Kategorie bloga
- 1000 - 1500 w pionie
116 - 1500 - 2500 w pionie
42 - 2500 - ... w pionie
6 - Beesową paczką
80 - Beskidy
3 - Bieszczady
2 - Chaszczing
3 - Dolomity 2014
9 - Góry Bardzkie
3 - Góry Bialskie
3 - Góry Bystrzyckie
4 - Góry Kaczawskie
1 - Góry Orlickie
4 - Góry Sowie
115 - Góry Stołowe i Broumovsko
17 - Góry Suche
53 - Góry Złote
4 - Izery
1 - Jesioniki
4 - Karkonosze
15 - Korona Gór Polski
13 - Masyw Ślęży
59 - Masyw Śnieżnika
5 - Rekonstrukcja ACL
11 - Rudawy Janowickie
4 - Single i Ścieżki
6 - Wschody Słońca na szczycie
6 - Zima na całego!
16
Archiwum bloga
- 2016, Luty
16 - 15 - 2016, Styczeń
1 - 4 - 2015, Grudzień
19 - 24 - 2015, Listopad
16 - 49 - 2015, Październik
15 - 39 - 2015, Wrzesień
20 - 144 - 2015, Sierpień
13 - 106 - 2015, Lipiec
2 - 17 - 2015, Czerwiec
2 - 33 - 2015, Maj
12 - 70 - 2015, Kwiecień
16 - 62 - 2015, Marzec
19 - 96 - 2015, Luty
13 - 37 - 2015, Styczeń
10 - 68 - 2014, Grudzień
8 - 65 - 2014, Listopad
15 - 110 - 2014, Październik
18 - 120 - 2014, Wrzesień
13 - 75 - 2014, Sierpień
18 - 42 - 2014, Lipiec
18 - 74 - 2014, Czerwiec
16 - 136 - 2014, Maj
21 - 141 - 2014, Kwiecień
17 - 205 - 2014, Marzec
19 - 175 - 2014, Luty
24 - 135 - 2014, Styczeń
12 - 94 - 2013, Grudzień
16 - 136 - 2013, Listopad
11 - 94 - 2013, Październik
22 - 188 - 2013, Wrzesień
19 - 92 - 2013, Sierpień
18 - 118 - 2013, Lipiec
15 - 66 - 2013, Czerwiec
16 - 43 - 2013, Maj
14 - 118 - 2013, Kwiecień
15 - 100 - 2013, Marzec
18 - 62 - 2013, Luty
11 - 32 - 2013, Styczeń
5 - 8 - 2012, Grudzień
8 - 4 - 2012, Listopad
19 - 43 - 2012, Październik
16 - 62 - 2012, Wrzesień
19 - 100 - 2012, Sierpień
18 - 56 - 2012, Lipiec
14 - 57 - 2012, Czerwiec
14 - 70 - 2012, Maj
20 - 138 - 2012, Kwiecień
19 - 166 - 2012, Marzec
16 - 123 - 2012, Luty
16 - 139 - 2012, Styczeń
20 - 138 - 2011, Grudzień
23 - 47 - 2011, Listopad
1 - 1
Wpisy archiwalne w kategorii
1000 - 1500 w pionie
Dystans całkowity: | 7716.96 km (w terenie 1727.00 km; 22.38%) |
Czas w ruchu: | 389:52 |
Średnia prędkość: | 17.43 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.40 km/h |
Suma podjazdów: | 139877 m |
Liczba aktywności: | 116 |
Średnio na aktywność: | 66.53 km i 3h 51m |
Więcej statystyk |
- DST 83.51km
- Teren 30.00km
- Czas 04:35
- VAVG 18.22km/h
- VMAX 49.20km/h
- Podjazdy 1440m
- Sprzęt KROSSowy
Niedziela, 22 czerwca 2014 | Komentarze 3
Uczestnicy
Po Śnieżnickich wojażach niedziela miała być dniem wypoczynku i spokojnego powrotu do domu. I tak też się stało. Ku uciesze ogółu okazało się, że Ani kolano i ręka powróciły do idealnej sprawności i wraz z Bogdanem zdecydowali się podprowadzić mnie niemały kawałek w stronę domu.
Powrót z Kudowy już standardowy :-) czyli przez Broumovsko.
Z Cerberem z początku uskuteczniamy podjazd na Skalniaka zielonym szlakiem, na tym odcinku dając sobie mocno w kość. Coraz lepiej mi się jeździ na niskiej kadencji. Jendocześnie ostatnie moje ćwiczenia na ciężkich przełożeniach skutkują znacznym wzrostem siły i wytrzymałości. Fajnie :)
W Karłowie łączymy się z Anią i przez Pasterskie Łąki i Machowski Krzyż kierujemy się w stronę Bożanowskiego Szpiczaka. Na szczycie pogoda Szpiczakowa, czyli wychodzi piękne Słońce i pozwala się cieszyć krótką przerwą.
Skalniakowe klimaty (fot. Cerber)
(fot. Cerber)
Na niebieskim wokół Szczelińca Małego (fot. Cerber)
Bogu dociera z impetem do Machowskiego Krzyża :)
Trzecia hopka i tym razem mnie pokonała, ale zezłościło mnie to nie na żarty. W tył zwrot i jeszcze jedno podejście. Udane. Zaczynam się uczyć podejmowania kilku prób zanim zdecyduję się na kapitulację. Do tej pory jak coś nie wyszło raz to od razu rezygnowałam. A tu okazuje się, że jak nie za pierwszym to może za trzecim się uda. Satysfakcja wcale nie jest przez to mniejsza.
Ania dociera do Bożanowskiego Szpiczaka.
I sielanka na szczycie.
Zjazd ze Szpiczaka i kierunek - telewizory. Dla Ani jest to pierwsze spotkanie z tym czeskim szlakiem rowerowym. Nie ma tego dnia parcia na zjazdy. I dobrze, bo przy ewentualnej wywrotce/podpórce mogłaby doprawić dopiero co wyleczone kolano. Przyjdzie już niedługo czas na pokonywanie tych najgorszych kawałków w siodle (albo raczej za siodłem).
Pierwszy cięższy kawałek zjazdu.... ja się podpieram, Bogu osuwa na kamienie. He?!?!?! Co to będzie dalej??? Ale to ino złe dobrego początki, bo pozostała część już poszła wyśmienicie. Najgorszy kawałek zjazdu nawet został nagrany przez Reżyser/Scenarzystę i Producenta w jednym - Ankaję :*
W najbliższy weekend pobawimy się w cięcie tego filmu i może coś ładnego z tego wyjść :)
Po dotarciu do wiochy wbijamy na stary asfalt, którym dojeżdżamy do Ameriki.
Było dotarcie "na" to teraz następuje zjazd "ze" szczytu. Przepadam za tym odcinkiem Pański Krzyż-szczyt Szpiczaka. Przepiękne otoczenie, wspaniałe podłoże, ani zbyt trudne, ale i nie banalne do jazdy. Ach to Broumovsko! :)
Bogu uradowany, bo wie, że za chwilę zacznie się to co tygrysy lubią najbardziej.
Po pokonaniu "najgorszego" kawałka odjeżdżam ciut i czekam na resztę. Nagle słyszę hałas. Coś pędzi. Szykuję aparat/telefon. Nie wiem jakim cudem udało mi się Go w ogóle uchwycić, bo przemknął obok z taką prędkością, że mnie podmuch prawie zwalił z rowerem na ziemię :D
Jak to baby - muszą co jakiś czas stanąć i pogadać :D
Aneczka na zjeździe.
Już w drodze do Ameriki.
A w Americe następuje nauka zakładania kasku :-P
Tak?
Nie. Chyba jednak tak ;)
Tym razem rezygnujemy z Amerikańskiego podjazdu i zjazdu z dzikim uskokiem. Raz - nie ma co forsować kolana. Dwa - nie ma co przejadać się tym kawałkiem, bo zbyt atrakcyjny jest by go za często kosztować. Trzy - obiad i browary nie są odpowiednim wstępem do rozprawiania się z tą sztajfą, gdzie nachylenie dochodzi miejscami do 30kilku% i wyciska z człowieka wszystkie siły.
Decydujemy się zatem na spokojny terenowy dojazd, który kończy naszą wspólną część trasy przy czeskiej drodze nr 303. Ania i Bogdan cisną w lewo do góry, w stronę Polic, ja lecę w prawo na Broumov.
Na powrocie nie dość, że wiatr miałam w plecy to jeszcze jakieś nowe moce we mnie wstąpiły i cisnęłam jak szalona.
Na koniec dnia niebo pięknie się przetarło, wyszło Słońce, temperatura podskoczyła o jakieś 10 stopni. Dobrze, że choć końcówki tras mieliśmy prawie letnie.
Rzut oka na Broumov.
- DST 51.47km
- Teren 45.00km
- Czas 03:47
- VAVG 13.60km/h
- VMAX 41.30km/h
- Podjazdy 1300m
- Sprzęt KROSSowy
Czwartek, 19 czerwca 2014 | Komentarze 6
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Single i Ścieżki, Beesową paczką
Uczestnicy
Na Rychlebskich Ścieżkach byłam raz, dwa lata temu, na staruszku Zaskarze, z umiejętnościami technicznymi niemowlaka. Jednak pamiętałam, że mimo wszystko bardzo mi się te traile podobały, znacznie bardziej niż single pod Smrkem. Skoro zatem te drugie już w tym roku objechałam to czas najwyższy był by i z Rychlebskimi się znów zmierzyć. Sprawdzić się po upływie tych dwóch lat.
Dodatkowo nad uchem od długiego już czasu słyszałam mężowskie poszeptywania z czasem coraz głośniejsze i bardziej natarczywe: :-) ... Rychlebskie, Rychlebksie Ścieżki ...
Jasne, że siłą mnie tam nikt ciągnąć nie musi. Rzucam hasło. Na hasło odpowiada BeeSowa czwórka: Ania i Ania, Zbychu i Bogu. Prócz mnie i Kuby do ekipy dołącza również mój kochany brat Ambeu.
Nie wiem jak to możliwe, co za dobry duch na nas spłynął, ale na miejsce spotkania świdnicka trójka nie dość, że dojeżdża przed czasem, to na dodatek jako pierwsza. Wiem, że część, która tego nie zobaczyła nie uwierzy, ale serio serio tak się stało. Mimo nieszczególnie przychylnych prognoz Słońce od rana pięknie praży zapowiadając świetną pogodę na ten dzień. Chwilę po godzinie 10:00 jesteśmy gotowi do startu z Cernej Vody. Wpierw asfaltem pod stodołowe centrum RS, później na dojazdówkę do zielonego ukochanego mojego Dr. Wiessnera. Podjazd się dłuży uroczo, jedzie się wspaniale, temperatura na takie harce idealna. Mimo, że dziewczyny początkowo lękają się mostków to ostatecznie radzą sobie z nimi wyśmienicie, nie dając się pokonać lękom. Po jakimś czasie docieramy do pięknej sztajfy, która rozpoczyna walkę z czarnym Walesem.
Przeprawa przez strumyk rozpoczynający podjazd Dr. Wiessnerem. (fot. Cerber)
I sam Doktor. (fot. Anamaj)
(fot. Cerber)
Końcówka Doktora. (fot. Cerber)
No i Wales... Wales, który dwa lata temu prowadziłam przez jakieś 50% czasu (jak nie więcej). Wales, który wspominałam mimo wszystko z niejakim rozrzewnieniem będąc przekonaną, że nie dam rady przejechać tego nigdy w życiu. Do ideału nadal mi daleko, zdecydowanie mój Krossowy to nie sprzęt na takie trasy. Ale grubo ponad 90% trasy przejechane, przejechane bez gleb, bez uszkodzeń na ciele i duchu, z nieszczególnie wielką przyjemnością i radością, ale sporą dozą satysfakcji. A to też ma wielkie znaczenie, bo na pewno działa rozwojowo, a więc narzekać za bardzo nie mam na co.
Zwłaszcza, że zaraz za Walesem rozpoczęło się pierwsze tego dnia spotkanie z Superflow. Zeszłym rezem ta szybka trasa zjazdowa była gotowa w połowie, była nóweczką, gładziutką, bez rys i uszkodzeń, które teraz powstały wprowadzając w idealny Superflowowy wizerunek trochę pazura i zadziora. Porządne prędkości przeplatane były co jakiś czas skokami adrenaliny kiedy to docierało się do tych rysek i trzeba było czym prędzej je pokonać czując na plecach oddech goniących mnie Współtowarzyszy (nie wspominając o krzyku Zbychowych hamulców:))
Na czarnym, dojeżdżając do punktu widokowego. (fot. Cerber)
Chwila wytchnienia na szczycie, zbierając siły na zjazd Walesem. (fot. Cerber)
(fot. Zibi)
Ktoś mi dziś w komentarzu zarzucił, że na ciężkich zjazdach nie ma fotek, czyli mnie tam albo nie było, albo kłamliwie przechwalam się, że jechałam a rzeczywiście wcale tak być nie musiało. Niby mnie to nie ruszyło, ale mały wkurwik pozostał. Uprzejmie informuję - zazwyczaj nie robimy zdjęć na ciężkich zjazdach. Jeśli je realizujemy to jedziemy a nie zatrzymujemy się co 10 metrów by pyknąć fotkę, bo gdyby tak było to by się nie zjeżdżało a muliło próbujc co i rusz wystartować po kolejnej pauzie na zdjęcie. To tak gwoli wyjaśnienia, choć tego typu blog rządzi się swoimi prawami - albo wierzysz w to co ktoś Ci napisze, albo nie. Krótka piłka. No to po małym upuszczeniu powietrza kontynuuję :)
Tym razem niestety nie udaje nam się dokończyć Superflowa. Gdzieś, w którymś momencie źle skręcamy. Jedziemy jedziemy, dojazdówka szutrowa dłuży się coś w nieskończoność. Bogu wyciąga mapę, ja mówię, że jesteśmy tu, Bogu, że gdzie indziej, ostatecznie choć żadne z nas okazuje się nie mieć racji, to Bogdan jest bliższy prawdy. Zahaczamy o końcówkę czarnego Velryba, który prezentuje się z dołu obłędnie. We trójkę (ja, Cerber i Ambeu) pakujemy rowery pod pachy i pod prąd z buta ciśniemy kawałek by rozkoszować się krótką jazdą Velrybą (Velrybem?:)
Żeńska część ekipy gdzieś na trasie:) (fot. Zibi)
Lea na Velrybie. (fot. Anamaj)
I efekty Kubowej zabawy z GoPro. Finish nie Walesa a Velryby.
Dalej, skoro już nam się wszystko pomieszało, kierujemy się na zielony Tajemny. Chyba gdzieś tu zaliczam pierwszą tego dnia glebę, lądując - ku uciesze chłopaków - w przeuroczym błocku. Tym razem nózie dostają trochę w kość.
Ambeuek na Tajemnym. (fot. Cerber)
Teraz sama już zaczynam mieć wątpliwości czy kolejności tras nie pomyliłam. Ale jakie to ma teraz znaczenie?? Ważne, że jest super. Docieramy do knajpy na obiad i piwko, by po chwili znów powtórzyć dojazd do Superflowa (omijając już Walesa). Tym razem relizujemy już calutki zjazd, a warto bo końcówka również przysparza wiele radochy. Pędząc za chłopakami wypierdzielam się po raz drugi. Ocieram trochę paszczę i łokieć. W nagrodę po zjeździe od napotkanego rowerzysty zmartwionego moim stanem odtrzymuję lekarstwo w postaci Holby wyciągniętej z Jego plecaka (dzięki!:). Tak to ja się mogę leczyć z przyjemnością :-P
Gdzieś na trasie. (fot. Anamaj)
Pożagnanie na parkingu. (fot Cerber)
Wielkie dzięki dla wszystkich za super zabawę. Jak zawsze - konie kraść!!!
- DST 59.81km
- Teren 12.00km
- Czas 02:58
- VAVG 20.16km/h
- VMAX 64.80km/h
- Podjazdy 1050m
- Sprzęt KROSSowy
Środa, 18 czerwca 2014 | Komentarze 1
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Orientując się czy boli czy nie boli.
Nie bolało :-)
Dojazd do Glinna, niebieskim pieszym na Przeł. Walimską, fioletowym + czerownym rowerowym na szczyt W. Sowy. Sielanka na szczycie, pierwszy raz w tym roku spotkanie z Panem Wieżowym, obustronnie bardzo przyjemnie przyjęte :D Dojazd do Małej Sowy, szybki i sprawny zjazd żółtym pieszym prosto do Walimia.
Pychotnie!
Na niebieskim szlaku Glinno-Przeł. Wlaimska bezrozumny człowiek zagrodził elektrycznym pastuchem również część szlaku. Można to obejść, jak najbardziej, babrając się przy okazji po kostki w krowim łajnie. Słodko.
Ale warto się z tymi krowimi zapachami trochę pomęczyć, bo te 2 kilometry z hakiem dojazdu do przełęczy są szalenie urocze.
Część żółtego szlaku pieszego ze szczytu Małej Sowy do Walimia to póki co absolutnie mój numer 1 wśród sowiogórskich zjazdów. Niekrótki (ponad 1,5 km), bardzo zróżnicowany, bez ani chwili nudy.
- DST 50.98km
- Teren 22.00km
- Czas 03:09
- VAVG 16.18km/h
- VMAX 48.40km/h
- Podjazdy 1160m
- Sprzęt KROSSowy
Niedziela, 1 czerwca 2014 | Komentarze 7
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Beesową paczką, Góry Suche
Uczestnicy
Po sobotnich ślężańskich wojażach w planie mieliśmy odwiedziny w Górach Suchych. Co by goście nie musieli wracać się na rowerach do Świdnicy postanowiliśmy na punkt startu dojechać samochodem. I tak, w okolicach godziny 11:00, zaczęliśmy wspinaczkę czerwonym szlakiem pieszym/zielonym TdG na Przełęcz pod Wawrzyniakiem, z której za sekund kilka czekał nas wjazd na singiel trawersujący Rybnicki Grzbiet.
Wiem, że jest to podjazd do zrealizowania w całości, ale za nic w świecie nie wiem jak tego dokonać. Bogdanowy Garmin powiedział mu w pewnym momencie, że nachylenie przekracza 35% (serio?!); w terenie, po grząskim, korzennym podłożu. No nie wiem jak to zrobić. Ale się dowiem! Już 2 lata temu postanowiłam sobie, że będę się starać do skutku i tego zamierzenia będę się trzymać.
Spokojniejsza końcówka podjazdu. (fot. Cerber)
Po krótkim i mocnym podjeździe, docieramy do singla, który ma być jedną z największych atrakcji dzisiejszego dnia. Do pewnego momentu tak właśnie jest, jedziemy spokojnie ciesząc się okolicznościami przyrody i własnym towarzystwem.
Singiel na Rybnickim Grzbiecie. (fot. Cerber)
Singiel na Rybnickim Grzbiecie. (fot. Cerber)
Singiel na Rybnickim Grzbiecie. (fot. Ankaj)
Postój przy Kazikowej Skale niepokojąco się nam wydłuża. Zawracam spojrzeć co z Anią. Nie będę się rozwodzić nad tym co biedna przeżywała. Sama szczerze opisała to u siebie, a ja tak na dobrą sprawę mogę się tego jedynie domyślać. Napiszę co najważniejsze - mam dla Ciebie Aniu olbrzymi podziw za to jak pięknie poradziłaś sobie z kryzysem, jak szybko postanowiłaś pokonać irracjonalny lęk, który wziął Cię tak znienacka. Silna i twarda z Ciebie babka. Bo nieważne jest ile razy upadasz, ważne byś tyle samo razy powstała, otrzepała się, wyciągnęła lekcję i dalej walczyła. Zrobiłaś to po mistrzowsku. Gratuluję!
Aneczka po kryzysie nie odpuszcza :-) (fot. Cerber)
Mija chwil kilka, kończy się singlowa część przejazdu, a rozpoczyna szybki szutrowy zjazd do szosy. W sercu mam lęk - po wczorajszym kłopocie z zaciskiem i dzisiejszym na podjeździe, gdy znów był puścił i przyprawił mnie o palpitację serca nad przepaścią, nie jest łatwo znów zaufać niezawodności sprzętu, który przecież zawodzi jak każdy inny (pamiętać o przełożeniu zacisku z Zaskara do Krossa!!!).
Przecinamy szosę i dalej kierujemy się zielonym TdG w stronę Skalnych Bram. Podjazd to zacny, z trzema nielekkimi hopkami w międzyczasie.
(fot. Cerber)
Ciut niewyraźny B. zaraz po drugim mocnym podjeździe na dojeździe do Skalnych Bram.
Aneczka na samej końcówce dojazdu pod Skalną Bramę.
Docieramy do mojego ulubionego punktu widokowego, uzupełniamy kalorie i mikroelementy, gawędzimy, marzniemy, zastanawiamy się - będzie padać czy nie będzie? prognozy mówią jedno, rzut okiem na niebo przeczy zapowiedziom. Wierzymy oczom, czekając niecierpliwie aż Słońce wylezie zza chmur i zmieni temperaturę z powrotem z 15 na 25 st C. Bogdan oddaje się polowaniu, Ania zapuszcza w stronę czerwonego pieszego, którym w planie mamy wracać.
Ulubiony widok na Góry Sowie.
Efekty polowania (fot. Cerber)
Po posiadówce kierujemy się w stronę Turzyny. Miła to droga; trochę przez las, trochę odkrytym słonecznym terenem. Turystów na szlaku brak, dziwne bo aura sprzyja górskim spacerom/przejażdżkom. Ale to mają do siebie Góry Suche, że tłumy walą na Adnrzejówkę i jej okolice są zazwyczaj okupowane, reszta jest pusta i spokojna. Bajka!
Na szczycie Turzyny.
Będąc na szczycie dostrzegamy na niebie rój paralotniarzy. Z kilku momentalnie robi się kilkunastu. Kolorowych, fruwających nam dosłownie nad samymi głowami. Przez chwilę zastanawiam się jakim cudem nie wpadają na drzewa, wygląda to niejednokrotnie jakby omijali przeszkody niezgodnie z zasadami aerodynamiki. Ale co ja wiem? Dzięki mojej nieznajomości tematu tym atrakcyjniej się to wszystko dla mnie prezentuje. Ciężko oderwać od nich oczy, ale Andrzejówka wzywa.
Aneczka podziwia rojowisko na niebie.
Ino kilku z całego lotnego stada (fot. Cerber)
Na zjeździe z Turzyny Bogdanowi nawala sprzęt. Prawdopodobnie dostaje w tylną przerzutkę z kamienia. Wybrania się przed poważniejszymi obrażeniami, ale wygląda na to, że wózek i/lub hak są skrzywione. Da się na tym jechać, ale na pewno bez szarżowania zbędnego (jasne!;))
Szacowanie szkód.
Mija chwila i docieramy cali i zdrowi do kolejnego punktu postojowego - Schroniska Andrzejówka.
W tle Waligóra (po prawej) i Ruprechticky Szpiczak (po lewej).
(fot. Cerber)
W tym momencie Ania postanawia skrócić sobie drogę i do auta zjechać asfaltem. Sugeruje byśmy z Bogdanem jednak pocisnęli na czerwony pieszy, który po Rybnickim Grzbiecie był moją drugą perełką tego dnia. Szacuję, że nie powinno nam dotarcie do auta zająć więcej niż 30-40 minut. Prawie udaje mi się wtrafić, ale o tym za chwilę :) Tym razem Turzynę bierzemy bokiem, jadąc po jej zboczu żółtym szlakiem. W trymiga (z jęzorami na brodzie) docieramy do Skalnej Bramy, skąd zaczyna się czerwony. Wpierw przerażający dla mnie niedługi singiel nad przepaścią, później krótki konkretny kamienny zjazd, który tym razem mi nie wychodzi. Dalej w dół po korzenio-gałęziach. Trochę łącznika z zielonym TdG i na końcu przemiłe kilka metrów zabawy po korzeniach. No lubię ten cały kawałek nieziemsko!!! Już jest po wszystkim, już widzę szosę, którą za sekundy trzy dotrzemy do auta, obracam się, zerkam na Bogdana, widzę po minie, że coś przeskrobał... Dzięki temu bez cienia wątpliwości mogę uznać ten wypad za stuprocentowo udany - flak! Kto by postawił na bogdanowego snejka w przednim kole ten zgarnąłby całą pulę :-D Telefon do Ani, przestroga, że będziemy kilka minut spóźnieni, 10 minut i po flaku. Jak dobrze, że po moim dętkowym niefarcie zeszłego dnia tym razem już uzbroiłam się w nową ścieżutką dęteczkę prosto ze sklepu!
Gdzieś na końcówce żółtego okrążającego szczyt Turzyny.
Dziękuję Wam za ten dzień i za cały weekend. Cudownie było Was gościć!
Na pewno nie odpuszczę Górom Suchym i w tym roku i zaplanuję piękną i satysfakcjonującą - mam nadzieję - dla wszystkich objazdówkę tych gór pod koniec lata lub wczesną jesienią. Już teraz zapraszam serdecznie ;)
- DST 72.80km
- Teren 13.00km
- Czas 03:49
- VAVG 19.07km/h
- VMAX 49.40km/h
- Podjazdy 1221m
- Sprzęt ZaSkarb
Czwartek, 15 maja 2014 | Komentarze 14
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Suche
Ostatnio ciężko mi szło poranne zebranie się na rower. Wspominałam niedawno czasy, gdy nie było dla mnie problemem wyjechać w tygodniu nawet o 6tej, by przed pracą zrealizować jakąś dłuższą trasę. Może jakiś niewielki kryzys mnie nawiedził?
Tak czy siak. Dziś jakoś poszło. Przed 8 siedziałam w siodle z planem na Góry Suche. Zimno, mgliście, nad głową wciąż wiszą chmury. Będzie z nich padać czy nie będzie??? Nie padało. Ale jakaś taka mało majowa ta pogoda wczorajsza była. Klimat jednakże w górach bardzo w moim stylu.
W teren wjechałam w Łomnicy, pokonując mocny terenowy, bezszlakowy podjazd na szczyt Granicznika. Stąd zjazd na Przełęcz pod Szpiczakiem. Zielonym TdG dojeżdżam pod Waligórę, olewam szczyt i kieruję się na smakowity singielek niebieskiego TdG. Zjazd okraszony uroczymi widokami na Szpiczaka. Dalej Andrzejówka, Turzyna (z terenowym podjazdem czerwonym pieszym, który i tym razem mnie pokonał na samej końcówce), Skalne Bramy i smaczny kąsek czerwonego pieszego do Grzmiącej.
To było dobre rowerowe przedpołudnie! :)
W drodze na Granicznik (801 mnpm)
Singiel niebieskiego szlaku rowerowego strefy Tour de Głuszyca.
Przebijający co chwilę przez drzewa Ruprechtický Špičák.
Rzut oka za siebie na Waligórę i Szpiczaka. Na łąkowej trasie dojazdowej z Andrzejówki w stronę Turzyny.
Widoku spod Skalnych Bram na Góry Sowie zabraknąć nie moża :P
I tym razem w scenerii wiosenno-letniej początkowy singiel czerwonego pieszego zjazdu ze Skalnych Bram do Grzmiącej. Dziś wyjąkowo sprawnie mi poszedł, choć miejscami nie było sznasy jechać, ciężko się szło, gdy buty po błocku ześlizgiwały się w "przepaść".
- DST 63.44km
- Teren 6.00km
- Czas 03:04
- VAVG 20.69km/h
- VMAX 58.20km/h
- Podjazdy 1096m
- Sprzęt ZaSkarb
Czwartek, 8 maja 2014 | Komentarze 2
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Zaskar został z powrotem przemieniony na rower górski. W oczekiwaniu na hak do Krossa (oczekiwanie przedłuża się znacząco) to GieTek znów jest moim rowerem podstawowym.
Rano następuje zmiana opon, przełożenie siodełka z Krossa, kombinowanie z jego ustawieniem (niestety sztyca zaskarowa jest cieńsza od krossowej, w związku z czym musiałam jeszcze trochę pokombinować z wygodnym ułożeniem siodła przed weekendem).
Cel - Sowie i zjazd niebieskim na Przeł. Walimską. Plan ulega małej zmianie w ostatniej chwili i wybieram wariant trudniejszy/ciekawszy - zjazd z Małej Sowy do Walimia. Chodzi o sprawdzenie trzech kwestii: 1) jak mają się nogi w terenie (dobrze); 2) jak wygląda sprawa mojej blokady psychicznej po zeszłoweekendowych glebach (blokada miała się źle, czyli jej prawie nie było czyli sytuacja prezentowała się bardzo dobrze:)), 3) jak tam siodełko (nienajgorzej, ale jeszcze trzeba było ciut przy nim pokręcić).
Ogólnie - pełna satysfakcja po tym krótkim wypadzie porannym.
Na Małą Sowę docieram z Przełęczy Sokolej przez Orła, Sowę, kawałek fioletowym, czerwonym rowerowym, ze szczytu już sam żółty.
- DST 43.96km
- Teren 25.00km
- Czas 03:29
- VAVG 12.62km/h
- VMAX 59.90km/h
- Podjazdy 1400m
- Sprzęt KROSSowy
Czwartek, 1 maja 2014 | Komentarze 23
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Beesową paczką, Jesioniki
Uczestnicy
Majówkowego spotkania z najulubieńszą ekipą DZIEŃ PIERWSZY.
Miejsce spotkania - Lądek Zdr. Oczywiście świdnicka trójka dociera jako ostatnia, chwilę po czasie. Idzie przywyknąć. Pakujemy się w auta, w ilości sztuk 7, i taką radosną karawaną prujemy (zwłaszcza Ania, z tego co wieści ciągnikowe głoszą:P ) na podbój Jesioników Wysokich.
Mimo spowodowanej przez nas obsuwy czasowej na miejsce docieramy o czasie, pogoda dopisuje - Słońce, ciepło, całkiem przejrzyście, miło obserwować odsłonięte części ciał moich współtowarzyszy radujących się promieniami słonecznymi ;)
Następuje podział na 3 grupy:
- grupa nr 1 w składzie Alinka, Beatka i Gosia wyrusza pieszo na podbój Szeraka;
- grupa nr 2 w składzie Aneczka, Wiktor i Kubik wsiadają na rowery i pędzą na Obří skály swoją drogą (jak się później okazało - niezwykle urokliwą i wyciągającą z mojego Męże na powierzchnię ziemi dżentelmeńskie zapędy:)
- i grupa nr 3, czyli nasza dziewiątka: Ryjek, Feniks, Bogdan 1 i Bogdan 2, Ania, Zbychu, Renatka, Grześ i Lea ruszają wpierw na Obří skály a następnie na Szeraka.
Opis trasy? Spróbujemy...
Z parkingu ruszamy szosową 44-ką do Adolfowic.
W Adolfowicach skręcamy w prawo by asfaltowo-szutrowymi drogami dotrzeć oststecznie do celu nr 1 - Olbrzymich Skał.
Całe szczęście po drodze udało się uniknąć batów od rozzłoszczonego czeskiego leśnika, który liczył chyba (złorzecząc nam coś po czesku), że wyciągniemy z plecaków skrzydła i przelecimy nad rozstawionym na całej szerokości drogi leśnym sprzętem.
Uradowane ponad 1000 mnpm :)
I same Obri Skaly.
Docierający na miejsce Zibi z Bodziem, którym przyszło chwilę wcześniej walczyć z niesubordynacją Zbychowego napędu.
Mojej ulubionej grupówki, podwędzonej Zbyszkowi, zabraknąć nie może.
Jest miło, jest cudownie i ślicznie, ale jakoś tak chłodnawo gdy Słońce się chowa za tymi ciężkimi chmurami. Ku memu zdziwieniu okazuje się, że następuje 'w tył zwrot', powrót do krzyżówki w okolicach Pod Strmym i kolejna zabawa w podjazdy, czyli początek uskuteczniania celu nr 2 - Szekara.
Podczas 'w tył zwrotu' część z nas decyduje się "skrócić" sobie drogę pyszniutkim żółtym pieszym. Na dole, ku wielkiej mej radości spotykamy drugą grupę rowerową, z Kubikiem, Anią i Wiktorem na czele:)
Gdzieś na trasie Feniks postanawia dać nam chwilę wytchnienia i łaskawie łapie flaka. Siadamy, odpoczywamy i podziwiamy w spokoju jak Feniks uwija się w pocie czoła przy pracy, z przyjemnością obfotografowując go przy tym z każdej strony:) Na drugim biegunie Zbychu, który wciąż nie może doprowadzić do ładu łańcucha.
Podmokły terenowy kawałek zaraz przed Bystrym Potokiem o dziwo niezwykle przypada mi do gustu, choć reszta uparcie na niego narzeka. Ech, nie zawsze to popłaca, ale ewidentnie mam w sobie coś z masochistki rowerowej.
Spod Bystrego Potoku czeka nas już ciągły, kilkukilometrowy, szutrowy podjazd na Seraka. Podjazd obfitujący w deszcz i mały grad siekący nieosłonięte części ciała dość nieoczekiwanie. Przed sobą wciąż w oddali mam majaczące mi sylwetki dwóch Bogdanów, których mimo uporu, nie udaje mi się dogonić. Predatorzy!
Na szczycie znów wychodzi Słońce i to nie jedno a aż cztery. Do tego oddalonego od nas o 8 minut świetlnych z hakiem dołączają trzy piesze Gwiazdy.
Widoki z Szeraka rzeczywiście zapierają dech w piersi, choć jakość zdjęć z mojego telefonu komórkowego pozostawia co-nie-co do życzenia.
Po spędzeniu jakiś 5 godzin w oczekiwaniu na piwa, po wypiciu ich w 5 sekund, bo czas goni :D próbujemy znaleźć właściwy szczyt Seraka, bo widać, że jeszcze jest coś wyżej. Bogdan upiera się, że się da, Ryjek, że się nie da. Ostetcznie sama nie wiem na czym stanęło - dało się czy się nie dało? :p Tak czy siak - Serak zdobyty!
Nadchodzi chwila podjęcia nienajlepszej decyzji i wyciągania konsekwencji mojego rowerowego uporu, czasem mocno nietrafionego. Ryjówka wspomina o czerwonym pieszym, technicznym, najeżonym kamordolami, nieprzejezdnym. Bogdano wtóruje mu w ocenie stanu tego szlaku. A na mnie głupią działa to jak czerwona płachta na byka. Zabieram ze sobą Bodzia, bo i u Niego powyższy opis szlaku przełącza jakiś tajemny włącznik w mózgu i HEJA, jedziemy. Reszta towarzystwa wybiera stromy, dziki zjazd wzdłuż wyciągu.
Aaaaach, bez zbędnych szczegółów: to jedna z tych sytuacji, w których Ryjek z najczystszym sumieniem mógłby powiedzieć "a nie mówiłem?!". Nieszczególnie przyjemna gleba na kamolce po nie wypięciu się i kilkaset metrów później urwany przez badyl hak w Krossie niech wystarczą za opis spotkanego mnie niefartu. No cóż. Zdarza się.
Reszta trasy czerwonym to zejście z braku chęci ryzykowania zmieleniem przerzutki i połamaniem szprych (dziękuję Bodzio za niepozostawienie mnie na pastwę czarnych myśli i towarzystwo w spacerku)
Po dotarciu do reszty ekipy, dorywamy rozkuwacz Bogdano i pozbywamy się napędowego balastu (dziękuję Bogdano za pomoc).
A tu reszta załogi, pędząca wzdłuż wyciągu.
Pytanie kolejne - co teraz?! Bo oczywiście zapasowego haka u mnie brak.
Skuwać łańcuch i próbować udawać, że to jeszcze rower, czy może nie robić nic i przedefiniować go na hulajnogę? Zapada decyzja nr 2. W tym miejscu oaza optymizmu i najlepszych myśli - Zbychu - stwierdza, że te pozostałe kilkanaście kilometrów do parkingu i bez napędu uda się przejechać. I co? I ma rację, skubany!!! Powrót to w zdecydowanej większości konkretne zjazdy. W tych kilku miejscach gdzie siły oporu były za duże by się przetoczyć przez "przeszkodę" miałam wsparcie w chłopakach: Zbyszku i Bogdanie, którzy łaskawie pchali mnie do celu. Dzięki stokrotne!!
Nauczka na przyszłość - przykręcić lekko kurek zapędom samobójczym i czasem posłuchać się bardziej doświadczonych rowerzystów!
Niezależnie od wszystkiego dzień był BARDZO udany. Jak zawsze z Wami!
Dziękuję Ryjóweczce za zorganizowanie tak wspaniałej trasy. Podziękowania należą się też całej ekipie za wyborne towarzystwo i wyrozumiałość gdy przyszło ostatecznie do jej skrócenia :) Jeszcze jedno dziękuję za wszystkie podwędzone zdjęcia.
>>> Na tę chwilę wciąż jestem na etapie poszukiwań haka, bo jak się okazuje jest to model mocno nietypowy <<<
- DST 50.35km
- Teren 20.00km
- Czas 03:52
- VAVG 13.02km/h
- VMAX 52.80km/h
- Podjazdy 1300m
- Sprzęt KROSSowy
Piątek, 18 kwietnia 2014 | Komentarze 6
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Bieszczady
Zupełnie dla mnie nietypowo Święta przyszło mi spędzać z dala od domu rodzinnego. Ale z - nie tak zupełnie dla mnie nową - rodziną, czyli rodzicami mojego Kuby i nim samym w genialnym pensjonacie Sosnowy Dwór w wiosce Krzywe k/Cisnej (polecam każdemu!). Właściciele pensjonatu - Iza i Piotr - to ludzie o olbrzymich sercach, przepełnieni niejedną pasją, miłością do gór, koni i przyrody.
Na miejsce docieramy w czwartek wieczorem. Natomiast w piątek po śniadaniu postanawiamy przejechać się czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim nad Jeziorka Duszatyńskie. Celu niestety nie udało się osiągnąć. Zdecydowanie nie wyobrażałam sobie takiej ilości targania roweru z buta pod pionowe ściany. Ale i tak - cudownie było. Zdecydowanie warto było zapuścić się w te dzikie bieszczadzkie piesze ostępy z rowerami pod pachą :)
Na czerwonym szlaku, jeszcze idealnie przejezdnym, przed dotarciem do Cisnej.
W tym miejscu popełniam małą pomyłkę i prawie z rowerem wjeżdżam do rzeki Solinka. Dzięki nawoływaniom Kuby orientuję się, że nie tędy droga i wracam na właściwe tory:)
W Cisnej czeka nas chwila podjazdu asfaltowego, a zaraz potem pierwsza ŚCIANA wzdłuż wyciągu.
Aż do samego końca albo się da podjeżdżać, albo nie, góra-dół-góra-dół.
Na najwyższym tego dnia szczycie pasma - Wołosań 1071 mnpm.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Następny dzień to pieszy, bardzo sentymentalny ze względu na pamięć o moim Tacie, który zaszczepił we mnie jeszcze za dzieciaka nieprawdopodobną miłość do Bieszczadów, wypad na Małą i Wielką Rawkę. Pogoda tylko w teorii nie sprzyjała. W praktyce tworzyła fantastyczny mistyczny klimat.
Ze specjalną dedykacją dla Morsa :D
I późnym popołudniem oczywiście pogoda wraca do ładu i składu, a ja z okna pokoju podziwiam widok na Połoniny.
- DST 61.38km
- Teren 9.00km
- Czas 03:05
- VAVG 19.91km/h
- VMAX 46.80km/h
- Podjazdy 1095m
- Sprzęt KROSSowy
Wtorek, 8 kwietnia 2014 | Komentarze 11
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Sowie
Jeszcze w tym roku nie zjeżdżałam niebieskim z Wielkiej Sowy na Przełęcz Walimską. Trzeba było to nadrobić.
Wyjazd o 8:00. Z Rzeczki czerwonym pieszym przez oba schroniska aż do samego szczytu. Na górze wylewam litr łez, bo jednak po cichu liczyłam, że sklep w wieży będzie już otwarty, ale jednak nie. Trudno. Poczekam cierpliwie.
Ciepło. Zaczynam nie na żarty znów uskuteczniać rowerową opaleniznę :P
Z rana Słońce się wyłania zza Ślęży.
W stronę Małej Sowy.
I na niebieskim szlaku.
- DST 61.69km
- Teren 8.00km
- Czas 03:03
- VAVG 20.23km/h
- VMAX 48.50km/h
- Podjazdy 1000m
- Sprzęt KROSSowy
Środa, 2 kwietnia 2014 | Komentarze 8
Kategoria 1000 - 1500 w pionie, Góry Suche
Coś ciężkawo mi z rana szło zebranie się w sobie. Ale i próżnować przed pracą mi się nieszczególnie chciało. Więc z dwóch leniów wybrałam lenistwo twórcze - rowerowe.
Pierwotny plan Andrzejówki i Waligóry uległ zmianie kiedy zorientowałam się, że jednak nie stoję z wolnym czasem przed pracą tak dobrze jak mi się zdawało. Tycia modyfikacja i za Grzmiącą wbijam w lewo na zielony rowerowy strefy TdG. W planie mam ponowne zmierzenie się z czerwonym pieszym spod Skalnych Bram. Podjazd idzie bardzo fajnie. A sam zjazd? Bomba! Nareszcie udało mi się zjechać ten kamienisty kawałek - nie taki on straszny jak mi się wydawało jeszcze rano :P Uwielbiam robić postępy :-)
I perełki czerwonego zjazdu:
Widok na Góry Sowie, dziś niestety mocno zamglony, ale w sprzyjających warunkach genialny i niejednokrotnie tu wrzucany (choćby w tym wpisie)
Singiel miejscami przerażający i chcący zrzucić w przepaść!
Problematyczny aż do dnia dzisiejszego zjazd kamienisty:
Przed ponownym spotkaniem z zielonym rowerowym TdG:
Przed dotarciem do asfaltu jest jeszcze jeden pyszny moment, ale już byłam tak rozemocjonowana, że o fotce zapomniałam :D
Dobrze, że trasę skróciłam, bo po dotarciu do domu okazało się, że pracę jednak zaczynam już o 12:30 więc szybkie myju, szamanie i wio!