avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2013

Dystans całkowity:626.50 km (w terenie 129.00 km; 20.59%)
Czas w ruchu:32:04
Średnia prędkość:17.56 km/h
Maksymalna prędkość:55.90 km/h
Suma podjazdów:2045 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:56.95 km i 3h 12m
Więcej statystyk
  • DST 63.27km
  • Teren 8.00km
  • Podjazdy 1031m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 30 listopada 2013 | Komentarze 24


Fotki ze specjalną dedykacją dla MORSowego!

W piątek wieczorem, po pracy, odebrałam wyczekiwany niecierpliwie mój nowy sprzęcior.
Radość z jego obecności w mieszkaniu przepotężna!
Jeszcze potężniejszy wnerw związany z próbą wymiany opon z otrzymanych w pakiecie slicków na moje stare dobre terenowe Panaracery. Wpierw nieziemska męczarnia z wyjęciem opony z obręczy. Kiedy po kilkunastu minutach w końcu się z tym uporałam, pewna, że najgorsze za mną, przyszedł czas na poprawne ułożenie nowych opony. Okazało się, że to trywialne w teorii zadanie przerosło mnie totalnie. Po północy w końcu zrezygnowana położyłam się spać. Rano kontynuowałam walkę. Zakończoną klęską. Pojechałam więc z "bijącymi" kołami. Z lekka to frustrujące, ale wyjścia na rower sobie odpuścić przecież nie mogłam z powodu kiepsko założonej opony :D
Kierunek pierwszej jazdy na nowym rowerze (nie licząc testu w Rudawach) szybko się sam wykrystalizował. Jakże by mogło być inaczej? Oczywiście Wielka Sowa. I tak wielkie jak ona sama było moje oszołomienie tym co mnie spotkało za Walimiem.
Niechaj zdjęcia opowiedzą jak genialnie było :-)

Początek asfaltu w Rzeczce:


A to już kolejne atrakcje w terenie:)












A tu Krossowy w pełnej zimowej krasie:)
















A to 10-15 km dalej, za Jugowicami:)



Na szczycie duża grupa świętująca andrzejki przy ognisku sprawiła mi gorącą owację i wyśpiewała specjalnie dla mnie rowerową piosnkę! Niezwykle urocze to było.
Zimowy wjazd na Sowę marzył mi się i obiecałam sobie zrealizować to w tym roku. Najbardziej nie lubię nie dotrzymywać obietnic danych samej sobie więc cieszę się podwójnie z tej wycieczki. Zdecydowanie był to najcięższy wjazd na szczyt. Większość w siodle, część prowadzona, całość zjechana, jedna mała gleba na lodzie przed samą Przełęczą Sokolą.
Po takiej jeździe ciężko cokolwiek mówić o możliwościach terenowych Krossowego. Jechało się jednak wyśmienicie.
Prawie od razu po wyjechaniu z domu zaczęło mnie dość mocno boleć prawe biodro. Podniesienie siodełka o ok. 2 cm zdziałało cuda. Poza tym żadnych nieprzyjemności.
Licznika z Zaskara nie przekładałam więc dystans odczytany z mapki.


  • DST 35.95km
  • Teren 3.00km
  • Czas 02:09
  • VAVG 16.72km/h
  • VMAX 35.60km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Niedziela, 24 listopada 2013 | Komentarze 8


Patrząc z rana przez okno doznawałam wrażenia delikatnej schizofrenii. ICM mówi mi, że pada, za-okno mówi mi coś zgoła odmiennego. Zaufałam za-oknu, zebrałam się i wyjechałam. Wciąż towarzyszyła mi świadomość, że za chwil kilka wjadę w te okrutne deszczogenne chmury, które towarzyszą mi od kilku już dni. Nie są one przyjemnie mgliste, są one paskudnie mżawkowe, oblepiające deszczem wszystko wokół, szczególnie skupiając swą uwagę na okularach. Moja pragmatycznie-empiryczna dusza pcha mnie jednak przed siebie, by odnaleźć dowód na obecność tego ICMowskiego deszczu. No i znalazłam. Głupia ja!!!

W Jugowicach kieruję się na Włodarz. Po drodze mijam odrobinę wspomnianej w tytule perwersji.


Na górze postanawiam pozwiedzać chwilę naziemną infrastrukturę kompleksu Włodarza. Niestety ze względu na brak jakichkolwiek osłon na buty oraz porządnie zawilgocony zwiedzany obszar nie mogę poświęcić temu tyle czasu ile bym sobie życzyła.












Powoli (ze względu na okrutnie słabą widoczność) zjeżdżam do Walimia i (niech mnie licho!!) postanawiam wspiąć się jeszcze na Przełęcz Walimską. Po drodze mijam industrialne ruiny fabryki włókienniczej w Walimiu. Patrząc na nie aż trudno uwierzyć, że zakład ten całkiem dobrze prosperował jeszcze w latach `80. Na początku lat `90 postawiono go w stan likwidacji. Niedługo później zabudowania spłonęły, do dziś okupowane są regularnie przez złomiarzy. "Upadek ZPL w Walimiu okazał się tragiczny nie tylko ze względów zabytkowych. Fabryka była fundamentem istnienia i rozwoju miejscowości. To było jedyne wielkie miejsce pracy dla mieszkańców stłoczonych w kotlinie śródgórskiej, stanowiącej swego rodzaju samoistną enklawę. Konsekwencje krachu fabryki walimskiej ciągną się nieprzerwanie do dziś, mimo że upłynęło już sporo czasu. Bieda i bezrobocie odciskają swoje piętno, ograniczając możliwości rozwoju." (źródło).
Mimo wszystko ruiny te mają w sobie, moim zdaniem, mnóstwo niepokojącego uroku.






Po dotarciu na Przełęcz rzut oka w prawo...


...rzut oka w lewo...


...powtarzam tę czynność kilka razy, aż podejmuję bardziej rozsądną decyzję (nie twierdzę absolutnie, że najrozsądniejszą z możliwych:P ) - wybieram opcję nr 2.




Po dotarciu do Glinna staje się najgorsze - hamulce odmawiają posłuszeństwa, tak bardzo nagle i niespodziewanie, że przez jakiś czas jeszcze jadę z nadzieją, że to jednak jakaś pomyłka. Jednak gdy kolejne próby wyhamowania kończą się fiaskiem, zatrzymuję się przy pomocy trącego o asfalt prawego buta i wykonuję telefon do przyjaciela z prośbą o transport (brawo dla Emilki, która nie zabrała dziś ze sobą niezbędnego imbusa, który pozwoliłby mi choć linkę trochę naciągnąć i tak dojechać do domu). Może gdybym nie była tak paskudnie przemoknięta i zziębnięta pokusiłabym się o przejście tych 15-20 km do domu. Ale nie nie nie, nie dziś!
Przyznaję - podjęłam dzisiejszego dnia kilka głupich decyzji. Mam nauczkę. Mam nadzieję jedynie, że nie przypłacę mojego dzisiejszego bezmóżdża jakimś zapaleniem płuc :/

  • DST 55.16km
  • Teren 14.00km
  • Czas 03:08
  • VAVG 17.60km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Sobota, 23 listopada 2013 | Komentarze 8

Kategoria Masyw Ślęży


Tak bardzo mi się dziś zarówno chciało jak i nie chciało ruszać tyłka z domu. Poranne obowiązki zabrały mi ciut więcej czasu niż przewidywałam, potem włączył się leń. Dopiero kop otrzymany od Dobrej Duszyczki zmobilizował mnie do wyjścia. I nie żałuję. Mimo dość potężnej mżawki, przemoknięcia i przemarznięcia na powrocie...

Na szczycie Ślęży nic nie widać, cała góra tonie w chmurach, z których siąpi lekki, ale wielce upierdliwy, deszcz.




Po zjechaniu z powrotem na Przełęcz Tąpadła pakuję się na Radunię.




Rzut oka na Ślężę. Fotka cykana dokładnie z tego samego miejsca co moje zdjęcie profilowe:)


Marzyły mi się dziś Wzgórza Oleszeńskie, niestety brakło czasu i zapału na realizację tego planu. W związku z tym zjechałam na Tąpadła i wpakowałam się na kawałek czarnego szlaku okrążającego Ślężę i kierującego się na Przełęcz pod Wieżycą. Ja nim zjeżdżam tylko do asfaltu (całkiem niezły akcent fajnego mtb na koniec, zwłaszcza przez przykryte liśćmi kamole:)


  • DST 44.89km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:25
  • VAVG 18.58km/h
  • VMAX 41.10km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Piątek, 22 listopada 2013 | Komentarze 4


Pogoda niby nie zachęca od rana by wynurzać nos spod pierzyny, ale taka aura okazuje się być idealną na poznawanie nowych dzikich okolic. W tym miejscu szczególne podziękowania dla Młodego i Ryjka, którzy bezwiednie przyczynili się do zmiany obieranego przeze mnie niezmiennie kursu na Wielką Sowę. Dzięki chłopaki!

Dziś Klasztorzysko (631 mnpm) czas poznać. Jest to szczyt w Górach Czarnych, leżący na drodze niebieskiego europejskiego szlaku długodystansowego E3. W teren wbiłam się w Zagórzu Śl, okrążając uprzednio Jezioro Bystrzyckie, obierając początkowo kurs na Dziećmorowice, by szybko skręcić w lewo i podążać chwilę wzdłuż łowisk jakiś-tam ryb.






Tereny jeszcze bardziej dzikie od tych wczorajszych. Wszystko potęguje wszechobecna mgła, mżawka i lekka zimnica. Cudownie! Większość trasy na górę przejezdna, końcówka ino zbyt stroma, zbyt zakorzeniona, zbyt mokra. Walczę ile sił w nogach, ale nic z tego, ślizgam się na każdym kroku. Cudownie będzie niebawem tędy zjeżdżać:D






Początek rzeczonego nielekkiego podjazdu:




Na górze żadnych oznaczeń. Powinna być kamienna tabliczka, ale nigdzie jej nie dostrzegam. Więc na dobrą sprawę nie jestem pewna czy dotarłam na szczyt czy nie. Po mokrych liściach łazić i szukać mi się nie chce, i tak już mi adidasy przemokły. Postanawiam więc zabrać się stąd. Początek zjazdu załamuje mnie, oznakowanie szlaku widzę, ale drogi jakby nie było. Szybko się okazuje, że to tylko początkowe kilka metrów takie niepokojąco nieprzejezdne jest. Szybko wyjeżdżam na jakieś pola, łąki, sady i lasy, całość idealnie przejezdna, co uświadamia mi, że nie najlepszy kierunek jazdy dziś wybrałam.




no i gdzie ta droga...?


Potem już staje się lepiej widoczna.






Chwila na marudzenie - SZLAG mnie niedługo trafi z tą mżawko-mgłą. Niekiedy prawie tracę możliwość odbierania bodźców wzrokowych. Ach te okulary...
Ok, ulżyło.

A teraz zbieram się, by przed pracą zrobić coś z tym gniazdem zdechłych szczurów, które wyhodowałam sobie ostatnio na głowie.

  • DST 39.07km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:19
  • VAVG 16.86km/h
  • VMAX 53.40km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Czwartek, 21 listopada 2013 | Komentarze 7


Konieczność powrotu do domu przed godziną 10 rano wymusiła wcześniejszą pobudkę, jak i wczesny dość wyjazd (6:30). Kierunek - Witoszów Górny, a dalej już lasem nad Jeziorko Daisy.
Zdjęcia dziś czarno-białe, gdyż pozbawienie ich kolorów to była jedyna opcja, by jakkolwiek zminimalizować ich przygnębiający charakter. Niezwykle dziś szaro i ponuro w kwestii pogody. Dla mnie w sam raz, choć mżawka na powrocie nie robi dobrze moim zaokularowionym oczom.

W Witoszowie Górnym, przy XVIII-wiecznym dworze, skręcam w prawo, zgodnie z nakazami czerwonego szlaku pieszego. Dzień jeszcze nie wybudził się zupełnie ze snu, przez co wrażenia z pierwszych kilkunastu minut jazdy w terenie są lekko niepokojące. Ściszam muzykę, by doszedł mnie ewentualny dźwięk pędzącego na mnie dzika. Całe szczęście udaje mi się uniknąć dziś tego typu spotkania, choć tereny jazdy wydawały się nakłaniać mnie do szukania jak najbardziej ekstremalnych wrażeń...




Bardzo szybko i zupełnie nieświadomie rezygnuję z podążania szlakiem czerwonym i aż do Jeziorka Daisy (ok. 2,5 km trasy) jadę niebiesko-żółtym. Na trasie polecam mieć oczy dookoła głowy, gdyż oznakowanie szlaku, choć nie fatalne, to pozostawia co-nie-co do życzenia.






Z Jeziorka jadę przez chwilę żółtym rowerowym, do którego szybko dołącza zielony pieszy (Szlak Zamków Piastowskich). Nim podążam już do samego Zagórza Śląskiego, przejeżdżając po drodze przez Pogorzałę, Modliszów i Złoty Las, trochę asfaltem, większość terenem.




Za Złotym Lasem, na trasie, dostrzegam w oddali takie cudo:






Czyli coś, co Wieloowocowa zidentyfikowała sprytnie jakiś czas temu jako lizawkę dla zwierząt. Jak to ukochany przeze mnie Stephen King bardzo mądrze napisałam w SKLEPIKU Z MARZENIAMI "Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a zaspokojona ciekawość to krok w przeciwnym kierunku.", nie mogłam postąpić inaczej jak dostać się do tego, obejrzeć, dotknąć, skosztować :D I choć absolutnie nie poddawałam pod wątpliwość słów Wieloowocowej to słony smak słupka dał mi stuprocentową pewność, że się nie myliła :P

Uradowana wsiadłam z powrotem na rower i kontynuowałam wspinaczkę zielonym w stronę Zagórza. Szczyt podjazdu to Przełęcz Krzyż (474 mnpm), według mojej mapy. Znajduje się tu pomnik bez tablicy i krzyż. Mimo usilnych starań nie udaje mi się znaleźć żadnych informacji na ich temat, ani na miejscu, ani teraz na necie. Będę jednak grzebać. Na górze pomnika wygląda to jak trąbka myśliwska, ale ręki sobie uciąć nie dam.




Podjazd ze Złotego Lasu na Przełęcz był bardzo cywilizowany, szeroki i gładki. Zjazd do Zagórza już jest ciekawszy i przyjemniejszy. I znów przyciszam muzykę, przygotowana na szturm jakiegoś dzikiego zwierza...




Bardzo fajna trasa. Polecam.

  • DST 64.15km
  • Teren 16.00km
  • Czas 03:54
  • VAVG 16.45km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Podjazdy 1014m
  • Sprzęt ZaSkarb

Wtorek, 19 listopada 2013 | Komentarze 3

Kategoria Góry Sowie


Telegraficzny skrót początku:
Świdnica - Jez. Bystrzyckie - Michałkowa - Glinno - niebieski pieszy na Przeł. Walimską - fioletowy pieszy i czerwony rowerowy na szczyt W. Sowy...

... i tu się zaczyna nowość. Myślałam o niebieskim pieszym prowadzącym ze szczytu W. Sowy na Starą Jodłę wielokrotnie. Ale zarówno poziomice na mapie prawie nachodzące na siebie, jak i opis jeden czy dwa, które udało mi się z wycieczek pieszych odnaleźć gdzieś na necie, skutecznie mnie od realizacji tej trasy odwodziły. Dziś pomyślałam, że jednak spróbuję. A co mi tam. Zaraz zima przyjdzie i wciąż zostanie mi do poznania ostatni szlak prowadzący ze szczytu.
Do puenty zaś, czyli krótkiego opisu tego co czeka nas na tej niby niedługiej, ale szalenie atrakcyjnej trasie.

Zaczyna się dość niewinnie...






...tylko po to, by po kilkunastu metrach pokazać swoje oblicze prawdziwie pieszego szlaku w górach. Moim zdaniem pierwsze ok. 0,5km jest absolutnie nieprzejezdne - wąskie, dość strome, wijące się żwawo, usłane przeszkodami różnej maści, wczoraj pieruńsko śliskie od oblepiających wszystko chmur, niesamowicie cudowne.




Po chwili szlak wychodzi z lasu i wydawać by się mogło, że można z powrotem się pakować na siodło. I może bym się tego podjęła, gdyby nie wspomniana wyżej śliskość i samotność mej wczorajszej jazdy. Zdroworozsądkowo kawałek jeszcze postanowiłam rower sprowadzić.


Szlak się wypłaszcza, poszerza, kawałkiem przypomina żółty z M. Sowy do Walimia. Jest całkiem uroczo. Większość zdecydowanie przejezdna. Ino miejscami trzeba było borykać się z burdelem na drodze pozostawionym przez ukochanych pracowników leśnych.






Niebieski szlak jest bardzo ładnie oznaczony, żadnych problemów z odnalezieniem drogi.
Po dotarciu do Starej Jodły żegnam niebieski i wbijam w prawo na żółtą ścieżkę przyrodniczą Kamionki-Lasocin. Doznaję na niej chwili wytchnienia, gdyż zjeżdżam spokojnie szeroką szutrówką, mijając po drodze dość niepokojący znak.




Również ta ścieżka jest fantastycznie oznakowana. W pewnym momencie przejeżdżam skręt z szutrówki. B. szybko dostrzegam swój błąd i zawracam.


Po chwili czeka mnie przeprawa przez "kładkę", trasa robi się zdecydowanie bardziej dzika, nad głową krążą mi jakieś orły, jastrzębie czy też myszołowy;) aż w końcu następuje spotkanie z Siedmioma Sówkami. Niestety przy skałkach nie dostrzegłam żadnej tablicy informacyjnej. Gdybym więc nie widziała wcześniej fotki tego miejsca to z dużym prawdopodobieństwem nie skapnęłabym się, że dotarłam do celu.




Siedem Sówek:



(źródło zdjęcia)

Z tego miejsca, po jeszcze jednej przeprawie przez jakieś bagno czeka prosta droga do Kamionek, z której asfaltem wracam do domu, do pracy.

  • DST 94.28km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 18.25km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Niedziela, 17 listopada 2013 | Komentarze 13

Kategoria Góry Suche

Uczestnicy


Oglądając zdjęcia mojego kochanego brata niejednokrotnie zachwycałam się widokami bezgranicznego dywanu chmur. Marzyłam by zobaczyć coś takiego na własne oczy. I mimo, że wieloma pięknymi widokami i krajobrazami raczyłam w tym roku oczy to dzisiejsza wizyta na wieży szpiczakowej przebiła wszystko; idealna wisienka na torcie tegorocznego sezonu.
Dziękuję Ci Mariusz za dzisiejszy wypad.

Spotkanie wyznaczone w Broumovie. Dojeżdżam na nie przez Głuszycę i przejście graniczne na Przełęczy pod Czarnochem. Przez całą drogę towarzyszy mi piękne Słońce. A za granicą, po ok. 100 metrach zjazdu wjeżdżam w chmury, które towarzyszą nam praktycznie do samego szczytu Szpiczaka. I które podziwiamy z jego szczytu.
Jeszcze w Polsce:


Już w Czechach:


I po dotarciu na szczyt wieży:








Z lewej strony Polska, z prawej Czechy, a pomiędzy górka z niebieskim i zielonym szlakiem granicznym, na który będziemy się później pakować:




Na szczycie raczymy się Słońcem, Kvasnicakiem (dzięki Mały!:), czekoladą. Czujemy się prawie jak w lecie. Jednak świadomość zbliżającej się w zawrotnym tempie nocy rusza nasze tyłki z ławeczki i sadza nas z powrotem w siodłach. Wspomnianym wyżej granicznikiem dojeżdżamy do Janovicek, gdzie następuje rozstanie. Każde z nas jedzie w swoją stronę. Ja odrobinkę okrężną drogą, by na styk dobić do 10 000km.


Od Jugowic jazda właściwie po ciemku (moja komórka chyba daje więcej światła od mojej latarki; nie wiem co z nią jest nie tak...)

  • DST 79.57km
  • Teren 22.00km
  • Czas 04:39
  • VAVG 17.11km/h
  • VMAX 49.80km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Sobota, 16 listopada 2013 | Komentarze 2

Kategoria Góry Sowie


Skuszona piątkowym wpisem Cremastera wyruszyłam w poszukiwaniu zimowych wrażeń. Zimy nie znalazłam, znalazłam odrobinę cudownego lata i od groma obłędnej jesieni. Czyli GIT!

Na Przełęcz Walimską docieram przez Michałkową (gdzie spotykam wymarzoną i wyczekiwaną już trzeci rok piękną maciorę), Glinno i niebieski zabłocony szlak.










Z Walimskiej fioletowym i Toompową drogą cisnę na Szczyt, gdzie raduję się słoneczną, bezwietrzną pogodo i Kitą.






Po posiadówce lecę czerwonym na Jugowską, a następnie wciąż czerwonym, przez Zimną Polankę na Kalenicę.






Po zjechaniu na Bielawską Polanę postanawiam pojechać dalej czerwonym na Przełęcz Woliborską. Uroczo jest, choć po drodze nielubiany bardzo podjazd, a właściwie podejście. Z Woliborskiej już przez Bielawę i Pieszyce powrót do domu. Zaraz za Przełęczą wjeżdżam w chmury. Interesujące wrażenie po całym dniu jazdy w Słońcu.




  • DST 53.06km
  • Teren 23.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 15.09km/h
  • VMAX 55.90km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Poniedziałek, 11 listopada 2013 | Komentarze 16

Uczestnicy


Różne pomysły potrafią przyjść do głowy. I tak oto już jakiś czas temu pomyśleliśmy - wschód Słońca w Sowich... tego jeszcze nie było. A, że Sowie już zjeżdżone zostały w tym roku dość dokładnie to realizacja tego planu wydawała się nieunikniona.
Pobudka przed 3. Uczynny Młody zabiera mnie i mego "rumaka" ze Świdnicy o 4. Ok. 5 nad ranem wyruszamy w trasę z Przeł. Jugowskiej. Na podjeździe/podejściu na szczyt Kalenicy okazuje się jak fatalna jest moja latarka. Widoczność na 2 metry skutecznie uprzykrza mi nocną wspinaczkę na górę. Niemniej jednak wrażenia cudowne. Na górze meldujemy się po ok. 30 minutach. Czas na ognisko, kiełbachy na śniadanie i wyczekiwanie na wschód Słońca. Wieża widokowa oblodzona niemiłosiernie. Każda wspinaczka grozi śmiercią... ale podejmuję ryzyko, bo liczę na niezapomniane wrażenia. Po kilku podejściach okazuje się, że nie będzie tak pięknie jak planowaliśmy :) Wschód witamy będąc w chmurach, dopiero po jakimś czasie przejaśnia się; wtedy możemy trochę podelektować się widoczkami. W końcu przemarznięci, zziębnięci, ze smarkami zamarzającymi w nosie opuszczamy stanowisko i wracamy grzać dupska z powrotem przy ognisku. Czas mija bardzo przyjemnie, bez spiny czasowej, bez parcia na szaloną jazdę. Ale drwa się kończą więc czas ruszać w tany.
Zjazd na Jugowską czerwonym pieszym, z niej nadal czerwonym prosto na Kozie Siodło i dalej na Szczyt. Na W. Sowie chwila na piwko, pogaduchy z Panem Wieżowym, ogrzanie się przy kolejnym ognisku i dalej w drogę. Niebieskim na Walimską - miodzio!! Stąd fioletowym, a później Toompową drogą znów na Szczyt. Dalej, już bez zatrzymywania się, czerwonym pieszym pod Schronisko Sowa. Tu następuje rozstanie:( Ja pomykam na Przeł. Sokolą i dalej już asfaltem prosto do domu, Młodziutki wraca na Jugowską do auta. Po drodze spotykam Ra. Niestety czas mnie nagli więc tylko pozdrawiamy się bez zatrzymywania.

Aura bardzo nam dziś sprzyjała. Nawet ten nie do końca udany wschód nie wywołuje u mnie szczypty żalu. Było genialnie!!
Dzięki Mały!

Początek zabawy, jeszcze na Jugowskiej, zmarznięci, ciut śpiący, bardzo podekscytowani:)


Już na Kalenicy, jeszcze w zupełnej ciemności:




Walka o ogień!




Początek dnia:




















Dogasające ognisko wykurza nas z przytulnej miejscówki. W drogę więc!




I to nie była dziewczyna, za którą oglądał się Młody:P






Na szczycie zaszronione drzewa, krzaki i krzewy przywoływały co i rusz gigantyczny uśmiech na nasze twarze. Przepięknie było. Na zdjęciach niestety zupełnie tego nie widać.












  • DST 34.66km
  • Czas 01:31
  • VAVG 22.85km/h
  • VMAX 51.90km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Wtorek, 5 listopada 2013 | Komentarze 1


Plan wypadu był zacny, ale szybko dopadło mnie całe październikowe rowerowe szaleństwo. Forma poleciała na łeb na szyję. Ledwo wróciła do domu. Po tym dniu czekała mnie niekrótka przerwa w kręceniu. I dobrze :)