avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2014

Dystans całkowity:990.27 km (w terenie 179.00 km; 18.08%)
Czas w ruchu:53:23
Średnia prędkość:18.55 km/h
Maksymalna prędkość:71.30 km/h
Suma podjazdów:16180 m
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:66.02 km i 3h 33m
Więcej statystyk
  • DST 71.41km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:03
  • VAVG 17.63km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Podjazdy 1150m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 30 listopada 2014 | Komentarze 14


Jejku, jak PIĘKNIE!!!!

Zielony strefowy z Walimia do niebieskiego pieszego Glinno-Przeł. Walimska:




Po dotarciu do niebieskiego oczom mym ukazują się świeże ślady rowerowe. O! Jak miło. Jeszcze milsze moje zdziwienie było, gdy po powrocie do domu okazało się, że to Radziorowe ślady są. Serwus Radzior!!!


Z Przełęczy Walimskiej pędzę fioletowym na Szczyt.










Na Szczycie, ku wielkiemu zaskoczeniu memu, zastaję otwartą wieżę. Nie mogę zatem nie przywitać się z Panem Wieżowym. W związku z tym - zimno czy nie zimno - na Szczycie czeka mnie chwila przerwy, po której obieram kierunek na zjazd czerwonym pieszym do Schroniska Sowa, a dalej żółtym pieszym na Kozie Siodło.




Z Koziego Siodła, raz dwa, pędzę na Przełęcz Jugowską, zaliczając po drodze małą glebę na zamarzniętej kałuży.


Na Jugowskiej zatrzymuję się w "Akwarium" w celu podjęcia próby ogrzania przemarzniętych palców u stóp. Jako tako mi się to udaje. Z Przełęczy do Kamionek cisnę zielonym pieszym, tnącym serpentyny. Mocny i miły to kawałek zjazdu!






Czegóż więcej do szczęścia potrzeba?
Swoją drogą - troszku ciężej się jeździ przy minus 10 niż przy 25 stopniach C ... :-)


  • DST 67.16km
  • Teren 32.00km
  • Czas 04:25
  • VAVG 15.21km/h
  • VMAX 54.50km/h
  • Podjazdy 1530m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 29 listopada 2014 | Komentarze 12


Mimo, że już ewidentnie zapadam w sen zimowy i nad rower przedkładam szydełkowanie :-) to jednak ciągnie mnie w góry jakaś siła nie do powstrzymania.
Lecę więc za tym głosem przyzywającym mnie na szczyty, ciesząc się, że zima jeszcze wciąż trzyma się od nas z daleka. No może nie z daleka. W sumie to już na wyciągnięcie ręki. Ale jej obecność póki co mi nie szkodzi. A po dniu dzisiejszym, kiedy to przedzimie było wyjątkowo obłędne to nawet odrobinkę, zdziebeczko na zimę czekać zaczynam. Nie z tęsknotą i bez zaciśniętych z niecierpliwości pięści, ale może jednak ryczeć jak bóbr nie będę jak w końcu śnieg się zdecyduje by spaść. Tylko BŁAGAM! Jeszcze nie teraz. Do 200 000 metrów tak bardzo bardzo niewiele już brakuje...

Pobudki ostatnimi czasy idą mi wyjątkowo opornie. Dzisiejszy ranek nie różni się w tej materii niczym od pozostałych. Zwlekam się jednak w końcu z łóżka. Z grymasem zniesmaczenia na ustach i oczyma zaklejonymi snem. Chcę jechać, ale tak strasznie paskudnie nie chce mi się ruszać tyłka z ciepłego domu. No ale nie da się zjeść ciastko i mieć ciastko. Wolę zjeść więc wybywam w świat chwilę przed 8.
O dziwo, mimo chłodu, jedzie mi się bardzo dobrze. Narciarskie, lamerskie :-p rękawiczki spełniają swoje zadanie wyśmienicie i sprawiają, że najgorzej radząca sobie z mrozem część mojego ciała jest szalenie uszczęśliwiona.
Dzisiejszy kierunek to Góry Suche. Góry, w których czuję się wyśmienicie, głównie ze względu na bardzo niewielki ruch rowero-pieszy w ich obrębie.

Nie będę się rozwlekać nad trasą, bo opisywałam już te ścieżki niejednokrotnie i sensu nie ma za grosz by znów się powtarzać. Same zdjęcia chyba powiedzą najlepiej jak przepięknie dziś w górach było, mimo że temperatura w pewnym momencie spadła do -8 st C i zimno było mocno przejmujące.

Jeszcze jesień w Głuszycy:


I już Zima (olbrzymie pozdrowienia dla Morsowego!!!) pod Skalnymi Bramami:




Spod Skalnych Bram przez Turzynę pocisnęłam do Andrzejówki...






W Andrzejówce zagrzewam się do dalszej drogi, która prowadzi mnie na Waligórę, Przełęcz pod Szpiczakiem i szczyt Granicznik.




Z Granicznika pędzę na niebieski, odkryty niedawno, singiel schodzący do Radosnej. Dalej na Przełęcz pod Czarnochem i nowym dla mnie czerwonym rowerowym strefy nad zalany kamieniołom koło Głuszycy Górnej.






CZAD!


  • DST 33.58km
  • Czas 01:31
  • VAVG 22.14km/h
  • Podjazdy 240m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 25 listopada 2014 | Komentarze 0




  • DST 35.07km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 11.69km/h
  • VMAX 48.10km/h
  • Podjazdy 1170m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 23 listopada 2014 | Komentarze 6

Uczestnicy


Marzyły mi się Góry Bardzkie jeszcze w tym roku.
Główny powód to chęć zdobycia najwyższego szczytu tychże, czyli Kłodzkiej Góry, przynależącej do Korony Gór Polski.
Kolejna przyczyna tych rojeń to zachwalania Takiego Jednego, który się zachwycał dość mocno niebieskim szlakiem pieszym, polecając go niejednokrotnie, jako naprawdę zacny kąsek tych nieszczególnie wysokich "pagórków".
Pomyślałam - jak nie teraz to już pewnie dopiero w przyszłym roku. Rzucam hasło Kudowianom; Oni przenoszą wieści dalej. I w ten oto piękny sposób udało się radosną ósemką pospacerować trochę po późnojesiennych górkach :-)
Trasa, mimo że krótka, dała mocno w kość. Niebieski szlak pieszy - lecący od Kłodzkiej Góry do Barda - PYCHA! Bardzo mi podszedł i mam nadzieję w przyszłym roku pociągnąć nim dalej - do Srebrnej Góry.
W tym miejscu składam pokłony Zbychowi, który absolutnie tego dnia nie miał sobie równych na podjazdach. Taka forma na koniec sezonu?! Cudownie.
Dzięki Wam za ten wyśmienity dzień.

Poranek przywitał nas wspaniałą pogodą, wbrew nienajlepszym zapowiedziom.


Mimo wszystko, im bliżej Kłodzka tym więcej chmur. Całe szczęście ostatecznie okazało się, że pogoda postanowiła wykiwać prognozy i zrobić nam wyśmienitą niespodziankę.

Spotkanie na standardowym miejscu i w trasę!


Od początku jest konkretnie. Żółty szlak pieszy, prowadzący na Kukułkę, nie pozwala nam zmarznąć. Zaczyna się ciekawie...

( fot. Z1b1 )

W drodze na szczyt Kłodzkiej Góry uśmiechów nie brakuje, mimo piętrzących się "przciwności losu" :-)



( fot. Cerber )



W końcu docieramy na szczyt, gdzie czeka nas zasłużone kilka chwil wytchnienia.

( fot. Ryjek )



Za szczytem dzieje się coś bardzo dziwnego. Ni stąd ni zowąd zaczyna potwornie zawiewać arktyczno-zimnym powietrzem. Szybko stajemy z Anią w celu przyodziania tego i owego. W trymiga zmieniam krótkie rękawiczki na stare, potargane, grube narciarskie. Ku uciesze niektórych Dziadów! ALE kto się śmieje ten się śmieje ostatni. Ciepło opatulające moje dłonie rekompensuje mi wszystkie dowcipy płynące ze strony Niewdzięcznego Współtowarzysza Podróży (tak Bogdan, to o Tobie! :-)). Po niedługim czasie za szczytem czeka nas pierwszy tego dnia porządny zjazd.





( fot. Z1b1 )



Bez szczególnego rozwodzenia się, bo coś mi się spać chce... Góra-dół-góra-dół. Dzielnie próbujemy, ale nie wszystko idzie podjechać. Zjazdy rokompensują trudy i znoje podjazdo-podejść. Towarzystwo wyśmienite rekompensuje te trudy. Otaczające góry, ich piękno i spokój rekompensują. Nie. Nie będę narzekać na noszenie roweru. W 100% warto było!
Po kapliczką:




Na wyśmienitym punkcie widokowym z rzutem oczyma na Bardo w dole:






Przed dojazdem do Barda Zbychu łapie snejka. Zdarza się. Jest pretekst dla przerwy i kupy śmiechu (mina Ryjka po zorientowaniu się jak błotno zasyfiony jest - bezcenna! :-)) W Bardzie chwila przerwy i czas powrotu do Kłodzka. Czerwony rowerowy podjazd na Przełęcz Łaszczową i łąkowy przepiękny zjazd do Kłodzka.



(nieziemsko piękne fot. Anamaj )




  • DST 33.44km
  • Czas 01:25
  • VAVG 23.60km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Podjazdy 340m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 22 listopada 2014 | Komentarze 3




  • DST 148.83km
  • Czas 07:04
  • VAVG 21.06km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Podjazdy 1960m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 15 listopada 2014 | Komentarze 23


Zupełnie mimochodem rzuciłam we wtorek do Kuby, Ani i Bogdana, że do końca tego tygodnia dojadę do dystansowego celu wyznaczonego na ten rok. Cel ów, w liczbie przejechanych 12 000 km, wyznaczył mi mąż mój Jakub, z podkreśleniem, że jeśli się uda to przedyskutujemy konieczność oddawania mu kasy za Krossa. Mobilizacja zatem niesłychana była i nie do wyobrażenie dla mnie by się miało nie udać.
Mimo wszystko jednak nie spodziewałam się dojechać do tego celu już w połowie listopada.
Do rzeczy - plan na weekend był/jest zacny: terenowe spotkanie z Kudowianami i objazd fajnej traski Strefy MTB Sudety. Prognozy pogody jednak od 2 dni nie pozwalają mieć zbyt wielkich nadziei :-( W związku z tym postanowiłam wyszukać sobie jakiś cel, który pozwoli mi już dziś osiągnąć 12kkm. Przełęcz Okraj z dojazdem przez Mieroszów, Chełmsko i Lubawkę, a powrotem przez Kamienną Górę to strzał w 10!, bo bez dodatkowego głupiego dokręcania pętla ma w punkt dystans mi potrzebny.
I stało się.
Przy pogodzie pozostawiającej sporo do życzenia.
Przy wietrze upierdliwym, a czasem jeszcze upierdliwszym.
Przy strachu o kolano (dawno tak długiej trasy nie robiłam), które ostatecznie milczało do samego powrotu do domu :-D

Zdjęć ino trzy, bo najzwyczajniej w świecie nic nie nadawało się do focenia. Najatrakcyjniejszy obiekt dzisiejszego dnia to opakowanie po prezerwatywie dostrzeżone na środku szlaku pieszego (na Przełęczy Chełmskiej), który odwiedziłam w celu śśśśśśś.

Zasłużony relaks w Schronisku PTTK na Okraju:


Sama Przełęcz powalała tego dnia swym urokiem...


Za Kamienną Górą rzut oka na Góry Wałbrzyskie:





  • DST 50.33km
  • Czas 02:11
  • VAVG 23.05km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Podjazdy 705m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 13 listopada 2014 | Komentarze 0


Świdnica - Jezioro - Michałkowa - Glinno - Walim - Świdnica


  • DST 70.12km
  • Czas 03:07
  • VAVG 22.50km/h
  • VMAX 57.50km/h
  • Podjazdy 940m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 12 listopada 2014 | Komentarze 4


Trasa prawie identyczna do tej, ale tym razem wspak.
Piękna pogoda choć WIEJE dość potężnie.

Mała Sowa widziana z podjazdu Rzeczka - Sierpnica:


A w Bartnicy:


Co to jest? Ktoś zawinął asfalt? ;-)


  • DST 42.19km
  • Teren 35.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 12.05km/h
  • VMAX 49.80km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 11 listopada 2014 | Komentarze 7

Uczestnicy


Od długiego już czasu Kuba zapowiadał, że pragnie w końcu objechać Broumovsko, z głównym celem w postaci telewizorów i amerikańskiego uskoku. Patrząc na to co wyprawia na rowerze, odkąd dosiada Gianta Trance, wiedziałam, że łyknie te zjazdy bez zmrużenia oka. Nie zawiódł mnie :-)
Ale może krótko od początku.
Sto lat co najmniej upłynęło od ostatniej wspólnej jazdy z Kudowianami.
Umawiamy się zatem z Anią i Bogdanem na wolny wtorek 11 listopada.
Wszyscy o czasie (prawie:-)) stawiają się w wyznaczonym miejscu, w bojowych nastrojach, z uśmiechami na ustach i niespodziankami w bagażniku :-D


Pierwsze około 4 kilometry to rozgrzewkowy dojazd do Ameriki, spod której czeka nas wspinaczka na górę. Nadziei w nas za grosz na realizację tej ścianki. Bo ślisko, bo liście, bo listopad i zmęczenie. Idzie jednak bardzo sprawnie. Nie idealnie ale satysfakcjonująco. Na końcówce sezonu to mi w zupełności do szczęścia starcza :-)


Z Bogdanem wiemy czego oczekiwać na zjeździe. Ania i Kuba to nowicjusze w tym temacie, choć nasłuchali się o tym za wsze czasy :-) Bogdan ujeżdżający tego dnia sztywniaka z malutkimi kołami dla malutkich ludzi (grrr!!!) odgraża się, że najcięższych broumovskich zjazdów tego dnia raczej nie uda mu się zrobić. Taaaa. To tak jak z tym jeszcze tylko jedna hopka i już jesteśmy w Pasterce. :-P Zjeżdża wszystko bez żadnych kłopotów. Drugi na uskoku jest Kuba, który łyka go tak jak na Kubę przystało - w pięknym stylu i bez żadnych problemów. Obaj zjeżdżają uskok z prawej strony. Ja, jako jedyna, decyduję się na lewą. Tak jak za pierwszym razem. Zjeżdżam uradowana. I znów - po pokonaniu dziada - już nie wydaje się taki groźny jak wcześniej.
Ostatnia do uskoku podchodzi Ania. Zapału w niej ogrom, ale niestety (albo stety) nie tym razem. I dobrze. Nie ma co na siłę się pchać, bo jak człowiek zacznie takie zjazdy pokonywać wbrew obawom i podpowiedziom intuicji to o glebę nie trudno. Jest taki jeden Kuba co to przy pierwszym podejściu zjechał, ale na Nim chyba nie ma co się wzorować, bo to wariat i psychopata rowerowy (brawo za to i podziw niebywały!!!) :-)

(fot. Cerber)


(fot. Cerber)

Tu Kuba zjeżdża po raz drugi, bo oczywiście musiał sprawdzić czy łatwiejszy/wygodniejszy jest zjazd z prawej czy z lewej strony :-)




CZAD!! Pierwsza broumovska perełka za nami.

Teraz zmierzamy powoli w stronę Suchego Dolu, zaliczając pyszne korzonki.


Gdzieś w tych okolicach chłopaki naśmiewają się ze mnie, moich pięknych prób podbijania przedniego koła i totalnej nieumiejętności wykorzystania tego w terenie, kiedy rzeczywiście jest to przydatne. Spokojnie... I na to przyjdzie czas :-)
Z Suchego, w promieniach Słońca, zmierzamy w stronę Pańskiego Krzyża.


Jeszcze nie jest to czas na Bożanowski, Bogdan ma dla nas kolejny zjazd. Pędzimy zatem we trójkę grzecznie za przewodnikiem. A może inaczej - na zjazdach chłopaki pędzą, że nie idzie ich dogonić. Z Anią dajemy z siebie wszystko co najlepsze, ale to wciąż zdecydowanie za mało. Ech... Przyjdzie przyszła wiosna/lato i wtedy im pokażemy, nie?!
No dobra. Jesteśmy w górach więc zjazd jest po to by potem podjechać. I vice versa. Odpowiada mi to. Lubię podjeżdżać. Gdzieś to już kiedyś pisałam. Jak podjadę to czuję, że w pełni zasłużyłam na to by zjechać. A, że broumovskie zjazdy są nadzwyczajnie zacne to podjazdy, nawet te ciężkie, jakoś nie bolą szczególnie mocno.


I kolejne bogdanowe jeszcze tylko jedna hopka... Więc podjeżdżamy te hopki, jedna za drugą, aż w końcu lądujemy w wyczekiwanej Pasterce. Uwielbiam to schronisko. W środku ciepło, uroczo, opatowo, serowo i kiełbasianie. Nieubłaganie jednak zbliża się czas by ruszyć z powrotem w trasę, bo nieszczególnie uśmiecha nam się jazda w terenie po zmroku. Jakoś niezbyt wyśmienicie przygotowani jesteśmy na taką ewentualność. Zbieramy się zatem i ruszamy przed siebie, prosto w Lato!

TAKI szczęśliwy jest Kuba na myśl o kolejnych hopkach, że aż głowa mu płonie.




Przejeżdżamy kwiatek, docieramy do Machowskiego Krzyża, pokonujemy hopki i kierujemy się na Bożanowski Szpiczak.



(fot. Cerber)



Teraz już przed nami właściwie pozostały jeno telewizory. Nie zabawiamy zatem na szczycie Szpiczaka za długo. Pakujemy się na siodła i pędzimy w stronę zjazdu. Hopka za hopką, wszystko wszystkim wchodzi wyśmienicie. W końcu dojeżdżamy do najbardziej problematycznego kawałka tego zjazdu. Bogdan przodem, potem Emi. Czekamy chwilę na pozostałą dwójkę.
Kuba jedzie jako pierwszy. Nie zaskoczył nas - zjechał całość bez zająknięcia. Brawo!
Teraz Aneczka, która podchodziła wcześniej do tego zjazdu dwa czy trzy razy (nie mylę się?). Jedzie. Jedzie.. Jedzie... I ZJEŻDŻA!!!!!!! Jak Bogdan powiedział - niejeden facet wymiękłby na tym zjeździe. Zresztą - niejeden wymiękł. Pokonywanie tych kamoli to powód do dumy. Brawo Aniu!!!

W oczekiwaniu na zjazd.

(fot. Cerber)

I na owym:




Teraz czeka nas już ino niecałe 10 km dojazdu do parkingu. Trochę pod górkę, trochę z górki. Żadnych ekscesów. Do aut docieramy z nastaniem szarówki.
Było ekstra!!! Dzięki po stokroć. Do szybkiego następnego!
Oby tym razem udało się zeksplorować jakieś smakowite szlaki Strefy :-)


  • DST 16.54km
  • Czas 00:45
  • VAVG 22.05km/h
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 10 listopada 2014 | Komentarze 4


A zasada rzeczona brzmi NIE JEŹDZIJ JAK NIE MASZ NA TO OCHOTY.
Tego się trzymam, bo do jazdy zmuszać się nie znoszę.

Więc by postąpić zgodnie ze sobą, w poniedziałkowe wietrzne przedpołudnie, po kilku kilometrach, zawróciłam do domu.
I dobrze mi z tym.