Kategorie bloga
- 1000 - 1500 w pionie
116 - 1500 - 2500 w pionie
42 - 2500 - ... w pionie
6 - Beesową paczką
80 - Beskidy
3 - Bieszczady
2 - Chaszczing
3 - Dolomity 2014
9 - Góry Bardzkie
3 - Góry Bialskie
3 - Góry Bystrzyckie
4 - Góry Kaczawskie
1 - Góry Orlickie
4 - Góry Sowie
115 - Góry Stołowe i Broumovsko
17 - Góry Suche
53 - Góry Złote
4 - Izery
1 - Jesioniki
4 - Karkonosze
15 - Korona Gór Polski
13 - Masyw Ślęży
59 - Masyw Śnieżnika
5 - Rekonstrukcja ACL
11 - Rudawy Janowickie
4 - Single i Ścieżki
6 - Wschody Słońca na szczycie
6 - Zima na całego!
16
Archiwum bloga
- 2016, Luty
16 - 15 - 2016, Styczeń
1 - 4 - 2015, Grudzień
19 - 24 - 2015, Listopad
16 - 49 - 2015, Październik
15 - 39 - 2015, Wrzesień
20 - 144 - 2015, Sierpień
13 - 106 - 2015, Lipiec
2 - 17 - 2015, Czerwiec
2 - 33 - 2015, Maj
12 - 70 - 2015, Kwiecień
16 - 62 - 2015, Marzec
19 - 96 - 2015, Luty
13 - 37 - 2015, Styczeń
10 - 68 - 2014, Grudzień
8 - 65 - 2014, Listopad
15 - 110 - 2014, Październik
18 - 120 - 2014, Wrzesień
13 - 75 - 2014, Sierpień
18 - 42 - 2014, Lipiec
18 - 74 - 2014, Czerwiec
16 - 136 - 2014, Maj
21 - 141 - 2014, Kwiecień
17 - 205 - 2014, Marzec
19 - 175 - 2014, Luty
24 - 135 - 2014, Styczeń
12 - 94 - 2013, Grudzień
16 - 136 - 2013, Listopad
11 - 94 - 2013, Październik
22 - 188 - 2013, Wrzesień
19 - 92 - 2013, Sierpień
18 - 118 - 2013, Lipiec
15 - 66 - 2013, Czerwiec
16 - 43 - 2013, Maj
14 - 118 - 2013, Kwiecień
15 - 100 - 2013, Marzec
18 - 62 - 2013, Luty
11 - 32 - 2013, Styczeń
5 - 8 - 2012, Grudzień
8 - 4 - 2012, Listopad
19 - 43 - 2012, Październik
16 - 62 - 2012, Wrzesień
19 - 100 - 2012, Sierpień
18 - 56 - 2012, Lipiec
14 - 57 - 2012, Czerwiec
14 - 70 - 2012, Maj
20 - 138 - 2012, Kwiecień
19 - 166 - 2012, Marzec
16 - 123 - 2012, Luty
16 - 139 - 2012, Styczeń
20 - 138 - 2011, Grudzień
23 - 47 - 2011, Listopad
1 - 1
- DST 45.30km
- Czas 02:05
- VAVG 21.74km/h
- VMAX 47.50km/h
- Podjazdy 599m
- Sprzęt KROSSowy
Czwartek, 27 sierpnia 2015 | Komentarze 7
Dziś poszłam za radą Lutry.
Nie umiałam zupełnie zrezygnować z potrzeby dociskania.
Ale jednak przede wszystkim starałam się cieszyć.
CIESZYĆ wszystkim co mnie otacza.
Wspaniałym popołudniowym Słońcem...
Ciepłym, wciąż tak cudownie letnim wiatrem...
Lichymi mięśniami, które z jazdy na jazdę są coraz mniej liche...
Kolanem, które nie boli...
I przede wszystkim - górami, otaczającymi mnie ze wszech stron!
Bo wokół jest tak pięknie.
I dzięki temu coraz milej myślę o czekającym mnie lada dzień początku roku i nowej szkole, w której będę uczyć.
I nowych uczniach, szalenie wymagających uczniach, wśród których od sierpnia mamy Mistrza Europy w kategorii junior w kolarstwie szosowym (Alan Banaszek).
Oj, jak ciepło o tym myślę :-)



A tak aktualnie wygląda moje kolano:

- DST 33.70km
- Czas 01:23
- VAVG 24.36km/h
- VMAX 43.00km/h
- Podjazdy 340m
- Sprzęt KROSSowy
Środa, 26 sierpnia 2015 | Komentarze 5
Tak wspaniale!
Ciepło,
Lato,
Słońce,
ROWER ....
- DST 65.00km
- Czas 03:08
- VAVG 20.74km/h
- VMAX 74.00km/h
- HRmax 174 ( 91%)
- HRavg 146 ( 76%)
- Podjazdy 860m
- Sprzęt KROSSowy
Poniedziałek, 24 sierpnia 2015 | Komentarze 6
Kategoria Góry Sowie
Nareszcie zmienił się kierunek wiatru.
Dzięki temu jechałam z mocnym paszczowichrem, a wracałam na skrzydłach anielich...
Kolejny plus tej sytuacji - bardzo łatwo przyjdzie mi bicie wszelkich wyników podjazdowych na tej trasie.
Motywacja będzie pierwszorzędna - wrażenie, że kondycja leci w górę jak wariatka :-P
No a wiało dziś nielicho.
Moje tempo prawie stojące w miejscu podczas podjazdów na Przełęcz zwalałam głównie na karb fatalnej kondycji pooperacyjnej.
Dopiero na powrocie odetchnęłam ciut z ulgą - wiatrzysko pchało mnie tak wspaniale, że przestałam wątpić w jego przeszkadzającą moc sprzed chwili.
Całkiem porządna trasa mi wyszła w dniu dwumiesięcznicy operacji rekonstrukcji ACLa (a nawet jeszcze nie, bo to dziewiąty tydzień się zaczyna).
Kopnęłabym w zad kogoś kto by mi 2 czy 3 miesiące temu powiedział, że tak to będzie wyglądać, za robienie złudnych nadziei. A tu proszę jak pięknie! Zresztą dwa miesiące temu o tej porze leżałam w łóżku w szpitalu i chyba właśnie Pan Jan Pielęgniarz pozwalałm mi nareszcie podnieść zagłówek i napoił mnie wodą :-D
Kolano pod koniec trasy troszkę zaczęło pobolewać, ale typowo zmęczeniowo. Wyluzowałam na ostatnich kilku kilometrach i do domu weszłam bez żadnego bólu.
No i lato całe szczęście jeszcze nas nie opuszcza - fajnie dziś grzało.
Sowy: Mała z lewej i Wielka z prawej.

Z prawej strony szosa, którą wtaszczyłam swój wymęczony zadek na górę. Łącznik Rzeczka - Sierpnica.

- DST 28.00km
- Podjazdy 330m
- Sprzęt KROSSowy
Niedziela, 23 sierpnia 2015 | Komentarze 3
Fajna (niekoniecznie pozytywna czy optymistyczna) sytuacja mi się przytrafiła.
Ból łydki.
Niby nic a skłania do krótkich przemyśleń rehabilitacyjnych.
Moja głowa mówi - możesz bo jeszcze niedawno mogłaś, dasz radę to podjechać tak szybko, tak mocno, tak intensywnie.
A potem przychodzi taka sytuacja - napięty i bolesny mięsień łydki.
Od początku dzisiejszej trasy, aż do końca nasilający się.
Bo tak - moja głowa wciąż myśli, że może i przekonuje do tego usilnie ciało.
Ale niektórych kwestii nie przeskoczę.
Ja po prostu nie mam jeszcze mięśni, które udźwigną moje zapędy podjazdowe.
Nie mam co się okłamywać i cisnąć ponad miarę.
Bo mimo, że cisnęłam i udało się to i owo, to kosztem, którego nie chcę teraz ponosić.
Powinnam teraz wszystkie siły kierować na walkę o doprowadzenie kolana do pełnej sprawności.
Teraz mam taki plan, mam nadzieję, że się będę tego trzymać:
- praca nad kondycją - TAK!!
- ściganie się ze sobą sprzed kontuzji - zdecydowanie JESZCZE NIE!!!!
Trasa Świdnica - Modliszów - Złoty Las - Bystrzyce - Świdnica.
Strava nie uniosła pierwszej połowy dzisiejszej trasy, a szkoda, bo bardzo BARDZO dużo z siebie dałam na podjeździe pod Modliszów i szkoda, że nie wiem jak mi poszło i z czym mam się niebawem porównywać.

- DST 51.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:50
- VAVG 18.00km/h
- VMAX 63.00km/h
- Podjazdy 1020m
- Sprzęt KROSSowy
Sobota, 22 sierpnia 2015 | Komentarze 5
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Beesową paczką, Góry Suche
Uczestnicy
Wrzesień zostaje okrzyknięty miesiącem pracy nad kondycją.
Bo tragedii może i nie ma, ale oj! jak bardzo jest nad czym pracować. A czasu przed zimą niewiele.
Na podjeździe Głuszyca - Andrzejówka ścigam Radzia do utraty tchu, ale w końcu muszę odpuścić - odcięło mi prąd.
Nie ostatni raz tego dnia.
Ale to nic. Grunt, że stać mnie na o wiele więcej niż się jeszcze tydzień temu spodziewałam.
A praca nad formą popłaci :-D
Nie ryzykuję pokonywania całej trasy na rowerze. Wyszłoby tego ok. 80 km, a plan mój nie przewiduje aż takich przeskoków w dystansie i stopniu skomplikowania trasy.
Zatem do Zagórza docieramy autem i stąd rozgrzewkowo asfaltem ciśniemy pod Schronisko.

Muszę podkraść Radziowi, bo to tak rewelacyjnie oddaje mój nastrój.
Niezależnie od tego jak bym była zmordowana po podjeździe. Po prostu WSPANIAŁE to uczucie móc znów być w górach na rowerze!!!
W Schronisku chwila na odsapnięcie i kierunek - Waligóra. Po drodze przerwy co i rusz, bo naokoło TAK PIĘKNIE!!!



I na szczycie trza pomacać kamień... Resztę przemilczę :-P

Z Waligóry decyduję się by zjechać żółtym szlakiem - oczywiście nie tym w stronę Schroniska, ale jednak ciut bardziej terenowym niż szeroki szuter. Wchodzi bardzo znośnie, choć sztywniakiem Krossowym trochę rzuca tu i ówdzie.
Dalej jedziemy szutrami w stronę Przełęczy pod Szpiczakiem, by odbić z powrotem w stronę Andrzejówki - porządnie pod górę.
W pewnym momencie wymiękam. Tym razem nie zawiniła forma, tylko goła tylna opona uślizgująca się na kamieniach.
No ale jednak - boli, żę Kuba obok jedzie a ja muszę kawałej pocisnąć z buta.
Muszę kupić nową oponę, by niepowodzenia móc już zwalać wyłącznie na siebie!
(zdj. Radzio)
Po krótkim pitstopie ruszamy już tylko z Radziem na Turzynę. Docieramy na szczyt naokoło - żółtym rowerowym szutrem i później lżejszym podjazdem od strony Skalnych Bram. Dzięki temu czeka nas przyjemniejszy zjazd.
(zdj. Radzio)
Zmęczyłam się nielekko. Ale satysfakcja jest ogromna!
I już chcę więcej :-D
Dzięki!
- DST 32.60km
- Czas 01:28
- VAVG 22.23km/h
- Podjazdy 330m
- Sprzęt KROSSowy
Czwartek, 20 sierpnia 2015 | Komentarze 1
Dziś postanowiłam sprawdzić jakie jest aktualne tempo mojej jazdy.
Standardowa trasa nad Jezioro, tylko w przeciwnym niż zwykle kierunku.
Na tamie spotykam się z Kubą, który przeprowadza dziś test jazdy w spdach. Test zdany. Po pierwszej jeździe jest bardzo zadowolony z efektów. A jak ciągnął na powrocie....!!! :-P
Także średnia ciut powiększona zmianami powrotnymi.
Satysfakcja jednak wielka, że nie jeżdżę jak zupełna pipa :-)


- DST 26.50km
- Podjazdy 230m
- Sprzęt KROSSowy
Środa, 19 sierpnia 2015 | Komentarze 14
Niektórych rzeczy się nie zapomina :-)
A dla mnie - osoby kochającej aktywność rowerową ponad każdą inną na świecie, taka forma rehabilitacji jest tą wymarzoną!
Bo okazuje się, że podczas jazdy kolano po prostu nie boli.
Nawet jak się może ciut za mocno żyłowałam na podjazdach.
Nie boli :-D
Dziś asfalt. Powoli będę dawkować dystans.
Bo nie mogę zapominać, że jak się gdzieś dojedzie to trzeba jeszcze wrócić.
Więc zdecydowanie nie zamierzam jechać do czasu aż przestanie być to komfortowe tylko z dnia na dzień wydłużać trasę, dokładać kolejne podjazdy przewyższenia...
Kuba chętny by ze mną uczestniczyć w tych treningach, bo i jemu bardzo się przyda praca nad formą.
A dziś na powrocie z tamy, pod wiatr, ze zmianami, ten trening był więcej niż efektywny :-)
Aż żałuję, że nie licznika brak.
Muszę sobie jednak zainstalować na telefonie jakiś bzdet, który mi będzie mierzył podstawowe kinematyczne parametry ruchu.

Co by się Radziu nie "czepiał" - bezalkoholowe :-P

Dziękuję za uwagę :-)
- DST 13.00km
- Teren 13.00km
- Podjazdy 315m
- Sprzęt Terenowy Reign
Wtorek, 18 sierpnia 2015 | Komentarze 9
Kategoria Góry Sowie
Liczyłam na to, że dzisiejsza wizyta u lekarza przyniesie optymistyczne wieści.
Ale jednak dopóki się tego nie usłyszy to pewności mieć nie można.
W końcu upłynęło raptem 7 tygodni od operacji...
Ale kochany dr Krupa nie mógł być chyba bardziej ze mnie zadowolony. Czemu dał wyraz :-)
Zdziwił się zdeczko gdy usłyszał o moich górskich pieszych wycieczkach. Stwierdził, że to ciut za wcześnie, ale z uśmiechem na ustach. No bo jestem u niego. Cała, zdrowa, przechodząc pozytywnie test sprawdzający stabilność mojego stawu. Jest stabilny. Bardziej niż w zdrowej lewej nodze :-) Jest bardzo zadowolony widząc, że zarysowuje mi się już z powrotem czworogłowy uda. Zaleca dalsze ćwiczenia na czucie głębokie uśmiechając się zaraz na wspomnienie moich górskich wypraw. No tak - tam to propriocepcja jest ćwiczona na bardzo wysokim poziomie :-)
W końcu pada z mojej strony pytanie: "Co z rowerem?". Odpowiedź: "Rower, tak? Można, ale bez szaleństw, nie po górach od razu". Ja: "Nie po górach??? :( :( :(". Doktor: "No małe górki mogą być, ale bez podjazdów na maksa ze staniem na pedałach"....
Noooo. To mu mogę obiecać :-)
Cel został zatem wytyczony: pierwsza wycieczka po rekonstrukcji ACL to spokojny podjazd na szczyt Wielkiej Sowy. No bo jakże by inaczej...? :-D
"Tylko" 13 km, "tylko" 315 m w pionie. Tylko? Ależ AŻ!!! Bo kolano nie bolało ani przez chwilę, bo cały podjazd fioletowym wszedł spokojnie. Jasne, że z zadyszką, jasne, że nie w tempie jak 4 miesiące temu, ale wszedł. A ja wiem, że na tym etapie blokady psychicznej brak. Więc DO BOJU!!!
Szyku szyku i jazda:


I nareszcie znów rowerowo. Jestem tu!!


Do rychłego następnego :-)
AHOJ PRZYGODO!!!! (ucałowania dla Lutry! :* :* :*)
- DST 1.00km
- Teren 1.00km
- Sprzęt Terenowy Reign
Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | Komentarze 7
Kategoria Beesową paczką, Góry Sowie, Masyw Ślęży, Rekonstrukcja ACL
Uczestnicy
Całkiem ładnie mi się to wszystko układa terminowo.
Dziś mijają dokładnie 3 miesiące od ślężańskich harców w wyniku, których te trzy miesiące przyniosły mi stos zupełnie nieoczekiwanych doznań, wrażeń i emocji.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu muszę wysunąć wniosek, który mnie zaskakuje i szokuje - nie żałuję, że się to stało. Mocna nauka, ale chyba trochę mi potrzebna. Nauka na przyszłość, że o ciało dbać trzeba wyjątkowo mocno kiedy chce się prowadzić takie życie jakie ja sobie w tym momencie wymarzyłam. Że nie ma "eeee, poboli poboli i przestanie", nie ma "później pójdę do lekarza z tym kolanem, żebrem, kostką...". Bo to później albo przychodzi za późno, albo nie przychodzi wcale.
Nie twierdzę, że zacznę się teraz nad sobą roztkliwiać, nie opuszczę asfaltu i nie wrócę w teren. Co to to nie. Ale przestawiło się moje myślenie o moim ciele. Nie jestem nieśmiertelna, nie jestem nie do zdarcia, nie każda kontuzja zagoi się sama.
Zmieniło się moje myślenie, zmieniła moja dieta, zmieniło zaufanie do lekarzy i fizjoterapeutów.
Bo w czarnej dupie bym teraz była gdyby nie zaangażowanie dra Krupy i fizjoterapeutki Doroty Jasińskiej. Swojego własnego wkładu nie umniejszam, ale on jest kroplą w morzu potrzeb po każdej większej kontuzji. A fachowcy największego kalibru są niezbędni i nieocenieni. I w tym miejscu dziękuję im z CAŁEGO SERCA za to, że 90 dni po zerwaniu więzadła krzyżowego przedniego i 49 dni po zabiegu jego rekonstrukcji mogę robić takie rzeczy:
--> 12 sierpnia 2015 - znów w górach. Tym razem decyduję się na towarzyszenie chłopakom podczas jazdy po Górach Sowich i wspinam się na 1015 mnpm na szczyt Wielkiej Sowy. Tym razem jeszcze jest za rano by przywitać się z Panem Wieżowym, ale co się odwlecze... :-)
(zdj. Radzior)

--> 15 sierpnia 2015 - powtórka z rozrywki. Bo okazuje się, że w Nadleśnictwie Świdnickim zakaz wstępu do lasu jest tylko umowny. Nadleśniczy pozwala rozsądnym turystom wejść do lasu. My się za takowych uważamy więc znów na szczyt i tym razem chłopaki pozwalają sobie na ciut dłuższą trasę. A ja??!! Dla mnie najważniejsze jest kilkaset metrów między Schroniskiem Sowa a krzyżówką fioletowego z czerwonym, które to pokonuję na rowerze, uciekając przed Radziem ile tchu w płucach i krążąc uradowana wokół niego w oczekiwaniu na dojście do nas Kuby. Ależ ja już się nie mogę tego doczekać, dłużej, legalnie, bez stresu... :-D
A na szczycie, w oczekiwaniu na chłopaków, gawędzę z Panem Wieżowym, który daje mi dobry motywator by czym prędzej rowerowo stawić się na szczycie - po dotarciu na górę postawi mi zwycięskie piwo. Panie i Panowie - czas start! :-P
(zdj. Radzior)
(zdj. Radzior)


--> 16 sierpnia 2015 - rowerowo Kubi, Ania i Bogu. Na piechotę Radziu i ja. Schodzimy Masywy Raduni i Ślęży. Na luzie, choć decydując się na absolutnie nietrywialne ścieżki. Podejście niebieskim pieszym (starym) na Radunię wylewa z nas siódme poty i piętnaste śmiechy :-) Odkrywamy nowe szlaki i korzystamy z pięknej pogody. Jest świetnie!

(zdj. Radzior)


Wrażenia z tych górskich podbojów: kolano dziś nie boli, nie bolało podczas chodzenia, nie napuchło itp. Jakbym powiedziała, że nie czuję delikatnego zmęczenia i dyskomfortu to bym skłamała. Ale teraz pytanie musi brzmieć - jak się przez 3 miesiące bardzo niewiele jakkolwiek chodzi, już nie mówiąc o górach to czego można oczekiwać?
Kondycja kuleje, ale nie ma tragedii. Niczego innego się nie spodziewałam.
Kolano coraz lepiej reaguje na nieoczekiwane bodźce zewnętrzne typu - lekkie omsknięcie się nogi na patyku, niewielka przeszkoda pod nogą, której nie dostrzegłam. Jest z tym coraz lepiej, czyli czucie głębokie zaczyna się odbudowywać. Jak chodzę po (mniej lub bardziej) niestabilnym podłożu to wciąż ze wzrokiem wpatrzonym pod nogi. Muszę widzieć przeszkody, bo zdecydowanie jeszcze nie ufam w pełni tej nodze.
Ale gdyby ktoś mi miesiąc temu powiedział, że tak będzie wyglądać połowa sierpnia w moim wykonaniu to w życiu bym nie uwierzyła.
Kroki, którymi zbliżam się do celu są wciąż coraz większe.
Ale do znudzenia powtarzam sobie - byle nie dać się zwariować i nie popaść w przekonanie, że już WSZYSTKO jest ok. Bo nie jest. I jeszcze przez długi czas nie będzie. Zatem jedziemy z koksem. Tym akcentem kończę i zabieram się za poranną serię ćwiczeń :-D
I mam olbrzymią nadzieję, że jutro będę mogła się tu zalogować w celu dodania wpisu z wycieczki....
AHOJ!!!
- DST 1.00km
- Teren 1.00km
- Sprzęt Terenowy Reign
Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 | Komentarze 10
Kategoria Rekonstrukcja ACL
Uczestnicy
Rozpoczynam siódmy tydzień.
Wlazłam właśnie w najtrudniejszą i najbardziej zdradliwą – plotki głoszą – fazę rehabilitacji. Fazę, która jest dla pacjenta chyba najbardziej emocjonująca, bo robi się największe postępy – w tym czasie stan zapalny wewnątrz kolana powinien w końcu odpuścić, ból ustępuje, rany w środku coraz lepiej się goją, przeszczep obrasta w nowe tkanki i włókna nerwowe, dzięki którym będzie coraz lepiej z równowagą, propriocepcją, kolano w końcu zacznie się we własnym odczuciu robić „moje” a nie „obce”. Wszystko pięknie: chce się budować wieżowce, przenosić góry, wjeżdżać na Rysy i przebiec potrójny maraton. ALE! Mimo ogólnego wrażenia WOW w okolicach 7-9 tygodnia po operacji trzeba być wyjątkowo ostrożnym. Nowe więzadło w czasie tych automodyfikacji jest bardziej wrażliwe na uszkodzenia niż zaraz po zabiegu. Trzeba być ostrożnym ze zbyt dużym zgięciem (nie przekraczać 130 stopni) i przypadkowymi skrętami, co by przeszczepu nie naciągnąć, czy też nie naderwać. Prawdą jest, że ciężko jest nieprzypadkowo zrobić sobie a-ku-ku, ale ostrożności nigdy za wiele. Na imprezy z alkoholem lepiej powrócić do ortezy. Tak na wszelki wypadek :-D
A co się działo dotychczas.
Mam trzy najbardziej emocjonujące momenty tych dwóch tygodni:
-
SCHODY: Po około 4 tygodniach zrezygnowałam z dostawnego kroku
podczas wchodzenia i przeszłam na naprzemienny. Schodziłam jeszcze
wciąż dostawnie.
3 sierpnia, 5 tygodni po operacji, zdecydowałam się na pierwsze zejście naprzemienne. Poszło. Z oporami, przede wszystkim gnieżdżącymi się w głowie, całe szczęście dość płytko. Pokonywanie kolejnych barier psychicznych sprawia mi gigantyczną frajdę. Uczę się siebie i swojego ciała jakby na nowo. Wspaniałe doświadczenie! Tak czy siak schodzę już naprzemiennie, wciąż trochę koślawo, unosząc lekko biodro operowanej nogi do góry. Ale ideały przyjdą z czasem, póki co cieszy dostateczna poprawność wykonywanych czynności życia codziennego.
- GÓRY: 2 sierpnia 2015 – pierwszy górski spacer. Brygadą lądujemy w Andrzejówce. Inaczej niż zazwyczaj. Bez rowerów, bez wielkich planów. Ma być miło i przyjemnie. Ja bez kul, bez ortezy decyduję się za zgodą fizjoterapeutki Dorotki na pierwszy górski spacer. Podzielony na trzy krótsze etapy; łącznie blisko 8 kilometrów i 220 metrów w pionie. Kolano spisuje się wyśmienicie. Radość zalewa moje serce, bo w końcu jestem w górach aktywnie a nie całkowicie pasywnie.


(zdj. Radzior)
- ROWER!!!: 10 sierpnia 2015 :-) :-) :-) Dla uczczenia faktu, że minęło dokładnie 6 tygodni od operacji! Tak po prostu NARESZCIE!!! Jeszcze nielegalnie, ale postanowiłam tego pięknego poranka, pod Andrzejówką, na moim ukochanym Reignie poćwiczyć startowanie i kończenie jazdy na rowerze wykonując przy okazji rundki honorowe wokół Schroniska. Kolejna bariera w głowie legła w gruzach. Ze startem i stopem podczas jazdy nie powinno być żadnych kłopotów :-D Matko, ależ te kilka minut cieszyło... Przy okazji, podczas gdy chłopki pomykali na rowerach ja przeszłam ok 6 km po górkach.


Jak małe dziecko z nową zabawką :-)
I kilka fotek z trasy spacerowej:






Poza tym wciąż dochodzą mi nowe ćwiczenia. Teraz dziennie ćwiczę ok. 3 godziny (2 godziny w domu i 1 godzina na rehabilitacji) + 2x30 minut marszu na fizjo i z powrotem. Z szyny CPM zrezygnowałam od razu po wskoczeniu na rower, na którym jeżdżę 1 lub 2xdziennie po 15-20 minut na rozgrzewkę przed dalszymi ćwiczeniami, z siodełkiem już na wysokości normalnej i z coraz większymi obciążeniami.
Spotkania z fizjoterapeutką mam codziennie od poniedziałku do piątku. Wciąż mobilizujemy rzepkę, która z dnia na dzień jest coraz bardziej ruchawa i coraz bardziej zbliżona do zdrowej. Wciąż masujemy blizny pooperacyjne, które wyglądają już bardzo ładnie z zewnątrz i myślę, że nie gorzej w środku.
W szóstym tygodniu weszły mi już trudniejsze ćwiczenia na czucie głębokie. Idą jak po maśle. Jestem nauczona funkcjonować z napiętymi mięśniami brzucha co fantastycznie przekłada się na ćwiczenia równoważne, podczas których mięśnie rzeczone napinam zupełnie nieświadomie, dzięki czemu utrzymanie się na berecie podczas ćwiczeń nie jest dla mnie problematyczne.
Ćwiczenia sprawiają coraz więcej radochy, są coraz trudniejsze, męczą i przepacają więc NARESZCIE TO CO LUBIĘ :-)
Zgięcie na dzień dzisiejszy
→ czynne do 130 stopni;
→ bierne trochę więcej, po godzinie u fizjoterapeutki i pracy nad zgięciem dochodziłam do odległości pięty od pośladka poniżej 10 cm. Ale zgięcie nie jest dla mnie priorytetem. Tymże jest dbanie o wyprost, co czynię regularnie. A nawet pojawia się przeprost jak się o niego postaram porządnie :)
Mam nadzieję, że następny wpis będzie już okraszony jakimś ludzkim dystansem pokonanym na rowerze... Wizyta u Ortopedy za 8 dni. Proszę uprzejmie o trzymanie kciuków bym dostała pozwolenie na jazdę!
AHOJ PRZYGODO!!!