avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Jesioniki

Dystans całkowity:327.14 km (w terenie 58.00 km; 17.73%)
Czas w ruchu:20:54
Średnia prędkość:15.65 km/h
Maksymalna prędkość:65.80 km/h
Suma podjazdów:7865 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:81.78 km i 5h 13m
Więcej statystyk
  • DST 63.21km
  • Teren 8.00km
  • Czas 03:58
  • VAVG 15.94km/h
  • VMAX 64.50km/h
  • Podjazdy 1720m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 20 września 2014 | Komentarze 4


Plan jesenikowy miał się realizować w zeszły weekend. Prognozy jednak zniechęciły do tego mnie i Ryjka skutecznie. Plan przeniósł się na kolejną sobotę. Im jej jednak bliżej tym oczywistnym staje się fakt powtórki z rozrywki - zapowiedzi znów nie wróżą by pogoda miała być przychylna naszym zamierzeniom. Do tego Ryjek - biedactwo, zawalony robotą, odpada. Kuba jest nieugięty - czy będzie pogoda czy nie - do Kout nad Desnou pakować się planuje. I super. Zabieram się zatem z nim samochodem i postanawiam w samotności rozprawić się z dwiema perełkami jesenikowymi: szczytem Dlouhe Strane (1353 mnpm) z jego elektrownią szczytową pompową oraz Pradziadem (1491 mnpm).

Kouty opuszczam późno, bo sporo po 11. W planie mam terenową wspinaczkę na szczyt Dlouhe Strane. Rzeczywistość szybko weryfikuje moje plany; jak w końcu odnajduję szlak rowerowy, którym chciałam podążać to okazuje się on zabłoconą ścianą zagrodzoną biało-czerwoną taśmą. Dnia mam za mało, by ryzykować, szybko zatem kieruję się na asfaltowy podjazd.

A po drodze... Czy to jest drzewko, pod który w maju krył się przed deszczem Ryjeczek?


Wody tym razem w dolnym zbiorniku jak na lekarstwo.


Patrząc na zanurzone w chmurach szczyty gór wiem, że na końcu podjazdu czekają mnie perełki widokowe. Tak też się dzieje:






Po nasyceniu oczu cudownymi widokami zjeżdżam na sam dół - na parking, skąd rozpoczynam podjazd na Pradziada. Podjazd drogą rowerową 6157 przez Petrovkę, Svycarną, ze szczytem Pradeda w roli wisienki na torcie. Podjazd nielekki z niedługim dość mocnym terenowym akcentem.
Petrovka:




Przed dotarciem na górę wieżę to widać a to ginie w chmurach. Znacznie lepsza tu pogoda panuje niż na Dlouhe Strane, gdzie tak generalnie przez cały mój pobyt nie było widać prawie nic.






Po dotarciu pod Svycarną wiem, że mam jeszcze kilka minut w zapasie. Zakupuję więc piwo, rozsiadam na trawce w Słońcu i pałaszuję część makaronu.


Na zjeździe do Kout zatrzymuję się w miejscu, w którym w maju z Zibim podziwialiśmy wspaniałe widoki. Chwilę wspominam ten świetny wypad, ale w związku z tym, że czas goni - szybko z powrotem wskakuję na siodło.


Pod samochodem jestem ok. 16:30 bardzo usatysfakcjonowana tym, że - tak jak i Kuba - postanowiłam być niepomna na drętwe zapowiedzi pogodowe.
Wracając samochodem do domu Kuba postanawia zawierzyć swej męskiej intuicji logistycznej zamiast mojej, przez co po kilkunastu kilometrach trza zrobić w tył zwrot :-)
Wieczorem mam kilka chwil by dojść do siebie i przygotować się na to co czeka mnie już za kilka godzin....




  • DST 97.50km
  • Teren 25.00km
  • Czas 06:00
  • VAVG 16.25km/h
  • VMAX 65.80km/h
  • Podjazdy 2315m

Piątek, 2 maja 2014 | Komentarze 12

Uczestnicy


Pierwszodniowe zerwanie haka nie bolało ze względu na straty w sprzęcie, co przez konieczność pożegnania się z rowerowaniem przez kolejne trzy dni w ogólności.
Z pomocą przyszła Super-Ania ze swoim KTMem. Z założenia miała Kochana drugi dzień spędzać pieszo więc wyszła z propozycją bym dosiadała Jej Lycana. Z ledwością powstrzymałam łzy wzruszenia i tylko modliłam się w myślach, by i tego cuda nie skasować gdzieś na trasie...
Poranne drugomajowe spojrzenia przez okno nie napawały optymizmem. Pogoda mocno się przetransformowała i z lata w ciągu nocy przeszła w chłodną jesień. Deszczu jednak ni widu ni słychu więc z wypadu nikt rezygnować nie zamierza. A cel tego dnia konkretny, bo to przecie w oddali czeka na nas elektrownia szczytowo-pompowa Dlouhé Stráně. Dwa sezony wcześniej, podczas jazdy z Toompem, poległam na trasie i nie zdobyłam szczytu, dlatego też motywacja dla mnie była podwójna. Nie poddać się fizycznie (jak pod chatką) i psychicznie (jak podczas załamania pogody). Wyjeżdżając z rana na trasę nie spodziewałam się jeszcze jaką dla mnie, jak i całej reszty ekipy, w tej materii Wszechświat szykuje niespodziankę...

Początek trasy tego dnia to asfaltowy dojazd 44-ką do Bělá pod Pradědem. Chwila jeszcze asfaltu do góry, docieramy do Drátovnej (600 mnpm), następuje skręt w lewo w nieznaną chyba nikomu drogę, mającą nas zaprowadzić na Červenohorské sedlo (1013 mnpm)


Od samego początku towarzyszą nam gęste mgły, nadając dojazdowi na Sedlo niezwykły, mistyczny charakter. Dopóki nie pada, to taka pogoda należy do jednych z moich najulubieńszych. Wiem wiem - nic nie widać, okulary parują, wilgoć oblepia ubrania, zimno i ponuro. Ale gdyby Słońce świeciło przez cały czas to i wrażenia pogodowe byłyby niezmienne. A zmiany to przecież fajna sprawa i jakże barwne później dzięki temu wspomnienia :)






Na krótkim postoju Pod Velkým Klinem (970 mnpm) widać, że humory wszystkim dopisują :D Zastanawiam się, która z osób chciała biednemu fotografowi-Ryjkowi spuścić w tym momencie największe manto :) Myślę, że miny mamy nietęgie ze wzlędu na świadomość nieuchronnie zbliżającego się końca podjazdu na Sedlo.

Na fullu podjeżdża mi się genialnie. Bardziej wyprostowana pozycja niż na Krossie na tym etapie jazdy daje dużo satysfakcji. Moje uczucie do fulla ulegnie natomiast zmianie o 180 stopni podczas terenowego zjazdu. O ironio!

Po dotarciu na szczyt przełęczy Ryjóweczka przywołuje na mą twarz szeroki uśmiech oznajmiając, że na tym etapie podróży nie pozostaje nic innego jak przyczaić się w jakiejś knajpce. Oczywiście w celu ogrzania się.


Nie mnie jedną raduje ta informacja :)

W knajpie jest uroczo, swojsko, przedpotopowo. Czas oczywiście przyspiesza i nim się obejrzymy nadchodzi chwila powrotu na rowery. Wszystko jest pięknie dopóki nie wyjdziemy na zewnątrz. Tam dopadają nas odgłosy burzy. Niedalekiej. Lekko zatrważającej. Nie wiem jakim cudem, ale zostaje podjęta decyzja kontynuowania trasy. Przyznaję, że zaskoczyło mnie to nielicho, bo zanim jeszcze zdążyliśmy opuścić parking przedknajpiany ciuchy nasze zaczął rosić coraz bardziej rzęsisty opad. No ale kim ja jestem by oponować?! :) Ciśniemy zaplanowaną trasą, powoli, naokoło, szuterkiem zmierzając w stronę Kout nad Desnou. Mimo opadu (który całe szczęście wciąż pozostawał na znośnym poziomie deszczu, nie zmieniając się w ulewę) dane nam jest podziwiać fantastyczne widoki: Pradziad z szalejącą nad nim burzą, Dlouhe Strane z przetaczającymi się nad nim ciężkimi chmurami, Kouty w dolinie - cudownie i błogo oświetlone Słońcem, dające nadzieję na ładną pogodę w dalszej części dnia.










A tu już pod Petrovką. Następuje podział na podgrupy - Renatka z Grzesiem wybierają Pradziada, reszta - niepomna na pogodę - postanawia kontynuować zaplanowaną trasę. Żegnamy się z rodzeństwem i uskutecznimy zjazd leśnym asfaltem w stronę Kout.


Renia i Grześ na szczycie najwyższej góry Jesioników Wysokich.




Po drodze ze Zbyszkiem zatrzymujemy się na chwil kilka podziwiać podeszczowe widoki.

Pogoda ustabilizowała się na satysfakcjonującym, bezulewowym poziomie. Dobrze. Bardzo dobrze. Jest szansa, że jednak się uda...? E-he. "Nie tym razem:)" - śmieje się ktoś na górze, odkręca kurek i spuszcza nam na głowy hektolitry zimnego deszczu z gradem. Ma to miejsce.. na którym? Trzecim? Czwartym kilometrze podjazdu na szczyt elektrowni? Trochę za późno wyciągam przeciwdeszczówkę i przypłacam to przemoczeniem softshella. Po przyodzianiu tak nieprzemakalnej jak i nieoddychającej żółci rozradowana jadę przed siebie. Po prawej mijam Ryjka walczącego ze swoją kurtką. Przekonana, że reszta dzielnie pruje pod górę, czynię to samo. Mija krótka chwila, na poboczu dostrzegam porzucone rowery, a pod tyci drzewkami przemoknięte, przyczajone, mokre kury w liczbie osób 5.


Dołączam do nich, po kilku minutach przybiega również Ryjeczek, złorzecząc na swoje nagie drzewko ochronne, kuląc się pod krzakiem i uskuteczniając antydeszczową medytację. Tak stoimy, złość i rozczarowanie przykrywając uśmiechami i dowcipami. Mnie trochę szlag trafia - drugi raz? w tym samym miejscu? taka sama przeszkoda? Mijają minuty, w butach jeziora, kurtki coraz gorzej radzą sobie z ulewą, a ta wciąż przybiera na sile.
Ryjek powstaje mężnie, wyskakuje spod ochronnych drzewek wprost na deszczo-grad i z uśmiechem na ustach zarządza - "KOUTY! OBIAD!! PIWO!!!".
raz
dwa
trzy...


...i po pokonaniu kilku kilometrów zjazdu już jesteśmy w knajpie, przemoczeni do suchej nitki, ale uradowani obecnością dachu.

W takich okolicznościach przyrody wstydu w nas za grosz. Ściągamy buty, zdejmujemy skarpety, kiedy wychodzi Słońce wynosimy wszystko przed knajpę w nadziei, że te kilka minut choć odrobinę przesuszy nasze 'onuce'.
Pogoda robi się coraz bardziej genialna, po ciemnych chmurach ślad ginie, Słońce pięknie świeci już kolejne dekaminuty. Koniec knajpianej sielanki, czas zacząć rozważania, kto co gdzie i z kim. Baaaaardzo opornie nam to idzie. Morale mocno podupadły. Chciałoby się, ale się nie chce. Przydługi postój na dworze również nie jest niczym ekscytującym kiedy wszystko na człowieku mokre. Ryjek waha się najdłużej i ostatecznie, jako Przewodnik Stada odpowiedzialny za swoją trzódkę, postanawia przyłączyć się do grupy skracającej trasę - Ani, Zbyszka i Feniksa - i przez Premyslavskie Sedlo, Branną i Ostruzną wrócić do Jesenika.


Uśmiechnięta Ania podczas powrotu do Jesenika

Ja + dwójka Bogdanowa kontynujemy trasę i wracamy na podjazd na szczyt elektrowni. Tym razem bez niespodzianek. Całkiem żwawym tempem docieramy na górę. Po drodze znów zaczyna padać, ale ani trochę uciążliwie. Satysfakcja z dotarcia na szczyt jest co najmniej podwójna!


Przy dolnym zbiorniku wodnym.


Pozostałości gradowo-śnieżnych opadów.


Na szczycie elektrowni.


Na fotce, po prawej stronie, widać przewalające się przez góry chmury. To w nie wjedziemy później podczas zjazdu do Jesenika.






Ninja przygotowuje się do zjazdu :)

Zjazd uskuteczniamy do Kout, wybierając z Cerberem terenowy wariant - dla mnie kolejny nietrafiony wybór.


Zjeżdżając wzdłuż stoku za późno zauważam konkretny rów, nie podbijam kierownicy (za co później zgarniam, zasłużenie, mały ochrzan) i zaliczam nieprzyjemny lot nad kierą. Upadek boli. Boli niefart tych dwóch dni. No nic. W końcu docieramy do Kout, za chwilę dołącza do nas Bogdano, który wybrał asfaltową dłuższą alternatywę zjazdu. Teraz już tylko przed nami jakieś 10 km podjazdu szosą na Červenohorské sedlo, który idzie bardzo sprawnie. Z przełęczy okropny zjazd do Jesenika - b. gęsta mgła, mżawka, temperatura nieprzekraczająca 5 st C - katorga! Ale jakże pysznie smakował w końcu prysznic :D

Dziękuję Wam za ten wspaniały dzień. Dzięki Ryjku za organizację trasy. I Tobie Bogdano za przewodnictwo w jej drugiej części.
Będzie co wspominać!
Ani K. drogiej największe podziękowania się należą - bez Ciebie nic z tego by mnie nie spotkało.


  • DST 43.96km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:29
  • VAVG 12.62km/h
  • VMAX 59.90km/h
  • Podjazdy 1400m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 1 maja 2014 | Komentarze 23

Uczestnicy


Majówkowego spotkania z najulubieńszą ekipą DZIEŃ PIERWSZY.
Miejsce spotkania - Lądek Zdr. Oczywiście świdnicka trójka dociera jako ostatnia, chwilę po czasie. Idzie przywyknąć. Pakujemy się w auta, w ilości sztuk 7, i taką radosną karawaną prujemy (zwłaszcza Ania, z tego co wieści ciągnikowe głoszą:P ) na podbój Jesioników Wysokich.
Mimo spowodowanej przez nas obsuwy czasowej na miejsce docieramy o czasie, pogoda dopisuje - Słońce, ciepło, całkiem przejrzyście, miło obserwować odsłonięte części ciał moich współtowarzyszy radujących się promieniami słonecznymi ;)
Następuje podział na 3 grupy:
- grupa nr 1 w składzie Alinka, Beatka i Gosia wyrusza pieszo na podbój Szeraka;
- grupa nr 2 w składzie Aneczka, Wiktor i Kubik wsiadają na rowery i pędzą na Obří skály swoją drogą (jak się później okazało - niezwykle urokliwą i wyciągającą z mojego Męże na powierzchnię ziemi dżentelmeńskie zapędy:)
- i grupa nr 3, czyli nasza dziewiątka: Ryjek, Feniks, Bogdan 1 i Bogdan 2, Ania, Zbychu, Renatka, Grześ i Lea ruszają wpierw na Obří skály a następnie na Szeraka.

Opis trasy? Spróbujemy...

Z parkingu ruszamy szosową 44-ką do Adolfowic.
W Adolfowicach skręcamy w prawo by asfaltowo-szutrowymi drogami dotrzeć oststecznie do celu nr 1 - Olbrzymich Skał.


Całe szczęście po drodze udało się uniknąć batów od rozzłoszczonego czeskiego leśnika, który liczył chyba (złorzecząc nam coś po czesku), że wyciągniemy z plecaków skrzydła i przelecimy nad rozstawionym na całej szerokości drogi leśnym sprzętem.


Uradowane ponad 1000 mnpm :)


I same Obri Skaly.




Docierający na miejsce Zibi z Bodziem, którym przyszło chwilę wcześniej walczyć z niesubordynacją Zbychowego napędu.


Mojej ulubionej grupówki, podwędzonej Zbyszkowi, zabraknąć nie może.

Jest miło, jest cudownie i ślicznie, ale jakoś tak chłodnawo gdy Słońce się chowa za tymi ciężkimi chmurami. Ku memu zdziwieniu okazuje się, że następuje 'w tył zwrot', powrót do krzyżówki w okolicach Pod Strmym i kolejna zabawa w podjazdy, czyli początek uskuteczniania celu nr 2 - Szekara.


Podczas 'w tył zwrotu' część z nas decyduje się "skrócić" sobie drogę pyszniutkim żółtym pieszym. Na dole, ku wielkiej mej radości spotykamy drugą grupę rowerową, z Kubikiem, Anią i Wiktorem na czele:)




Gdzieś na trasie Feniks postanawia dać nam chwilę wytchnienia i łaskawie łapie flaka. Siadamy, odpoczywamy i podziwiamy w spokoju jak Feniks uwija się w pocie czoła przy pracy, z przyjemnością obfotografowując go przy tym z każdej strony:) Na drugim biegunie Zbychu, który wciąż nie może doprowadzić do ładu łańcucha.

Podmokły terenowy kawałek zaraz przed Bystrym Potokiem o dziwo niezwykle przypada mi do gustu, choć reszta uparcie na niego narzeka. Ech, nie zawsze to popłaca, ale ewidentnie mam w sobie coś z masochistki rowerowej.

Spod Bystrego Potoku czeka nas już ciągły, kilkukilometrowy, szutrowy podjazd na Seraka. Podjazd obfitujący w deszcz i mały grad siekący nieosłonięte części ciała dość nieoczekiwanie. Przed sobą wciąż w oddali mam majaczące mi sylwetki dwóch Bogdanów, których mimo uporu, nie udaje mi się dogonić. Predatorzy!



Na szczycie znów wychodzi Słońce i to nie jedno a aż cztery. Do tego oddalonego od nas o 8 minut świetlnych z hakiem dołączają trzy piesze Gwiazdy.


Widoki z Szeraka rzeczywiście zapierają dech w piersi, choć jakość zdjęć z mojego telefonu komórkowego pozostawia co-nie-co do życzenia.



Po spędzeniu jakiś 5 godzin w oczekiwaniu na piwa, po wypiciu ich w 5 sekund, bo czas goni :D próbujemy znaleźć właściwy szczyt Seraka, bo widać, że jeszcze jest coś wyżej. Bogdan upiera się, że się da, Ryjek, że się nie da. Ostetcznie sama nie wiem na czym stanęło - dało się czy się nie dało? :p Tak czy siak - Serak zdobyty!

Nadchodzi chwila podjęcia nienajlepszej decyzji i wyciągania konsekwencji mojego rowerowego uporu, czasem mocno nietrafionego. Ryjówka wspomina o czerwonym pieszym, technicznym, najeżonym kamordolami, nieprzejezdnym. Bogdano wtóruje mu w ocenie stanu tego szlaku. A na mnie głupią działa to jak czerwona płachta na byka. Zabieram ze sobą Bodzia, bo i u Niego powyższy opis szlaku przełącza jakiś tajemny włącznik w mózgu i HEJA, jedziemy. Reszta towarzystwa wybiera stromy, dziki zjazd wzdłuż wyciągu.
Aaaaach, bez zbędnych szczegółów: to jedna z tych sytuacji, w których Ryjek z najczystszym sumieniem mógłby powiedzieć "a nie mówiłem?!". Nieszczególnie przyjemna gleba na kamolce po nie wypięciu się i kilkaset metrów później urwany przez badyl hak w Krossie niech wystarczą za opis spotkanego mnie niefartu. No cóż. Zdarza się.
Reszta trasy czerwonym to zejście z braku chęci ryzykowania zmieleniem przerzutki i połamaniem szprych (dziękuję Bodzio za niepozostawienie mnie na pastwę czarnych myśli i towarzystwo w spacerku)
Po dotarciu do reszty ekipy, dorywamy rozkuwacz Bogdano i pozbywamy się napędowego balastu (dziękuję Bogdano za pomoc).








A tu reszta załogi, pędząca wzdłuż wyciągu.

Pytanie kolejne - co teraz?! Bo oczywiście zapasowego haka u mnie brak.
Skuwać łańcuch i próbować udawać, że to jeszcze rower, czy może nie robić nic i przedefiniować go na hulajnogę? Zapada decyzja nr 2. W tym miejscu oaza optymizmu i najlepszych myśli - Zbychu - stwierdza, że te pozostałe kilkanaście kilometrów do parkingu i bez napędu uda się przejechać. I co? I ma rację, skubany!!! Powrót to w zdecydowanej większości konkretne zjazdy. W tych kilku miejscach gdzie siły oporu były za duże by się przetoczyć przez "przeszkodę" miałam wsparcie w chłopakach: Zbyszku i Bogdanie, którzy łaskawie pchali mnie do celu. Dzięki stokrotne!!

Nauczka na przyszłość - przykręcić lekko kurek zapędom samobójczym i czasem posłuchać się bardziej doświadczonych rowerzystów!

Niezależnie od wszystkiego dzień był BARDZO udany. Jak zawsze z Wami!

Dziękuję Ryjóweczce za zorganizowanie tak wspaniałej trasy. Podziękowania należą się też całej ekipie za wyborne towarzystwo i wyrozumiałość gdy przyszło ostatecznie do jej skrócenia :) Jeszcze jedno dziękuję za wszystkie podwędzone zdjęcia.

>>> Na tę chwilę wciąż jestem na etapie poszukiwań haka, bo jak się okazuje jest to model mocno nietypowy <<<


  • DST 122.47km
  • Czas 07:27
  • VAVG 16.44km/h
  • VMAX 61.80km/h
  • Podjazdy 2430m

Niedziela, 1 lipca 2012 | Komentarze 8

Kategoria Jesioniki


Nareszcie znalazłam chwilę na uzupełnienie tego wpisu...

Cały piękny opis trasy znajduje się u Toompa więc nie będę się powtarzać. Tylko kilka słów od siebie, a resztę niech powiedzą zdjęcia i mapka.

Toomp okazał się być rewelacyjnym kompanem w długiej wyprawie gdyż z całą pewnością to dzięki jego stopowaniu mnie dojechałam spokojnie na Pradziada. Pierwsze dwa małe podjazdy o dziwo dały mi o wiele mocniej popalić niż sam Praded. Drugi dłuuugi podjazd do elektrowni szczytowo - pompowej Dlouhé Stráně z początku łykałam, a później to on zaczął łykać mnie. Kiedy mijani turyści piesi (CHWAŁA IM, ale o tym za sekundę) oznajmi, że do szczytu zostało 4-5 km, zamiast spodziewanego przeze mnie kilometra - załamałam się ostatecznie. Dociągnęłam do chatki (jak się okazało jakieś 100 m w pionie przed szczytem) i dalej postanowiłam nie jechać (głupia ja!). Gdybym wiedziała co nas spotka na dole i że nie będziemy kontynuować już powrotu do domu, z całą pewnością pocisnęłbym na górę, a tak - klops, mała klęska. Ale nic, żadna ze mnie wróżka. Wrócę tam jeszcze kiedyś i podjadę DZIADA do końca!!! A na dole, po zjeździe rozpoczął się armagedon pogodowy, który już całkowicie mnie rozłożył: ulewa jakich mało, sążny grad i pieruny nad głowami. Niech to gęś kopnie. Poddałam się. Pod drzewami zaczęło się kombinowanie jak wrócić w takich warunkach, na zegarze 19, do samochodu jeszcze ok. 70 km, wciąż leje, my przemoczeni do suchej nitki. Telefon do kochanego Męża, który szybko zaczął kombinować jak po nas przyjechać. Ostatecznie do swojego samochodu wrócili wspomnieni wcześniej NAJDROŻSI kłodzczanie o wielkich sercach (DZIĘKI STOKROTNE!!) i podwieźli nas z rowerami do samochodu Toompa.

Reasumując - świetna, pełna wrażeń wycieczka. Na przyszłość - zero imprez na co najmniej 2 dni przed planowaną długą trasą!!!! :)

Dzięki Toomp!

Písečná - Wielki Brat patrzy... © lea


A w prawym dolnym rogu strażnik małych boćków © lea


Na postoju pod sklepem © lea


Początek podjazdu w Studený Zejf © lea


Widoczki z podjazdu (czy już zjazdu? któż to spamięta?) © lea


Karlova Studánka © lea


Karlova Studánka © lea


Końcówka podjazdu na szczyt Praděda © lea


I już na samym szczycie Praděda, cóż za radość! :) © lea


Wspólna radocha ze zdobycia szczytu Pradziada (1492 m.n.p.m.) © lea


Widok ze szczytu na mijane po drodze schroniska czy co to tam było © lea


Widok na wieżę retransmisyjną RTV na Pradziadzie © lea


Widoczki ze zjazdu ze szczytu © lea


Toomp romansujący ze swoją nawigacją w telefonie (chwała za nią!) © lea


Dolny zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej © lea


A przy zbiorniku Toomp prezentuje jak zmęczeni i spoceni jesteśmy :) © lea


Widok spod chatki dla turystów, niedługo przed celem drugiego podjazdu, czyli górnego zbiornika elektrowni szycztowo-pompowej Dlouhé Stráně © lea


I sam pusty zbiornik z Pradziadem w tle (foto by Toomp). To z tych chmur za minut kilka polała i posypała się na nas niespodzianka pogodowa © lea


Wiatraki widzane spod chatki © lea