avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 4.00km
  • Czas 00:12
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 13 października 2015 | Komentarze 7

Kategoria Rekonstrukcja ACL


No i stało się.
Za mną ostatnia wizyta u najukochańszego ortopedy - dra SEBASTIANA KRUPY.
13.10.2015.
Trzy i pół miesiąca po operacji rekonstrukcji ACLa.
Niecałe 5 miesięcy po zerwaniu więzadła krzyżowego przedniego.

Na wizytę szłam pierwszy raz ciut niepewnie. Od wcześniejszej minęły 2 miesiące, podczas których co prawda katowałam rower, ale wizyt u rehabilitantki miałam raptem kilka - na palcach jednej ręki zliczę. Nie do końca czułam w jakim stanie moje kolano powinno się w tym momencie znajdować. I to też zakomunikowałam Doktorowi na samym początku. Rozwiał wszelkie moje wątpliwości co do delikatnego bólu, który odczuwam pod koniec ciężkiej trasy (jeszcze trochę to potrwa), co do dziwnego uczucia skóry w okolicy operowanej (to samo - z czasem minie samo), co do braku pełnego zgięcia (przez pełne rozumiem bezbolesne docićnięcie pięty do dupki). Potem kazał się położyć na kozetce :P i podczas badania fizykalnego i usg już tylko się uśmiechał donosząc mi, że jest wyśmienicie.
Przy okazji "oberwało się" z porządnego komplementu mojej cudownej fozjoterapeutce DOROTCE JASIŃSKIEJ (link). Doktor poprosił mnie bym Jej przekazała, że odwaliła kawał dobrej roboty. Piękne słowa usłyszane od Lekarza, który ciut upierał się bym na rehabilitację przyjeżdżałam do ichniego ośrodka - Centrum Rehabilitacyjnego "U Czamary". Ja byłam uparta. Zaufałam Dorotce i postanowiłam być przy Niej podczas całego procesu - wpierw dojścia do sprawności jako-takiej przed operacją, a później podczas rehabilitacji po operacji. Opłaciło się :-)
Na wizycie Lekarz również pozwolił na rozpoczęcie delikatnych przebieżek na bieżni. Nie byłabym sobą, gdybym delikatnie tego zalecenia nie zmodyfikowała i zamiast bieżni wybrała park. 18.08.2015 też doszło do lekkiej zmiany - miał być spokojny rower, bez podjazdów, wyszła Wielka Sowa jako inauguracja rowerowa pooperacyjna :P Miałam wielkie lęki związane z biegiem. Zaczęłam spokojnie. Podczas pierwszego biegu kolano pobolewało. Po powrocie również ból utrzymywał się do następnego dnia. Na drugim biegu było lepiej. Trzeci wszedł już zupełnie bezboleśnie.
Za każdym razem biegłam ok. 5 km, czyli delikatnie, w tempie 6 min z hakiem/km czyli również dość spokojnie.

No i okazało się, że nic już po mnie w gabinecie Doktora. Co miał zrobić to zrobił. Reszta rekonwalescencji leży w rękach moich i Dorotki. Wypisał zaświadczenie o zakończeniu leczenia, z którym od razu pobiegłam do Ubezpieczyciela. W przyszłym tygodniu mam komisję orzeczniczą. Bardzo jestem ciekawa jak się w tym wszystkim zachowa Nationale-Nederlanden.

No i jeszcze jedna kwestia. W grudniu powinnam stawić się "U Czamary" na pomiarach siły mięśniowej. Bo jeśli idzie o czworogłowy w operowanej nodze to ładnie wraca do siebie, ale wciąż sporo mu brak do zdrowej nogi. Pracuję nad tym ostro, mając nadzieję pięknie się przygotować na pomiary grudniowe.


Cały proces związany z rekonstrukcją ACL to była (i wciąż jeszcze jest!) naprawdę mocna przygoda. Przygoda, która nauczyła mnie pokory. I czerpania jeszcze większej radości z faktu, że MOGĘ! Wciąż mogę wszystko. Wystarczy tylko dać z siebie wystarczająco wiele a w zamian dostanę po dwakroć więcej. Nauczyła mnie, że nie można się załamywać nawet w ciężkich momentach, bo to NIC nie daje w zamian. Popłaca ciężka praca z uśmiechem na ustach i wiarą, że będzie dobrze. Nie!! Że będzie rewelacyjnie :-D



Poniedziałek, 12 października 2015 | Komentarze 3

Kategoria Rekonstrukcja ACL


Wszystkie wpisy dotyczące okresu przed operacją, samej operacji oraz początkowego czasu rehabilitacji po rekonstrukcji więzadła krzyżowego przedniego robiłam w jednym określonym celu - by ewentulanie pomóc komuś kto znajdzie się w podobnej do mnie sytuacji.

Dla mnie bardzo pomocne były te nieliczne blogi, które udało mi się znaleźć i które do mnie przemówiły:
- Michał Szypliński,
- Czarna Mamba,
- Damian Radowicz, którego filmiki z ćwiczeniami z kilku pierwszych tygodni po operacji oraz opisy do nich okazały się bezcenne, wspaniałe i bardzo motywujące do działania.

Wiem z własnego doświadczenia jak dobrze jest poczytać o kimś kto przechodzi/przechodził przez to samo co ja. Wpisy osobiste, traktujące o sytuacjach i odczuciach, których nie znajdzie się w żadnych naukowych artykułach, były dla mnie wielką pomocą i wsparciem. I bardzo za nie dziękuję!

Menu powypadkowe:
1. upadek na rowerze --> skręcenie kolana --> zerwanie ACLa.
2. diagnoza.
3. czas od urazu do operacji.
4. operacja.
5. tydzień nr 1 i 2.
6. tydzień nr 3 i 4.
7. tydzień nr 5 i 6.
8. tydzień nr 7.
9. Wizyta u fizjoterapeutki po przerwie.
10. Zakończenie leczenia!!

I w wzwiązku z tym, że nie chcę syfić kategorii "Rekonstrukcja ACL" niezliczoną ilością wpisów z wycieczek rowerowych, to dopóki nie usłyszę od lekarza zdania: "leczenie zakończone" linki do wpisów z wycieczek, informacji rehabilitacyjnych, wieści od ortopedy będę wrzucać tutaj.

W związku z tym po kolei wycieczki:
1. Wielka Sowa - 13 km (18.08.2015);
2. Tama na Jeziorze Bystrzyckim - 26 km (19.08.2015);
3. Wokół Jez. Bystrzyckiego - 33 km (20.08.2015);
4. Trochę lekkiego terenu w Górach Suchych - 51 km (22.08.2015);
5. Podjazd do wsi Modliszów - 28 km (23.08.2015);
6. Podjazd na Przełęcz Sokolą - 65 km (24.08.2015)
7. Wokół Jez. Bystrzyckiego - 34 km (26.08.2015)
8. Michałkowa - 45 km + zdjęcie blizn po 2 miesiącach od operacji (27.08.2015)
9. Srebrnogórskie nie-ABeCety - 81 km (29.08.2015)
10. Upalna Wielka Sowa - 62 km (30.08.2015)
11. Ślęża i Radunia - 14 km (31.08.2015)
12. Gorące Jezioro Bystrzyckie - 33 km (01.09.2015)
13. Niedźwiedzica - 45 km (04.09.2015)
14. Do Wrocławia do szkoły - 80 km (05.09.2015)
15. Po Świdnicy - 7 km (08.09.2015)
16. Wokół Jeziora - 33 km (09.09.2015)
17. Glinno - 48 km (10.09.2015)
18. Ślężańskie asflaty - 55 km (11.09.2015)
19. Masyw Śnieżnika - 56 km (13.09.2015)
20. Prawie Wielka Sowa - 58 km (15.09.2015)
21. Jezioro Bystrzyckie - 32 km (16.09.2015)
22. Wielka Sowa i gleba - 63 km (17.09.2015)
23. Pitu-pitu po Ś-cy - 15 km (19.09.2015)
24. Masyw Ślęży - 20 km (20.09.2015)
25. Wielka Sowa bez szczytu - 69 km (21.09.2015)
26. Asfalt wokół Wzgórz Kiełczyńskich - 35 km (23.09.2015)
27. Asfaltowe bujanie się - 60 km (24.09.2015)
28. Rudawy Janowickie - 46 km (26.09.2015)
29. Pogorzała - 37 km (28.09.2015)
30. Wokół Wałbrzycha - 91 km (29.09.2015)
31. Nic ciekawego - 22 km (01.10.2015)
32. Szukając piękna, Michałkowa - 53 km (02.10.2015)
33. Lato w Górach Sowich - 75 km (04.10.2015)
34. Babie Lato atakuje - 37 km (06.10.2015)
35. Cudowne Góry Suche - 82 km (10.10.2015)
...


Wszystko się uda osiągnąć, tylko potrzeba siły, samozaparcia, uśmiechu (mimo cięższych chwil, które NA PEWNO się będą zdarzać) i tony ciężkiej pracy, którą trzeba pokochać całym sercem!



  • DST 82.10km
  • Teren 24.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 14.62km/h
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 10 października 2015 | Komentarze 2

Uczestnicy


Tego dnia został nam podarowany Wehikuł Czasu...

Na początek dojeżdżamy z Toompem powolutku asfaltami do Głuszycy, gdzie czekają już na nas Młodzieniaszek i Ryjeczek.


W tym miejscu zaczyna się zabawa. Wpierw jeszcze kawałek asfaltu przez Łomnicę do Radosnej i tu niespodzianka dla chłopaków - podjazd na Granicznik na początek polną, a później leśną, bezszlakową drogą. Jak się okazuje ten i owy jechał tędy w przeciwnym kierunku, ale mu się zapomniało. Tym lepiej :)




Na Graniczniku chwila na nacieszenie oczu R. Szpiczakiem i niebieskim niebem i zjazd do zielonego strefowego. I tu klops. Łapię flaka.

(fot. Ryjek)

Ten sezon to nie tylko sezon łamania palców i zrywania więzadeł, ale - jak się okazuje - również wyjątkowo jak na mnie bogato usiane dziury w dętkach. Podczas wymiany okazuje się, że moja zapasowa również przepuszcza. Musiałam podczas łatania nie zauważyć jeszcze jednej dziurki. Z pomocą przychodzi Tomi, który użycza mi swojej dętki. Dzięki. Ufff... Można jechać dalej.
A dalej znaczy na smakowity singiel czarnego szlaku pieszego, na którym - o czym się dowiedziałam po fakcie - mijamy się z pieszym King13kula. Serwus!


Później odrobina nowości dla całej trójki. Bezszlakową szutrówką trawersujemy zbocza Suchawy, Kostrzyny i Włostowej. Okazuje się, że jest to możliwe i ostatecznie doprowadza nas do niebieskiego pieszego z Włostowej. Czeka nas kawałek ostrego zjazdu i już jesteśmy znów na szutrze - żółtym rowerowym. Miłe są na trasie takie akcenty mocniejsze. Adrenalinka od razu skacze do sufitu :)
Uśmiech proszę :D



(fot. Ryjek)


(fot. Ryjek)

Niby nie mamy w nogach wielu kilometrów, ale trasa konkretna i z radością przyjmujemy fakt lądowania pod Andrzejówką. Tam czas na relaks, pogadanki, pośmiewanki.
Po pauzie następna w kolejce Turzyna.


Uwielbiam poniższe zdjęcie!!! :


Z Turzyny pędzimy na Skalne Bramy i dalej - za zgodą wszystkich członków - czerwonym pieszym, który na początku jest dla mnie fuj - za wąsko - zawsze tak było i chyba się to nie zmieni. Młody i Tomi chyba jadą, my z Ryjkiem decydujemy się na spacer :)
Później krótki rockgarden, który udaje mi się zjechać dopiero drugi raz w życiu. Z duszą na ramieniu, ale z sukcesem. Cieszy!!!
Teraz szybki pocisk w dół, gdzie Ryjeczek zalicza małą dziewiczą glebę na przepuście, jak widać na poniższym zdjęciu nieszczególnie Go to zmartwiło :) i docieramy do szosy Grzmiąca-Rybnica.


Chwila dyskusji co dalej, bo już wiemy, że czasu na całą zaplanowaną trasę nie styknie. Decydujemy się na Rybnicki Grzbiet. Pierwszy raz podjeżdżam na górę od drugiej strony. Dość stromy i monotonny to podjazd.


W tym mijescu modyfikujemy lekko trasę i postanawiamy zrezygnować z singla trawersującego Grzbiet, a w zamian wdrapać się na górę i przejechać/przejść przez Jałowiec Mały i Jałowiec. Ta decyzja nagradza nas pięknymi widokami za szczytu.


Dalej już tylko mocno dziki i bardzo przyjemny zjazd aż do Przełęczy pod Wawrzyniakiem.


I moja próba zjazdu na Przełęcz na skuśkę, zakończona porażką. A już myślałam, że się uda. Za sucho, za sypko, za stromo. Ale nareszcie spróbowałam tego, bo korciło - od ilu? - od trzech lat? :)

(fot. Toomp)

Stąd prosto do Głuszycy, gdzie rozstajemy się z Ryjkiem i Młodziutkim. Z Toompem jedziemy do Świdnicy, zahaczając po drodze o Wodniaka. Powrót okazał się dla mnie bardzo ciężki. Forma odleciała. Dzięki Toomp, że mnie pociągnąłeś!

Dziękuję Wam Chłopaki. Było genialnie!
Czekam na więcej :)




  • DST 37.30km
  • Teren 6.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 18.81km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Podjazdy 580m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 6 października 2015 | Komentarze 0


Nie lubię jak mi się takie zaległości tworzą.
Przez miniony czas mało jeździłam. A to pogoda syfiasta, a to przeziębienie się przyczepiło, a to się zwyczajnie nie chciało.
Wracam jednak do sportu z pełnym impetem i radością.



Jezioro Bystrzyckie widziane z innej perspektywy:





  • DST 75.40km
  • Teren 27.00km
  • Czas 04:35
  • VAVG 16.45km/h
  • VMAX 58.30km/h
  • Podjazdy 1600m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 4 października 2015 | Komentarze 5

Uczestnicy


Co tu dużo pisać? Zabawa była wyśmienita!
Pierwszy wypad w towarzystwie Piotrka.
We trójkę (Piotrek, Toomp i ja) jedziemy wokół Jeziora Bystrzyckiego, przez Michałkową na Przełęcz Walimską. Po drodze okazuje się, że w Walimiu odbywa się rajd samochodowy więc z pozostałą dwójką (Młodziutki i Kuba) spotykamy się nie na Przełęczy a dopiero na Szczycie.
Asfaltowy dojazd w góry nie do końca mi wszedł. Ciężko mi się jechało. Zresztą ostatni tydzień trochę dał mi się we znaki kolanem, które pobolewało raz na jakiś czas i jakby odrobinę się cofnęło w subiektywnym odczuciu ozdrowienia. Jednak kiedy już wjechaliśmy w góry to dostałam małych skrzydełek i jechało mi się do końca dnia wyśmienicie!!
Na zjazdach kolano trochę doskwierało. Jednak trzepanka na sztywniaku mocno się daje we znaki kolanom, natomiast na podjazdach cisza.
I muszę się pochwalić, że pierwszy raz w życiu udało mi się podjechać najbardziej dla mnie problematyczny kawałek na Kalenicę - mocną ściankę zaczynającą się tuż za Zimną Polaną. Do tej pory raz byłam bliska zwycięstwa nad nią, ale nigdy jej nie pokonałam. A dziś - SUKCES! :-D Kondycyjnie czeka mnie jeszcze trochę pracy, ale moc w nogach jest. A to cieszy bardzo!

Dzień obfitował we wszystko co tygrysy lubią najbardziej - mocne podjazdy, porządne sowiogórskie zjazdy, duuużo przerw podczas których radowaliśmy się cudowną pogodą, pogaduchy, śmiech i luz. Miało być bez spiny i było bez spiny. No. Może prócz kilku wyjątkowych sytuacji :-P

Dzięki Chłopaki!

Podążając w stronę Przełęczy Walimskiej.


Na Szczycie.




Wczoraj w którymś z serwisów informacyjnych padło zdanie "NIESTETY jutro czeka nas opad deszczu". Ręce opadają razem z tym deszczem. Bo przy tegorocznej ilości opadów bliskiej zeru takie sformułowanie odczytać umiem dwojako: albo jako zupełną ignorację i paplanie bez sensu byle paplać, albo jako (niestety muszę to napisać) dość typowo polskie narzekanie zawsze i na wszystko.
Wstęp dotyczy (nie)obecności na czerwonym szlaku pieszym, tuż za szczytem, wielkiej kałuży, która była tam zawsze. To jest pierwszy raz (dla mnie od kilku lat) kiedy to miejsce można było przejechać o suchych kołach. To tak w ramach narzekania na ewentualny deszcz...


Potem trochę trzepanki w drodze na Kozie Siodło. Na końcu zjazdu Kuba łapie flaka i czeka nas dość długa przerwa techniczna. Zmiana dętki idzie sprawnie, ale później następuje walka z ustawieniem hamulca. Dzięki pomocy Toompa udaje się doprowadzić rower do użyteczności i Kubski może kontynuować z nami jazdę :-)




Z Koziego Siodła szybko na Jugowską a z niej na Kalenicę.




Zjazd z powrotem na Jugowską uskuteczniamy przez Rymarz, na którym musimy powalczyć z małymi przeciwnościami losu...


Pominąwszy powalone drzewa i spory syf na szlaku - zjazd godny polecenia. Mam nadzieję, że niebawem zostanie to przez odpowiednie służby uprzątnięte.
Zjazd do Zygmuntówki, jadło, napitek, Słońce i pies... ;-)




Tu żegnamy się z Młodzieniaszkiem. Ahoj! My wracamy na Jugowską, chwilę czerwonym pieszym do góry, potem niebieskim rowerowym na Kozie Siodło. Stąd żółtym pieszym pod Schronisko Sowa i czerwonym pieszym na Przełęcz Sokolą.


Na Przełęczy żagnemy Kubę, który pakuje rower do auta. My we trójkę cieszymy się coraz nowszym asfaltem Przełęcz Sokola - Walim. Ostatecznie ładnym tempem wracamy do Świdnicy.




  • DST 52.60km
  • Teren 3.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 19.97km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 890m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 2 października 2015 | Komentarze 4


Delikatna parafraza Marcela Prousta.
Bo nie czuję bym w wyniku przerwy rowerowej straciła czas, ale czuję całym serce, że straciłam olbrzymią ilość piękna.
Zamierzam zatem nadrabiać zaległości.
Czerpać pełnymi garściami z Jesieni, która jest absolutnie moją najulubieńszą porą roku.

Dziś wyjechałam za późno. Zebrać się nie mogłam z samego rana w wyniku czego nie zdążyłam zrealizować całego założonego planu. Dlatego w trakcie jazdy zmodyfikowałam go i pomknęłam na Michałkową, którą jeździć lubię zawsze, a jesienią szczególnie. Zwłaszcza rano.

To była dobra wycieczka, w której przede wszystkim chodziło o frajdę. Żadnego trenowania, żadnego dociskania, ścigania się ze sobą, wiatrem czy Stravowiczanami. Po prostu podziwianie Piękna...

Po drodze minęłam mnóstwo zwierzaków.
Od początku:
- za Świdnicą widzę na polu przed sobą Korka. Myślę - będzie dla Radzia. Dojeżdżam, coś mi zaczyna nie grać. Patrzę... A to mały lisek, który niestety czmychnął w chaszcze zanim zdążyłam wyjąć aparat;
- w Lubachowie osły i konie..;
- w Michałkowej mijam wygrzewające się na trawie krowy, a zaraz potem uroczą parkę - rudych piesła i korka;
- na niebieskim na Przełęcz Walimską drogę przebiegają mi trzy sarny;
- na koniec w Walimiu koszące trawę kozy.










A po drodze piękne widoki... góry i jeziora :)







  • DST 21.90km
  • Czas 00:58
  • VAVG 22.66km/h
  • VMAX 38.20km/h
  • Podjazdy 90m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 1 października 2015 | Komentarze 1


Miało byc zgoła inaczej, dłużej, przyjemniej, górzyście, sowio...
Bardzo szybko na trasie znów zaczęło mnie boleć kolano.
Kolejna trasa, znów ból, jeszcze szybciej niż wcześniej, jeszcze intensywniej.
Szybko postanawiam zawrócić do domu zamartwiając się już nie na żarty.
Czyżbym przedobrzyła i zepsuła operowanego aceela...?
Kiedy to nagle zapala się nad głową ŻARÓWA!
Siodełko!!!
Obniżyłam trochę w Rudawach i zapomniałam podnieść z powrotem...
Jako, że nie miałam przy sobie imbusów zawróciłam i zmiany wprowadziłam w domu.

Po przejechaniu trasy dnia następnego wiem, że dobrze zlokalizowałam problem.
Ufff... :-D




  • DST 90.90km
  • Czas 04:25
  • VAVG 20.58km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1180m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 29 września 2015 | Komentarze 7


Nie miałam się ocierać o to miasto. Miałam je w każdym momencie trasy mieć obok, ale w bezpiecznej odległości.
Ale remont drogi gdzieś na trasie Nowe Bogaczowice - Jaczków zweryfikował moje plany na dzisiejszy dzień. W Starych Bogacz. obrałam kierunek na Strugę i przez jakiś czas jechałam zupełnie dla mnie nieznanymi drogami, ciut za blisko Wałbrzycha. To miasto (i jego okolice: Szczawno-Zdrój, Boguszów-Gorce) napawają mnie lękiem. Nie wiem dlaczego, ale wystarczy sama świadomość, że dojeżdżam w pobliże Wałbrzycha bym się zaraz zaczęła gubić... Lęk przed zabłądzeniem mnie nie opuszczał przez cały okres Stare Bogacz. - Unisław Śląski :-)

Poza tym pogoda marna. Pierwszy raz dziś wyjazd z kominiarką. Przez długi czas mgły i szarość przygnębiająca. Wiatr niby nieszczególnie mocny, ale jakiś wkurzający. A tak po prawdzie to po prostu ja miałam bardzo słabą dziś formę i usilnie szukam usprawiedliwień :-P

Na WIELKI plus - zaktualizowana playlista w uszach działała cuda. Super-przystojny drwal (z piłą łańcuchową to też drwal?) uciekający mi z wielkim uśmiechem spod kół uprzyjemnił mi ostatnie kilkanaście kilometrów powrotu do domu :-D No i Słońce, które nieśmiało zaczęło wyłazić zza chmur na końcówce trasy...

Na SPORY minus - na trasie przez jakiś czas doskwierało mi operowane kolano. Przesadziłam z podjazdami na stojąco. Później się uspokoiłam, mocno zwolniłam, zmiękczyłam przełożenia i przeszło. Jest nauka.

Dziękuję. Pozdrawiam. Do pracy MARSZ!!


..... Coś BS protestuje i nie chce mi wrzucić zdjęć. Nic tam. Trudno. .....




  • DST 36.70km
  • Czas 01:42
  • VAVG 21.59km/h
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 28 września 2015 | Komentarze 7


Zmęczone nogi po sobocie.
Zmęczone plecy po sobocie.
Myślałam, że pędziłam jak dzika.
Myślałam, że przewyższeń na trasie wyjdzie co najmniej 2000 metrów :P
A wyszło ani szybko ani wysoko.
Taki dzień rowerowo.
Ale dzień szkolnie WSPANIAŁY!
Przepadam za swoimi uczniami, choć dają mi swoją energią popalić na lekcjach.
Ale czy to źle? Niech się uczą pilnie, a energii nie będę się czepiać na pewno.
A wręcz będę ją chłonąć i się w niej pławić!
Chyba... ;-)

Trzeba jutro pojechać gdzieś dalej, gdzieś wyżej, a czasu więcej niż dziś, kiedy to pracę zaczynałam przed 12:00.
Ale czy chęci będą...?



  • DST 46.40km
  • Teren 34.00km
  • Czas 04:23
  • VAVG 10.59km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Podjazdy 1760m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 26 września 2015 | Komentarze 13

Uczestnicy


Ten weekend powinnam była spędzić w całości we Wrocławiu, w szkole.
Toomp jednakże rzucił parę dni wcześniej hasło - Rudawy Janowickie. W 2014 roku nie udało mi się tam zajechać. W tym roku nie chciałam im odpuścić. Rezygnuję zatem z jednego dnia zajęć w zamian stawiając się z Kubskim na miejscu spotkania - w Wieściszowicach - chwilę przed 9:00.
W wycieczce uczestniczą trzy miasta - Świdnica (Kubski i Emi), Kudowa (Ania i Bogu) oraz Wrocław (Tomi w roli przewodnika).

Bawiłam się FANTASTYCZNIE. Na tym wyjeździe po raz pierwszy od operacji czułam się sobą na rowerze. Przede wszystkim na podjazdach. Zjazdy, zwłaszcza te cięższe technicznie, nie wychodziły najlepiej. Było trochę lęku; mam nadzieję, że w przyszym roku ten strach minie. Sztywny rower też nie ułatwiał na zjazdach sprawy.

Dziękuję Wam bardzo za ten wypad! Śmiech, luz, góry, trochę rzezi, wspaniali ludzie - recepta na udany dzień na rowerze :-)

Jeziorka tego dnia nie powalały na kolana. Na ostatnie - Zielone Jeziorko - nawet się nie pchaliśmy skoro już z Żółtego nic nie zostało...


Pierwszy cel szczytowy to Wielka Kopa. Zdobyta. Z tętnem dochodzącym pewnie do 200 ud/min, ale z sukcesem :-)

(fot. Cerber)

Następnie czeka nas zjazd i kierunek Skalnik - najwyższy szczyt Rudaw, ale coś się pierniczy z trasą i zamiast na Skalniku lądujemy pod Centrum Biblioteczno-Kulturalnym w Pisarzowicach, gdzie trwają przygotowania sali do weseliska. Czekamy dzielnie na zaproszenie, ale po jakimś czasie tracimy nadzieję i zbieramy się w drogę.

Czyli na Skalnik JAZDA!
Po drodze małe "ściganko" na podjazdach z Toompem. Sprawia nam to sporą frajdę.
Kolano radośnie nie boli.


Na punkcie widokowym niedaleko szczytu wieje pieruńsko. Widoki ładne, ale również nie powalają - Królowa przesłonięta chmurami.


Wznosząc jakieś okrzyki bojowe mające na celu odpędzenie wiatru...




W końcu docieramy na szczyt, gdzie Kuba pokazuje kto tu rządzi! :-)

(fot. Toomp)

A mnie przypomina się wypad z 8 maja 2013 roku :-D

(fot. Toomp)

Następny w kolejce zjazd niebieskim szlakiem pieszym ze szczytu. Tutaj czeka mnie trochę spotkań z lękiem i problemami technicznymi, ale spełniam założony cel zjazdu - nie wywalam się, nie podpieram niespodzianie. Tam gdzie mam wątpliwości schodzę z roweru zanim dotrę do wątpliwego miejsca.




Po drodze JA LATAM!

(fot. Toomp)

I łapię flaki. Na asfalcie. Pod górkę. Przy prędkości nawet nie 10 km/h. Jak to się stało?!
Podczas odkręcania koła wypada mi w trawę nakrętka od szpilki. No nie! Bez tego dalej nie pojadę :( Dość długie poszukiwania (dzięki wszystkim za zaangażowanie!) przynoszą w końcu oczekiwany skutek - Bogu zadaje piękne pytanie: "Czy to wyglądało jak TO
?" trzymając w ręce zgubę. Genialnie. Kończymy serwis i jedziemy do Schroniska Szwajcarka.

(fot. Cerber)



Ostatni cel - ruiny Zamku Bolczów, przed którym czeka nas wpierw przemiły zjazd a na koniec porządny wpych/wnos.




Zamek Bolczów.




Na koniec długi i monotonny podjazd starym asfaltem czy też szutrówą - nie pamiętam, ostry zjazd asfaltem do Wieściszowic i niedługo przed zmierzchem docieramy do samochodów.