avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Sowie

Dystans całkowity:8228.49 km (w terenie 1844.50 km; 22.42%)
Czas w ruchu:443:17
Średnia prędkość:17.65 km/h
Maksymalna prędkość:75.10 km/h
Suma podjazdów:120079 m
Maks. tętno maksymalne:174 (91 %)
Maks. tętno średnie:146 (76 %)
Liczba aktywności:115
Średnio na aktywność:71.55 km i 4h 08m
Więcej statystyk
  • DST 70.50km
  • Teren 28.00km
  • Czas 04:50
  • VAVG 14.59km/h
  • VMAX 42.60km/h
  • Podjazdy 1210m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 28 stycznia 2015 | Komentarze 15


W nosie mam, że się powtarzam. Tam po prostu jest aktualnie zbyt pięknie by z tego rezygnować.
W inne góry się nie pcham, bo nie znam ich na tyle dobrze jak Sowich, w których wiem czego się spodziewać praktycznie na każdym zakręcie. A w takich, jak aktualne, zimowych warunkach to dość istotne, jeśli chcę pozwolić sobie na popuszczenie odrobinę hamulców.

Dzisiejsza trasa prawie taka sama jak niedzielna z Radziorem. Tyle, że ostatnimi trzema dniami sypnęło trochę śniegiem.
Przez kilka kilometrów zamęcza mnie na drodze szklaneczka, mniej więcej od Jeziora Bystrzyckiego robi się lepiej, bo lodzik przykryty jest już delikatną warstewką śniegu. Z minuty na minutę coraz tego śniegu więcej :-)

Glinno.


Od niebieskiego zima już rozszalała na dobre. Te 2-3 kilometry szlaku pieszego do Przełęczy Walimskiej częściowo nieprzejezdne - za dużo świeżego śniegu. Koła się zapadają i klops, ani jechać dalej, ani ruszyć w takich warunkach. Trzeba podchodzić i szukać miejsca, z którego uda się wystartować.






Z Przełęczy Walimskiej fioletowy. Do rozdroża przy źródełku praktycznie bez większych problemów przejezdny (choć przy większej masie rowerzysty może być kłopot miejscami), ale od momentu odbicia w lewo pod górę - nic z tego! Do szczytu z buta. Na trasie dojeżdżam do chłopaków, którzy przybyli w Sudety znad Morza. Na szczyt docieramy wspólnie.


Sokół.






Na Szczycie nie zabawiam za długo. Żegnam się z chłopakami (powodzenia w dalszych podbojach!) i cisnę w dół by zdążyć na 16 do pracy. I NARESZCIE zjazdy, na które czekałam. Nie doznałam tego w zeszły poniedziałek, nie zaznałam w tę niedzielę. Dziś, na tym śniegu, w końcu jest zimowa zabawa NA CAŁEGO!!! :-D


Zjeżdzam do Schroniska Sowa, patrzę na zegarek. Zatrzymuję się ino na chwilkę, by się ciut ogrzać i dalej zielonym strefowym na Przełęcz Sokolą.


Tu, na zjeździe po tym dziewiczym śniegu, upadki nakładały się na siebie (niestety pod świeżym puchem zalegały lodowe koleiny, których pod śniegiem nie dało się dostrzec. To głównie one były przyczyną upadków). Frajdę miałam z tego przepotężną.


Z Przęłęczy Sokolej w stronę Sieprnicy i dalej śnieżnym terenem pod Włodarz.




Mając w pamięci niedzielny nieprzyjemny zjazd do Jugowic postanawiam skręcić w prawo, zjechać do Walimia i główną drogą wrócić do Świdnicy. Myślę, że to był dobry wybór.
I po zimie...





  • DST 67.02km
  • Teren 23.00km
  • Czas 04:16
  • VAVG 15.71km/h
  • VMAX 46.60km/h
  • Podjazdy 1190m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 25 stycznia 2015 | Komentarze 6

Uczestnicy


Och jakże inaczej od jazdy solo smakuje jazda wespół!

Początek dnia jak codzień - za oknem klops. Do tego jeszcze dziś nawet drogi jakieś mokre, Jesień tak bardzo pełną gębą, że aż krzyczy; NIE WYCHODŹ Z DOMU!!!
Jakże bym mogła zrezygnować jednak z wyjścia skoro nieopodal Radzior czeka na mnie i marznie?
Ciut spóźniona docieram na miejsce spotkania. Cre wyrozumiale nie rzuca fochem na moje spóźnialstwo.
Ruszamy.

Z jednej strony oboje jacyś lekko skwaszeni w związku z otaczającym nas Mordorem, z drugiej półgębkiem na przekór uśmiechnięci na myśl o tym co nas czeka za chwil kilka.
Wpierw na trasie oczy atakuje jakiś taki niezidentyfikowany opad. Ani to deszcz, ani śnieg, taka powiedzmy zmarznięta mżawka. Po kilku kilometrach coraz więcej tego w powietrzu lata i coraz bardziej zaczyna przypominać najprawdziwszy śnieg.
O ZGROZO!!! Śnieg? Zimą?? W styczniu??? Sama do końca nie wiem co o tym myśleć, ale upierdzielone tym opadem okulary nie pozostawiają złudzeń - naprawdę pada śnieg!


Tym razem - w przeciwieństwie do wyjazdu z 19 stycznia - trochę lodu już na drodze dojazdowej do niebieskiegon pieszego zalega. Ale absolutnie nie ma go na tyle by uniemożliwić podjazd.
A na niebieskim zaczyna się RAJ!!!




I uradowana, przeszczęśliwa ja.


Od Przełęczy Walimskiej zaczyna się porządna walko-jazda. Przepełniona śmiechem i usilnymi próbami wyjścia z poślizgów z twarzą. Radzor walczy do upadłego :-D


I ja walczę z niesfornym źródełkiem, które lodem broni mi dostępu do wody...


Mimo pewnych potknięć i przeszkód cali i zdrowi docieramy na Szczyt!






Wielka Sowa wciąż stoi przed nami otworem.
Również dziś nie dajemy się namówić czerwonemu pieszemu, i docieramy do Schroniska Sowa lżejszą wersją. Po drodze lód, śnieg, walka i radość czyli to po co tu przyjechaliśmy!




W Schronisku przerwa, pogaduchy, uzupełnienie płynów. Najwięcej jednak czasu schodzi nam na powrotnym przyodzianiu wszystkiego co przed chwilą z siebie zrzuciliśmy i powiesiliśmy na piecach i kaloryferach.
I znów ruszamy, zlęknieni temperaturą po wyjściu. Jak się okazuje - zupełnie niepotrzebnie. Zjazd zielonym strefowym na Przeł. Sokolą to chyba najsmaczniejszy kąsek tego dnia. Nareszcie na tym krótki kawałku jest więcej śniegu niż lodu.


Z Przeł. Sokolej ciśniemy kawałek zalodzonym asfaltem na samą górę Sierpnicy i dalej zielonym strefowym, a potem czarnym rowerowym docieramy do Jugowic, zaznając po drodze jedną czy też ze trzy gleby ;-)










A bo właśnie po to tam byliśmy. Po śnieg, po taplanie się w nim, po nie zamartwianie się tym czy będzie gleba czy jej nie będzie. Po czystą frajdę Zimy (z pokłonami w stronę Morsa!).
I znów wiem, jestem przekonana, że nie minie dużo czasu kiedy po raz kolejny mnie Sowa uświadczy. I Radziora myślę, że też. Obstawiam, że i następnym razem wespół :-)
Dzięki Radziu. Było dokładnie tak jak się spodziewałam!


  • DST 64.59km
  • Teren 14.00km
  • Czas 03:55
  • VAVG 16.49km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 19 stycznia 2015 | Komentarze 7


Po krótkiej wycieczce dwa dni wcześniej postanowiłam, że dość mam czekania na nadejście Zimy i śniegu. Sama pójdę poszukać. A właściwie pojadę. Stęskniłam się po czasie spędzonym na chorobie za jazdą, stęskniłam się jak dzika za górami i rowerem.

Przez pierwsze 20 km zero zimy. Szarówka i niekończący się dym kominowy. Czekam zatem cierpliwie, kręcąc powoli przed siebie.

Lekko zamglone Glinno.


W dalszej kolejności czeka mnie podjazd do niebieskiego pieszego.
Droga wciąż czysta i przejezdna bezproblemowo. A na górze nareszcie jakieś sensowne ilości śniegu.




Na Przełęczy Walimskiej pseudo-bałwany.


Na szczyt docieram fioletowym szlakiem. Na górze rezygnuję ze zjazdu czerwonym pieszym w stronę Schroniska Sowa, bo lodu na nim kupa.




Zjeżdzam naokoło do Schroniska, tam zatrzymuję się na przerwę i pogawędkę. Na Przełęcz Sokolą docieram strefowym zielonym.






I to by było tyle. Pięknie i zimowo. Wiem, że na pewno niebawem zjawię się tu ponownie, bo jazda po górach w śniegu zaczyna mnie coraz bardziej bawić.


  • DST 65.59km
  • Teren 14.00km
  • Czas 03:57
  • VAVG 16.61km/h
  • VMAX 58.80km/h
  • Podjazdy 1170m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 13 grudnia 2014 | Komentarze 6


Temperatura dziś relatywnie wysoka.
Ciepło i przyjemnie.
Nic nie zmarzło, nic nie skostniało.
Tylko błota na trasie MNÓSTWO!

Przez ostatnie dwa dni wschody Słońca są absolutnie genialne!


Z Kubą spotykamy się w Walimiu. Ja dojeżdżam na rowerze, On samochodem. Stąd zmierzamy na zielony strefowy i nim na Przeł. Walimską.






Z Walimskiej na szczyt docieramy fioletowym szlakiem pieszym, a na końcu czerwonym rowerowym (zdaje się). Im bliżej szczytu tym więcej błotnistego śniegu, a na końcu również sporo lodu.




Na szczycie nie zabawiamy długo.
A to nasza fotka ze szczytowej kamerki :-)


Na zjazd wybieramy czerwony pieszy do Schroniska Sowa. Ślisko na nim miejscami konkretne.
Przeglądając zarchiwizowane zdjęcia ze szczytu dowiaduję się, że to wczoraj i przedwczoraj sypnęło lekko na górze. Jeszcze dobę temu szczyt prezentował się tak:


No to teraz już się nie dziwię tej ilości błoto-lodu na trasie.
W każdym razie czerwony zjechany, w Sowie chwila przerwy, po której zmierzamy na szczyt Małej Sowy.






Stąd zjazd żółtym pieszym do Walimia. Ostro było. Na początku w brei śnieżno-lodowej, której się obawiałam, ale łyknęłam więc JUPI! W pewnym momencie podczas hamowania ślizgam się na mokrym badylu i zaliczam glebę. Łokieć boli, ale będę żyć.



  • DST 60.09km
  • Teren 9.00km
  • Czas 03:34
  • VAVG 16.85km/h
  • VMAX 49.50km/h
  • Podjazdy 1040m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 10 grudnia 2014 | Komentarze 14


Ani trochę nie będę się im dziwić jak w końcu postanowią odmówić mi posłuszeństwa.
Póki co coraz głośniej protestują.
Słyszę te protesty klarownie, ale ignoruję je ile sił w sercu.
Dziś już dość ekstremalnie zmarzły, bo do palców - standardowo w tych temperaturach kostniejących - dołączyło całe śródstopie.
Póki temperatura spada ino ciut poniżej zera mój system ochronny stóp sprawdza się wyśmienicie, ale nie dziś.
Dziś było zimno i bardzo wietrznie. A przy temperaturach poniżej zera taki jak dzisiejszy wiatr robi już mocny rozpierdziel z ciałem, niezależnie od tego jak się próbuję przed tym przejmującym zimnem ochronić.
Pierwotny plan wycieczki odrobinę zmodyfikowałam, bo zwyczajnie psychika mi zaczynała siadać podczas walki z wichurą. Na co mi to dziesiątego grudnia?!

Na Przełęcz Sokolą dojeżdżam asfaltem, wciąż atakowana paszczowiatrem. Notuję, że na dwóch stokach armatki pracują jak szalone. Niższy (zdaje się "Bartek") już pięknie ośnieżony, najwyższy - "Górnik" - właśnie zaczął walkę o śnieżną nawierzchnię. Wymęczona rezygnuję z asfaltowej ścianki pod Schr. Orzeł. Skręcam w lewo na rowerowe, z których po chwili odbijam ostro w prawo razem z zielonym strefowym, który doprowadza mnie po kolejnej chwili do czerwonego pieszego GSS. Genialna alternatywa dojazdu do pieszego, gdy się człowiek nie chce bawić w staro-asfaltowy podjazd.
Na szlaku delikatna pokrywa śnieżno-szronowa. Ładnie, choć dość szaro i ciut ponuro.




Postanawiam do samego szczytu cisnąć czerwonym pieszym, choć aktualnie nierealne jest podjechanie go w całości.




Dziś ani na szlaku ani na szczycie nie spotkałam żywej duszy prócz:


Miauczau przepięknie prosząc się o pieszczoty, które przyjmował z największą rozkoszą. Pożywienia żadnego ze sobą nie miałam więc musiał się zadowolić ino porządną dawką głaskania.
Za długo na szczycie nie zabawiam, wieje potwornie; zakładam na siebie kolejne warstwy szykując się na zjazd, na który wybieram niebieski pieszy. Po drodze cieszę oczy genialnymi widokami. Niebieski miejscami nieprzejezdny ze względu na lodowe wielkie placki. Ale poza tym zjeżdża się GIT!







  • DST 68.53km
  • Teren 11.00km
  • Czas 03:47
  • VAVG 18.11km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Podjazdy 1120m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 7 grudnia 2014 | Komentarze 17


Tegoroczne przewyższenia dosięgły tę okrągłą liczbę w taki sposób w jaki powinny - na podjeździe na Wielką Sowę.
JUPI!!!









:-D





  • DST 65.07km
  • Teren 12.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 18.50km/h
  • VMAX 62.20km/h
  • Podjazdy 1120m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 4 grudnia 2014 | Komentarze 5


No tak. W 4 dni piękne przedZimie przeistoczyło się w równie cudne przedWiośnie.
Kolejny rok z rzędu czuję się idealnie dopieszczona przez jesienno-przedzimową pogodę.

Zapomniałam w niedzielę 30 listopada zaznaczyć, że w ten fantastyczny przedzimowy sposób świętowałam wraz z Krossem jego pierwsze urodziny. Rok wcześniej też niczego sobie trasa nam na dzień dobry się trafiła :-)
Nie mam absolutnie żadnych ALE do krossowego sprzętu! Spisał się w swoim pierwszym roku użytkowania rewelacyjnie, sprawiając mi tym samym olbrzymią ilość radości.

A dziś znów Sowa. Bo w taką pogodę nic tylko pakować się w góry! A któż to wie kiedy będę musiała na czas jakiś zrezygnować z górskich wojaży? Korzystam więc póki mogę.

Bystrzyca Górna.


Od Glinna na sam szczyt jechałam w rękawiczkach bez palców, bez czapki i kasku. CIEPŁO! I słonecznie. I cudownie.
A na niebieskim pieszym znów moje oczy zostały napadnięte przez ślady kół na resztkach śniegu? Znów Radzior... ???


W niedzielę ciut inaczej się ta sceneria prezentowała.
Dziś:


4 dni wcześniej wraz z Radkowymi śladami:


Cudownie się jechało. Z hobbitowym soundtrackiem w uszach i Słońcem na ramieniu...




Na Szczycie pustki (prócz robotników pracujących przy kapliczce). Wieża zamknięta.
Mam nadzieję, że w weekend znów otworzy swe podwoje


Na Przełęcz Sokolą zjeżdżam czerwonym pieszym, na którym w dwóch miejscach zatrzymują mnie okazałe zamarznięte kałuże, których nawet nie próbuję brać środkiem - przyczepność zerowa.



  • DST 71.41km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:03
  • VAVG 17.63km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Podjazdy 1150m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 30 listopada 2014 | Komentarze 14


Jejku, jak PIĘKNIE!!!!

Zielony strefowy z Walimia do niebieskiego pieszego Glinno-Przeł. Walimska:




Po dotarciu do niebieskiego oczom mym ukazują się świeże ślady rowerowe. O! Jak miło. Jeszcze milsze moje zdziwienie było, gdy po powrocie do domu okazało się, że to Radziorowe ślady są. Serwus Radzior!!!


Z Przełęczy Walimskiej pędzę fioletowym na Szczyt.










Na Szczycie, ku wielkiemu zaskoczeniu memu, zastaję otwartą wieżę. Nie mogę zatem nie przywitać się z Panem Wieżowym. W związku z tym - zimno czy nie zimno - na Szczycie czeka mnie chwila przerwy, po której obieram kierunek na zjazd czerwonym pieszym do Schroniska Sowa, a dalej żółtym pieszym na Kozie Siodło.




Z Koziego Siodła, raz dwa, pędzę na Przełęcz Jugowską, zaliczając po drodze małą glebę na zamarzniętej kałuży.


Na Jugowskiej zatrzymuję się w "Akwarium" w celu podjęcia próby ogrzania przemarzniętych palców u stóp. Jako tako mi się to udaje. Z Przełęczy do Kamionek cisnę zielonym pieszym, tnącym serpentyny. Mocny i miły to kawałek zjazdu!






Czegóż więcej do szczęścia potrzeba?
Swoją drogą - troszku ciężej się jeździ przy minus 10 niż przy 25 stopniach C ... :-)


  • DST 81.03km
  • Teren 2.00km
  • Czas 03:47
  • VAVG 21.42km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Podjazdy 1050m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 5 listopada 2014 | Komentarze 2


I znów szosa, znów w krótkich spodenkach.
Czy to na pewno listopad?
Bo czuję zbliżające się lato....
Pewnie po napisaniu powyższego zdania w przeciągu najbliższych 3 dni spadnie metr śniegu (od razu odszczekuję! Tak na wszelki wypadek. Sorki Morsowy).

W każdym razie - cudownie! Znów. I niezmiennie.
Aż się wracać do pracy nie chce. Chce się kręcić i kręcić. Byle gdzie. Byle jak.
Byle kręcić.

Dziś postanowiłam przeprowazić mały rekonesans alternatywnego dla mnie dojazdu na Przełęcz Jugowską - znów, jak wczoraj, przez Głuszycę Górną i Bartnicę; dalej Świerki do Ludwikowic Kłodzkich. Tu skręt w lewo na Jugów, a w Jugowie skręt w prawo razem z zielonym szlakiem pieszym, konkretnie pod górę, w stronę Jugowskiej, mijając po drodze Bukową Chatę (nareszcie!) i Zygmuntówkę. Ostatnie ok. 2 kilometry to mocny podjazd terenowy. Powrót do domu przez Pieszyce i Lutomie.

I dzisiejszego dnia porządnie wiało.

Rzut oka na koniec Głuszycy Górnej:


Wiadukt kolejowy w Ludwikowicach:


Bukowa Chata i Zygmuntówka:




Ach ta Jesień!!!





  • DST 67.06km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:39
  • VAVG 11.87km/h
  • VMAX 40.40km/h
  • Podjazdy 1970m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 2 listopada 2014 | Komentarze 6


To była porządna dawka terenu.
Asfalt praktycznie skończył się po trzydziestu kilometrach dojazdu na Przełęcz Sokolą, gdzie wbiłam na czerwony Główny Szlak Sudecki, którym NARESZCIE udało mi się dotrzeć do samej Srebrnej Góry, przejeżdżając po drodze przez następujące szczyty i Przełęcze Gór Sowich: , Wielką Sowę, , Słoneczną, Kalenicę, Popielak, , Szeroka, , Malinową, Gołębią i . "Marne" 20 kilometrów terenu, a po dotarciu pod Twierdzę myślałam, że ducha wyzionę. Ale grunt, że wyzionęłabym go z wielkim uśmiechem na ustach, bo trasa ta była niezwykle satysfakcjonująca. Kawałek od Przełęczy Woliborskiej do Przełęczy Srebrnej to dla mnie zupełna nowość.

Kozie Siodło:


Pod Rymarzem:


Genialne tego dnia widoki z wieży na Kalenicy:






Czułam się na tym dywanie z liści jak gwiazda filmowa tuż przed premierą... :)


Już niedaleko przed Srebrną Górą:


Jeszcze na trasie okazuje się, że będę mocno spóźniona na spotkanie z chłopakami. Mówię im by przejechali zatem jedną z trzech endurasowych pętelek strefy MTB Sudety beze mnie, a pozostałe dwie zrobimy już we trójkę. Tak też się dzieje. Dzięki temu po dotarciu do Srebrnej około godziny 12:30 mam kilkanaście minut na odpoczynek w oczekiwaniu na nich. Po spotkaniu wszyscy z przyjemnością przystajemy na opcję podjazdu pod Twierdzę i sprawdzenia czy dają coś w sklepiku. Dawali - dzięki niebiosom!!! Czekało nas więc kilka wspaniałych chwil na krzesłach tak wygodnych, że wstawać się z nich nie chciało, na tarasie pod samą twierdzą, 2 listopada, w promieniach wiosenno-letniego Słońca. Obłęd! :-D
Potem, by z powrotem nie zjeżdżać do szosy aby następnie tłuc się dojazdową szutrówką, proponuję przejazd czerwonym pieszym wzdłuż obwarowań twierdzy. Wszystko tu to również dla mnie nowość. Cudowany to singiel, który dopiero na trasie okazuje się być częścią jednej z czarnych pętli enduro strefy MTB Sudety. Robimy ją zatem niechcący pod prąd.




Dalej to już hopy, dropy i inne cuda, które w chłopakach wyzwalają wszystko co najlepsze. We mnie póki co wyzwoliły bardzo delikatną frustrację, bo jeszcze nieszczególnie umiem się odnaleźć w takim stylu jazdy, ale wszystko przede mną. Niechaj tylko w końcu pojawi się nowy rower, a wtedy nie ręczę za siebie :-P




Na drugiej pętli Ambeu zalicza nieprawdopodobną glebę (choć  nie do końca mogę to tak nazwać). Na stromym podjeździe ślizga się na kamieniu, spada z roweru i toczy się ładnych kilka metrów w przepaść. Jadąc tuż za nim widzę wszystko dokładnie. Wygląda to komicznie, choć przez chwilę, podczas oczekiwania kiedy w końcu się zatrzyma, żołądek ze strachu podchodzi mi do gardła. Wszystko skończyło się całe szczęście na mnóstwie śmiechu, delikatnych otarciach i szoku wśród turystów pieszych, będących świadkami tego zdarzenia :)




Dalsza część trasy to jazda pod prąd czarnym C w celu dotarcia do czarnego B. Ciężki kawał chleba z niemałą ilością noszenia roweru, ale z góry to by się SZŁO!!! Choć już chyba wyłącznie na porządnym rowerze enduro.












Bardzo mocna trasa, fantastyczna atmosfera, kupa śmiechu. Wiosna pełną gębą!!


ł.>
ł.>
ł.>
ł.>
ł.>