avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Beesową paczką

Dystans całkowity:5877.12 km (w terenie 1985.00 km; 33.78%)
Czas w ruchu:344:08
Średnia prędkość:16.08 km/h
Maksymalna prędkość:78.20 km/h
Suma podjazdów:118968 m
Liczba aktywności:80
Średnio na aktywność:73.46 km i 4h 46m
Więcej statystyk
  • DST 70.90km
  • Czas 03:42
  • VAVG 19.16km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 7 lutego 2016 | Komentarze 2

Uczestnicy


Po powrocie dzień wcześniej do domu nie wydawało mi się by mnie wielka chęć na jazdę następnego dnia naszła. Zwłaszcza, że zapowiedzi wiatrowe nie pozostawiały złudzeń - prawdopodobnie będzie gorzej niż w sobotę...
Jednakże z nadejściem wieczora zaczęło mnie coś nęcić. Myślę sobie - jeśli Radzior da się namówić to nie będzie odwrotu. Raczej z nikłą nadziają na zgodę z Jego strony ślę smsa o treści mniej więcej: "Andrzejówka?". Odpowiedź: "O matko! :)" mówi mi wszystko. Nie będę jutro sama :-D i tak też się dzieje.
Od razu po wyjściu rano z domu czuję wicher. Wiem, że z każdym metrem w pionie do góry będzie coraz gorzej. Po spotkaniu ustalamy, że jedziemy dopóki ma to sens. Jak się przestanie chcieć - zawracamy. O dziwo chce się do końca, choć ostatnie kilka kilometrów podjazdu. Gdzieś od Rybnicy Leśnej do schroniska to halny jakich mało. Prosto w paszczę. Nie wiem jakim cudem utrzymaliśmy się na rowerach. Bo tak mnie jak i Radzia kilkukrotnie prawie zrzuciło bocznym podmuchem z roweru. Ale udało się!!
A satysfakcja z Opata na górze - nie do opisania!!! :-D

Pędzi na spotkanie... oczywiście na golasa ;)


Chroniąc się przed paparazzi.

(fot. Cre)

I na górze... gdyby zdjęcie mogło pokazać jak szalenie wymęczył nas ten podjazd. Chyba nigdy nie był trudniejszy. Ale uśmiech jest - bo ból czasem sprawia wielką frajdę.


Takie absurdy najlepiej realizować wspólnie. Dzięki!




  • DST 71.40km
  • Czas 04:01
  • VAVG 17.78km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 6 lutego 2016 | Komentarze 1

Uczestnicy


Spotykamy się w Świdnicy. Cre, Psor, Ryjówka i ja.
Pogoda od rana wyśmienita, choć czuć, że i tego dnia wiatr może porozdawać trochę karty.
Nic tam... najwyżej się będziemy wlec.
Ruszamy i zaraz po wyjeździe ze Świdnicy staje się jasne, że łatwo nie będzie. Tam będziemy się odbijać co chwilę od wietrznych ścian, a w drodze powrotnej popędzimy jak błyskawice. Tak się dzieje. A wszystko w atmosferze zupełnego luzu, bez spiny, ciesząc się pierwszą tego roku wspólną jazdą i Słońcem (a czasem nawet kawałkami Zimy).

W pierwszej kolejności standardowym dojazdem lecimy nad Jezioro Bystrzyckie. Tu Ryjek stwierdza: "zaczyna się dla mnie rewir zdjęciowy" :) I rzeczywiście - nie zliczę ile fotek w tym miejscu już natrzaskałam i nawrzucałam na bloga do tej pory :-)
No i Cre krzyczący nogami - WIOSNO! NADCHODŹ!!! :P


Z drogi wokół jeziora zjeżdżamy do Michałkowej i wpierw lekkim nachyleniem, ale narastającym z każdym kolejnym metrem, wleczemy się prosto do Glinna, do knajpy o dźwięcznej nazwie Bełty.





(fot. Radzio)

W Bełtach spędzami miło czas nad opowieściami co kto gdzie i jak wyczyniał w okresie zimowym. Jakie ma plany na ten. Klasyczne dysputy pierwszego spotkania sezonu...
Po wyjściu z knajpy atakuje nas chłodek. Całe szczęście od razu czeka nas ok. kilometr podjazdu Glinno - Walim. Idzie się rozgrzać. A zyskane ciepło można stracić na zabawie w śniegu :)



(fot. Ryjek)

Zjazd do Walimia i stąd najmocniejszy tego dnia podjazd: Walim - Grządki. Kawałek konkretnej szosy, którą na samej górze pokrywają resztki śniego-brei.




Zjazd do Sierpnicy i chwila zadumy na przystanku... Nikomu nie chce się już pakować do Andrzejówki. Ale i jeszcze nie pora na powrót do domu. Propozycja - kamieniołom nad Głuszycą. Propozycja zostaje przyjęta optymistycznie i czym prędzej zrealizowana.

Na zdjęciu ruiny budynków przemysłowych niedaleko nieczynnego już kamieniołomu melafiru (standardowo dla tego kruszca - błoto obok kamieniołomu ma charakterystyczny czerwono-brunatny kolor).





(fot. Ryjek)



Bawiłam się tego dnia wyśmienicie! Dziękuję Wam!!
Teraz (10 dni później) za oknem jesiennie-szaro, z nieba sypie się śniegodeszcz.. Nie marudzę. Stwierdzam fakt. I czekam na wiosnę :)




  • DST 83.50km
  • Teren 12.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 16.70km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Podjazdy 1503m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 30 grudnia 2015 | Komentarze 3

Uczestnicy


Stravowe wyzwanie Rapha Festive 500 polegające na przejechaniu 500 km od Wigilii do Sylwestra ukończone dzień przed czasem.
Nie było lekko, ale było jakże wspaniale!
Pogoda dopisała, choć wiatru mogłoby być ciut mniej. Ale co ja się będę czepiać?! O tej porze roku to u nas mogłyby być śnieżne zaspy półmetrowe wstrzymujące mnie przed wyjściem z domu :D
Wielkie dzięki dla Cre, który wspierał mnie podczas dwóch wypadów!!!

Dziś jeździliśmy już bardzo spokojnie i delikatnie. Bez spiny i ciśnięcia na podjadach.
No i udało się zgarnąć Wielką Sowę na koniec roku, mimo że w planie na dziś jej nie miałam (znów dzięki dla Radzia:))

Czas na kąpiel, dlatego dzisiejszą opowieść przekażą zdjęcia...

Piękna Michałkowa.


Nareszcie jakieś zalążki Zimy na horyzoncie.


I znów udaje się załapać na piękną warstwę inwersyjną, z której wyłania się Ślęża.


Na Szczycie.


W drodze do Schroniska. Schr. Sowa zamknięte, Orzeł przyjmuje do jutra do 16:00 z otwartymi ramionami!




Zjazd asfaltowy przez Sierpnicę i Kolce do Głuszycy nie wychłodził nas. W końcu zaczynamy odnajdywać najbardziej komfortowe odzienie na mrozy. Z Głuszycy kierunek - stary kamieniołom.




BOMBA dzień!!!




  • DST 77.10km
  • Teren 19.00km
  • Czas 04:37
  • VAVG 16.70km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Podjazdy 1530m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 28 grudnia 2015 | Komentarze 2

Uczestnicy


TEGO MI BYŁO TRZEBA!!!
Po ostatnich kilku dniach szosowych jazd odrobina dzisiejszego terenu w połączeniu z niemałą ilością podjazdów zrobiła mi bardzo dobrze.
Dzięki Radzior! :P

Na początek katuję Cre asfaltowym podjazdem przez Kamionki na Przełęcz Jugowską. Ja całkiem lubię ten podjazd. Rad - jak się okazuje - gardzi nim potwornie. No cóż. Czego się nie robi dla Opata w Zygmuntówce?! :)

Na podjeździe zatrzymujemy się przy mapie, której za nic nie jesteśmy w stanie rozszyfrować. A niby znamy całkiem nienajgorzej te tereny...


Na Jugowskiej globalizacja wre.


Im wyżej tym więcej chmuro-mgieł i mżawki.


Co nieszczególnie nas smuci :D


Na szczyt W. Sowy nie zajeżdżamy. Nie chce nam się dziś. Jedziemy fioletowym, a później żółtym - HICIORSKIM! - rowerowym do Walimia.


Z Walimia jeszcze trochę katorgi szosowo do Grządek (Radziu mówi, że to najstromszy szosowy kilometr w Górach Sowich. Wierzę, ale zweryfikuję :)). Stąd terenikiem do Jugowic i spokojnie do domu. Wiatr zelżał, ale i zmienił kierunek, przez co powrót dziś mieliśmy pod wiatr. Zupełnie niestandardowo.
Dzięki R! Polecam się na przyszłość ;)




  • DST 54.20km
  • Teren 14.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 15.49km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 23 grudnia 2015 | Komentarze 1

Uczestnicy


Dzisiejszy dzień również znów pod znakiem poszukiwania nowych ścieżek w najbliższej okolicy.
Początek trasy stary znany - asfaltem do Bystrzycy Górnej, a stąd lasem nad Jezioro Bystrzyckie.
Po drodze posiadówka i czas na podziwianie radziowego iście letniego przyodziewku.


Przejazd wokół Jeziora i wspinaczka pod Zamek Grodno, z którego zjeżdżamy na Wodniak.



(zakoszone Radonowi)

Po dojechaniu do Zagórza czas zastanowić się co dalej ze sobą począć.
Ja tego dnia nie mam wiele czasu, bo umówiona jestem z Mamą na świąteczne pichcenie. Zerkamy na mapę i decydujemy się zeksplorować pagórki, które przyciągnęły nasz wzrok podczas zeszłego chaszczowania.


Chwila asfaltu i wbicie na zielony szlak pieszy, który po jakimś czasie opuszczamy na rzecz improwizacji poszukiwawczych.
Wciąż cieszymy się przepiękną pogodą!







(zakoszone Radonowi)

Obrana przez nas droga z minuty na minutę robi się coraz ciekawsza, by na samym końcu zamienić się w kwintesencję krzaczowania, raniąc moje rozodziane z rękawic ręce i Radzia nagie golenie :D






Ostatecznie wyjeżdżamy w Złotym Lesie więc tam gdzie byśmy dotarli również super-nudnym szutrowym zielonym pieszym.
Wybieramy wspinaczkę szosową do Modliszowa, stąd terenowy skrót do Pogorzały, z której już prosto, z wiatrem w plecy powrót do domu.
W styczniu koniecznie musimy uskutecznić jakieś zimowe eksploracje okolicznych terenów!



(dystans beesowy połączony z późniejszym dojazdem i powrotem dom-Mama-dom)


  • DST 41.90km
  • Teren 19.00km
  • Czas 02:27
  • VAVG 17.10km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Podjazdy 635m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 20 grudnia 2015 | Komentarze 1


Na totalnym luzie, uciekając przed wiatrem.
Tonąc w romowach, zapominając o wszelkich spinach.
Dzięki Psorku!!!








(fot. Tomi)






  • DST 47.70km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:07
  • VAVG 11.59km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Podjazdy 1390m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 5 grudnia 2015 | Komentarze 3

Uczestnicy


W końcu po bardzo długich staraniach nieszczególnie usilnych, ale niepozbawionych intensywnych myśli na temat tychże odwiedzin, trafiłam w Góry Kaczawskie. I to w jakim towarzystwie?!
W końcu udaje nam się z Profesorkiem zgrać i pojeździć jak za starych lat - sami, we dwójkę. Cieszę się z tego bardzo.
Bo wiem, że z Psorem nigdy nie jest nudno :)
W trasę ruszamy z Wojcieszowa.
Od początku czeka nas mocny podjazd asfaltowy do terenu, którym później wspinamy się prosto na najwyższy szczyt Gór Kaczawskich - Skopiec. Kolejny szczyt do mojej rowerowej Korony Gór Polski. Powoli zbliżam się do celu jeśli idzie o część sudecką :)

Po drodze wspaniałe widoki!


Na szczycie chwila na medytację...

(fot. Prof)

... oraz trochę tańców ludowych...



(fot. Prof)

Cała trasa obfituje w cudowne widoki na pasmo Karkonoszy. Niby wciąż to samo, ale oczu nacieszyć nie mogę i co i rusz staję by się napatrzeć i cyknąć fotkę.


Góry Kaczawskie nie należą do szczególnie skomplikowanych technicznie, ale - jak się okazało tego dnia - na podjazdach potrafią dać całkiem porządnie popalić. Co Tomkowi zdaje się nic a nic nie przeszkadzać ;)


W stronę Łysej Góry, a wpierw, przed szczytem, w stronę słonecznej przerwy pod schroniskiem. Nad piwkiem. I pierogami.

(fot. Prof)

"Podjazd" na Okole. Nie jest lekko. Dojazd cudowną łąką, na której się trochę rozodziewamy, bo jesteśmy zdecydowanie zbyt grubo ubrani jak na towarzyszącą nam wspaniałą, iście wiosenną, aurę. Za łąką zaczyna się kamieniste podejście, którego nie wyobrażam sobie aktualnie zrobić w siodle. Wycieczka piesza również smakuje wybornie :)


I widok z Okola. Białe placki to śnieg na stoku narciarskim z Łysej Góry, którą niedawno opuściliśmy. Świetnie te białe kropki wyglądały.





(fot. Prof)

Z Okola zjeżdżamy do Wojcieszowa, gdzie okazuje się, że godzina jeszcze pozwoli na wdrapanie się na trzy szczyciki, z Marcinkiem na końcu. Szczytu nie udaje nam się znaleźć, bierzemy go lekko bokiem. Na zjeździe znów mijamy morderców zwierząt. Na końcu zjazdu, przed samym Wojcieszowem, na łące mordercy rozpalają ogień, mając za towarzyszy kilka sztuk zwłok zamordowanej wcześniej zwierzyny. Bardzo niemiły widok.


Niezależnie od przykrej końcówki wypad był wyśmienity!
Pogoda dopisała.
Towarzystwo tym bardziej.
Zgodnie stwierdziliśmy, że - jak na nas przystało - daliśmy sobie dość porządnie w kość.
I taki był plan! :-D
Dzięki Psorze!!!




  • DST 64.70km
  • Teren 28.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 15.11km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Podjazdy 1330m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 28 listopada 2015 | Komentarze 3

Uczestnicy


Zaprzeczając dalekosiężnym planom umawiamy się z Tomkiem na zimową jazdę szybko i konkretnie.
9:00. Start - Świdnica.
Pogoda poranna wielce zachęcająca.
Wszyscy stawiają się o czasie :-) i możemy ruszyć w świat.
Radośnie zostaję oddelegowana na przedownika dzisiejszego wypadu, ku wielkiej mej radości stając się przy okazji towarzyszem pierwszego Tomkowego rowerowego wjazdu na szczyt Wielkiej Sowy.
Trochę wieje (do niedzieli - dnia następnego - myślałam, że wiało w sobotę dość mocno:)) dlatego dość szybko odbijamy z asfaltu i wjeżdżamy w teren ponad Jeziorem Bystrzyckim i Michałkową. Do Glinna. I dalej niebieskim na Przełęcz Walimską.



I już w śniegu na niebieskim pieszym Glinno - Walimska:






Na Walimskiej krótka przerwa na popas.
Tutaj też krótka narada którędy jechać. Sugeruję delikatny fioletowy, bo ze śniegiem jeszcze nie jest zupełnie komfortowo i niebieski na szczyt wydaje się nieszczególnie dobrym pomysłem.
Zatem fioletowy.
Po drodze piękne widoki i pożegnanie chwilowe ze Słońcem.
Wjeżdżamy w pięknie zabarwione przez Słońce (NA RÓŻOWO!! :-) ), cieniutkie chmury...




Na szczycie chwila przerwy.
Wieża otwarta.
Krótko rozmawiam z Panem Wieżowym - Mateo, który donosi mi, że w środku ma - (słownie: MINUS) 3,5 stopnia C.
Nie ukrywam zdziwienia.
I nie zazdroszczę.
Jednak za serce Mateo ujmuje mnie ukazując mi śpiącego obok niego pod kocem szczytowego Kota. I stwierdzeniem, że musi przyjść na górę choćby po to by kocura nakarmić. Słoooodko!! :)


Na zjazd wybieramy czerwony pieszy do Schroniska Sowa, gdzie decydujemy się przycupnąć przy cudownie nagrzanej kozie, nad Opatem i pomidorówką.


I przemiła niespodzianka - do środka wchodzi Toomp, który - jak się okazuje - podąża po naszych śladach aż od Glinna :-) Chwilę siedzimy razem, ale nasze piwo się kończy, plany dalszej drogi rozmijają się więc po pogawędce i rozgrzaniu ruszamy dalej.
Z TomDygiem zjeżdżamy na Przełęcz Sokolą, stąd do Sierpnicy i w rowerowy szlak, który zeszłej Zimy z Radziorem wybraliśmy jako ulubioną alternatywę zjazdu do asfaltu w Jugowicach.
Po drodze powoli zaczyna się z powrotem przez chmury przedzierać Słońce:


Aby na ostatnich 20 kilometrach znów nieprzerwanie nam towarzyszyć przywracając jesień:


Dzięki Tom!




  • DST 18.80km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 8.68km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Podjazdy 780m
  • Sprzęt Terenowy Reign

Sobota, 14 listopada 2015 | Komentarze 6

Uczestnicy


Rok z hakiem po pierwszej wizycie na enduro trasach w Srebrnej Górze ląduję tu znowu (polecam zajrzeć na komentarz Cerbera pod wpisem z listopada - proroczym komentarzem :-P ).
Kudowianie z chęcią przystają na spotkanie i o 9:30 wypakowujemy rowery w pięknym Słońcu. Aż się wierzyć nie chce w prognozowany na popołudnie opad deszczu.
Podjazd - monotonny; wpierw asfalt, potem szuter na szczyt, gdzie zaczynają się wszystkie trasy zjazdowe.
Pierwszy zjazd to A1 i A. Początek robi fajne wrażenie, ale szybko to mija. Jest ok. Ale bez szału. Nie przemawia do mnie ten kawałek.
Docieramy na dół, znów podjazd i decyzja - jedziemy C z osławionymi już dwoma krótkimi ściankami na trasie. Bogu na górze mówi, że plotki głoszą, że te kilkumetrowe ścianki mają nachylenie ponad 80%. Możliwe to? Zdecydowanie możliwe.
Bo stwierdzić muszę, że zjazd z nich bardziej przypominał spadek swobodny niż jazdę :-P Ale udało się. A jakim cudem? A takim, że wyłączyłam myślenie. Bo ścianki praktycznie nie stwarzają problemu technicznego. Żadnych tam głazów, wielkich przeszkadzających korzeni. Po prostu jest cholernie stromo. Trzeba dojechać, wyłączyć głowę i puścić się. No i idzie.
Muszę napisać, że prawdopodobnie przed operacją bym tego nie zjechała. Zresztą w zeszłym roku byliśmy na tej ściance, która jest na poniższych zdjęciach. Pamiętam jak patrzyłam na nią z dołu, pamiętam jak podeszłam i patrzyłam z góry. MASAKRA! Nie do wyobrażenia dla mnie było to, że tędy można zjechać.

Dalsza część trasy C wciąż jest dla mnie bardzo ujmująca.
W pewnym momencie zaliczam glebę na śliskim korzeniu. Ratuję się operowaną nogą i zaliczam kilka (minut? sekund? mikrosekund?) chwil porządnego strachu, ale wszystko kończy się ok. Przynajmniej dla nogi. Na dole okazuje się, że fakolec (tym razem dla odmiany lewej ręki) boli nielicho. Z Anią i Kubikiem decydujemy się zjechać do miasta na obiad i piwo, Bogu ciśnie na trasę B. Palec coraz bardziej boli. Podczas posiadówki w knajpie zaczyna kropić, potem mocniej padać. W sumie ani mi się chce jechać jeszcze raz, ani mi palec na to pozwala, więc w sumie egoistycznie trochę cieszę się, że pada :P
Bogu wraca, chwile dwie jeszcze siedzimy w ciepełku. W końcu zbieramy się, zajeżdżamy do aut i rozjeżdżamy do domów.
W szpitalu lekarz stwierdza, że jest szansa, że to ino stłuczenie, nie złamanie. Mam poczekać kilka dni. Jeśli nie będzie poprawy czas będzie na zdjęcie RTG. Nadal boli, jest lekko spuchnięty, ale żyję nadziają, że jednak dojdzie do siebie na dniach.

Trasa C pokazała mi, że WARTO. Naprawdę warto będzie raz na jakiś czas odwiedzić srebrnogórskie single, bo pobawić się rzeczywiście można na nich nielicho.
Dzięki wszystkim za towarzystwo i - krótką bo krótką ale - przemiłą zabawę!

Przygotowania do zjazdu.




Kubi i Bogu lecą ze ścianki. Ja niestety nie załapałam się na żadną fotkę.




Kubi leci obok...


...a Bogusław leci przez dziurę:







  • DST 82.10km
  • Teren 24.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 14.62km/h
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 10 października 2015 | Komentarze 2

Uczestnicy


Tego dnia został nam podarowany Wehikuł Czasu...

Na początek dojeżdżamy z Toompem powolutku asfaltami do Głuszycy, gdzie czekają już na nas Młodzieniaszek i Ryjeczek.


W tym miejscu zaczyna się zabawa. Wpierw jeszcze kawałek asfaltu przez Łomnicę do Radosnej i tu niespodzianka dla chłopaków - podjazd na Granicznik na początek polną, a później leśną, bezszlakową drogą. Jak się okazuje ten i owy jechał tędy w przeciwnym kierunku, ale mu się zapomniało. Tym lepiej :)




Na Graniczniku chwila na nacieszenie oczu R. Szpiczakiem i niebieskim niebem i zjazd do zielonego strefowego. I tu klops. Łapię flaka.

(fot. Ryjek)

Ten sezon to nie tylko sezon łamania palców i zrywania więzadeł, ale - jak się okazuje - również wyjątkowo jak na mnie bogato usiane dziury w dętkach. Podczas wymiany okazuje się, że moja zapasowa również przepuszcza. Musiałam podczas łatania nie zauważyć jeszcze jednej dziurki. Z pomocą przychodzi Tomi, który użycza mi swojej dętki. Dzięki. Ufff... Można jechać dalej.
A dalej znaczy na smakowity singiel czarnego szlaku pieszego, na którym - o czym się dowiedziałam po fakcie - mijamy się z pieszym King13kula. Serwus!


Później odrobina nowości dla całej trójki. Bezszlakową szutrówką trawersujemy zbocza Suchawy, Kostrzyny i Włostowej. Okazuje się, że jest to możliwe i ostatecznie doprowadza nas do niebieskiego pieszego z Włostowej. Czeka nas kawałek ostrego zjazdu i już jesteśmy znów na szutrze - żółtym rowerowym. Miłe są na trasie takie akcenty mocniejsze. Adrenalinka od razu skacze do sufitu :)
Uśmiech proszę :D



(fot. Ryjek)


(fot. Ryjek)

Niby nie mamy w nogach wielu kilometrów, ale trasa konkretna i z radością przyjmujemy fakt lądowania pod Andrzejówką. Tam czas na relaks, pogadanki, pośmiewanki.
Po pauzie następna w kolejce Turzyna.


Uwielbiam poniższe zdjęcie!!! :


Z Turzyny pędzimy na Skalne Bramy i dalej - za zgodą wszystkich członków - czerwonym pieszym, który na początku jest dla mnie fuj - za wąsko - zawsze tak było i chyba się to nie zmieni. Młody i Tomi chyba jadą, my z Ryjkiem decydujemy się na spacer :)
Później krótki rockgarden, który udaje mi się zjechać dopiero drugi raz w życiu. Z duszą na ramieniu, ale z sukcesem. Cieszy!!!
Teraz szybki pocisk w dół, gdzie Ryjeczek zalicza małą dziewiczą glebę na przepuście, jak widać na poniższym zdjęciu nieszczególnie Go to zmartwiło :) i docieramy do szosy Grzmiąca-Rybnica.


Chwila dyskusji co dalej, bo już wiemy, że czasu na całą zaplanowaną trasę nie styknie. Decydujemy się na Rybnicki Grzbiet. Pierwszy raz podjeżdżam na górę od drugiej strony. Dość stromy i monotonny to podjazd.


W tym mijescu modyfikujemy lekko trasę i postanawiamy zrezygnować z singla trawersującego Grzbiet, a w zamian wdrapać się na górę i przejechać/przejść przez Jałowiec Mały i Jałowiec. Ta decyzja nagradza nas pięknymi widokami za szczytu.


Dalej już tylko mocno dziki i bardzo przyjemny zjazd aż do Przełęczy pod Wawrzyniakiem.


I moja próba zjazdu na Przełęcz na skuśkę, zakończona porażką. A już myślałam, że się uda. Za sucho, za sypko, za stromo. Ale nareszcie spróbowałam tego, bo korciło - od ilu? - od trzech lat? :)

(fot. Toomp)

Stąd prosto do Głuszycy, gdzie rozstajemy się z Ryjkiem i Młodziutkim. Z Toompem jedziemy do Świdnicy, zahaczając po drodze o Wodniaka. Powrót okazał się dla mnie bardzo ciężki. Forma odleciała. Dzięki Toomp, że mnie pociągnąłeś!

Dziękuję Wam Chłopaki. Było genialnie!
Czekam na więcej :)