avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Beskidy

Dystans całkowity:94.91 km (w terenie 39.00 km; 41.09%)
Czas w ruchu:07:36
Średnia prędkość:12.49 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:2600 m
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:31.64 km i 2h 32m
Więcej statystyk
  • DST 24.02km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:42
  • VAVG 14.13km/h
  • VMAX 56.10km/h
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 17 sierpnia 2014 | Komentarze 3

Kategoria Beskidy


Trzeci dzień beskidzkiego weekendu to szybka wycieczka na trójstyk granic: Polsko-Czesko-Słowackich.
Na początek asfaltowy dojazd z Istebnej, do której dojeżdżamy ze Szczyrku samochodem do lasu, a później przeprawa szlakiem, który wydawał się być szlakiem przeznaczonym pod narty biegowe, ale w rzeczywistości okazał się być błotnisto-podmokłym leśnym szlakiem pieszym. Nie marudzę - fajny był.













Nie możemy sobie pozwolić na zbyt długie szlajanie się, bo jakoś do domu trzeba wrócić, a informacje korkowo-bramkowo-autostradowe nie napawają optymizmem. W związku z tym, że po opuszczeniu Istebnej nasza prędkość ruchu nie chce przekroczyć 20 km/h (już samochodem) zapada decyzja o rezygnacji z autostrady i wzięciu jej bokiem. Decyzja dobra i okraszona uroczymi konsekwencjami. Na powrocie bierzemy Jesioniki z zupełnie dla nas nowej strony i możemy nacieszyć oczy ich widokiem z majestatycznym Pradziadem w roli głównej. Bardzo przyjemny był to powrót do domu - zdanie, które z pewnością nie pojawiłoby się w mojej głowie gdybyśmy jednak zdecydowali się na A4.


  • DST 42.81km
  • Teren 15.00km
  • Czas 03:27
  • VAVG 12.41km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 16 sierpnia 2014 | Komentarze 3


Dzień nr 2 naszego pobytu w Beskidach to część druga zaplanowanej na dzień wcześniejszy trasy Skrzyczne - Barania Góra.
Asfaltem docieramy na Przeł. Salmopolską, z której przez czas jakiś jedziemy szutrówką, na której dzień wcześniej Kubski przyliczył flaka.



Nie do końca wiadomo czy pogoda jest piękna czy przerażająco niepokojąca...




Na mapie znaleźliśmy krótką przecinkę, którą wbić się powinniśmy na wczorajszy szlak zielony. Przecinka jest tam gdzie powinna i nawet podjeżdżalna, choć zdecydowanie nietrywialna.


Na górze witają nas piękne widoki na Skrzyczne w oddali. Czas odciążyć plecaki, nadal będąc atakowanymi pogodowymi fochami.  Ciepło jest czy zimno? Będzie padać czy nie będzie. Póki co najgorsze zawirowania przechodzą bokiem. Jesteśmy dobrej myśli.






Oczywiście nie może na trasie zabraknąć momentów absolutnie niepodjeżdżalnych.


Ale bywają i hopeczki prowadzące do samego nieba...






Końcówka podjazdu pod Baranią Górę to oczywiście podejście. Dobrze, że po drodze zaatakowała nas zgraja malin i poprawiła mi swoim smakiem humor, bo bez tego dalsza część podejścia nie weszłaby mi tak bezboleśnie.

A zjazd z Baraniej w stronę Schroniska pod Baranią to niezły egzamin dla mięśni rąk. Raz zrezygnowałam z kamieni na rzecz lewostronnych korzeni, ale szybko spierdzieliłam stamtąd. Zdecydowanie bardziej podeszła mi główna kamienna ścieżka. Ale przyznać trzeba, że zacny to zjazd, dający nieźle popalić. Nie narzekam.




Samo Schronisko to najbrzydszy tego typu budynek jaki w życiu widziałam. Ale piwo leją więc jakoś się bronią.


A potem zjazd do Wisły i dłuuuugaśny podjazd pod Przeł. Salmopolską od drugiej strony. Na początku trochę popadało, ale ostatecznie na górze już ogrzewało mnie piękne Słońce podczas oczekiwania na dotarcie Kuby.



  • DST 28.08km
  • Teren 17.00km
  • Czas 02:27
  • VAVG 11.46km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 15 sierpnia 2014 | Komentarze 8


Weekendu w Beskidzie Śląskim DZIEŃ PIERWSZY.
Późno się zwlekamy z łóżka co pociąga za sobą późny wyjazd z domu i okołopołudniowe dotarcie na miejsce - do Szczyrku.
Szybkie rozpakowanko i jeszcze szybszy skok na rowery.
Cel nr 1 - Skrzyczne i Barania Góra.
Szybki zjazd asfaltem do początku czerwonego pieszego i w drogę!

Na początek czerwony prowadzi bardzo urokliwym singielkiem. Jedzie się przyjemnie i z wielką radością.




Po chwilach kilku wyjeżdżamy na szeroką szutrówkę i urokliwe miejsce wypoczynku, po którym zaczyna się pierwsze konkretne podprowadzanie rowerów.






Potem naprzemiennie - da się jechać/nie da/da/nie da. Z czasem coraz więcej tego nie da niestety. Turystów robi się coraz większa chmara, pogoda zaczyna płatać figle spuszczając nam na głowy trochę deszczu...








W końcu, po trudach i znojach, slalomach między turystami, docieramy na szczyt Skrzycznego. Brzydki. Nie znoszę szczytów, na które da się dojechać wyciągiem. Zazwyczaj są strasznie szkaradne.


Dalsza droga to już piękny zielony szlak pieszy grzbietem łączącym Skrzyczne z Baranią Górą. Do tej ostatniej, ze względu na dość późną porę i małe zniechęcenie pogodą, nie docieramy. Z Malinowskiej Skały odbijamy w prawo i ostatecznie wpierw czerwonym, a później po jego zgubieniu szeroką szutrówką, dojeżdżamy do Przełęczy Salmopolskiej.






Na czerwonym pieszym z Malinowskiej Skały na Salmopolską panuje mały sajgon. Momentami ciężko te przeszkody pokonać. Małe spustoszenie spływająca woda na szlaku poczyniła.


Na szerokiej i - wydawało by się - płaskiej jak stół szutrówce Kuba łapie snejka więc na dobre zakończenie czeka nas chwila przerwy :)


Na Przełęczy chcemy sobie zrobić małą przerwę na piwo, ale dwie kwestie nas przed tym powstrzymują - niechęć personelu jednego z barów do obsłużenia nas (śmierdzimy czy jak?!); druga kwestia to czarne jak smoła chmury, które zbierają się nam nad głowami. Zarządzamy odwrót, kawałek jeszcze w stronę Szczyrku zjeżdżamy dzikim i szalenie stromym szlakiem pieszym, resztę - już w rzęsistym deszczu - popylamy asfaltem.

Wrażenia z pierwszego dnia - to NIE są moje szlaki. Mogę trochę ponosić rower, ale nie w takich okolicznościach. Gdy się zgubię to nie ma sprawy. Gdy pogoda spustoszy szlak - nie ma sprawy - nie moja wina. Ale z własnej nieprzymuszonej woli pchać się na takie ścieżki, gdzie więcej bywało noszenia roweru niż jazdy. No nie, niekoniecznie. Albo leszczem jestem zupełnym i jeździć nie umiem, albo te szlaki po prostu nie są stworzone dla rowerzystów :D