Kategorie bloga
- 1000 - 1500 w pionie
116 - 1500 - 2500 w pionie
42 - 2500 - ... w pionie
6 - Beesową paczką
80 - Beskidy
3 - Bieszczady
2 - Chaszczing
3 - Dolomity 2014
9 - Góry Bardzkie
3 - Góry Bialskie
3 - Góry Bystrzyckie
4 - Góry Kaczawskie
1 - Góry Orlickie
4 - Góry Sowie
115 - Góry Stołowe i Broumovsko
17 - Góry Suche
53 - Góry Złote
4 - Izery
1 - Jesioniki
4 - Karkonosze
15 - Korona Gór Polski
13 - Masyw Ślęży
59 - Masyw Śnieżnika
5 - Rekonstrukcja ACL
11 - Rudawy Janowickie
4 - Single i Ścieżki
6 - Wschody Słońca na szczycie
6 - Zima na całego!
16
Archiwum bloga
- 2016, Luty
16 - 15 - 2016, Styczeń
1 - 4 - 2015, Grudzień
19 - 24 - 2015, Listopad
16 - 49 - 2015, Październik
15 - 39 - 2015, Wrzesień
20 - 144 - 2015, Sierpień
13 - 106 - 2015, Lipiec
2 - 17 - 2015, Czerwiec
2 - 33 - 2015, Maj
12 - 70 - 2015, Kwiecień
16 - 62 - 2015, Marzec
19 - 96 - 2015, Luty
13 - 37 - 2015, Styczeń
10 - 68 - 2014, Grudzień
8 - 65 - 2014, Listopad
15 - 110 - 2014, Październik
18 - 120 - 2014, Wrzesień
13 - 75 - 2014, Sierpień
18 - 42 - 2014, Lipiec
18 - 74 - 2014, Czerwiec
16 - 136 - 2014, Maj
21 - 141 - 2014, Kwiecień
17 - 205 - 2014, Marzec
19 - 175 - 2014, Luty
24 - 135 - 2014, Styczeń
12 - 94 - 2013, Grudzień
16 - 136 - 2013, Listopad
11 - 94 - 2013, Październik
22 - 188 - 2013, Wrzesień
19 - 92 - 2013, Sierpień
18 - 118 - 2013, Lipiec
15 - 66 - 2013, Czerwiec
16 - 43 - 2013, Maj
14 - 118 - 2013, Kwiecień
15 - 100 - 2013, Marzec
18 - 62 - 2013, Luty
11 - 32 - 2013, Styczeń
5 - 8 - 2012, Grudzień
8 - 4 - 2012, Listopad
19 - 43 - 2012, Październik
16 - 62 - 2012, Wrzesień
19 - 100 - 2012, Sierpień
18 - 56 - 2012, Lipiec
14 - 57 - 2012, Czerwiec
14 - 70 - 2012, Maj
20 - 138 - 2012, Kwiecień
19 - 166 - 2012, Marzec
16 - 123 - 2012, Luty
16 - 139 - 2012, Styczeń
20 - 138 - 2011, Grudzień
23 - 47 - 2011, Listopad
1 - 1
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry Sowie
Dystans całkowity: | 8228.49 km (w terenie 1844.50 km; 22.42%) |
Czas w ruchu: | 443:17 |
Średnia prędkość: | 17.65 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.10 km/h |
Suma podjazdów: | 120079 m |
Maks. tętno maksymalne: | 174 (91 %) |
Maks. tętno średnie: | 146 (76 %) |
Liczba aktywności: | 115 |
Średnio na aktywność: | 71.55 km i 4h 08m |
Więcej statystyk |
- DST 85.26km
- Teren 3.00km
- Czas 04:15
- VAVG 20.06km/h
- VMAX 67.30km/h
- Podjazdy 1536m
- Sprzęt KROSSowy
Wtorek, 28 października 2014 | Komentarze 4
Kategoria 1500 - 2500 w pionie, Góry Sowie
Periodycznie nawiedzające mnie dni grozy przybrały dziś spektakularną odmianę, co wyjątkowo rzadko mi się zdarza. Wczorajsze łzy płynące mi po policzkach podczas zakończenia Avatara to już było Coś Wielkiego!! Dzisiejszego ranka nie wystaczył mi uśmiech na poprawę humoru. Ominęłam również poziom rozdrażnienia i fochowatości w stylu daj mi uśmiech, buzi i przytul. Szerokim łukiem okrążyłam też uśmiech, buzi, uścisk i prezencik. Poszybowałam w przestworza i zatrzymałam się gdzieś pomiędzy olać umiechy i przytulanie! Dawaj nową korbę a Dawaj nowy rower!!!! Więc ewidentnie nie było lekko.
Kuba rozsądnie po śniadaniu szybko zawinął się do pracy. Ja stwierdziłam, że po kucharzeniu, wielkich porządkach i pracy dnia poprzedniego, dziś przed pracą na rozładowanie wylewającego mi się uszami napięcia muszę wywlec cięższy sprzęt. Na rower zatem marsz i zabawa w podjazdy.
Początkowo wszystko działało mi na nerwy więc bluzgi mentalne i werbalne sypały się na wszystkie strony świata z byle powodu. Pierwszy podjazd na Przełęcz Walimską szybko się jednak z hormonami rozprawił i dalsza trasa to już było cudo z coraz szerszym uśmiechem na ustach i radością w sercu. Jak to niewiele potrzeba by poradzić sobie z tym dziadostwem :-)
Najważniejsze, że pogoda dziś była bajeczna a przejrzystość powietrza jeszcze lepsza!
Masyw Ślęży i Raduni.
Karkonosze dziś widoczne jak na wyciągnięcie ręki. Poniżej dostrzec je można z lewej strony zdjęcia.
Z Przełęczy Walimskiej zjeżdżam asfaltem do Rościszowa i Pieszyc, czego od dawien dawna nie czyniłam. W Pieszycach obieram kierunek na Przełęcz Jugowską w otoczeniu coraz bardziej jesienniejących drzew.
Na Jugowskiej sporej wielkości tablica strefy MTB Sudety z opisanymi trasami i odpowiadającymi im profilami wysokości. Muszę w końcu dorwać gdzieś mapę tej strefy. W wieży na szczycie W. Sowy niestety brak.
Z Jugowskiej już znacznie krótszy zjazd do Sokolca i podjazd na Przełęcz Sokolą. Po drodze widoki na góry zapierają dech w piersi. Niestety mój telefonik za nic tego nie odda.
Z Sokolej szybki zjazd do domu i już w pełni zrównoważona - do pracy :-)
- DST 79.11km
- Teren 21.00km
- Czas 04:49
- VAVG 16.42km/h
- VMAX 65.20km/h
- Podjazdy 1540m
- Sprzęt KROSSowy
Sobota, 25 października 2014 | Komentarze 10
Kategoria 1500 - 2500 w pionie, Góry Sowie
Kuba z kumplem Bartkiem umówili się na zjazdy w Górach Sowich. Pomyślałam - czemu nie. Będzie to co prawda bujanie się wokół szczytu w celu zaliczenia najatrakcyjniejszych zjazdów, ale właściwie ani trochę mi to nie przeszkadza. Spotykamy sie zatem na Przełęczy Sokolej. Dojazd na miejsce początkowo odbywa się w promieniach cudownie ciepłego Słońca, by przed Walimiem przejść w mgliste i pochmurne dotaczanie się na górę. Oj ciężko mi idzie tego dnia. Absolutnie tej jesieni nie złapałam drugiego oddechu. Jestem zmęczona sezonem i łaknę przerwy. Chęci do jazdy we mnie tak na 50% zostało, ale czuję, że jeśli podobne temperatury się utrzymają tej jesieni, a nawet zaczną jeszcze spadać to szybko i mój wątpliwy zapał się wyczerpie. Z Sokolej podjazd na szczyt szlakami rowerowymi, na górze chwila przerwy i podziwianie nowego mieszkańca szczytu.
Od pewnego momentu otacza nas przepiękny wszechobecny szron.
A na szczycie nowa rzeźba. Dostarczona dźwigiem w piątek 24.10.2014 roku, 800-kilogramowa drewniana Sowa. Pan Wieżowy rozbawił mnie pewnym stwierdzeniem. Okazuje się, że wykopany dół czekał na rzeźbę od przeszło tygodnia. Powiedział, że tylko czekali aż ktoś wpadnie w ten wykop. Pytam zdziwiona czy nikt tego nie zabezpieczył? Odpowiada, że owszem - było zabezpieczone, ale szybko ludzie pozabierali zabezpieczające kołki na ogniska. Brawo! :-D
Pierwszy zjazd ze szczytu to czerwony. Miał lecieć do Jugowskiej, ale okazuje się, że Bartek musi szybciej się zmyć więc zjeżdżamy do Koziego Siodła i stąd żółtym prujemy pod Schronisko Sowa. W schronisku czas na relaks i zabawy z tyci słodkimi kotkami schroniskowymi. Próbowałam skubanym cyknąć fotkę, ale wyjtkowo żwawe były i nie dały się ustrzelić. Tu rozstajemy się z Bartkiem i już ino z Kubą ciśniemy na szczyt czerwonym pieszym. Mimo zmęczenia wyjątkowo sprawnie poszedł mi ten podjazd.
Na szczycie nie zabawiamy za długo by się nie przechłodzić. Wsiadamy na rowery i jedziemy w stronę niebieskiego pieszego na Przełęcz Walimską. Pięknie jest na trasie, choć zjazd uskuteczniemy rzeką przemaczającą nas na wskroć lodowatą wodą. Grrr!!!
A na dole znów dane nam jest przez kilka chwil pocieszyć oczy i serca widokiem niebieskiego nieba. Nie na długo, bo za kilka metrów w pionie znów wjeżdżamy we mgłę. Jedziemy chwilę fioletowym, docieramy do miejsca rozgałęzienia dróg. Kuba pyta - gdzie prowadzi ta droga odbijająca w lewo, pnąca się mocno w górę. Mówię nie wiem, ale też mnie to od dawien dawne ciekawi, choć samej sprawdzać mi się jakoś nigdy nie chciało. Okazuje się, że co dwa rowery to nie jeden. Skręcamy w lewo, podjeżdżamy ostry kawałek, docieramy do lekkiego wypłaszczenia, które ostatecznie doprowadza nas do zielonego szlaku rowerowego strefy MTB Sudety. Git! Wiem zatem,
że tym szlakiem dojedziemy do Toompowej drogi. Miejscami lekko nie jest. Szlak bardzo fajny i niebanalny. Polecam!
W końcu docieramy na szczyt po raz trzeci, skąd w trymiga czerwonym pieszym zjeżdżamy na Przełęcz Sokolą. Kuba pakuje się do auta, ja wpuszczam w uszy koncertowe And All That Could Have Been NINa i pomykam w stronę Słońca, które doganiam dopiero 10 km przed domem.
Świetna wycieczka w moich ulubionych mistycznych, jesiennych klimatach. Uwielbiam złotą, polską, słoneczną jesień, ale taka pogoda jak ta wczorajsza - sowia - to miód na moją duszę.
- DST 60.88km
- Teren 8.00km
- Czas 03:05
- VAVG 19.74km/h
- VMAX 53.50km/h
- Podjazdy 1015m
- Sprzęt KROSSowy
Poniedziałek, 13 października 2014 | Komentarze 4
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Późno wyruszam z domu, bo dopiero chwilę przed 10:00. A od 14:00 czeka mnie praca. Planuję przycisnąć i - jeśli tylko się uda - dotrzeć do niebieskiego z Wielkiej Sowy. Na Przeł. Sokolej nie decyduję się tym razem na czerwony pieszy. Czerwonym rowerowym docieram do niebieskiego (omijając dziś sam szczyt) i realizuję cel wycieczki, czyli zjazd na Przełęcz Walimską, a z niej do Glinna i czym prędzej do domu. O 13:00 wchodzę uradowana do mieszkania :)
Kolory tych śmiesznych drzewek są tak intensywne, że aż nieprawdopodobne. Patrząc na nie ma się wrażenie, że kolory są mocno podkręcone. A u mnie w telefonowym aparacie jest wręcz przeciwnie.
- DST 71.38km
- Teren 10.00km
- Czas 03:53
- VAVG 18.38km/h
- VMAX 57.20km/h
- Podjazdy 1080m
- Sprzęt KROSSowy
Wtorek, 7 października 2014 | Komentarze 9
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Dawno nie zostałam wystawiona do pojedynku z tak silnym wiatrem.
W Pieszycach, na prawie płaskim odcinku gładkiego asflatu nie byłam w stanie przekroczyć 15 km/h. Gałęzie leciały z nieba niczym ulewa, a wiatr co jakiś czas robił psikusa zmieniając na sekund kilka niespodziewanie kierunek, z którego atakował. Zacięta to była batalia, którą wygrałam. Może w nieszczególnie pięknym stylu, ale grunt, że nie wycofałam się z pola bitwy (choć korciło bardzo), tylko parłam uparcie przed siebie, nie poddając się wrogowi!
Na Przełęczy Jugowskiej średnia 16 km/h z małym hakiem, choć w sieprniu udało mi się na górę wspiąć ze średnią 20,7 km/h.
Na dojeździe serpentynami z Kamionek coraz bardziej rozpanoszona Jesień:
Na Przełęczy nie ma co robić przerwy, bo podczas postoju wiatr chce mnie położyć na łopatki. Hop na siodło i czerwonym do góry.
Jak już wjechałam do lasu to było ok. Podjazd na Kozią równię idzie dziś tak sobie. Ciężki sprzęt mocno zrył nawierzchnię. Podjazd ten jest ciężki w sprzyjających warunkach, wczoraj mnie pokonał - za stromo, za ślisko, za dużo pościnkowego syfu.
Ale za to z Koziego Siodła na Szczyt po raz kolejny udało mi się podjechać bez podpórki. Git!
Na szczycie nie staję, pędzę na Małą Sowę, dalej żółtym zjeżdżam do krzyżówki z fioletowym (coraz więcej liści na tym szlaku skutecznie mnie odciągnie od zapuszczania się na niego już w tym roku, mocno niebezpieczne się to robi), z krzyżówki nowo-pociągniętym szlakiem rowerowym (zielonym zdaje się) docieram do Rzeczki i sru do domu (nareszcie z wiatrem w plecy:)
- DST 83.49km
- Teren 30.00km
- Czas 05:00
- VAVG 16.70km/h
- VMAX 72.20km/h
- Podjazdy 1580m
- Sprzęt KROSSowy
Sobota, 4 października 2014 | Komentarze 16
Tym razem samotnie.
Ruprechitcky Spicak. Kolejny szczyt, z którego roztaczają się wspaniałe widoki. W sprzyjających warunkach potrafią wycisnąć łzy wzruszenia z oczu. I mimo, że sobotnie warunki pogodowe do idealnych może nie należały to łezka w oku się zakręciła. Bo kiedy wstanie się o 3:00, samej, z własnej nieprzymuszonej woli. Zje się przed 4 śniadanie, wypije kawę, z jednym okiem półzamkniętym, drugim na ćwierć otwartym. Kiedy spróbuje się z sensem ubrać i (prawie) o czasie wyruszyć w mrok, pokonując na pamięć znane trasy jakby się nimi jechało po raz pierwszy w życiu. Kiedy przedzierając się przez mgły nie idzie nadążyć z wycieraniem okularów, które wycierać trzeba, bo inaczej rozpraszanie światła na wilgoci je oblepiającej uniemożliwi poruszanie się, gdy przed oczami zamiast zbliżającego się z naprzeciwna auta widać wielką jasną plamę i nic ponad to.
Kiedy w końcu dojeżdża się do wiochy, ostatniej przed wjazdem w teren, spogląda na zegarek i uświadamia sobie, że bez wypruwania płuc nie uda się zdążyć na czas. I wtedy dociera do człowieka, że te nocne starania na nic się nie zdadzą, bo najważniejsze są te 2-3 minuty kiedy to dzień kładzie na łopatki noc wpuszczając na ring olśniewające Słońce. Co mi po wręczeniu medali kiedy nie mogę zobaczyć ostatecznego ciosu?! Pruję więc przed siebie, niepomna na kolano (które chyba wturuje mi w chęci dotarcia na wieżę na czas, bo milczy jak zaklęte), niepomna na błoto i kałuże. Ostatecznie niedaleko za Przełęczą pod Szpiczakiem rzucam rower w chaszcze i ostatnie kilkaset metrów pokonuję z buta (i tak by było z buta, ale z rowerem pod pachą, dużo wolniej), niebieskim pieszym.
I udaje się. Jestem na miejscu jakieś 10 minut przed czasem. Mam jeszcze chwilę na przebranie się i uradowanie gardła grzanym piwem prosto z termosa. I kiedy patrzę na otaczające mnie nie-widoki w dole, przesłonięte chmurami i mgłami, to i tak nie umiem się nie cieszyć. Bo oto jestem tu. Sama jak palec, uszczęśliwiona jak głodne niemowle na widok matczynej piersi.
Chęć powtarzania tego wciąż i wciąż po raz kolejny wynika właśnie z tego uczucia, które towarzyszy mi podczas samego wschodzenia i później jeszcze przez czas jakiś po nim. Tego uczucia, którego za nic nie udałoby mi się opisać, mimo podejmowania wielu prób i usilnych starań. Bo nie wszystko da się ubrać w słowa, nie wszystko potrafię nazwać. W tym właśnie miejscu brakuje mi słów, by opisać to jak gigantyczne wrażenie zrobił na mnie sobotni poranek. I tak - wycisnął mi z oka łzę wzruszenia, na którą może nie pozwoliłabym sobie gdyby stał ktoś obok mnie. Może wstydliwie nie umiałabym się tak szczerze cieszyć tą chwilą. Może.
7:01
7:02
7:03
7:04
Plotki - w postaci Kuby - głoszą, że podczas jego dojazdu samochodowego na miejsce temperatura oscylowała w pobliżu +5 st. C. Na dole. W okolicach godziny 7 - 8. Czyli na szczycie o wschodzie znów musiało być w okolicach zera. Z tygodnia na tydzień coraz lepiej znoszę te poranne chłodki. I jeśli chcę kontynuować realizację mojego nowego hobby to koniecznie muszę się do nich przyzwyczajać, bo cieplej raczej nie będzie...
I tak latam z tym moim zabytkowym telefonem, pełna nadziei, że uda mi się uchwycić przy jego pomocy otaczające mnie piękno. Nieszczególnie się to udaje, ale nie zdjęcia w tym wszystkim są najważniejsze.
Kuba na szczyt dociera blisko 2 godziny po mnie, zadziwiony widokiem mojego roweru porzuconego gdzieś w dole. Jakoś nie chce mi się wierzyć by o tej godzinie pod szczytem Szpiczaka znalazł się amator Krossów. Choć ukryć się nie da, że to okazja czyni złodzieja. Eeee... Mimo wszystko wolę być przesadnie ufna niż przesadnie ostrożna. Uprzedzając ewentualny komentarz w stylu dopóki Cię nie okradną. To już było. A i tak, mimo tego, wciąż wolę ufać niż zakładać, że wszyscy mogą być potencjalnymi złodziejami. A tak po prawdzie to fajnie by było umieć znaleźć jakiś złoty środek.
Wiem, że się biedak namęczył przy wprowadzaniu tu tego roweru. I w tym momencie nawet mu zazdroszczę zjazdu, który go czeka, choć zawilgocone korzenie mogłyby mnie tego ranka mocno zblokować. Ja schodzę szukać w trawie Krossa, Kubski za chwilę zjeżdża.
W tym miejscu zaliczył jedyny na tym zjeździe niezamierzony przystanek. Ładnie się na fotce ta ścianka prezentuje. Aż nie chce mi się wierzyć, że podczas ostatniej naszej wizyty na R. Szpiczaku oboje to zjechaliśmy. Grrrrr!!!
Po Szpiczaku obieramy kierunek na Waligórę.
Kuba jest tam na rowerze po raz pierwszy. A po co Waligóra? A bo zamarzył mu się zjazd żółtym szlakiem pieszym w kierunku Andrzejówki. Nie widziałam go więc powtarzam plotkę - zjazd/zejście masakra!!! Ja absolutnie nie podjemuję wyzwania i do Andrzejówki docieram standardową trasą, zaliczając po drodze urokliwy singielek niebieskiego rowerowego. I jak się okazuje - jestem przed Kubą. Od razu w głowie czarne myśli - przecież on miał do pokonania dystans ino 300 metrów przy moich ponad dwóch kilometrach! Za chwilę przyjeżdża, cały i zdrowy. Połowa zjechana, reszta sprowadzana. A chyba każdy albo wie albo potrafi się domyślić jakie jest tempo sprowadzania roweru po prawie pionowej ścianie, jeśli nie chcemy by się ono skończyło naszą śmiercią :-)
W Andzejówce jesteśmy o 10:00. Dla mnie to już środek dnia więc nie mogę sobie odmówić Opata. Kuba szama śniadanie, na które nie miał czasu w domu. Wszystko na zewnątrz, na ławce, w promieniach ciepłego jesiennego Słońca. Co dalej? Ja nie mam zamiaru jeszcze wracać do domu, Kubie nie chce się więcej bujać po Suchych. Proponuje Góry Sowie. Z początku przystaję na to, ale pod warunkiem, że dotrę tam na rowerze, bo transport samochodem wydaje mi się oszustwem. Długo nie daję się jednak namawiać i ostatecznie pakujemy rowery do auta i popylamy na Przełęcz Sokolą.
Z Sokolej asfaltowy podjazd pod Schronisko Orzeł (brawo dla Kuby za podjechanie go w całości!) i na szczyt czerwonym pieszym.
Ze szczytu super-szybki zjazd smakowitym niebieskim na Przełęcz Walimską.
Na przełęczy ludzi jak mrówek. Aż nam się wierzyć nie chce, że tego jest tak wiele.
Pakujemy się na fioletowy, którym ostatecznie mamy dotrzeć na Sokolą, do samochodu.
W międzyczasie pierwotny plan ulega małej transformacji. Zatem jeszcze raz podjeżdżamy na szczyt W. Sowy, by tym razem czerwony pieszy pokonać w dół. W obie strony smakuje wybornie! :-) Uradowani kończymy wspólną jazdę pod samochodem. Kuba pakuje rower i pomyka na czterech kołach, ja wracam na dwóch.
To był niesamowicie udany dzień, choć na sam koniec podkurwiło mnie dwóch kolesi siadając mi bezczelnie na kole, zaraz po tym jak wyprzedziłam ich, jadąc co najmniej 10 km/h szybciej niż oni do tej pory. No nieeeee.... Nie lubię tego strasznie, bo obca osoba jadąc tuż za mną powoduje momentalnie, że kręcę mocniej niż jakbym jechała sama. Może nie zirytowałoby mnie to tak mocno, gdybym nie walczyła z kontuzją kolana. Ale w takim wypadku po 2-3 km po prostu stanęłam na poboczu i kulturalnie poczekałam aż przepadną z przodu. Zupełnie niepotrzebny był to nerw.
- DST 62.22km
- Teren 10.00km
- Czas 03:10
- VAVG 19.65km/h
- VMAX 55.40km/h
- Podjazdy 1080m
- Sprzęt KROSSowy
Czwartek, 18 września 2014 | Komentarze 3
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Może niebawem uda mi się tak zorganizować pracę jedną, pracę drugą i przygotowywanie się do tejże, że możliwe znów będzie częstsze jeżdżenie przed południem. Nadzieja umiera ostatnia.
W związku z potężnym czasowym deficytem cieszyłam się nieziemsko, że udało mi się wyłuskać kilka godzin tego pięknego, ciepłego, słonecznego przedpołudnia, które od razu postanowiłam wykorzystać rowerowo (mimo, że syfek w kuchni woła już o pomstę do nieba...)
Miały być Góry Suche. Skonstatowałam jednak już na dojeździe, że czasu mi może nie starczyć po powrocie by przed pracą choćby umyć się czy coś przekąsić szybko szybciutko. Wybór padł zatem na dobrze znane, kochane i ciut bliższe - Góry Sowie.
Z Przełęczy Sokolej podjazd czerwonym pieszym na sam szczyt. Tu - mimo połowy września na kartkach kalendarza - pogoda iście letnia. Oj, jakże nie chciało się stąd ruszać! Takie chwile przywracają mi wiarę w to, że uda mi się w końcu na powrót odnaleźć w sobie wielką miłość do jazdy, a nade wszystko - do jazdy w samotności. Miłość, która gdzieś umknęła wraz z nadejściem lata (standard) i niepokojąco długo nie wraca (już nie standard). Brakuje mi bardzo tych odczuć, które nieodłącznie towarzyszyły mi podczas jazdy, niezależnie właściwie od wyboru terenu. Nawet głupia rundka wokół jeziora radowała mnie kiedyś wielce. A teraz? Pustka. Pustka i szarówa, przez którą raz na jakiś czas wyjrzy na chwilę słońce. Takie jak wczoraj właśnie...
NIE ZABIJAJCIE SŁONIA!!!
W Walimiu coś się dzieje od jakiegoś już czasu. Czyżby nowe drogi miały być zapowiedzią powstania tego pięknie położonego miasteczka (a raczej wioski) zmartwych? Czyżby Walim zaczynał się budzić z letargu, w który zapadł wraz z zamknięciem w 1992 roku fabryki włókienniczej stanowiącej główne źródło utrzymania mieszkańców tej wsi. Dobrze by było. Trzymam kciuki, bo ma ta wioska predyspozycje do bycia piękną. Szkoda tego nie wykorzystać.
A na szczycie: Dwie Wieże i zalążki kapliczki pomiędzy nimi:
Powrót do domu niebieskim pieszym, schodzącym do Glinna. Tak jak z Cre podejrzewaliśmy - po opadach zeszłotygodniowych na szlaku płynie niezły strumień. Błotniki? Po co komu błotniki? :)
- DST 76.69km
- Teren 25.00km
- Czas 04:32
- VAVG 16.92km/h
- VMAX 51.10km/h
- Podjazdy 1322m
- Sprzęt KROSSowy
Niedziela, 14 września 2014 | Komentarze 5
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Beesową paczką, Góry Sowie
Uczestnicy
No bo jak długo można jeździć tymi samymi szlakami, obsiadywać te same szczyty, głaskać tego samego kota i nie spotkać się???
Tego już było za wiele!
Jasno sprecyzowałam moje oczekiwania - Muflon!
Radzior jasno nakreślił swoje oczekiwania, o których pisać nie będę :-P
Oczywiście pięknie się przedstawiam z rana atakując Cre smsem - zaspałam, przekładamy spotkanie o godzinę. A jakże! Nie ma to jak porządny falstart na dzień dobry. Radziu nie okazuje frustracji czym raduje moje serce. 9:00, Zalew, pierwsze spotkanie, na którę pędzę na złamanie karku przelatując niemalże nad tymi poulewowymi kałużami.
Ciut niezręczne jest ino pierwszych kilka minut; przynajmniej takie jest moje wrażenie. Później z minuty na minutę coraz więcej swobody. Tak. Nie będzie nudno i drętwo! Choć tego byłam pewna jeszcze przed spotkaniem, to Radzior swoją osobą upewnił mnie w tym przekonaniu bardzo szybko. Spokojny dojazd do Glinna. Nogi baaaardzo mam ciężkie po sobotniej Ślęży. Z Glinna na niebieski. Błota kupa, mgła i słota. Kolejny dzień z aurą jakby specjalnie na moje zamówienie.
Na Przełęczy Walimskiej żadne z nas nie ma wielkich wątpliwości - nie niebieski, fioletowy. Choć niebieski korci z jednego podstawowego powodu - rzeki, która z pewnością w tych warunkach musi płynąć całą szerokością szlaku. Gdyby wybór miał dotyczyć zjazdu to z pewnością nie byłoby wątpliwości, ale podjeżdżać niebieskim dziś nie chce się żadnemu z nas.
Z fioletowego Toompową drogą, którą Radzior jedzie po raz pierwszy. Co się okazuje - już nie taka tajemna to dróżka, bo przez większą jej część poprowadzony został szlak rowerowy. No nic. Po tajemnicy.
Kierunek - szczyt i zasłużone piwko. Szczyt jest.
Piwka wydaje się, że nie będzie.. O-o! Jakże to!? Zanim łzy smutku zaczną na serio ściekać mi po policzkach Pan Wieżowy ratuje moją reputację twardzielki i otwiera swe podwoje. Ufff!!! Jak to Cre ładnie określił - czas się zamortyzować przed zjazdem :-) Amortyzujemy się zatem radośnie. Nie za długo niestety, bo chłodek zaczyna atakować. Po napojeniu czas na czerwony do Schroniska Sowa. Radzior pruje jak szalony downhillowiec. Nawet zdjęcia nie mam mu kiedy cyknąć. Tak - amortyzacja działa zacnie :-P
Pod Schroniskiem Sowa wskakujemy na żółty i docieramy do Koziego Siodła. Stąd czerwonym na Kozią Równię i piękny zjazd na Przełęcz Jugowską. Mniam-mniam!
Przypominam sobie, że Anamaj niedawno wspominała o zmianach jakie zaszły w Zygmuntówce. Jak już jesteśmy tak blisko to trza to sprawdzić. pomijając wszelkie inne zmiany to największą zmianą, która przykuła mój wzrok był widok Opata w lodówce. Takie zmiany toleruję, akceptuję i przyjmuję z radością :)
Bardzo miło nam mija czas na kolejnej posiadówce.
Widok na Bukową Chatę:
Radziu po ostatnich podbojach Kalenicy nie ma parcia na ten szczyt. A ja? Może bym miała, gdyby nie tak mokro, gdyby lepsza forma. Może, ale niekoniecznie. Zeszło ze mnie ciśnienie. Z Zimnej Polanki obieramy zatem kierunek na żółty pieszy na Trzy Buki. To Radzia pierwszy raz z tym zacnym zjazdem. Pięknie się z nim rozprawia. Bez zbędnego słodzenia - naprawdę jestem pełna podziwu dla Twoich umiejętności i odwagi.
Z Trzech Buków niebieskim szlakiem pieszym (nowość dla obojga, nieszczególnie atrakcyjna technicznie) docieramy do szosy zaraz przed Kamionkami. Stąd asfaltem do Pieszyc, zahaczając po drodze o festyn dożynkowy :-) Dalej Lutomia Dolna, Mała, wiochy, trochę pól i błocka. Krzyżowa, Boleścin. W Jagodniku jesteśmy na tyle wcześnie, że postanawiam jeszcze odwiedzić Mamę. Tu się zatem rozstajemy,
Czadowo było! Zabawa, jazda, śmiech, mgły i góry. O to właśnie chodzi :D
Dzięki Radzior. Braku Muflona na razie wybaczyć nie potrafię, ale liczę na rychły rewanż już z całym stadem.
Do następnego!
- DST 60.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:00
- VAVG 20.00km/h
- Podjazdy 1100m
- Sprzęt KROSSowy
Piątek, 5 września 2014 | Komentarze 2
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Kończący się powoli tydzień niestety pozbawiony był roweru zupełnie. Wpierw tragiczna pogoda, później - niezależnie już od pogody - konieczność przygotowywania się do nowej pracy. I tak jakoś zleciało. Dziś do domu wróciłam przed 16. Szybko coś przekąsiłam i po 16 byłam gotowa i wyruszyłam. Żadnego oświetlenia nie zabierałam więc jeśli marzyło mi się zrealizować wjazd na Sowę i powrót do domu przed zmierzchem, to trzeba było się sprężać. Bardzo mi w tym pomogła pogoń za grupą szosowców, docisnęłam porządnie , przypłaciłam to bólem mięśni nóg i potężną satysfakcją.
Na Sowie doświadczam przez kilka minut ostatnich promieni Słońca, zakładam bluzę i pruję przed siebie na niebieski pieszy, którym docieram do Glinna i w końcu z powrotem do Świdnicy.
Udało się, choć ostatni kilometr w Ś-cy pokonałam już chodnikami, bo ciemność zaczęła się panoszyć na ulicach na całego.
Cudownie jest realizować znane na pamięć trasy w zupełnie nowej scenerii. Bo stare i znane ścieżki okazują się o tej porze dnia zupełnie innymi, zupełnie niespodziewanymi i raudjącymi duszę. Atak nowych dla mnie doznań tak wizualnych jak i zapachowych (jesień wieczorem pachnie zupełnie inaczej niż o poranku) przyprawiła mnie o mały zawrót głowy. Ekstra!]
Widok na Sokoła z fioletowego szlaku.
Elewacja wieży zyskuje na bieli.
I piękne przedazachodowe widoki na łące między Przeł. Walimską a Glinnem.
- DST 60.00km
- Teren 9.00km
- Podjazdy 1040m
- Sprzęt KROSSowy
Sobota, 30 sierpnia 2014 | Komentarze 1
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Miało dziś nie być roweru, bo żebra po nocy wcale nie zaczęły boleć mniej.
Poza tym na godzinę 14 zaproszeni byliśmy na imprezę na działce.
Ale patrząc od rana za okno rzucałam się między chęcią i potrzebą wielką by się ruszyć, a rozsądkiem, który nakazywał zostać w domu. Kociak, w genialnej relacji ze swojego tegorocznego startu w BBT (polecam lekturę absolutnie każdemu!) mądrze napisała: Do diabła z całym tym rozsądkiem!! Rozsądek nie zawsze jest dobry. Czasem lepiej jednak zdać się na wyczucie. A moje wyczucie mówi JEDŹ!! Jedź, bo lato, bo pięknie, bo przecież nie trzeba cisnąć, przecież można na spokojnie pokręcić się po asfalcie...
Ale jakie bywają polskie asfalty wie chyba każdy nimi się poruszający. A prawie każdą dziurę asfaltową biorę siedząc na siodełku i amortyzując ją pięknie korpusem i żebrami właśnie. No nieeee. To ja już wolę w teren. Sowa wydaje się być za daleko by udało się zrealizować wjazd na szczyt i powrót do domu o czasie. Ale czegóż się nie robi dla tych kilku słonecznych chwil na wysokości powyżej 1000 m n.p.m. :-D
Po powrocie do domu okazuje się, że zdanie się na wyczucie było dobrą decyzją, mięśnie międzyżebrowe jakby trochę się rozruszały i bolą już ciut mniej (choć wciąż niepokojąco mocno). No i udało się wrócić na tyle wcześnie, by zdążyć zmyć z siebie rowerowy smrodek.
Fajny dzień.
Fajna wycieczka.
Idzie jesień... paskudne lato pełne dla mnie rowerowego marazmu odchodzi w kąt. Radość z jazdy wraca, co mnie cieszy szalenie!
Muszę w końcu kupić podkładkę pod licznik, bo dziwnie mi się jeździ bez niego. Jeżdżąc bez pulsometru to prędkość jazdy jest dla mnie kluczową informacją o tym w jakiej dyspozycji aktualnie jestem.
- DST 67.00km
- Teren 17.00km
- Podjazdy 1100m
- Sprzęt KROSSowy
Środa, 27 sierpnia 2014 | Komentarze 1
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Zaczęło się już nie na żarty - Góry Sowie jesienią ciągną mnie do siebie z siłą, której nie umiem (i nie chcę) się przeciwstawiać.
Tym razem dojazd na Wielką Sowę uskuteczniam Srebrną Drogą z Przełęczy Walimskiej. Z fioletowego szlaku skręcam na Toompową drogę, z której tego dnia rozpościerają się wspaniałe widoki (zdjęć brak, bo weny do pykania kolejny raz tego samego we mnie ostatnio jest za grosz). Na szczycie jak zwykle rozkosznie spędzony czas, zjazd czerwonym do Schr. Sowa, żółtym na Kozie Siodło, czerwonym na Przeł. Jugowską. Tu kolejna sielanka w Słońcu przetykanym letnim delikatnym opadem deszczu. Świadomość nieuchronnego nadejścia zmroku w końcu wrzuca mnie na siodło.
I NARESZCIE! Nowe doznania w Górach Sowich. Dawkuję sobie powolutku te nowe ścieżki, by wciąż mieć dużo do poznania. Zresztą ze mną tak jest - lubię wielokrotnie czytać te same książki, katuję po wielokroć te same filmy,wszystkie 10 sezonów "Przyjaciół" wymęczyłam już na pewno naście (jak nie ponad 20) razy. Może są tacy, którzy mnie zrozumieją. Niewielu rozumie :)
Do puenty! Zielony szlak pieszy z Przełęczy Jugowskiej do Kamionek. Tnie prosto serpentyny asfaltowe. Miodzio, choć niestety dość potężnie zryty przez ciężki sprzęt leśniczy. Stromy, miejscami mocno nietrywialny. Przemiła terenowa alternatywa dla serpentynowego asfaltu.