avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2015

Dystans całkowity:710.60 km (w terenie 167.80 km; 23.61%)
Czas w ruchu:42:58
Średnia prędkość:16.54 km/h
Maksymalna prędkość:66.00 km/h
Suma podjazdów:11949 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:44.41 km i 2h 41m
Więcej statystyk
  • DST 36.00km
  • Teren 14.00km
  • Czas 02:44
  • VAVG 13.17km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 660m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 29 listopada 2015 | Komentarze 4

Kategoria Chaszczing

Uczestnicy


Niby w sobotę w Sowich nie zmarzłam, ale mrozik i wiatr rzutowały na moją śluzówkę nosa, która jakoś nieprzyjemnie została podrażniona. Obudziłam się w niedzielę mocno zaniepokojona. Trochę spraw ostatnio odkładam na później, a takie poczynania zawsze skutkują problemami ze snem. Lenistwo czasem bywa silniejsze niż rozsądek. O zgrozo!

Tak czy siak. Obudziłam się jakoś przed godziną 5:00 i ni w ząb nie mogłam już usnąć. A za oknem słyszę toczącą się bitwę. Między wichurą a blachą falistą "modnie" uatrakcyjniającą mój balkon. No, no, no. Do śmiechu mi nie było na dźwięk tych potyczek. Krew się lała, kończyny latały w powietrzu, waląc wraz z utraconymi przez balkon zębami o okna sypialni. Bez dwóch zdań - wicher wygrywa. A mnie nos boli. Myślę - nieeee. Odwołam dzisiejsze spotkanie z Radziem. To już nie te lata...
Wstałam, pozmywałam gary, posprzątałam ciut chatynkę. A tu co? Zaczyna wychodzić Słońce. Piękne Słońce. Niechybnie wpływające na podjętą przeze mnie decyzję. Wątpliwości spływają na mnie i mój nos. Myślę - dobra. Jak nas wicher będzie chciał zmieść do rowu to powiem BASTA i "nakażę" odwrót. Spotkanie 9:00. Zadowoleni my ze spotkania, ale miny jakieś nietęgie. No bo pierwotny plan przewiduje 20 km pod wiatr, na otwartej przestrzeni. Jedziemy. Mija kilka kilometrów i zapada decyzja odwrotu. A właściwie nie odwrotu a zmiany kierunku na do-lasu. Jeszcze chwilę walczymy by poruszać się do przodu, zamiast być spychanym w tył i w końcu docieramy do ścieżynki międzypolnej wchodzącej w las:


Mina Radzia na moje pytanie czy skręcamy już tutaj mówi sama za siebie:


No i dobrze. Brawo my!! Po chwili docieramy do granicy lasu i tym samym chowamy się przed wiatrem. Ju-hu! A jednocześnie możemy podziwiać pięknie prezentujące się w oddali Masywy Ślęży i Raduni:


Trochę walczymy z przedarciem się do najbliższej ścieżynki. Dość szybko się to udaje i ciśniemy przed siebie.


Wszystko pięknie i cudnie, ale gdzieś w oddali co jakiś czas słyszymy wystrzały. Hę?! Po niedługiej chwili zaczyna być oczywistym fakt naszego zbliżania się do strefy polowania. Grrr!!! Zwłaszcza, gdy docierać również do nas zaczynają nawoływania zabójców.
Po przejeździe dzikimi leśnymi dróżkami, po przedarciu się przez pomalowane farbą chaszcze i młode drzewka, docieramy do czerwonego szlaku pieszego. Wybieramy opcję zjazdu i po chwili jesteśmy na szerokiej szutrówce, którą czeka nas chwila porządnego podjazdu. I sama stromizna nie jest przerażająca. Najgorsze w tym jest towarzystwo morderców przycupniętych przy drodze, ze strzelbami w ręce, czekających na pojawienie się przestraszonych nawoływaniem saren. Z Radziem widzieliśmy po drodze dwie sztuki. Żywe. Po zobaczeniu ich nie słyszałam wystrzałów więc chyba udało im się czmychnąć. Tak tak tak. Zaraz może się pojawić stwierdzenie - przecie to normalna kolej rzeczy, nie ma naturalnych drapieżników to człowiek musi pełnić tę rolę. Pogadaliśmy z Radziem na ten temat i zgodnie stwierdziliśmy, że polowanie z nagonką to barbarzyństwo i morderstwo. I basta!
Na chwilę nam to skwasiło miny, ale cóż możemy zrobić. Posłaliśmy spod okularów zabójcom kilka piorunów w spojrzeniu i na więcej nie było nas stać. Bo to oni mieli broń. A jak ktoś czerpie przyjemność z bezczynnego stania i czekania na coś co może pozbawić życia to moim zdaniem z jego psychiką może być coś niekoniecznie ok.

Wracając do jazdy. Przez chwilę wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Potem znów postawiliśmy na nieznane. Nieznene okazało się zabłocone i zasyfiałe ścinką...


... lecz ogólnie rzecz ujmując nadzwyczaj przyjemne, dzięki swej wyjątkowości, bezszlakowości i coraz większej dzikości.
W końcu dotarliśmy do prawie nieistniejącej ścieżki, która rzeczywiście po chwili istnieć przestała i wyzwoliła w nas pokłady odkrywców i eksloratorów :)


Dobry lans w krzakach!

(fot. Radzio)



Ostatecznie wyjechaliśmy w miejscu jak najlepiej nam znanym, bo tuż przy tamie na Jeziorze Bystrzyckim :-D Cały chaszczing trwał niespełna 7 kilometrów. Stawiałam na 5, choć czułam się jak po 30 :-) Bomba!

Dalsza część już zdecydowanie mniej dzika. Trochę kręcenia, trochę wynajdywania kolejnych "udziwnień" i "utrudnień" w powrocie do domu.
Myślę, że oboje frajdę mieliśmy z tego wypadu wielką. Okazuje się, że tuż pod nosem czychają nieodkryte skarby, które nic tylko ekplorować.
I takie też mamy plany na tę zimę. Nie tylko co i rusz Zima na Wielkiej Sowie, ale też nowe znane/nieznane :)




  • DST 64.70km
  • Teren 28.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 15.11km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Podjazdy 1330m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 28 listopada 2015 | Komentarze 3

Uczestnicy


Zaprzeczając dalekosiężnym planom umawiamy się z Tomkiem na zimową jazdę szybko i konkretnie.
9:00. Start - Świdnica.
Pogoda poranna wielce zachęcająca.
Wszyscy stawiają się o czasie :-) i możemy ruszyć w świat.
Radośnie zostaję oddelegowana na przedownika dzisiejszego wypadu, ku wielkiej mej radości stając się przy okazji towarzyszem pierwszego Tomkowego rowerowego wjazdu na szczyt Wielkiej Sowy.
Trochę wieje (do niedzieli - dnia następnego - myślałam, że wiało w sobotę dość mocno:)) dlatego dość szybko odbijamy z asfaltu i wjeżdżamy w teren ponad Jeziorem Bystrzyckim i Michałkową. Do Glinna. I dalej niebieskim na Przełęcz Walimską.



I już w śniegu na niebieskim pieszym Glinno - Walimska:






Na Walimskiej krótka przerwa na popas.
Tutaj też krótka narada którędy jechać. Sugeruję delikatny fioletowy, bo ze śniegiem jeszcze nie jest zupełnie komfortowo i niebieski na szczyt wydaje się nieszczególnie dobrym pomysłem.
Zatem fioletowy.
Po drodze piękne widoki i pożegnanie chwilowe ze Słońcem.
Wjeżdżamy w pięknie zabarwione przez Słońce (NA RÓŻOWO!! :-) ), cieniutkie chmury...




Na szczycie chwila przerwy.
Wieża otwarta.
Krótko rozmawiam z Panem Wieżowym - Mateo, który donosi mi, że w środku ma - (słownie: MINUS) 3,5 stopnia C.
Nie ukrywam zdziwienia.
I nie zazdroszczę.
Jednak za serce Mateo ujmuje mnie ukazując mi śpiącego obok niego pod kocem szczytowego Kota. I stwierdzeniem, że musi przyjść na górę choćby po to by kocura nakarmić. Słoooodko!! :)


Na zjazd wybieramy czerwony pieszy do Schroniska Sowa, gdzie decydujemy się przycupnąć przy cudownie nagrzanej kozie, nad Opatem i pomidorówką.


I przemiła niespodzianka - do środka wchodzi Toomp, który - jak się okazuje - podąża po naszych śladach aż od Glinna :-) Chwilę siedzimy razem, ale nasze piwo się kończy, plany dalszej drogi rozmijają się więc po pogawędce i rozgrzaniu ruszamy dalej.
Z TomDygiem zjeżdżamy na Przełęcz Sokolą, stąd do Sierpnicy i w rowerowy szlak, który zeszłej Zimy z Radziorem wybraliśmy jako ulubioną alternatywę zjazdu do asfaltu w Jugowicach.
Po drodze powoli zaczyna się z powrotem przez chmury przedzierać Słońce:


Aby na ostatnich 20 kilometrach znów nieprzerwanie nam towarzyszyć przywracając jesień:


Dzięki Tom!




  • DST 32.50km
  • Czas 01:32
  • VAVG 21.20km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Podjazdy 330m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 25 listopada 2015 | Komentarze 8


Z rana, króciutko by zdążyć na 10:00 do fryzjera.
Wokół Jeziora lodzik na asfalcie, który wprowadza do jazdy dodatkowy adrenalinowy element.

Znalazłam drugą rękawicę narciarską i w końcu razem z nią odnalazł się idealny komfort cieplny rąk. Teraz trzeba pokombinować z nogami, ale - jak co roku - myślę, że cudów nie będzie.









  • DST 61.90km
  • Teren 4.00km
  • Czas 03:23
  • VAVG 18.30km/h
  • VMAX 36.40km/h
  • Podjazdy 999m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 24 listopada 2015 | Komentarze 5


Szybko szybciutko między jedną pracą a drugą.
Dziś znów wybyłam na poszukiwanie Zimy. Właściwie nie długo trzeba było czekać, bo już w Świdnicy trochę śniegu leżało.
Drogi śliskie. Powietrze mroźne. Słońce świeci. Serce się raduje!







Widok na Grzmiącą z czarnego szlaku rowerowego:


I "zamarznięty" asfalt wokół Jeziora Bystrzyckiego:


Dziękuję, pozdrawiam :)




  • DST 61.90km
  • Teren 12.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 17.69km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Podjazdy 1050m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 21 listopada 2015 | Komentarze 8


Weekend miał być spędzony w całości w szkole.
Wyszło inaczej.
Skutek - pierwsze smagnięcia Zimy.
Po części nie smagnięcia a biczowanie. Na gołe ciało. Rzemieniami pokrytymi kolcami.
Ale przeżyłam to.
Jestem cała, zdrowa i gotowa by kontynuować podbijanie zimowych Gór...

Specjalnie dla Morsa jako małe zadośćuczynienie za ociąganie się ze ślężańskim wpisem :P

Początek Zimy nad Glinnem. Nic nie swiastowało tego co mnie czekało później...


A czekał mnie wjazd w zamieć śnieżną, która prawie mnie pokonała.






Ale na Szczyt dotrzeć się udało i tym samym rozpocząć Rowerowy Sezon Zimowy!




Do Świdnicy wróciłam przemoczona, przemarznięta do szpiku, w ciemności.
Bo jednak ważne jest również to jak się ZACZYNA... :P




  • DST 21.60km
  • Czas 00:53
  • VAVG 24.45km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Podjazdy 90m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 20 listopada 2015 | Komentarze 3




  • DST 18.80km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 8.68km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 780m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Sobota, 14 listopada 2015 | Komentarze 6

Uczestnicy


Rok z hakiem po pierwszej wizycie na enduro trasach w Srebrnej Górze ląduję tu znowu (polecam zajrzeć na komentarz Cerbera pod wpisem z listopada - proroczym komentarzem :-P ).
Kudowianie z chęcią przystają na spotkanie i o 9:30 wypakowujemy rowery w pięknym Słońcu. Aż się wierzyć nie chce w prognozowany na popołudnie opad deszczu.
Podjazd - monotonny; wpierw asfalt, potem szuter na szczyt, gdzie zaczynają się wszystkie trasy zjazdowe.
Pierwszy zjazd to A1 i A. Początek robi fajne wrażenie, ale szybko to mija. Jest ok. Ale bez szału. Nie przemawia do mnie ten kawałek.
Docieramy na dół, znów podjazd i decyzja - jedziemy C z osławionymi już dwoma krótkimi ściankami na trasie. Bogu na górze mówi, że plotki głoszą, że te kilkumetrowe ścianki mają nachylenie ponad 80%. Możliwe to? Zdecydowanie możliwe.
Bo stwierdzić muszę, że zjazd z nich bardziej przypominał spadek swobodny niż jazdę :-P Ale udało się. A jakim cudem? A takim, że wyłączyłam myślenie. Bo ścianki praktycznie nie stwarzają problemu technicznego. Żadnych tam głazów, wielkich przeszkadzających korzeni. Po prostu jest cholernie stromo. Trzeba dojechać, wyłączyć głowę i puścić się. No i idzie.
Muszę napisać, że prawdopodobnie przed operacją bym tego nie zjechała. Zresztą w zeszłym roku byliśmy na tej ściance, która jest na poniższych zdjęciach. Pamiętam jak patrzyłam na nią z dołu, pamiętam jak podeszłam i patrzyłam z góry. MASAKRA! Nie do wyobrażenia dla mnie było to, że tędy można zjechać.

Dalsza część trasy C wciąż jest dla mnie bardzo ujmująca.
W pewnym momencie zaliczam glebę na śliskim korzeniu. Ratuję się operowaną nogą i zaliczam kilka (minut? sekund? mikrosekund?) chwil porządnego strachu, ale wszystko kończy się ok. Przynajmniej dla nogi. Na dole okazuje się, że fakolec (tym razem dla odmiany lewej ręki) boli nielicho. Z Anią i Kubikiem decydujemy się zjechać do miasta na obiad i piwo, Bogu ciśnie na trasę B. Palec coraz bardziej boli. Podczas posiadówki w knajpie zaczyna kropić, potem mocniej padać. W sumie ani mi się chce jechać jeszcze raz, ani mi palec na to pozwala, więc w sumie egoistycznie trochę cieszę się, że pada :P
Bogu wraca, chwile dwie jeszcze siedzimy w ciepełku. W końcu zbieramy się, zajeżdżamy do aut i rozjeżdżamy do domów.
W szpitalu lekarz stwierdza, że jest szansa, że to ino stłuczenie, nie złamanie. Mam poczekać kilka dni. Jeśli nie będzie poprawy czas będzie na zdjęcie RTG. Nadal boli, jest lekko spuchnięty, ale żyję nadziają, że jednak dojdzie do siebie na dniach.

Trasa C pokazała mi, że WARTO. Naprawdę warto będzie raz na jakiś czas odwiedzić srebrnogórskie single, bo pobawić się rzeczywiście można na nich nielicho.
Dzięki wszystkim za towarzystwo i - krótką bo krótką ale - przemiłą zabawę!

Przygotowania do zjazdu.




Kubi i Bogu lecą ze ścianki. Ja niestety nie załapałam się na żadną fotkę.




Kubi leci obok...


...a Bogusław leci przez dziurę:







  • DST 35.70km
  • Czas 01:32
  • VAVG 23.28km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Podjazdy 180m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 13 listopada 2015 | Komentarze 1


Na szybko, bo sporo obowiązków jeszcze przed pracą.
Tego dnia wieczorem kolano mnie poinformowało, że idzie zmiana pogody - bolało lekko cały wieczór.



  • DST 51.20km
  • Teren 23.00km
  • Czas 03:45
  • VAVG 13.65km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 820m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Czwartek, 12 listopada 2015 | Komentarze 1

Kategoria Masyw Ślęży


Dzień wcześniej doświadczyłam 2-3 dość skomplikowanych zjazdów: ściażka z Raduni z polanki, zjazd ze Ślęży czerwonym pieszym w stronę Sobótki, którego początek mocno dał popalić swoją zawilgoconą śliskością oraz zjazd żółtym z Wieżycy.
Pierwszy i ostatni poszły wyśmienicie, mimo (albo dzięki nim) zalegających na trasie liści.
Pobudziło to mój apetyt porządnie i w czwartek postanowiłam znów dosiąść Reigna i dotaszczyć swój tyłek na Masywy. W planie była Radunia oraz Ślęża, stanęło na podwójnej Raduni.
Wpierw wjazd na szczyt, zjazd z polanki, znów bardzo udany. Jadę kawałek szeroką drogą trawersującą zbocze, by dotrzeć do Szwedowego singla. Tu mam kilka kłopotów, ale nie pluję sobie w brodę, bo zjazd ten jest bardzo mocno nietrywialny. Ja tu jeszcze wrócę nie raz i nie dwa i porządnie się z nim rozprawię :-)
Za drugim razem jednak rezygnuję ze Ślęży i postanawiam znów wjechać na Radunię i spróbować się zmierzyć z niebieskim pieszym. I tu sukces. Co prawda nie obyło się bez dwóch przystanków, ale jednak jest postęp jeśli idzie o jazdę po stromym na Reignie.
Kiedy się z niebieskim mierzyłam na wiosnę, dwa razy, na świeżo po zakupie Reigna to wrażenia były mocno niemiłe. Tym razem poszło lepiej. Co najważniejsze - nauczyłam się na Reignie ruszać przy dużych nachyleniach w dół.
Jest bardzo dobrze.
Z czystym sumieniem napiszę - nie czuję zupełnie żadnych lęków w trudnym terenie w związku z przebytym niedawno urazem i okresem dochodzenia do sprawności po operacji.
Jest bardzo bardzo dobrze :-)



  • DST 20.80km
  • Teren 20.80km
  • Czas 02:16
  • VAVG 9.18km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Podjazdy 760m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Środa, 11 listopada 2015 | Komentarze 6

Kategoria Masyw Ślęży


Zeżarło wpis.
Później się uzupełni.