avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Single i Ścieżki

Dystans całkowity:440.62 km (w terenie 243.00 km; 55.15%)
Czas w ruchu:28:34
Średnia prędkość:15.42 km/h
Maksymalna prędkość:50.60 km/h
Suma podjazdów:5018 m
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:73.44 km i 4h 45m
Więcej statystyk
  • DST 18.80km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 8.68km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 780m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Sobota, 14 listopada 2015 | Komentarze 6

Uczestnicy


Rok z hakiem po pierwszej wizycie na enduro trasach w Srebrnej Górze ląduję tu znowu (polecam zajrzeć na komentarz Cerbera pod wpisem z listopada - proroczym komentarzem :-P ).
Kudowianie z chęcią przystają na spotkanie i o 9:30 wypakowujemy rowery w pięknym Słońcu. Aż się wierzyć nie chce w prognozowany na popołudnie opad deszczu.
Podjazd - monotonny; wpierw asfalt, potem szuter na szczyt, gdzie zaczynają się wszystkie trasy zjazdowe.
Pierwszy zjazd to A1 i A. Początek robi fajne wrażenie, ale szybko to mija. Jest ok. Ale bez szału. Nie przemawia do mnie ten kawałek.
Docieramy na dół, znów podjazd i decyzja - jedziemy C z osławionymi już dwoma krótkimi ściankami na trasie. Bogu na górze mówi, że plotki głoszą, że te kilkumetrowe ścianki mają nachylenie ponad 80%. Możliwe to? Zdecydowanie możliwe.
Bo stwierdzić muszę, że zjazd z nich bardziej przypominał spadek swobodny niż jazdę :-P Ale udało się. A jakim cudem? A takim, że wyłączyłam myślenie. Bo ścianki praktycznie nie stwarzają problemu technicznego. Żadnych tam głazów, wielkich przeszkadzających korzeni. Po prostu jest cholernie stromo. Trzeba dojechać, wyłączyć głowę i puścić się. No i idzie.
Muszę napisać, że prawdopodobnie przed operacją bym tego nie zjechała. Zresztą w zeszłym roku byliśmy na tej ściance, która jest na poniższych zdjęciach. Pamiętam jak patrzyłam na nią z dołu, pamiętam jak podeszłam i patrzyłam z góry. MASAKRA! Nie do wyobrażenia dla mnie było to, że tędy można zjechać.

Dalsza część trasy C wciąż jest dla mnie bardzo ujmująca.
W pewnym momencie zaliczam glebę na śliskim korzeniu. Ratuję się operowaną nogą i zaliczam kilka (minut? sekund? mikrosekund?) chwil porządnego strachu, ale wszystko kończy się ok. Przynajmniej dla nogi. Na dole okazuje się, że fakolec (tym razem dla odmiany lewej ręki) boli nielicho. Z Anią i Kubikiem decydujemy się zjechać do miasta na obiad i piwo, Bogu ciśnie na trasę B. Palec coraz bardziej boli. Podczas posiadówki w knajpie zaczyna kropić, potem mocniej padać. W sumie ani mi się chce jechać jeszcze raz, ani mi palec na to pozwala, więc w sumie egoistycznie trochę cieszę się, że pada :P
Bogu wraca, chwile dwie jeszcze siedzimy w ciepełku. W końcu zbieramy się, zajeżdżamy do aut i rozjeżdżamy do domów.
W szpitalu lekarz stwierdza, że jest szansa, że to ino stłuczenie, nie złamanie. Mam poczekać kilka dni. Jeśli nie będzie poprawy czas będzie na zdjęcie RTG. Nadal boli, jest lekko spuchnięty, ale żyję nadziają, że jednak dojdzie do siebie na dniach.

Trasa C pokazała mi, że WARTO. Naprawdę warto będzie raz na jakiś czas odwiedzić srebrnogórskie single, bo pobawić się rzeczywiście można na nich nielicho.
Dzięki wszystkim za towarzystwo i - krótką bo krótką ale - przemiłą zabawę!

Przygotowania do zjazdu.




Kubi i Bogu lecą ze ścianki. Ja niestety nie załapałam się na żadną fotkę.




Kubi leci obok...


...a Bogusław leci przez dziurę:







  • DST 146.30km
  • Teren 27.00km
  • Czas 07:46
  • VAVG 18.84km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Podjazdy 2020m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 11 października 2014 | Komentarze 15


Nigdy bym nie przypuszczała jeszcze dwa miesiące temu, że tyle we mnie zapału do jazdy jeszcze zostało.
Okazuje się, że kolekcjonerstwo działa cuda :-)
Do tej pory jeszcze nie zaliczyłam tak wczesnej pobudki na rower. 00:00. Wyjazd z domu o 1:45. Kierunek - Borówkowa z jej wieżą widokową.
Temperatura nocna niesłychana, aż mi się chce zdjąć kamizelkę i jechać w samej koszulce. W okolicach Ząbkowic Śląskich chmury pokrywające dotąd całe niebo rozstępują się, temperatura spada na łeb na szyję, o kilka stopni w bardzo krótkim czasie. Niezależnie od tego i tak wciąż jest całkiem ciepło.




Postanowiłam nie pchać się do Lądka Zdroju, na drodze którego stoi Przełęcz Jaworowa i dziś pierwszy raz skosztować przejścia granicznego Złoty Stok - Bila Voda. Kop w dupę za to mi się należy tak potężny bym przez kilka dni nie była w stanie na niej usiąść. Nie wiem co mi przyszło do głowy by pchać się po ciemku w zupełnie nieznane rejony. Bez sensu, zupełnie bez sensu. Absurdalne pokusy czyhają za każdym rogiem. Po wjechaniu do Czech prawie od razu się gubię. Tym razem intuicja mnie zawodzi i ni stąd ni zowąd po paru kilometrach dostrzegam na poboczu auta z rejestracjami opolskimi. Szlag! Czyżby Paczków?! Trochę tak, a trochę jeszcze nie, ale kierunek na Paczków. Kręcę się, gubię co i rusz, objeżdżam Paczków w tę i nazad, nie mogąc znaleźć z niego wyjazdu. Po babsku jestem bliska łez, bo zaczyna do mnie docierać, że właśnie przez palce przeciekają mi ostatnie minuty naddatku czasowego. W końcu udaje mi się wyjechać na właściwą drogę. Kryzys pogłębia się i na dojeździe do Javornika jestem przekonana, że oleję Borówkową, bo nie zdążę, bom zmęczona i głodna. A przede wszystkim, bo w bidonie nie została już ani kropla płynu, a przede mną blisko 10 km podjazdu asfaltem, a dalej jeszcze ze 3 terenu na szczyt, bez picia. Nie znoszę nie mieć zapasu płynów i nie mam pojęcia jak mogłam dopuścić do tego, że nie zabrałam ze sobą żadnej dodatkowej butelki. No nic. Po zaciętej walce ze sobą, swoją słabością i zniechęceniem zagryzam zęby, zaciskam palce na kierownicy i skręcam do Javornika. Stąd podjazd przez Travną na Przełęcz Lądecką a z niej na szczyt. 5 minut przed czasem udaje mi się z łomoczącym w piersi sercem zawitać na Borówkowej. O godzinie 7:02. Z 95 km na liczniku zamiast przewidywanych 83 km. Cholerny Paczków! :-P

7:05


7:07


7:08


7:09




Wicher zawiewa a w plecaku czeka na mnie termos z grzanym piwkiem. Wiem, że będzie smakowało nieziemsko. I co? Smakuje jeszcze lepiej!!! Jak w zeszłym tygodniu na Szpiczaku tak i tym razem na szczycie jestem sama jak palec. Rozkoszuję się ciszą, spokojem, piwem :)




Nagle dostrzegam tę cudowną tabliczkę:


Cóż za radość zalewa moje serce. Ślinianki zaczynają pracować ze zwdojoną siłą, bo choć piwo pomogło to jednak jego gorąc, miodowa słodycz i aromat korzennych przypraw nie są idealną mieszanką dla złaknionych wody wędrowców. Pędzę po bidon i czym prędzej w dół. Aż do...




Ani kropli. No ba!
Wracam na wieżę sprawdzić czy spod mgieł porannych wyłoniły się w dole widoczki. I tu nie spotyka mnie żadna miła niespodzianka, choć jest całkiem uroczo.


Około godziny 8:00 zbieram się i realizuję zjazd do Javornika. Którędy? Tak nie do końca wiem, niby miał być czerwony pieszy, ale działo się tak dużo po drodze, tasowało się ze sobą z piętnaście różnych szlaków, że w pewnym momencie postanowiłam po prostu jechać na wyczucie. W dół. Sprawdziło się. Javornik przywitał mnie otwartymi sklepami z przepyszną wodą. Od razu dwie butelki.


Z Javornika szybko szybciutko na Zulovą i dalej do Cernej Vody, gdzie o 10:00 umówiona jestem z Kubą w celu zaliczenia jakiejś rundki po Rychlebskich Ścieżkach.






Jestem na miejscu kilka minut przed czasem, Kuba jest kilka minut spóźniony, czas ten przeznaczam na pławienie się w promieniach iście letniego Słońca. Ostatecznie na ścieżkach zaliczamy standardowy dojazd do Trailu Dr. Wiessnera, podjazd nim i później frajdę zjazdu po Superflow! Bomba!!!! Choć przed opuszczeniem parkingu byłam przekonana, że nic ze mnie nie będzie to jednak (nieskromnie pisząc) spisałam się na medal. I nawet bez gleby - niebywałe :O
Wspaniały to był dzień. W sumie nadal jest :D


  • DST 51.47km
  • Teren 45.00km
  • Czas 03:47
  • VAVG 13.60km/h
  • VMAX 41.30km/h
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 19 czerwca 2014 | Komentarze 6

Uczestnicy


Na Rychlebskich Ścieżkach byłam raz, dwa lata temu, na staruszku Zaskarze, z umiejętnościami technicznymi niemowlaka. Jednak pamiętałam, że mimo wszystko bardzo mi się te traile podobały, znacznie bardziej niż single pod Smrkem. Skoro zatem te drugie już w tym roku objechałam to czas najwyższy był by i z Rychlebskimi się znów zmierzyć. Sprawdzić się po upływie tych dwóch lat.
Dodatkowo nad uchem od długiego już czasu słyszałam mężowskie poszeptywania z czasem coraz głośniejsze i bardziej natarczywe: :-) ... Rychlebskie, Rychlebksie Ścieżki ...
Jasne, że siłą mnie tam nikt ciągnąć nie musi. Rzucam hasło. Na hasło odpowiada BeeSowa czwórka: Ania i Ania, Zbychu i Bogu. Prócz mnie i Kuby do ekipy dołącza również mój kochany brat Ambeu.
Nie wiem jak to możliwe, co za dobry duch na nas spłynął, ale na miejsce spotkania świdnicka trójka nie dość, że dojeżdża przed czasem, to na dodatek jako pierwsza. Wiem, że część, która tego nie zobaczyła nie uwierzy, ale serio serio tak się stało. Mimo nieszczególnie przychylnych prognoz Słońce od rana pięknie praży zapowiadając świetną pogodę na ten dzień. Chwilę po godzinie 10:00 jesteśmy gotowi do startu z Cernej Vody. Wpierw asfaltem pod stodołowe centrum RS, później na dojazdówkę do zielonego ukochanego mojego Dr. Wiessnera. Podjazd się dłuży uroczo, jedzie się wspaniale, temperatura na takie harce idealna. Mimo, że dziewczyny początkowo lękają się mostków to ostatecznie radzą sobie z nimi wyśmienicie, nie dając się pokonać lękom. Po jakimś czasie docieramy do pięknej sztajfy, która rozpoczyna walkę z czarnym Walesem.


Przeprawa przez strumyk rozpoczynający podjazd Dr. Wiessnerem. (fot. Cerber)


I sam Doktor. (fot. Anamaj)






(fot. Cerber)


Końcówka Doktora. (fot. Cerber)

No i Wales... Wales, który dwa lata temu prowadziłam przez jakieś 50% czasu (jak nie więcej). Wales, który wspominałam mimo wszystko z niejakim rozrzewnieniem będąc przekonaną, że nie dam rady przejechać tego nigdy w życiu. Do ideału nadal mi daleko, zdecydowanie mój Krossowy to nie sprzęt na takie trasy. Ale grubo ponad 90% trasy przejechane, przejechane bez gleb, bez uszkodzeń na ciele i duchu, z nieszczególnie wielką przyjemnością i radością, ale sporą dozą satysfakcji. A to też ma wielkie znaczenie, bo na pewno działa rozwojowo, a więc narzekać za bardzo nie mam na co.
Zwłaszcza, że zaraz za Walesem rozpoczęło się pierwsze tego dnia spotkanie z Superflow. Zeszłym rezem ta szybka trasa zjazdowa była gotowa w połowie, była nóweczką, gładziutką, bez rys i uszkodzeń, które teraz powstały wprowadzając w idealny Superflowowy wizerunek trochę pazura i zadziora. Porządne prędkości przeplatane były co jakiś czas skokami adrenaliny kiedy to docierało się do tych rysek i trzeba było czym prędzej je pokonać czując na plecach oddech goniących mnie Współtowarzyszy (nie wspominając o krzyku Zbychowych hamulców:))


Na czarnym, dojeżdżając do punktu widokowego. (fot. Cerber)


Chwila wytchnienia na szczycie, zbierając siły na zjazd Walesem. (fot. Cerber)


(fot. Zibi)

Ktoś mi dziś w komentarzu zarzucił, że na ciężkich zjazdach nie ma fotek, czyli mnie tam albo nie było, albo kłamliwie przechwalam się, że jechałam a rzeczywiście wcale tak być nie musiało. Niby mnie to nie ruszyło, ale mały wkurwik pozostał. Uprzejmie informuję - zazwyczaj nie robimy zdjęć na ciężkich zjazdach. Jeśli je realizujemy to jedziemy a nie zatrzymujemy się co 10 metrów by pyknąć fotkę, bo gdyby tak było to by się nie zjeżdżało a muliło próbujc co i rusz wystartować po kolejnej pauzie na zdjęcie. To tak gwoli wyjaśnienia, choć tego typu blog rządzi się swoimi prawami - albo wierzysz w to co ktoś Ci napisze, albo nie. Krótka piłka. No to po małym upuszczeniu powietrza kontynuuję :)

Tym razem niestety nie udaje nam się dokończyć Superflowa. Gdzieś, w którymś momencie źle skręcamy. Jedziemy jedziemy, dojazdówka szutrowa dłuży się coś w nieskończoność. Bogu wyciąga mapę, ja mówię, że jesteśmy tu, Bogu, że gdzie indziej, ostatecznie choć żadne z nas okazuje się nie mieć racji, to Bogdan jest bliższy prawdy. Zahaczamy o końcówkę czarnego Velryba, który prezentuje się z dołu obłędnie. We trójkę (ja, Cerber i Ambeu) pakujemy rowery pod pachy i pod prąd z buta ciśniemy kawałek by rozkoszować się krótką jazdą  Velrybą (Velrybem?:)


Żeńska część ekipy gdzieś na trasie:) (fot. Zibi)


Lea na Velrybie. (fot. Anamaj)


I efekty Kubowej zabawy z GoPro. Finish nie Walesa a Velryby.

Dalej, skoro już nam się wszystko pomieszało, kierujemy się na zielony Tajemny. Chyba gdzieś tu zaliczam pierwszą tego dnia glebę, lądując - ku uciesze chłopaków - w przeuroczym błocku. Tym razem nózie dostają trochę w kość.


Ambeuek na Tajemnym. (fot. Cerber)

Teraz sama już zaczynam mieć wątpliwości czy kolejności tras nie pomyliłam. Ale jakie to ma teraz znaczenie?? Ważne, że jest super. Docieramy do knajpy na obiad i piwko, by po chwili znów powtórzyć dojazd do Superflowa (omijając już Walesa). Tym razem relizujemy już calutki zjazd, a warto bo końcówka również przysparza wiele radochy. Pędząc za chłopakami wypierdzielam się po raz drugi. Ocieram trochę paszczę i łokieć. W nagrodę po zjeździe od napotkanego rowerzysty zmartwionego moim stanem odtrzymuję lekarstwo w postaci Holby wyciągniętej z Jego plecaka (dzięki!:). Tak to ja się mogę leczyć z przyjemnością :-P


Gdzieś na trasie. (fot. Anamaj)


Pożagnanie na parkingu. (fot Cerber)

Wielkie dzięki dla wszystkich za super zabawę. Jak zawsze - konie kraść!!!


  • DST 57.40km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 16.40km/h
  • VMAX 33.60km/h
  • Podjazdy 918m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 12 kwietnia 2014 | Komentarze 12

Kategoria Single i Ścieżki


Ani przez chwilę nie przyszło nam do głowy bo poddać się nieprzychylnym pogodowym prognozom.
W związku z tym o godzinie 8 z hakami dwoma wybyliśmy ze Świdnicy w składzia: ja, Małż, Szwagierka ze Szwagrem, Alinka i Michał. Z tego czwórka rowerowa. Dziewczyny uskuteczniały turystykę pieszą. A rowerzyści naturalnie zostali podzieleni na dwie grupy: grupa nr 1: Michał + Emi, grupa nr 2: Kubik + Piotrek.
Co się będę rozpisywać: kto był ten wie, kto nie był ten niech pojedzie ;)
Fajnie. Nawet bardzo fajnie było. I dla mnie tyle. Za nudne te trasy są. Zbyt mało na nich urozmaicenia techniznego.
Jest flow. Dziś było błota po pachy i wyżej. Ale czegoś brakuje? Brakuje tego co mają ścieżki rychlebskie czyli odrobiny szaleństwa niekoniecznie związanego z szybkością jazdy :)
Wielkie ALE na plus - szalony Michał nadawał takie tempo, że jęzor na brzuchu i nie ma zlituj się. A ja nie miałam w planach się tak łatwo poddawać więc cisnęłam za nim, aż się kurzyło. Nie nie nie. Kurzyć się nie mogło. Oj, jak mokro było.
Kolejny wielki plus to Michałowy GPS, który w obie strony prowadził naszą radosną trójkę (Michał, Ali i ja) niezwykle zapyziałymi i nieprawdopodobnie urokliwymi wioskami, omijając szerokim łukiem główne drogi. Cudo!


Grupie nr 1 nie udało się dziś odnaleźć łącznika prowadzącego do najbardziej wschodzniej pętli czerwonej, a z najbardziej zachodniej czarnej zrezygnowaliśmy, by czekająca w singltrekowym centrum reszta ekipy nie rozszarpała nas na strzępy ;)








Mimo morderczego tempa w Hubertce udaje mi się na kolanie wszamać trochę węglowodanowej bomby makaronowej. Dalej: kierunek na czerwony i następne kilka kilometrów to absolutnie najlepszy dla mnie kawałek całych singli.


I nawet pogoda w pewnym momencie stała się wymarzona.






:p




  • DST 63.95km
  • Teren 61.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 14.93km/h
  • VMAX 30.50km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Piątek, 26 lipca 2013 | Komentarze 0

Kategoria Single i Ścieżki


Bardzo mi się podobały te trasy, choć zdecydowanie bardziej zachwyciły mnie Rychlebskie Ścieżki. Tutaj po prostu była kupa dobrej zabawy + 2 gleby, które podczas ich zaliczania wydawały się doprowadzać mnie do dalszej nieużyteczności, ale ostatecznie okazały się być zupełnie niegroźne.
Z czego się cieszę - upadki nie pozbawiły mnie przyjemności z jazdy i praktycznie zupełnie nie zblokowały. To już coś!
Zdjęć zrobiłam tylko kilka, z czego tylko jedno nadaje się do czegokolwiek:)

Genialnie było się ochłodzić na koniec trasy w stawiku!


Podziękowania dla Toompa i Marka za ten fantastyczny dzień.

  • DST 102.70km
  • Teren 42.00km
  • Czas 07:04
  • VAVG 14.53km/h
  • VMAX 44.70km/h
  • Sprzęt ZaSkarb

Wtorek, 2 lipca 2013 | Komentarze 9

Kategoria Single i Ścieżki


Na ten czas przełomu czerwiec-lipiec planowaliśmy z Toompem powtórkę z zeszłorocznego Pradziada, który zakończył się nie tak jak powinien. Ale jakoś ten asfalt wielokilometrowy nie przywołuje mnie do siebie tak intensywnie jak jeszcze jakiś czas temu. W związku z tym postanowiliśmy wykorzystać fakt kilkudniowej ładnej pogody i w końcu zakosztować jazdy dla prawdziwych twardzieli, czyli Rychlebskich Ścieżek.
Dojazd do Paczkowa samochodem i wjazd w Czechy już na rowerach. Opisywania trasy nawet nie będę próbowała się podejmować, bo prawie nic a nic z tego nie pamiętam (tak to jest jeździć za kimś); poczekam na mapkę Toompa i perfidnie mu ją zakoszę.
A póki co napiszę, że było absolutnie-nie-do-opisania-GENIALNIE! Trasy zjazdowe powalają na kolana. Większość zjeżdżaliśmy zielonymi szlakami (poziom trudności - średni), choć wjechaliśmy na chwilę w czarny (poziom ciężki), który ewidentnie był nie dla mnie i mojego roweru. Na tę trasę mooooże kiedyś wrócę, gdy rzeczywiście opanuję prawie do perfekcji jazdę w ciężkim terenie i doczekam się może jakiegoś fullika; czyli za jakieś 30-40 lat :). Póki co zostaje mi zielony, który również potrafi dostarczyć sporo emocji, obtarć i siniaków :D - tutaj uprzejmie proszę Toompa o nie śmianie się z moich "ran wojennych", ja jestem dumna z tych mikrouszkodzeń ciała, których się nabawiłam :-)
Zdjęcia niestety nie oddają atrakcji tych ścieżek, a to ze względu na to, że gdy były zjazdy to się zjeżdżało i nie myślało o zatrzymywaniu na foty. Po prostu szkoda było przerywać sobie frajdę z jazdy.
Dzięki Toomp za przewodnictwo i towarzystwo. Mocny z Ciebie zawodnik i dużo się idzie od Ciebie nauczyć.

Piękny początek dnia nad stawikiem:


I wjazd w pierwszą ścieżkę...:


...która od początku prezentuje się wielce okazale:




I my na trasie ścieżek:




















Ze specjalną dedykacją dla Feniksa i Ryjka - mój "uśmiech" nr 35:)






I na zakończenie piękne bocianie gniazdo gdzieś-tam i piękny Zamek Jánský Vrch w Javorniku:





Polecam te trasy KAŻDEMU, kto choć trochę jara się jazdą w terenie. Koniecznie!! :)