avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2014

Dystans całkowity:981.87 km (w terenie 180.00 km; 18.33%)
Czas w ruchu:48:33
Średnia prędkość:20.22 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:15110 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:57.76 km i 2h 51m
Więcej statystyk
  • DST 33.33km
  • Czas 01:11
  • VAVG 28.17km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Podjazdy 360m
  • Sprzęt ZaSkarb

Środa, 30 kwietnia 2014 | Komentarze 2


Sprofanowanym góralem :D


  • DST 86.14km
  • Teren 26.00km
  • Czas 05:08
  • VAVG 16.78km/h
  • VMAX 72.00km/h
  • Podjazdy 1770m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 27 kwietnia 2014 | Komentarze 14

Uczestnicy


Weekendowo coś ciężko mi szła organizacja czasu. Prognozy, w które od wielu dni nie szło wierzyć sprawdzały się jakoś tak na opak, więc ich pod uwagę brać nie musiałam i deszczu, burz, żab i gradobicia obawiać się nie trza było.
Z Toompem niestety ostatecznie nie udało się zgrać (trzeba będzie to nadrobić!:).
Za to sobotnie długie plotkarskie popołudnie u Mamy wmiotło mi do głowy świetny pomysł - telefon do Bodzia i Ani, namówienie na dołączenie Kuby i za kilkanaście godzin wspólna eksploracja Gór Sowich. Wiem dobrze, że w Ani drzemie zwierzę terenowe i że z dnia na dzień coraz bardziej rozkochuje się w pięknych, ciężkich technicznych trasach. Pomyślałam, że jest to dobry moment, by pokazać Jej za co pokochałam Sowie.
Bodzio te górki niby znał, ale jakoś tak głównie maratonowo więc przelotnie, bez piwka i kiełbach, a przecie tylko tak to się liczy :D
Kubik Sowie już trochę zna i lubi więc wiedziałam, że Jego nie zawiodę.
Ostatnia kwestia to terenowe rodziewiczanie SPDów. I jak się okazało - nie ma to jak uczynić to w doborowym towarzystwie, które każdą moją kolejną glebę kwitowało wybuchem śmiechu, miast głaskaniem po głowie :P

Na Przełęcz Sokolą docieram przed 10:00. Na miejscu już rozpakowany z samochodu czeka Kubik.
Kudowianie docierają ździebko spóźnieni, ale w 100% usprawiedliwieni od razu po wyjęciu z samochodu jakiś 10 opakowań kiełbachy na ognisko ;)
Podział na grupy. Bodzio i ja wybieramy czerwony pieszy, przez Schr. Orzeł, Sowa, prosto na szczyt. Ania z Kubą ciut lżejszą rowerową alternatywę (którą i tak opacznie kończą na czerwonym pieszym:)))
W drugiej, najcięższej, części podjazdu zaliczam "do trzech razy sztuka" i za trzecią próbą podparcia się na podjeździe nie udaje mi się wypiąć. Gleba. Patrzę na Bodzia, temu na twarzy wykwitać zaczyna gigantyczny uśmiech. No niech Cię!!! Ale i mnie do płaczu daleko. Notuję dziurę w kolanie, dziurę w nowej bluzce i wracam na rower. Po dojechaniu na szczyt piwko i woda utleniona poszły w ruch czym prędzej. Zaraz dołącza do nas pozostała dwójka. A i po chwili ukazuje się Merlin, zdobywający tego dnia szczyt już po raz drugi.


Pierwsza tego dnia ranka wojenna.

Podczas gdy ja przeprowadzam pilną piwną rehabilitację, Bodzio testuję wpierw mojego Krossa (dziwiąc się jak ja się mogę nie wypinać z tak luźną sprężyną w pedałach:)), a później Kuby Cube`a.





Dalsza część trasy prowadzi nas na Małą Sowę i pyszny zjazd żółtym pieszym do krzyżówki ze Srebrną Drogą.
W tym miejscu jestem świadkiem gigantycznego skoku adrenaliny u Ani. Po zjeździe na ustach wielki uśmiech, nogi z wrażenia nie mogą przestać się trząść (znam i ja to dobrze:).
Aneczko - wielkie olbrzymi brawa dla Ciebie za wszystkie zjazdy tego dnia; a były one zdecydowanie nietrywialne. Dajesz czadu pierwszorzędnie!










Zjazd czerwonym ze szczytu W. Sowy na Przeł. Jugowską. Kuba pięknie tego dnia cisnął, nie odpuszczając zjazdom ani na chwilę :)

A tu już z po zjeździe z Rymarza z powrotem na Jugowską. Staję, wyciągam aparat by cyknąć Zwierzakowi fotkę, Ania śmiga przede mną wykrzykując z radością - "zjeżdżam z dupskiem za siodłem" :))) Radość biła od Ciebie Mała na kilometry :D



Słowa trzy o spdach. Czuć na podjazdach różnicę wielką. Mimo delikatnego lęku przed kolejnymi wywrotkami podjazdy i tak szły bardzo przyzwoicie. A na zjazdach... och na zjazdach! Cóż to za komfort, gdy noga nie lata na wszystkie strony na każdym większym wyboju.

Z Bodziem postanowiliśmy wbić z Zimnej Polany na Kalenicę, pozostawiając Kucharzy przy ognisku :) Żałowaliśmy jedynie, że aparaty zostały przy naszych małżonkach, bo rzepakowe widoczki z wieży były zupełnie wyjątkowe. Zorientowałam się wtedy, że to chyba mój pierwszy raz na Kalenicy wiosenną porą. Nigdy podjazd z Zimnej Polany na szczyt nie poszedł mi z takim luzem. Wymiękła moja głowa, nie mięśnie czy technika, przed trudnym kawałkiem. Brak dostatecznej wiary w siebie kazał mi wypiąć się zawczasu, zamiast podjąć próbę. Głupia!

Po napełnieniu brzuchów na Zimnej, po zjeździe na Jugowską, kolejny cel to znów wdrapać się na Kozie Siodło. Z niego żółtym dojazd do Schroniska Sowa. Tam czas na zimnego, wybornego Kvasnicaka oraz pyszną kawę i herbatę ;p
Ostatni z kolej hit tego dnia to pokazanie moim towarzyszom zielonego pieszego spod Schroniska Sowa do szosy przed Sokolcem. Krótki, ale jakże treściwy to kawałek porządnego zjazdu :)





Na Przeł. Sokolej trójka pakuje się do samochodów, ja postanawiam wrócić do domu tak jak dotarłam na miejsce spotkania, czyli rowerem.

W tym miejscu pragnę również poinformować, że ostatni to raz katuję Wasze oczy tymi zaplamionymi fotkami (dzięki aparatowi Ani i Cyborga na niektóre z dodanych do wpisu zdjęć idzie patrzeć z przyjemnością). Ostatecznie mój Lumix dokonał żywota.

Pełen luz, ciężka trasa, kupa śmiechu, pyszne jadło i wspaniałe towarzystwo - i o to właśnie w tym chodzi! :D


  • DST 40.67km
  • Czas 01:28
  • VAVG 27.73km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Podjazdy 389m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 26 kwietnia 2014 | Komentarze 17


Dziś udało się bez gleby przejechać krótką traskę.
Mocno standardowo - rano wypad wokół Jeziora Bystrzyckiego, dojazd do Mamy do Jagodnika, wielogodzinna posiadówka z plotami i powrót do domu.
Padać dziś miało po południu i co? I pstro! Lato pełną gębą :-)


  • DST 66.34km
  • Czas 02:46
  • VAVG 23.98km/h
  • VMAX 62.20km/h
  • Podjazdy 905m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 25 kwietnia 2014 | Komentarze 34


Jest trochę tak, że na ramieniu czasem siedzi taki śmieszny skrzat i szepce do ucha: nie słuchaj tego głupiego gadania, Ty jesteś lepsza/sprytniejsza/szybsza od Nich i na pewno nie spotka Cię żadna z "przygód" opowiadanych Ci przez przyjaciół :P
Jaaaaasne....
60 metrów od domu staję na skrzyżowaniu, robię wielkie gały i zaliczam kolanem bliskie spotkanie z krawężnikiem. Nie to bym zapomniała się wypiąć. Próbowałam. Ale się nie udało. Panikować zaczęłam głupio i nie poszło. Jest dokładnie tak jak mówiliście - stoisz, czas zaczyna w tej jednej krótkiej chwili płynąć wyjątkowo wolno, i ta myśl w głowie - bez sensu! wiem dokładnie co zrobić by tego uniknąć, ale wiem również, że i tak nic z tego nie będzie. Gleba murowana.
Ale złe dobrego początki. Reszta trasy bez żadnych przygód. Na wszelki wypadek przed dojazdami do skrzyżowań, gdzie miałam się włączać w ruch, wypinałam prawą nogę z pedała. Zazwyczaj nie było to konieczne, ale komfort psychiczny dla mnie znacznie większy na tę chwilę.

Wrażenia: wczorajsza jazda na slickach to było COŚ, była to kolosalna różnica. Dzisiejszy pierwszy wyjazd w spdach...??? Póki co bez rewelacji. Mięśnie nóg mnie bolą, co jest skutkiem innej ich pracy niż przy jeździe na platformach. Generalnie jestem aktualnie w jakiejś dolince kondycyjnej więc ogólnie ciężko mi coś idzie. Końcówkę podjazdu pod Sierpnicę robiłam dziś na młynku co w ogólności mi się nie zdarza. Muszę się przyzwyczaić do tego, że nie potrzeba już stóp dociskać do pedałów, ale i to przyjdzie z czasem.
Podsumowując - jestem zadowolona, ale jeszcze nie zachwycona. Teraz czekam na pierwszą spdową jazdę w terenie. Dziś się pchać w górki nie chciałam, bo błota to w terenie aktualnie musi być zatrzęsienie.

Trasa identyczna jak wczorajsza, ino w przeciwnym kierunku jechana.



Ja się pytam - czy te buty nie mogłyby być choć ciut ładniejsze?! Kolor przemilczę, by się nie denerwować ;)





  • DST 66.30km
  • Czas 02:37
  • VAVG 25.34km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Podjazdy 885m
  • Sprzęt ZaSkarb

Czwartek, 24 kwietnia 2014 | Komentarze 21


Po świętach spędzonych bardzo intensywnie rowerowo-pieszo w moich najukochańszych na świecie górach - Bieszczadach (w końcu się zbiorę w sobie i dodam te zaległe dwa rowerowe wpisy:), po powrocie do domu i oddaniu Krossowego do serwisu na reanimację koła, po reanimacji siebie i swoich nóg, które dostały ostro w kość w poniedziałek wielkanocny na pieszej wędrówce, w końcu przyszedł czas zająć się Zaskarem. Nie bardzo wiedziałam kiedy będę mogła się spodziewać odbioru Krossa z serwisu, w związku z czym doprowadziłam wczoraj przed pracą do porządku GTka, zakładając mu przy tym wspomniane już kiedyś slicki (Kenda Kontender 26x1.0). Dziś nadszedł czas próby.

Wrażenia - zupełnie inny komfort jazdy po asfalcie w porównaniu z tym co było do tej pory (Panaracery Fire 26x2.0, jeśli dobrze pamiętam), mimo że slicki dopompowywałam ino zwykłą pompką, nawet bez manometru, więc podejrzewam, że ciśnienie pozostawia sporo do życzenia. No i cichutkie są. Panaracery słychać było na kilometr :)

Małe porównanie - podjazd na Przełęcz Sokolą (30 km licząc od domu, 685 metrów wzniesienia) do tej pory tylko raz w życiu udało mi się zrobić ze średnią powyżej 20 km/h, a uściślając wyszło mi wtedy (zeszła jesień) dokładnie 20.0 km/h. Dziś, przy nieszczególnie dobrej mojej formie, na górze licznik pokazał średnią 21.5 km/h.
Na prośbę Moni wrzucam porównania poprzednich bardzo podobnych wypadów na Sokolą:
21,52 km/h
21,27 km/h
21,79 km/h
kolejne tego typu wycieczki to wciąż okolice 21 km/h.
Czyli zamiana opon podniosła mi średnią o 4 km/h. Myślę, że to całkiem niezły rezultat.

Moja "szosóweczka":





  • DST 51.37km
  • Teren 11.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 19.51km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Podjazdy 920m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 20 kwietnia 2014 | Komentarze 7

Kategoria Bieszczady


Coś mi się nie chciało zgadzać we wskazaniach licznika i statystyk na BSie. Nie byłam w stanie przejść z tymi nieścisłościami do porządku dziennego więc zaczęłam analizować. I znalazła się zguba! Rowerowa Wielkanoc!!!

Po śniadaniu wielkanocnym żagnam się ze współtowarzyszami posiłku i pakuję tyłek na rower. Plan jest zacny, choć wiem, że może mi jego realizację pokrzyżować niepewna pogoda. Dzień jednakże rozpoczyna się pięknie, słonecznie (w odróżnieniu od dnia poprzedniego) i ciepło.
Pierwsza część trasy to szosa. Muszę i potrzebuję dojechać do serpentyn między Przełęczami Wyżną i Wyżniańską i z widokami na Połoniny udać się w krainę najpiękniejszych wspomnień.


Za Wetliną wjeżdżam w obszar BPN.


Z lewej grzbiet Połoniny Wetlińskiej, po prawej, w oddali, Połonina Caryńska.

Mknę przed siebie. Wspominam Bieszczady sprzed 4 lat kiedy to zaczynałam dopiero moją przygodę z rowerem i podjazd spod Wetlinki Górnej na szczyt Przeł. Wyżnej wydawał mi się katorgą nie z tej ziemi. Phi ;-)


Bobery nie próżnują w bieszczadzkich ostępach.


I nareszcie docieram do zjazdu z Wyżnej i rozpościerającego się z niego widoku na najwyższe szczyty Bieszczadów.



Pogoda wciąż dopisuje. Dojeżdżam do Brzegów Górnych i skręcam w lewo na Nasiczne.
W tym miejscu rezygnuję z dalszego wygodnego wożenia się po asfalcie i obieram kierunek na stokówkę i biegnący razem z nią niebieski szlak rowerowy. Jest to około dzisięciokilometrowa szutrówka łącząca Nasiczne z Zatwarnicą.


Ostrzeżenia tylko trochę biorę sobie do serca. Nie decyduję się jednak na czerwony szlak pieszy... choć korci :P


Niebo po mojej stronie lekko zachodzi chmurami, ale chmury to ładne i niegroźne. Tym bardziej zadziwia mnie dochodzący mych uszu złowrogi dźwięk grzmotu. Zaczynam się zastanawiać co się dzieje po drugiej stronie góry, którą biorę bokiem....


... jak się okazuje dosłownie za kilka minut dzieje się całkiem sporo. Niebo jest granatowe od burzowych chmur. Ze strony, w którą w planie mam zmierzać, wjeżdżając w las, docierają do mnie co chwilę błyski piorunów. Fajnie! W Zatwarnicy zrywa się na chwilę deszcz. Mam 3 opcje:
- pierwsza (absurdalna) - olać ryzyko i iść na żywioł, pakując się w nawałnicę;
- druga (dołująca) - wrócić tak samo jak przyjechałam, czyli w większości asfaltem; i tak ze świadomością, że pewnie mnie to dopadnie po drodze;
- trzecia (dla mięczaków) - zawezwać Męża z samochodem.



Okazuję się być tego dnia mięczakiem, ale rozsądek bierze górę, gdy dowiaduję się podczas romowy telefonicznej, że u nich już ten armagedon pogodowy szaleje. Kuba nie kręci nosem, a nawet sam pierwszy rzuca propozycją odebrania mnie samochodowego z trasy. Postanawiam wyjechać mu na spotkanie i w ten oto sposób pokonuję dodatkowe kilkanaście kilometrów z Zatwarnicy, do Dwernika, wracając (już asfaltem) prawie do wioski Nasiczne. Chmura pęka dosłownie minutę po zapakowaniu się do auta.


Chwilę przed spotkaniem z Kubą.

Trochę mi było przykro, że nie udało mi się zrealizować tej trasy w całości. W planie miałam zmierzyć się z tarenowym kawałkiem, który cztery lata temu doprowadził mnie na skraj wycieńczenia fizycznego i psychicznego. Bardzo byłam go ciekawa. We wspomnieniach wydaje mi się on terenową Przeł. Karkonoską co najmniej :D
Wrócę tam na pewno wkrótce!

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Czwarty dzień to dzień przewidziany na powrót do domu. Czyli ok. 600 km męki w samochodzie. Na myśl o tym, że nie uda mi się tego dnia wykorzystać jeszcze trochę górsko, przebiegają mi dreszcze po plecach. I to nie były dreszcze z rodzaju tych przyjemnych...
Udaje się znaleźć złoty środek - Kuba podwozi mnie autem do Brzegów Górnych, sam wraca do pensjonatu, ogarnia kwestie organizacyjne do końca, a ja raduję się górami. Super! ;)
Z Brzegów uskuteczniam trasę w całości biegnącą czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim: Brzegi Grn. - Połonina Wetlińska - Przełęcz Orłowicza - Smerek (szczyt) - Smerek (wieś). Dostaję na trasie w dupsko nieprzeciętnie. Według mapy i drogowskazów na szlaku trasa powinna mi zająć 6 godzin. Robię ją w 3. Nie mam dla siebie litości i bardzo mi z tym dobrze.
Rower rowerem, ale Bieszczady to ja najbardziej kocham pieszo!


Budzę się b. wcześnie. Przed 7, kiedy jeszcze cały dom śpi, uskuteczniam mały spacerek; cieszę się ciszą i nadciągającą ładną pogodą.


Początek szlaku.




Chatka Puchatka. Początek grzbietu Połoniny Wetlińskiej.


P. Wetlińska.



Po prawej widać szczyt Smereka. Przede mną zejście na Przeł. Orłowicza i krótkie podejście na szczyt.




Przełęcz Orłowicza.


Na Smereku.



  • DST 50.35km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:52
  • VAVG 13.02km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 18 kwietnia 2014 | Komentarze 6


Zupełnie dla mnie nietypowo Święta przyszło mi spędzać z dala od domu rodzinnego. Ale z - nie tak zupełnie dla mnie nową - rodziną, czyli rodzicami mojego Kuby i nim samym w genialnym pensjonacie Sosnowy Dwór w wiosce Krzywe k/Cisnej (polecam każdemu!). Właściciele pensjonatu - Iza i Piotr - to ludzie o olbrzymich sercach, przepełnieni niejedną pasją, miłością do gór, koni i przyrody.

Na miejsce docieramy w czwartek wieczorem. Natomiast w piątek po śniadaniu postanawiamy przejechać się czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim nad Jeziorka Duszatyńskie. Celu niestety nie udało się osiągnąć. Zdecydowanie nie wyobrażałam sobie takiej ilości targania roweru z buta pod pionowe ściany. Ale i tak - cudownie było. Zdecydowanie warto było zapuścić się w te dzikie bieszczadzkie piesze ostępy z rowerami pod pachą :)


Na czerwonym szlaku, jeszcze idealnie przejezdnym, przed dotarciem do Cisnej.


W tym miejscu popełniam małą pomyłkę i prawie z rowerem wjeżdżam do rzeki Solinka. Dzięki nawoływaniom Kuby orientuję się, że nie tędy droga i wracam na właściwe tory:)






W Cisnej czeka nas chwila podjazdu asfaltowego, a zaraz potem pierwsza ŚCIANA wzdłuż wyciągu.


Aż do samego końca albo się da podjeżdżać, albo nie, góra-dół-góra-dół.






Na najwyższym tego dnia szczycie pasma - Wołosań 1071 mnpm.







---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Następny dzień to pieszy, bardzo sentymentalny ze względu na pamięć o moim Tacie, który zaszczepił we mnie jeszcze za dzieciaka nieprawdopodobną miłość do Bieszczadów, wypad na Małą i Wielką Rawkę. Pogoda tylko w teorii nie sprzyjała. W praktyce tworzyła fantastyczny mistyczny klimat.




Ze specjalną dedykacją dla Morsa :D






I późnym popołudniem oczywiście pogoda wraca do ładu i składu, a ja z okna pokoju podziwiam widok na Połoniny.


  • DST 34.13km
  • Czas 01:18
  • VAVG 26.25km/h
  • VMAX 53.50km/h
  • Podjazdy 340m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 13 kwietnia 2014 | Komentarze 13


Przyznaję, że nielekko wymęczone nogi miałam po wszorajszym szaleństwie na singlach.
Po wyjechaniu dziś z domu zaczęło jednak przyświecać fajnie Słoneczko. Pomyślałam - nieszczególnie szybkim tempem mogę zrealizować jakąś fajną traskę. Jakieś 8 km od domu chmury zasnuły jednak niebo, przynosząc ze sobą lenia i zniechęcenie. Początkowe lekkie skrócenie planowanej trasy szybko zamieniło się w szybką rundkę wokół Jeziora.
Naprawdę leń-GIGANT.
A wiatr dziś wiał chyba z każdej strony powodując, że ta krótka rundka zmieniła się w całkiem sensowny trening :)

Niebawem spróbuję zamienić moje terenowe agresywne Panaracery na slicki i karnąć się trochę asfaltem. Ciekawam jak zmiana opon wpłynie na moją szybkość jazdy.


  • DST 57.40km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 16.40km/h
  • VMAX 33.60km/h
  • Podjazdy 918m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 12 kwietnia 2014 | Komentarze 12

Kategoria Single i Ścieżki


Ani przez chwilę nie przyszło nam do głowy bo poddać się nieprzychylnym pogodowym prognozom.
W związku z tym o godzinie 8 z hakami dwoma wybyliśmy ze Świdnicy w składzia: ja, Małż, Szwagierka ze Szwagrem, Alinka i Michał. Z tego czwórka rowerowa. Dziewczyny uskuteczniały turystykę pieszą. A rowerzyści naturalnie zostali podzieleni na dwie grupy: grupa nr 1: Michał + Emi, grupa nr 2: Kubik + Piotrek.
Co się będę rozpisywać: kto był ten wie, kto nie był ten niech pojedzie ;)
Fajnie. Nawet bardzo fajnie było. I dla mnie tyle. Za nudne te trasy są. Zbyt mało na nich urozmaicenia techniznego.
Jest flow. Dziś było błota po pachy i wyżej. Ale czegoś brakuje? Brakuje tego co mają ścieżki rychlebskie czyli odrobiny szaleństwa niekoniecznie związanego z szybkością jazdy :)
Wielkie ALE na plus - szalony Michał nadawał takie tempo, że jęzor na brzuchu i nie ma zlituj się. A ja nie miałam w planach się tak łatwo poddawać więc cisnęłam za nim, aż się kurzyło. Nie nie nie. Kurzyć się nie mogło. Oj, jak mokro było.
Kolejny wielki plus to Michałowy GPS, który w obie strony prowadził naszą radosną trójkę (Michał, Ali i ja) niezwykle zapyziałymi i nieprawdopodobnie urokliwymi wioskami, omijając szerokim łukiem główne drogi. Cudo!


Grupie nr 1 nie udało się dziś odnaleźć łącznika prowadzącego do najbardziej wschodzniej pętli czerwonej, a z najbardziej zachodniej czarnej zrezygnowaliśmy, by czekająca w singltrekowym centrum reszta ekipy nie rozszarpała nas na strzępy ;)








Mimo morderczego tempa w Hubertce udaje mi się na kolanie wszamać trochę węglowodanowej bomby makaronowej. Dalej: kierunek na czerwony i następne kilka kilometrów to absolutnie najlepszy dla mnie kawałek całych singli.


I nawet pogoda w pewnym momencie stała się wymarzona.






:p




  • DST 47.95km
  • Czas 01:54
  • VAVG 25.24km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Podjazdy 622m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 11 kwietnia 2014 | Komentarze 12


Kapitalnie mi się dziś jechało.
W związku z tym nie miałam dla siebie szczególnie dużo litości :D


Jezioro Bystrzyckie z tamą.


Michałkowa.


Zjazd do Walimia.