod górkę. Przy prędkości nawet nie 10 km/h. Jak to się stało?!
Podczas odkręcania koła wypada mi w trawę nakrętka od szpilki. No nie! Bez tego dalej nie pojadę :( Dość długie poszukiwania (dzięki wszystkim za zaangażowanie!) przynoszą w końcu oczekiwany skutek - Bogu zadaje piękne pytanie: "Czy to wyglądało jak TO
?" trzymając w ręce zgubę. Genialnie. Kończymy serwis i jedziemy do Schroniska Szwajcarka.

(fot. Cerber)



Ostatni cel - ruiny Zamku Bolczów, przed którym czeka nas wpierw przemiły zjazd a na koniec porządny wpych/wnos.




Zamek Bolczów.




Na koniec długi i monotonny podjazd starym asfaltem czy też szutrówą - nie pamiętam, ostry zjazd asfaltem do Wieściszowic i niedługo przed zmierzchem docieramy do samochodów.





Piątek, 25 września 2015 | Komentarze 2

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Tych pitu-pitu D-P-D tudzież D-fizjo-D nie dodaję, ale ten jeden jest niezwykle istotny.
Otóż po około miesięcznej przerwie miała miejsce wizyta u mojej fizjoterapeutki Doroty Jasińskiej.

Kilka zdań w kwestii kolana.
ACL został zerwany 17 maja 2015, operacja pełnej rekonstrukcji z wykorzystaniem autoprzeszczepu ze ścięgien miała miejsce 29 czerwca 2015.
Od operacji minęło niecałe 13 tygodni.

Najgorszy okres (który dla bezpieczeństwa postanowiłyśmy przyjąć od 6go do 12go tygodnia po operacji) mam już za sobą. Przeszczep jeśli miał się przyjąć to się przyjął; powinien zacząć już ogarniać temat i zachowywać się coraz bardziej jak nowy ACL :-) Moje odczucia w kwestii "nowego" kolana to pełen optymizm i zadowolenie. Chodzę bez żadnych problemów, nie utykam od dawna. Z ortezy zrezygnowałam po blisko miesiącu od operacji. Później założyłam ją jeszcze raz - idąc na imprezę urodzinową.

Na rower wróciłam 18 sierpnia 2015, czyli 7 tygodni po operacji, za zgodą ortopedy dra Krupy. Od tego czasu do dziś przejechałam ok. 1200 km. W najpiękniejszych snach i marzeniach nie spodziewałam się tego jeszcze w lipcu, czy nawet na początku sierpnia.

Przez okres 6 - 12 tydzień starałam się uważać na siebie, co wychodziło mi połowicznie dobrze. Szczęściem nic złego się nie wydarzyło, ale los kusiłam ciut za mocno - kilka terenowych wyjazdów w góry chyba było zbędnych choć radujących moje upragnione mtb serce wielce. Jeszcze raz powtórzę - z perspektywy czasu patrząc uważam, że bezpieczniej byłoby poczekać jeszcze kilka tygodni i z czystym już sumieniem wrócić w góry. Było, minęło. PRZETRWAŁAM! I moje nowe kolano również :-)

Rozpoczął się 13ty tydzień, Dorotka wróciła i umówiłyśmy się na spotkanie. Ja postanowiłam sama sprawdzić jak po tym czasie wygląda kwestia zgięcia (wyprost wciąż jest ładny, przeprostu nadal brak). Ku wielkiej radości okazało się, że bez problemu jestem w stanie zgiąć nogę w kolanie do miejsca, w którym pięta znajduje się w odległości ok. 2 centymetrów od pośladka. W kolanie nie czuję bólu choć czuję coś czego nie umiem nazwać - inność. Przy takim zgięciu ciągnie już czworogłowy, który teraz będę intensywnie w domu rozciągać, by na wizycie kontrolnej u dra Krupy (13 października 2015, pierwszy raz od 18 sierpnia) dociągnąć piętę już do tyłka. Rzepka - wciąż bez szału - mniej ruchawa od rzepki w zdrowym kolanie. Praca praca praca - rozciąganie mięśni uda i masaż pasma biodrowo-piszczelowego. Powinno pomóc. Poza tym Dorotka jest bardzo zadowolona choć z uśmiechem stwierdza - nie zapominaj, że prócz jazdy na rowerze wciąż musisz wykonywać inną pracę nad kolanem. Staram się nie zapominać, choć różnie z tym bywa.
Czworogłowy pięknie się odnawia. Tempo jego powrotu do normalności również cieszy.

Pewnie czuć, że optymizm we mnie wielki, bo i tempo powrotu do kolejnych czynności życia codziennego, sportu mniej a później bardziej intensywnego jest piorunujące.
Muszę tu koniecznie podkreślić - szybkość powrotu do sprawności to kwestia bardzo indywidualna, zależna od tak wielu czynników, że porównywanie się z drugą osobą jest zupełnie bezcelowe.
Dla Aceelowców - wszelkie decyzje rehabilitacyjne powinny być podejmowane ZAWSZE w oparciu o zdanie ortopedy i/lub fizjoterapeuty!!

Tyle z frontu kolanowego. Wciąż do przodu, wciąż z radością i podekscytowaniem tym czym jeszcze kolano mnie zaskoczy.
Kto wie - może 13 października dostanę pozwolenie na kolejny przeskok w rekonwalescencji czyli bieganie...?


(fot. Cerber)


  • DST 60.30km
  • Czas 02:30
  • VAVG 24.12km/h
  • VMAX 49.30km/h
  • Podjazdy 830m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 24 września 2015 | Komentarze 4


Znów z rana sporo papierkowej roboty związanej ze szkołą.
Z domu udaje mi się wyjechać dopiero o 10:00.
W planach miałam by dojechać ciut dalej, ciut wyżej, ostatecznie skończyło się na jeździe przed siebie, z głową obracającą się wkoło; oczami, sercem i umysłem chłonącym otaczające mnie, znane na pamięć tereny.
Piękne tereny.
Piękna pogoda.
Szkoda, że o 14:00 zaczynam pracę, bo bym tak jechała i jechała przed siebie do zmierzchu :)




  • DST 34.50km
  • Czas 01:27
  • VAVG 23.79km/h
  • VMAX 40.30km/h
  • Podjazdy 190m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 23 września 2015 | Komentarze 4


Każdej jesieni to piszę i powtórzę i w tym roku - przepadam za tą aurą: przymgloną, pachnącą palonymi liśćmi, lekko wilgotną, prawdziwie jesienną.
Tak również było dziś.
Delikatny wiaterek, dość ciepło, bezdeszczowo, mimo chmur wiszących dość nisko na niebie.
Super!

A TAK cudownie było równe 3 lata temu :-D
Całuję Was Kłodzczanie i Wrocławiaku!

Dzisiejszy widok na Kiełczyńskie, Masyw Ślęży, Raduni...





  • DST 68.80km
  • Teren 6.00km
  • Czas 03:17
  • VAVG 20.95km/h
  • VMAX 49.30km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 21 września 2015 | Komentarze 41


Budzę się. Przecieram oczy. Zasypiam. Budzę się ponownie. No wciąż świeci. A miało nie świecić...
Bomba!

Najpierw rzut oka na nogę.
Coraz bardziej kwieciście się prezentuje.
Myślę, że kulminacja ubarwienia dopiero przede mną, ale już teraz jest całkiem miła dla oka :D


No ale nie boli. Ja nie wiem jak to możliwe, bo w piątek ledwo nogę mogłam podnieść, ledwo chodziłam, zgięcie w kolanie powyżej 90 stopni tak napinało czworogłowy, że kwiczał z bólu więc tego nie robiłam.
Minęły 2-3 dni i jest wszystko po staremu. No może prócz ubarwienia wojennego. Moro znów w modzie!
Jak kto będzie na czerwonym pieszym Schronisko Sowa - Schronisko Orzeł to można się rozglądać na trasie za głazem w kształcie siniora na lewym udzie :)

Wpierw jadę do szkoły, by pogadać chwilę z dyrektorką. Przyjmuję miłe wieści i uciekam dalej.
Z wiatrem.
Świdnica, Lutomie, Pieszyce i wdrap na Przełęcz Jugowską. Na Przełęcz docieram ze średnią 19,5 km/h. Jazda z wiatrem popłaca.
Rozglądam się. Co dalej?
Na myśl przychodzi tylko czerwony pieszy na szczyt, choć obawiam się, że na samą górę nie dotrę ze względu na obsuwę czasową.
Jadę zatem do Koziego Siodła. Trochę syfu po ścinaniu drzew wybija mnie dwa razy i podpieram podjazd, ale i tak jestem bardzo zadowolona z dzisiejszej siebie. Kondycja powoli rośnie. Dobrze.
Z Koziego żółtym pod Schr. Sowa i od razu dalej zmierzyć się z "głazami" siniakotwórczymi. Nie taki głaz straszny jak go Lea rysuje. Nie wiem - leszcz jak nic, że tego nie przejechałam tylko rypnęłam otb. Tym razem się nie dałam. Wzięłam bokiem i pognałam dalej w stronę Przeł. Sokolej.

Po drodze piękne widoki.


Wjeżdżam na ostatnią kostkową prostą przed Przełęczą i nagle daję po hamulcach. Macam oponę. Niby nic, ale powietrza jakby ciut mniej. Czekam 10 sekund, macam ponownie. Flak. Sprawdzam czy mam wszystko do zmiany. Dętka jest, pompka jest, łyżek brak. Całe szczęście Krossowy to na tyle uroczy rower, że idzie się ze zdjęciem opony uporać przy pomocy zwykłych kluczy od domu.


15 minut i jadę dalej. Na początku trochę jestem spięta na zjeździe asfaltem do Walimia. Rzadko łapię flaki i nie czuję się pewnie po zmianie dętki. Czy dętka była ok? Czy opona w środku czysta? Głupie myśli, ale zjeżdżam spokojniej niż zwykle. Zresztą wiatr, który tym razem dla odmiany daje w paszczę nie pozwala i tak na zbytnie szaleństwa.

Do domu i tak wracam na tyle wcześnie by spokojnie przygotować się do pracy.
Miły to był dzień.




  • DST 20.00km
  • Teren 17.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 540m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Niedziela, 20 września 2015 | Komentarze 1

Kategoria Masyw Ślęży


Pobudka wcześnie wcześnie, bo o 9:00 początek zajęć we Wrocławiu.
Nie chce się, ale nie jestem stratna kiedy w nich uczestniczę. A wręcz przeciwnie - dowiaduję się sporo ciekawych rzeczy. Niekoniecznie zgadzam się ze stanowiskiem prowadzących, ale ich spostrzeżenia zmuszają mnie do moich własnych refleksji, które na pewno wzbogacą mnie jako nauczyciela.
A teraz ZŁO - po pierwszych 3 godzinach postanawiam się urwać. Nie robiłam tego do tej pory, ale Słońce świeci, Kuba czeka, razem z nim w samochodzie czekają rowery.
Jedziemy!
O 12:30 jesteśmy już przy Schronisku pod Wieżycą. Niebawem dołącza Piotrek.

Luz, spacer, bez spiny i ścigania się z cieniem.
Stłuczone udo trochę jeszcze boli, ale (O MATKO!!) już przestaje. Jak na psie... no jak na psie się na mnie wszystko goi.





Cóż za miła niespodzianka! :-)









  • DST 15.00km
  • Teren 5.00km
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 19 września 2015 | Komentarze 2


I tak zjeździli sobotnim popołudniem Świdnicę wszerz i wzdłuż w poszukiwaniu pożywienia, które ostatecznie znaleźli 300 metrów od domu. Nie przeżylibyśmy 200 000 lat temu w dziczy...


  • DST 63.10km
  • Teren 12.00km
  • Czas 03:23
  • VAVG 18.65km/h
  • VMAX 65.60km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 17 września 2015 | Komentarze 10


Ja to już tylko się chwytam za szydełko (uwaga na oczy!), głaskanie kota (uwaga na pazury!!) i wycieranie kurzów (uwaga na spadające przedmioty!!!).
Nie będę ryzykować z ogniem.
Nie będę ryzykować z elektryką.
Nie będę ryzykować z gazem.
Bo kaleka jestem i niedorajda i łamaga i proszę o resztę epitetów - na pewno podpasują.

OTB najpiękniejsze z możliwych i najklasyczniejsze - za wolno, za duży kamień.
Zwolnione tempo podczas lotu na paszczę zapamiętam po kres swych dni. I moje zwolnione myśli: "No ku.wa! Serio?!". I widok tego głazu, w który przypieprzyłam udem. Chryste jak bolało! I jak wciąż boli...
Rower cały :-D
Grunt, że to ino stłuczenie. Paskudne. Podobne do tego. Po tamtym na rower udało się wrócić po 5 dniach. Jak będzie tym razem...?



Zepsuty łokieć boli trochę (bardziej  bolał jak pomyliłam wodę utlenioną ze spirytusem - proszę o kolejne oklaski dla najbardziej elokwentnej i rozgarniętej bikestatowiczki wszechczasów), ale nie umywa się do tego cholernego czworogłowego!