Kategorie bloga
- 1000 - 1500 w pionie
116 - 1500 - 2500 w pionie
42 - 2500 - ... w pionie
6 - Beesową paczką
80 - Beskidy
3 - Bieszczady
2 - Chaszczing
3 - Dolomity 2014
9 - Góry Bardzkie
3 - Góry Bialskie
3 - Góry Bystrzyckie
4 - Góry Kaczawskie
1 - Góry Orlickie
4 - Góry Sowie
115 - Góry Stołowe i Broumovsko
17 - Góry Suche
53 - Góry Złote
4 - Izery
1 - Jesioniki
4 - Karkonosze
15 - Korona Gór Polski
13 - Masyw Ślęży
59 - Masyw Śnieżnika
5 - Rekonstrukcja ACL
11 - Rudawy Janowickie
4 - Single i Ścieżki
6 - Wschody Słońca na szczycie
6 - Zima na całego!
16
Archiwum bloga
- 2016, Luty
16 - 15 - 2016, Styczeń
1 - 4 - 2015, Grudzień
19 - 24 - 2015, Listopad
16 - 49 - 2015, Październik
15 - 39 - 2015, Wrzesień
20 - 144 - 2015, Sierpień
13 - 106 - 2015, Lipiec
2 - 17 - 2015, Czerwiec
2 - 33 - 2015, Maj
12 - 70 - 2015, Kwiecień
16 - 62 - 2015, Marzec
19 - 96 - 2015, Luty
13 - 37 - 2015, Styczeń
10 - 68 - 2014, Grudzień
8 - 65 - 2014, Listopad
15 - 110 - 2014, Październik
18 - 120 - 2014, Wrzesień
13 - 75 - 2014, Sierpień
18 - 42 - 2014, Lipiec
18 - 74 - 2014, Czerwiec
16 - 136 - 2014, Maj
21 - 141 - 2014, Kwiecień
17 - 205 - 2014, Marzec
19 - 175 - 2014, Luty
24 - 135 - 2014, Styczeń
12 - 94 - 2013, Grudzień
16 - 136 - 2013, Listopad
11 - 94 - 2013, Październik
22 - 188 - 2013, Wrzesień
19 - 92 - 2013, Sierpień
18 - 118 - 2013, Lipiec
15 - 66 - 2013, Czerwiec
16 - 43 - 2013, Maj
14 - 118 - 2013, Kwiecień
15 - 100 - 2013, Marzec
18 - 62 - 2013, Luty
11 - 32 - 2013, Styczeń
5 - 8 - 2012, Grudzień
8 - 4 - 2012, Listopad
19 - 43 - 2012, Październik
16 - 62 - 2012, Wrzesień
19 - 100 - 2012, Sierpień
18 - 56 - 2012, Lipiec
14 - 57 - 2012, Czerwiec
14 - 70 - 2012, Maj
20 - 138 - 2012, Kwiecień
19 - 166 - 2012, Marzec
16 - 123 - 2012, Luty
16 - 139 - 2012, Styczeń
20 - 138 - 2011, Grudzień
23 - 47 - 2011, Listopad
1 - 1
Wpisy archiwalne w kategorii
Beesową paczką
Dystans całkowity: | 5877.12 km (w terenie 1985.00 km; 33.78%) |
Czas w ruchu: | 344:08 |
Średnia prędkość: | 16.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.20 km/h |
Suma podjazdów: | 118968 m |
Liczba aktywności: | 80 |
Średnio na aktywność: | 73.46 km i 4h 46m |
Więcej statystyk |
- DST 86.14km
- Teren 26.00km
- Czas 05:08
- VAVG 16.78km/h
- VMAX 72.00km/h
- Podjazdy 1770m
- Sprzęt KROSSowy
Niedziela, 27 kwietnia 2014 | Komentarze 14
Kategoria 1500 - 2500 w pionie, Beesową paczką, Góry Sowie
Uczestnicy
Weekendowo coś ciężko mi szła organizacja czasu. Prognozy, w które od wielu dni nie szło wierzyć sprawdzały się jakoś tak na opak, więc ich pod uwagę brać nie musiałam i deszczu, burz, żab i gradobicia obawiać się nie trza było.
Z Toompem niestety ostatecznie nie udało się zgrać (trzeba będzie to nadrobić!:).
Za to sobotnie długie plotkarskie popołudnie u Mamy wmiotło mi do głowy świetny pomysł - telefon do Bodzia i Ani, namówienie na dołączenie Kuby i za kilkanaście godzin wspólna eksploracja Gór Sowich. Wiem dobrze, że w Ani drzemie zwierzę terenowe i że z dnia na dzień coraz bardziej rozkochuje się w pięknych, ciężkich technicznych trasach. Pomyślałam, że jest to dobry moment, by pokazać Jej za co pokochałam Sowie.
Bodzio te górki niby znał, ale jakoś tak głównie maratonowo więc przelotnie, bez piwka i kiełbach, a przecie tylko tak to się liczy :D
Kubik Sowie już trochę zna i lubi więc wiedziałam, że Jego nie zawiodę.
Ostatnia kwestia to terenowe rodziewiczanie SPDów. I jak się okazało - nie ma to jak uczynić to w doborowym towarzystwie, które każdą moją kolejną glebę kwitowało wybuchem śmiechu, miast głaskaniem po głowie :P
Na Przełęcz Sokolą docieram przed 10:00. Na miejscu już rozpakowany z samochodu czeka Kubik.
Kudowianie docierają ździebko spóźnieni, ale w 100% usprawiedliwieni od razu po wyjęciu z samochodu jakiś 10 opakowań kiełbachy na ognisko ;)
Podział na grupy. Bodzio i ja wybieramy czerwony pieszy, przez Schr. Orzeł, Sowa, prosto na szczyt. Ania z Kubą ciut lżejszą rowerową alternatywę (którą i tak opacznie kończą na czerwonym pieszym:)))
W drugiej, najcięższej, części podjazdu zaliczam "do trzech razy sztuka" i za trzecią próbą podparcia się na podjeździe nie udaje mi się wypiąć. Gleba. Patrzę na Bodzia, temu na twarzy wykwitać zaczyna gigantyczny uśmiech. No niech Cię!!! Ale i mnie do płaczu daleko. Notuję dziurę w kolanie, dziurę w nowej bluzce i wracam na rower. Po dojechaniu na szczyt piwko i woda utleniona poszły w ruch czym prędzej. Zaraz dołącza do nas pozostała dwójka. A i po chwili ukazuje się Merlin, zdobywający tego dnia szczyt już po raz drugi.
Pierwsza tego dnia ranka wojenna.
Podczas gdy ja przeprowadzam pilną piwną rehabilitację, Bodzio testuję wpierw mojego Krossa (dziwiąc się jak ja się mogę nie wypinać z tak luźną sprężyną w pedałach:)), a później Kuby Cube`a.
Dalsza część trasy prowadzi nas na Małą Sowę i pyszny zjazd żółtym pieszym do krzyżówki ze Srebrną Drogą.
W tym miejscu jestem świadkiem gigantycznego skoku adrenaliny u Ani. Po zjeździe na ustach wielki uśmiech, nogi z wrażenia nie mogą przestać się trząść (znam i ja to dobrze:).
Aneczko - wielkie olbrzymi brawa dla Ciebie za wszystkie zjazdy tego dnia; a były one zdecydowanie nietrywialne. Dajesz czadu pierwszorzędnie!
Zjazd czerwonym ze szczytu W. Sowy na Przeł. Jugowską. Kuba pięknie tego dnia cisnął, nie odpuszczając zjazdom ani na chwilę :)
Słowa trzy o spdach. Czuć na podjazdach różnicę wielką. Mimo delikatnego lęku przed kolejnymi wywrotkami podjazdy i tak szły bardzo przyzwoicie. A na zjazdach... och na zjazdach! Cóż to za komfort, gdy noga nie lata na wszystkie strony na każdym większym wyboju.
Z Bodziem postanowiliśmy wbić z Zimnej Polany na Kalenicę, pozostawiając Kucharzy przy ognisku :) Żałowaliśmy jedynie, że aparaty zostały przy naszych małżonkach, bo rzepakowe widoczki z wieży były zupełnie wyjątkowe. Zorientowałam się wtedy, że to chyba mój pierwszy raz na Kalenicy wiosenną porą. Nigdy podjazd z Zimnej Polany na szczyt nie poszedł mi z takim luzem. Wymiękła moja głowa, nie mięśnie czy technika, przed trudnym kawałkiem. Brak dostatecznej wiary w siebie kazał mi wypiąć się zawczasu, zamiast podjąć próbę. Głupia!
Po napełnieniu brzuchów na Zimnej, po zjeździe na Jugowską, kolejny cel to znów wdrapać się na Kozie Siodło. Z niego żółtym dojazd do Schroniska Sowa. Tam czas na zimnego, wybornego Kvasnicaka oraz pyszną kawę i herbatę ;p
Ostatni z kolej hit tego dnia to pokazanie moim towarzyszom zielonego pieszego spod Schroniska Sowa do szosy przed Sokolcem. Krótki, ale jakże treściwy to kawałek porządnego zjazdu :)
Na Przeł. Sokolej trójka pakuje się do samochodów, ja postanawiam wrócić do domu tak jak dotarłam na miejsce spotkania, czyli rowerem.
W tym miejscu pragnę również poinformować, że ostatni to raz katuję Wasze oczy tymi zaplamionymi fotkami (dzięki aparatowi Ani i Cyborga na niektóre z dodanych do wpisu zdjęć idzie patrzeć z przyjemnością). Ostatecznie mój Lumix dokonał żywota.
Pełen luz, ciężka trasa, kupa śmiechu, pyszne jadło i wspaniałe towarzystwo - i o to właśnie w tym chodzi! :D
- DST 146.70km
- Teren 25.00km
- Czas 07:10
- VAVG 20.47km/h
- VMAX 57.90km/h
- Podjazdy 2000m
- Sprzęt KROSSowy
Sobota, 5 kwietnia 2014 | Komentarze 17
Kategoria 1500 - 2500 w pionie, Beesową paczką, Góry Złote
Uczestnicy
Dziś przewodnicze honory czynił Zibi. Oprowadzał nas po Górach Złotych, których ja osobiście nie znałam ni w ząb.
Na miejsce zbiórki, do Lądka, docieram na rowerze. Dobrze, że z domu wyjechałam przed brzaskiem, bo w przeciwnym razie, po spojrzeniu przez okno, nie wiem czy dałabym radę zebrać się w sobie i usadzić dupsko na siodle.
Prawie od samego początku trasy delikatnie kropi. Za Przełęczą Jaworową, czyli po 70tym kilometrze mżawka zamienia się w już bardziej upierdliwy opad. U celu jestem pół godziny przed czasem. Zastanawiam się czy ktoś w ogóle się jeszcze zjawi (prócz oczywiście Toompa, którego byłam pewna, gdyż spotkałam go na trasie i zrealizowałam podjazd na Przeł. Jaworową). Jakież było moje zaskoczenie kiedy pojawili się wszyscy. Całe radosne 11 osób, wśród których nowy ekipowy narybek - Arek i Greger :)
Nawet nie podejmę się opisywania trasy, bo zupełnie nie wiem co się po drodze działo. Wiem na pewno, że Przewodnik uparcie starał się doprowadzić nas do wyzionięcia ducha. Były ostre terenowe podjazdy, podejścia, przeprawy przez chaszcze, ostre zjazdy po mokrych kamieniach i korzeniach. Cudowne to wszystko! Było też jadło i napitek więc już w ogóle czego jeszcze pragnąć?!
Pogoda? No do dupy, ale jak widać żaden deszcz nam niestraszny :)
Dziękuję Wam za ten wspaniały dzień!
Opactwo Cystersów w Kamieńcu Ząbkowickim
Dywagowanie nad dalszym planem dnia, jeszcze w Lądku, w oczekiwaniu na koniec deszczu.
Czas naglił więc deszcz/nie deszcz - postanowiliśmy dłużej nie czekać i gęsiego powędrowaliśmy za naszym dzisiejszym Wodzem.
W pewnym momencie rozdzielamy się na dwie grupy. Ta mniej rozsądna postanawia pochodzić trochę między powalonymi drzewami :)
Zibi tylko cieszy się radośnie, że udało mu się wpuścić nas w maliny :P
Po chwilach kilku docieramy do drugiej połówki na ruinach zamku (jakiego zamku?)
Tomek postanawia w dość niekonwencjonalny sposób dotrzeć do reszty biesiadników.
A później czeka nas bardzo smakowity kąsek w postaci czadowego technicznego zjazdu.
Następny cel: kamienne damy.
I po wielu dniach włóczęgi w końcu docieramy do Travnej, obiadu i Koziołków:) Ania próbuje ogarnąć ferajnę.
Po obiedzie na dobre trawienie z Bodziem urządzamy sobie małe wypluwanie płuc na dojeździe na Przełęcz Lądecką. Prawie umarłam!
I piękne widoczki z Przełęczy.
Na Przełęczy żegnamy Toompa i Gregera. W Lądku rozdzielamy się z ekipą Lądkową i Kudowianą. Razem z Kłodzczanami pociskamy do Kłodzka by zdążyć na mój szynobus do Świdnicy.
:)
- DST 141.88km
- Teren 30.00km
- Czas 07:45
- VAVG 18.31km/h
- VMAX 58.60km/h
- Podjazdy 2600m
- Sprzęt KROSSowy
Sobota, 29 marca 2014 | Komentarze 10
Kategoria 2500 - ... w pionie, Beesową paczką, Góry Orlickie
Uczestnicy
Kolejny wypad z ekipą.
Co jest cudownego w tych spotkaniach - zawsze znajdzie się ktoś kto rzuci hasło wypadu, zaraz znajduje się osoba chętna by oprowadzać resztę, większość z uśmiechami na ustach dołącza i podąża - czasem w ciemno - za przewodnikiem "stada". Tym razem wodzem był Bogdan. Postanowił sprezentować nam wycieczkę po Pogórzu Orlickim.
Na miejsce spotkania, czyli do Kudowy, docieram na rowerze. Wybieram przejazd przez przejście graniczne na Przełęczy pod Czarnochem, Broumov, Police n. Metuji i Hronov. Na samej końcówce się trochę gubię i przypadkiem zjeżdżam aż do Nachodu.
Klasztor Benedyktynów w Broumovie:
U Cerbera i Ani czeka już na mnie pyszna kawa oraz Toomp z Arturem :) Chwila na wytchnienie i przegryzkę i zaraz docierają do nas z Kłodzka: Ania, Ryjek i Bogdano. Przed ustalonym czasem ruszamy w tany!
W drodze do Jiraskovej Chaty:
W Jiraskovej czas na zasłużony wypoczynek w dymie przy pysznym Primatorze.
Kolejny punkt wycieczki to Peklo, do którego podążamy fantastycznym czerwonym szlakiem pieszym.
(podwędzone Ryjkowi:)

Z Pekla cisnęliśmy do Novego Hradka. Nie obyło się bez ostrych podjazdów. Przewodnik postarał się byśmy wrócili do domów mocno zmęczeni :)
Niedaleko Olesnicy rozłączamy się na chwilę z trójką współtowarzyszy, którzy krótszą drogą pomykają schłodzić nam piwka. Piątka ślepo podąża za Przewodnikiem, który ma dla nas przed obiadem kilka niespodzianek podjazdowych, a na końcu cudowny łąkowy zjazd.
Po obiedzie czeka nas kolejna górka, która kończy się w Borovej gdzie niestety musimy pożegnać się z Kłodzką częścią ekipy, pędzącą do Kudowy na pociąg. W piątkę kontynuujemy zabawę z rowerami i kosztujemy czadowy przejazd nad piekielnym urwiskiem:)
Od wspaniałych Kudowian dostaję propozycję noclegu. Nie mam innej opcji - muszę (i chcę) przyjąć zaproszenie :D
Dzień kończy się pogaduchami i piwnym wypoczynkiem w sielankowej atmosferze.
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za wspaniałą gościnę!!
Całej ekipie wielkie dzięki za genialną atmosferę, śmiechy i snute plany na najbliższą rowerową przyszłość!
Druga część mapki będzie kiedy podwędzę orlicką cześć Bogdanowi. Na razie tylko dojazd.
- DST 49.02km
- Teren 20.00km
- Czas 04:18
- VAVG 11.40km/h
- VMAX 60.90km/h
- Podjazdy 1650m
- Sprzęt KROSSowy
Sobota, 22 marca 2014 | Komentarze 23
Kategoria 1500 - 2500 w pionie, Karkonosze, Beesową paczką
Uczestnicy
Panie i Panowie. Dzień nr 2 rozpoczęty.
Pobudka o 6:00. Wstaję. Nieszczególnie pamiętam jak się nazywam. O-o...
Za krótki sen, ciut zbyt intensywne wieczorne uzupełnianie minerałów.
Ciągłe łypanie oczyma za okno nie powoduje wcale, że mżawka się ulatnia. Trochę jakoś tak pochmurno. Czyżby deszcz? Ryjek i Jego niezawodne prognozy mówią, że absolutnie nie ma się czym przejmować. Będzie pięknie, będzie zabawa! :) I tak oto Ryjek został naszym nadwornym Wróżbitą-Synoptykiem, bo pogoda tego dnia była chyba jeszcze lepsza niż piątkowa. Równie ciepło, ale znacznie spokojniej ze strony wiatru.
Z Okraju jakoś naokoło, bocznymi drogami kierujemy się w stronę Peca. Po drodze Artur o mało co nie taranuje na zjeździe dzieciaka, który niepostrzeżenie, puszczony samopas przez rodziców, pakuje mu się pod koła. Rodzicielska wyobraźnie potrafi czasem mocno szwankować. Dobrze, że skończyło się ino na wielkim strachu w oczach (i w przypadku dzieciaka pewnie jakiejś niespodziance w gatkach).
Ania wspomina znak, który utkwił Jej z wcześniejszego wypadu w pamięci. Po dojechaniu do niego Feniks-Poratowany-O-Poranku-Przez-Ryjka-Reanimacją-Tylnego-Hamulca postanawia świętować pod znakiem odzyskaną umiejętność zatrzymywania się :)
"Takie-tycie" hopki po drodze powoli rozbijają nasze ciężkie głowy. Lekko nie jest, ale powoli wracamy do życia. Niedaleko Peca postanawiamy z Bogdanem i Zbychem obczaić fajnie się prezentujący zjazd terenowy. Byłoby zupełnie kapitalnie gdyby nie paskudne kamienne rynny w poprzek dróżki. Na jednej z nich Zbychu łapie snejka. W pięknych okolicznościach przyrody czeka nas krótka leśna sielanka.
Ciut spóźnieni dołączamy czym prędzej do reszty grupy czekającej na nas niecierpliwie w Pecu. Chwila na walkę z (tym razem) Arturowym hamulcem i jesteśmy gotowi rozpocząć napór na Rychtrovą Boude, Vyrovkę i Modre Sedlo. To są trzy punkty postojowe, w których prowadzący peleton zobowiązani są nakazem Ryjkowym czekać na dojazd reszty grupy. Tak też się dzieje. Podjazd pyszny. Na pewno w tym roku jeszcze tam wrócę by, tym razem już bez postojów, spróbować zrealizować całość z Peca na Modre Sedlo. A może od razu na samą Śnieżkę??? Się zobaczy :)
1. Rychtrova Bouda:
2. Vyrovka:
3. Modre Sedlo. Przez jakiś jeszcze czas asfalt jest czyściutki, wszystko przejezdne bez większych problemów. Po drodze punkt widokowy. Wszystko pięknie, aż do...
...aż dotąd. Od tej chwili czeka nas spory kawałek pchania rowerów. Pod samą kapliczkę. W dół, w stronę Lucni Boudy podejmujemy heroiczne próby zjazdu. Radochy podczas tego jest nieprawdopodobna ilość. Ręce bolą, równowaga gubi się co kilka sekund gdzieś pod śniegiem. Gleby, poślizgi, loty nad kierą :) Wszystko pięknie amortyzowane śniegiem/breją. Buty z minuty na minutę coraz cięższe od gromadzonej w nich wody, a im tej wody więcej tym jakoś tak weselej się robi - dziwna prawidłowość :D
TAK się to robi :))
Przed nami Lucni Bouda, w której tyłki grzeje piesza część ekipy - Ania, Beatka, Kubuś, Mariusz oraz Alinka z Adamem. Nie decydujemy się niestety na to by do nich dołączyć i postanawiamy zaparkować dopiero w Strzesze Akademickiej. Tam nabawiamy się jakiś zatruć pokarmowych, płacąc za to przy okazji całkiem grubą kasę (pozdrowienia dla kucharza!), udajemy, że udało nam się przesuszyć skarpetki i buty (szeroki uśmiech dla Dwójki, która przezornie zaopatrzyła się w zapasowe pary skarpet i ukłony dla Żony Ani za podsunięcie im tego genialnego pomysłu) i zaczynamy zjazd w stronę Karpacza.
Po drodze nie stać nas na to by odpuścić sobie podjazd pod Samotnię (pierwsze moje odwiedziny w tym przepięknym miejscu).
Całe szczęście tego dnia na szlaku bardzo niewielu turystów pieszych mijamy. Pod Świątynię Wang docieramy w kilkanaście sekund :D
Zbychu znów w Akcji:
Z Karpacza szybko asfaltem na początek Kowar a stąd już terenem, moim zdaniem bardzo urokliwym i przyjemnym szlakiem, docieramy po niekrótkim podjeździe na Okraj.
Ten dzień to było istne szaleństwo! Nie mogło być lepiej. Po powrocie do chatki, myjąc twarz, zorientowałam się, że od śmiania się mam na policzkach zakwasy (możliwe to w ogóle?!...)
Oczywiście i tym razem nie podejmę się opisywania tego jak rozwiną się ten dzień/wieczór/noc :)).
Napiszę jedynie, że obraliśmy BARDZO dobry kierunek rozwoju :P
- DST 101.34km
- Teren 10.00km
- Czas 06:02
- VAVG 16.80km/h
- VMAX 54.60km/h
- Podjazdy 1995m
- Sprzęt KROSSowy
Piątek, 21 marca 2014 | Komentarze 13
Kategoria 1500 - 2500 w pionie, Karkonosze, Beesową paczką
Uczestnicy
Czwartkowa poranna krótka przejażdżka bardzo dobitnie pokazała mi co mnie czeka w dniu następnym na dojeździe na Przełęcz Okraj i dalej do Velkiej Upy na spotkanie z ekipą.
Piątek. Pobudka przed 4 rano. Oczywiście jak to ja - pakowanie zostawione na ostatnią chwilę, a jakże?! :) Najpotrzebniejsze rzeczy zabieram ze sobą, resztę zostawiam Kubie do przewiezienia wieczorem samochodem.
Było tak jak się spodziewałam - prawie całą drogę paszczowiatr. Mimo wszystko jechało mi się wyśmienicie. Na Okraju zameldowałam się ok. 9:30. Piękny czas, piękna pogoda, jeszcze piękniejsze oczekiwanie na powitanie bandy.
Z Okraju szyyyyybki zjazd. Na miejsce spotkania docieram 15 minut przed czasem. Grzeję się w Słońcu, jem kanapkę jedną, potem drugą, czytam książkę, doprowadzam do wyczerpania baterii w mp3 plejerze. A Ich jak nie było tak nie ma. Zaczynam się niepokoić. Ale zanim na dobre wykwitnie we mnie obawa - docierają w składzie: Ania, Ryjek, Feniks, Cyborg, Zbychu, Bogdan i Artur . Radość ze spotkania olbrzymia! Okazuje się, że spowolniła ich wielka kupa śniegu napotkana w terenie po drodze z Janskich Lazni do Velkiej Upy. U-la-la, zapowiada się, że będzie się dziać na górze! I co?! I działo się. Działo się na całego :)
Na dzień dobry podziwiam z oddali płonący Masyw Ślęży, zmierzając w stronę Kamiennej Góry.
Nieprawdopodobnie małe ilości śniegu na szczytach Karkonoszy, zważywszy, że to dopiero końcówka marca.
Za Kamienną Górą nadrzewne nawoływania godowe:)
Po drodze na Okraj postanawiam się zatrzymać na serpentynach, bo nie wiem czy w ogóle będę tędy zjeżdżać w niedzielę (no i okazało się, że nieszczególnie się to udało) i pocieszyć oczy widokami.
Na Okraju śniegu zero, ciepełko zakłócane dość silnym wiatrem.
Po spotkaniu z ekipą ruszamy do Peca pod Śnieżką. Tu chwila na wytchnienie, pogaduchy i naładowanie się minerałami przed podjazdem na karkonoską Czarną Górę. Słońce przyświeca tak obłędnie, że nie pozostawia mi wyboru - rozodziewam się i w ten sposób robię ostateczne pożegnanie zimy i przywitanie wiosny. Nie ja jedna na letniaka postanawiam walczyć z resztkami śniegu :) Ryjówka od dłuższego już czasu bombardowany był sennymi rojeniami na temat pewnego podjazdu. Kiedy już się okazało, że nasze spotkanie wypadnie pod Pecem, trasa musiała koniecznie zawierać tenże podjazd. Było stromo, było ostro, ale widoki!!! Dla nich to i 3 razy tyle można kręcić pod górę.
Chwila dla fotografów i na radowanie oczu okolicą i jazda dalej pod górę. Gdzieś po drodze na chwilę zagalopowujemy się z Bogdanami i mylimy szlak. Szybko naprawiamy swój błąd, wracamy do pozostałych, wysłuchujemy Ryjkowych pochwalnych peanów nad schroniskiem, które pęka w szwach od genialnego jadła i napitku, które mamy pod ręką, ale do którego nie zajrzymy. Do diaska!! Przewodnik nie ma dla nas litości - na siodła siad i kręcić bez wytchnienia przed siebie. Jak Szef mówi tak robimy. Na piwo przyjdzie jeszcze czas ;)
Po chwili docieramy do końca Wiosny i wjeżdżamy/wchodzimy w zimę. Mijający nas ludzie patrzą na nas jak co najmniej na szaleńców - my na krótko, oni w puchowych kurtkach, czapkach i z nartami pod pachą. Każdy robi to co lubi :)
Kawałkami trzeba iść, ale okazuje się, że spora część z tej zimy jednak jest przejezdna. Wiosna - 1, zima - 0! Radość na twarzach moich współtowarzyszy doli Wiosennej i niedoli zimowej nie pozostawia złudzeń co do tego jak bardzo nam obecność tego śniegu ciążyła;)
Docieramy do małej ścianki, zaśnieżonej, zalodzonej. Ups! W warunkach sprzyjających wygląda na ciężką do zrealizowania, a co to będzie teraz??!! Chwila kontemplacji górki i próba walki o kolejną wygraną nad zimą, mrozem i lodem. Próba dla niektórych zakończona sukcesem! Brawo chłopaki!! Do dziś czuję zapaszek palonych na podjeździe udek Zbychowych :D
Jeszcze chwila moment i uradowani, już trochę przemarznięci docieramy na szczyt. Przyodziewanie się, sesja z Najbardziej Poświęcającym Się Dla Dobra Sprawy Fotografem Zbychem :) i zjazd w stronę Janskich.
Na zjeździe mijamy stare, zrujnowane schronisko. I już planujemy kiedy zorganizujemy tam jakąś weekendową kwaterę.
Podczas zjazdu kilkukrotnie przecinamy stok narciarki. Już mi nawet głupio nazywać tę breję śniegiem, a jednak gondola nadal kursuje a na zjazdach wciąż sporo narciarzy. Szał!
Po zjechaniu do aut chwila na kombinacje - co począć z Leą? Upychać ją gdzieś po bagażnikach? Zostawić w lesie na pożarcie wilkom? Czy pogonić na Okraj rowerem, co by zbyt rześka nie kładła się spać? Okazuje się, że serca moich kompanów są większe od Śnieżki - Bogdano zabiera ze sobą Krossa (pokłony!), Feniks wrzucę na tyły samą zainteresowaną (Kvasnice :P ze trzy się za to należą), a Artur bardzo umiejętnie zajmuje się zabawianiem "damy".
Ekipa na medal!!!
Opisywania tego co się działo z dalszą częścią dnia i nocy nawet się nie podejmuję ;)
Rowerowa część Dnia nr 1 zakończona z olbrzymimi uśmiechami na paszczach.
Mapki komuś zakoszę jak już pojawią się we wpisach.
- DST 167.67km
- Teren 20.00km
- Czas 09:03
- VAVG 18.53km/h
- VMAX 50.10km/h
- Podjazdy 2717m
- Sprzęt KROSSowy
Sobota, 8 marca 2014 | Komentarze 16
Kategoria 2500 - ... w pionie, Beesową paczką, Karkonosze
Uczestnicy
Piwo otwarte, zatem mogę coś napisać.
Pisaniny jednak będzie mało, bo powoli acz skutecznie zaczyna się do mnie dobierać Morfeusz a ja chyba nie będę mu się za długo opierać.
Cóż ja mogę prócz zdjęć i mapki?!
Mogę napisać, że - jak to zawsze z Wami bywa - było cudownie. Zakwasy na policzkach powstałe na skutek szalonej ilości śmiechu (pytanie Anki zadane Zbychowi i Bogdanowi (oraz wyobrażenie odpowiedzi na nie) będzie mi się śnić po nocach:))).
Trasa, choć krótka, to fantastyczna.
Zdecydowanie warto było pyknąć te 130 km dojazdów by spędzić z Wami ten dzień!!
Z domu wyruszam ok. 6 rano. Po kilku kilometrach zaczyna świtać, wschód Słońca tego dnia nie powalił na kolana, jednak był niezwykle uroczy:
Mróz puszcza chyba gdzieś po 50 km. Po takim czasie jestem bliska hibernacji.
Granicę przekraczam za Mieroszowem, kierując się w stronę Adrspach, podziwiając północną granicę Adrspassko-Teplickich Skał.
Z ekipą spotykam się w Trutnovie. Chwilę oczekiwania wykorzystuję na wygrzewanie się jak żmijka w promieniach Słońca. Wpierw dociera rowerem Bogu, niedługo po nim samochodami dojeżdża pozostała ósemka. Po chwili zaczynamy się kierować w stronę podjazdu do Rychorskiej Boudy - naszego pierwszego (i właściwie jedynego konkretnego:) celu tego dnia.
Na ostatnich kilkuset metrach przed szczytem (1001 mnpm) na szlaku zratrakowane resztki śniegu, który teraz jest już ino lodem. Lekko nie jest, ale udaje się przejechać i radośnie dotrzeć do Boudy i Karkonosza :)
W przerwie kupa śmiechu i walki z chłodem. Po posiadówce jazda w śnieg!
Świetna panoramka Karkonoszy:
Później... później? Nie wiem. Bunkry później.
Przed Trutnovem odłączamy z Cyborgiem od reszty. Kilka kilometrów jedziemy razem, ale szybko i my musimy się pożegnać, każde zmierzając w kierunku swojego domu.
Ja pokonuję granicę przejściem pieszym Petrikovice-Okrzeszyn. W Uniemyślu nieszczególnie inteligentnie pakuję się w teren (dość szybko kojarzę go z zeszłorocznego naszego wypadu trutnovskiego). W końcu docieram nim do asfaltu za Chełmskiem i już szosą realizuję podjazd na Przełęcz Chełmską. W tym momencie dopada mnie kryzys, który trzyma do Unisławia Śl. Potem już jedzie mi się b. dobrze (czyżby efekt zjazdu?:)
Koniec opowieści.
Jeszcze raz dzięki za ten dzień. Będzie co wspominać:)
- DST 111.13km
- Teren 21.00km
- Czas 05:30
- VAVG 20.21km/h
- VMAX 57.00km/h
- Podjazdy 1447m
- Sprzęt KROSSowy
Niedziela, 2 marca 2014 | Komentarze 13
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Beesową paczką, Góry Bialskie
Uczestnicy
Większo-ekipowy sezon rowerowy rozpoczęty :P I to z przytupem. Bo to niby jeszcze się zima nie skończyła a Ryjówka zasypuje nas z uśmiechem setkami po górach. No Panie Ryjku - któż to widział?! Nie nie nie, nie marudzę, raduję się i cieszę po dziecięcemu, że nadszedł czas naszych rowerowych spotkań,
To był świetny wypad w doborowym towarzystwie.
Humory dopisywały, kondycja u wszystkich piękna (to na pewno koniec zimy?!!!), trasa Ryjkowa bajeczna. I nawet na trochę zimy nam się udało załapać. I nawet na spotkanie z Januszem zdążyliśmy. I na pociąg udało się dotrzeć na czas (ukłony do samej ziemi dla Ani!!!).
Teraz czas na spanie. Nie, najpierw na kąpiel. Dla dobra mojego małżeństwa :)
Więc szybkie zdjęcia i wypad z kompa.
Do Kłodzka docieram szynobusem o godz. 9. Na dworcu poznaję nową rowerową duszę - Tomka.
Ruszamy w drogę. Od początku mocne tempo, ale inaczej być nie może, bo w Lądku niecierpliwie przebiera nogami w oczekiwaniu na nas Zbychu :)
Docieramy na miejsce i już w pełnym, sześcioosobowym składzie ruszamy w świat:
Prawie na Przełęczy Dział (czy na Suchej??:) gdzie niestety musi nas opuścić Tomek.
Widoczek na Masyw Śnieżnika:
Feniks chyba usłyszał, że gdzieś leją piwo, bo pędził na złamanie karku... sorki - barku :P
No i dojeżdżamy do jakiejś nowej drogi leśnej o zacnym nachyleniu. Ryjek zaczyna się ślinić na sam jej widok. Wiele czasu nie potrzeba a już chłopaki mkną pod górkę :)
Trochę im pozazdrościliśmy tych kilku spalonych kalorii więc czym prędzej pomknęliśmy za nimi.
Dalej już przestaję myśleć o czymkolwiek innym jak obiad...
Mój ulubiony Aniny uśmiech!
W następnej kolejności po którymś tak podjeździe docieramy do Kopalin (poradziecka kopalnia uranu w pobliżu Kletna, działająca w latach 50tych XX wieku; penetracja tych okolic miała jednak miejsce już w średniowieczu), gdzie spotykamy Januszka i z największą przyjemnością zostajemy przez Niego oprowadzeni po kopalni chłonąć wiedzę co najmniej tak szybko jak podjazdy:)
Jak Janusz stwierdza - w dawnych czasach (co ma miejsce do dnia dzisiejszego) piwo było pite w celach zdrowotnych; no bo po cóż by innego?! :D
Grrrrr.....
Po odwiedzinach w kopalni nadszedł czas na oczekiwany popas. Szybki szybciutki, bo muszę zdążyć wrócić do Kłodzka na szynobus. Okazuje się, że trochę przegięliśmy z szacowaniem czasu więc ostatnie 30 km z haczykiem to istna walka z czasem. Aniu - pokłony do ziemi i podziękowania dla Ciebie za ten sprint w drodze powrotnej. Bez tych zmian pewnie bym się nie wyrobiła. Piękną masz kondychę!!!
Dziękuję wszystkim za ten wspaniały dzień.
Oby następny nastąpił jak najszybciej!
Mapkę pozwolę sobie niebawem komuś zakosić.
- DST 91.93km
- Teren 36.00km
- Czas 05:58
- VAVG 15.41km/h
- VMAX 66.90km/h
- Podjazdy 2024m
- Sprzęt ZaSkarb
Niedziela, 15 września 2013 | Komentarze 10
Kategoria Góry Sowie, Beesową paczką
Uczestnicy
Po raz kolejny udało nam się w Sowich trafić na tę mistyczną, mglistą pogodę, która odsłoniła przed nami inne, równie piękne oblicze tych fantastycznych gór.
Po dzisiejszym wypadzie widać jak nie należy się przejmować nieprzychylnymi prognozami pogody. Nawet w teoretycznie niesprzyjających warunkach da się zrobić wypad, który zapadnie w pamięć na długo, przy okazji pokazując nam, że mimo zbliżającego się powolutku końca sezonu jesteśmy w fantastycznej formie :D
Poranek zapowiadał piękną pogodę; ta letnia aura skończyła się praktycznie od razu po opuszczeniu domu:
Na Przełęcz Sokolą dojeżdżam prawie na czas. Stąd zabieram Mariuszka i Ra i jedziemy do Schroniska Sowa, gdzie czeka na nas Toomp. Chwilę rozpaczamy nad brakiem Kwasniczaka, zbieramy się w sobie i lecimy dalej do góry. Lekko nie jest. Mokro, ślisko, bardzo mgliście.
edit: musiałam Mariuszowi zakosić tę fotkę, bo mnie ujęła za serce :)))

Na szczycie podczas uzupełniania płynów dołącza do nas Kuba. Dość szybko zaczynamy marznąć więc zbieramy dupska i pakujemy się na zjazd niebieskim pieszym na Przełęcz Walimską. Stąd znów kierujemy się w stronę szczytu fioletowym pieszym, a potem urokliwą Toompową drogą.
Chwila moment i znów jesteśmy na szczycie:)
Kolejne przebieranki i szybki zjazd w stronę Przełęczy Jugowskiej. Wpierw czerwony pieszy, później żółty pieszy, tu rozstajemy się z Kubą i Ra, którzy jadą do domów. A my we trójkę lecimy dalej czerwonym rowerowym na Jugowską.
Z Przełęczy niebieskim szlakiem rowerowym docieramy do Bielawskiej Polany, z której wbijamy w czerwony pieszy na szczyt Kalenicy. Podjazd-morderca. Wypruł mi żyły i wymordował okrutnie. Fajny był:)
Na Kalenicy czas na podziwianie widoków z wieży...
Zjazd z Kalenicy bombowy. Później Zygmuntówka, pierogi, piwko, kotek, pogaduchy i ciepełko. No czegóż chcieć więcej? :) Ale czas goni. Wracamy na Jugowską, z której niebieskim rowerowym docieramy na Kozie Siodło. Stąd żółtym do Schroniska Sowa (tu niemiła niespodzianka w postaci wielkiego rowu blokującego przejazd), gdzie następuje rozstanie z Toompem.
Z Mariuszem rozstajemy się chwilę później w Rzeczce.
Cudownie było! Dziękuję Wam bardzo BARDZO!!!
- DST 123.27km
- Teren 50.00km
- Czas 07:47
- VAVG 15.84km/h
- VMAX 53.80km/h
- Podjazdy 2609m
- Sprzęt ZaSkarb
Sobota, 24 sierpnia 2013 | Komentarze 8
Kategoria Góry Suche, Góry Sowie, Beesową paczką
Uczestnicy
Ostatnimi czasy to już standard weekendowy - ktoś proponuje trasę, reszta ekipy przystaje na to lub nie. Tym razem z kilku powodów, mniej lub bardziej zależnych od pozostałych, zebrała nas się "tylko" czwórka. Jak pokazał dzień - niekoniecznie liczy się ilość a jakość :P
Wypad ląduje w moim "TOP 3" ;)
Proponuję Ra spotkanie w Świdnicy o 5:45. Wcześniej niż zakłada sam czas jazdy do punktu zbiorczego, ale wiem doskonale czego możemy się spodziewać o poranku nad Jeziorem Bystrzyckim. Natura mnie nie zawodzi:
Nigdy mi się nie znudzą poranki nad Jeziorem. Każdy kto ma możliwość a nie był MUSI to zobaczyć na własne oczy!
Do Głuszycy Górnej dojeżdżamy na czas i po chwili witamy chłopaków wyskakujących z szynobusu:
Kierunek - Przełęcz pod Czarnochem, gdzie rozpoczynamy pętlę zielonego szlaku Tour de Głuszyca. Pogoda przepiękna, temperatura idealna, Słońce świeci prawie bez ustanku. Z początku wszyscy są jeszcze ciut zaspani, Ra próbuje wyłudzić od nas jakieś pieśni, na co nikt nie przystaje, dysząc ciężko na pierwszych podjazdach.
Koniec asfaltowej części podjazdu w Sierpnicy:
Następna, bardzo przyjemna, część trasy to kierunek na Przełęcz Marcową. To gdzieś tu Ra z Merlinem jednocześnie łapią flaka. Plus całej sytuacja - upieczone dwie pieczenie na jednym ogniu. Na tym kawałku również Młodzieniaszek i Ryjek wykładają się w tym samym miejscu. Ryjek wychodzi z tego bez szwanku; Merlin natomiast, mimo obrażeń, dzielnie kontynuuje trasę, za co chwała mu się należy :)
Po drodze kupa śmiechu, zabaw na sianie i oczywiście gubienia drogi.
Na Cesarskich Skałach:
Kolejny fragment trasy - cudny singiel Rybnickiego Grzbietu. Później już powoli zaczynamy wyczekiwać Andrzejówki z obiadem. Po drodze mamy jeszcze podjazd na Skalne Bramy i Turzynę.
I wyczekiwana Andrzejówka, w której zaznajemy sielanki powstrzymującej nas przez długi czas od zebrania się do dalszej drogi. Odpoczynek, pogaduchy na tematy ważniejsze i mniej ważne, wylegiwanie się na Słońcu, rozważanie pomysłu noclegu :D
Ale i dalsza część trasy z Waligórą i niedługim singlem niebieskiego szlaku rowerowego kusi okrutnie. Zbieramy więc ociężałe dupska, pakujemy na siodła i ruszamy w drogę!!
Po dojechaniu do końca pętli szybka decyzja - 1 km zjazdu do Janovicek i posiedzenie w ostatnich promieniach Słońca na tarasie uroczej knajpki. Nikt nie oponuje, wręcz przeciwnie. Kolejny sielankowy czas mija niepostrzeżenie. Żadnemu z nas jednak nie chce się popylać do domu w ciemności. W związku z tym z wybiciem godz. 19:00 rozstajemy się z Ryjkiem i Młodym i z Ra pędzimy w zawrotnym tempem, zjazdem do domu.
Co tu dużo gadać - dziękuję Wam bardzo za ten fantastyczny dzień. Ryjkowi należą się szczególne podziękowania za pomoc farmakologiczną ;) Oby długo nie trzeba było czekać na następny taki dzień.
Mapka bez dojazdu ze Świdnicy:
- DST 70.00km
- Teren 50.00km
- Czas 05:10
- VAVG 13.55km/h
- Podjazdy 1800m
- Sprzęt ZaSkarb
Czwartek, 15 sierpnia 2013 | Komentarze 7
Kategoria Góry Stołowe i Broumovsko, Beesową paczką
Uczestnicy
Zbyszek tak pięknie opisał tę wycieczkę, że wszystko co bym próbowała teraz z siebie wykrzesać przyniosłoby co najmniej fatalny skutek :)
Dlatego będą fotki i ogrom podziękowań dla całej siódemki krasnoludków, którzy towarzyszyli mi na tej wycieczce. Było ciężko, było krwiście, było śmiesznie i, jak zawsze, na pełnym luzie.
Mam nadzieję, że wszyscy kontuzjowani dojdą jak najszybciej do siebie.
Do następnego!!
Z Toompem rano dojeżdżamy do Cerbera i wspólnie wyruszamy z Kudowy cudnym terenem do Karłowa:
Rzut oka z trasy na Szczeliniec Wielki i Mały:
W Karłowie do naszej trójki dołącza wpierw Młody, zaraz później Ryjek, Feniks, Zibi i Tomek i bardzo fajną trasą zmierzamy do Pasterki:
Podziwianie widoków nie trwa długo, gdyż okazuje się, że po tak krótkim czasie brakuje nam już 25% ekipy :O Wszczęte poszukiwania przyniosły dość marny efekt więc dumałam jak można odzyskać zagubioną dwójkę:
Ryjek odnalazł się na łące, Feniksa przywołał dopiero pasterkowy Kvasnicak (nie mylić absolutnie z KWAŚNICĄ!!):
Po krótkiej integracji z pieszą ekipą (pozdrowienia dla całej trójki!) ruszamy w tany. Tu już powoli się gubię. Był jakiś Krzyż, Bozanovski Spicak, Ameryki i inne cuda. Może po 30tej wizycie w tamtych terenach będę lepiej ogarniać :)
Zjazd po glebie:


Szlak w lesie, który ujął mnie za serce:

I Malutki:
Gdzieś w środku trasy opona przetarła mi kabelek od licznika więc dane z wycieczki podane baaardzo mniej-więcej.