avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 42.19km
  • Teren 35.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 12.05km/h
  • VMAX 49.80km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 11 listopada 2014 | Komentarze 7

Uczestnicy


Od długiego już czasu Kuba zapowiadał, że pragnie w końcu objechać Broumovsko, z głównym celem w postaci telewizorów i amerikańskiego uskoku. Patrząc na to co wyprawia na rowerze, odkąd dosiada Gianta Trance, wiedziałam, że łyknie te zjazdy bez zmrużenia oka. Nie zawiódł mnie :-)
Ale może krótko od początku.
Sto lat co najmniej upłynęło od ostatniej wspólnej jazdy z Kudowianami.
Umawiamy się zatem z Anią i Bogdanem na wolny wtorek 11 listopada.
Wszyscy o czasie (prawie:-)) stawiają się w wyznaczonym miejscu, w bojowych nastrojach, z uśmiechami na ustach i niespodziankami w bagażniku :-D


Pierwsze około 4 kilometry to rozgrzewkowy dojazd do Ameriki, spod której czeka nas wspinaczka na górę. Nadziei w nas za grosz na realizację tej ścianki. Bo ślisko, bo liście, bo listopad i zmęczenie. Idzie jednak bardzo sprawnie. Nie idealnie ale satysfakcjonująco. Na końcówce sezonu to mi w zupełności do szczęścia starcza :-)


Z Bogdanem wiemy czego oczekiwać na zjeździe. Ania i Kuba to nowicjusze w tym temacie, choć nasłuchali się o tym za wsze czasy :-) Bogdan ujeżdżający tego dnia sztywniaka z malutkimi kołami dla malutkich ludzi (grrr!!!) odgraża się, że najcięższych broumovskich zjazdów tego dnia raczej nie uda mu się zrobić. Taaaa. To tak jak z tym jeszcze tylko jedna hopka i już jesteśmy w Pasterce. :-P Zjeżdża wszystko bez żadnych kłopotów. Drugi na uskoku jest Kuba, który łyka go tak jak na Kubę przystało - w pięknym stylu i bez żadnych problemów. Obaj zjeżdżają uskok z prawej strony. Ja, jako jedyna, decyduję się na lewą. Tak jak za pierwszym razem. Zjeżdżam uradowana. I znów - po pokonaniu dziada - już nie wydaje się taki groźny jak wcześniej.
Ostatnia do uskoku podchodzi Ania. Zapału w niej ogrom, ale niestety (albo stety) nie tym razem. I dobrze. Nie ma co na siłę się pchać, bo jak człowiek zacznie takie zjazdy pokonywać wbrew obawom i podpowiedziom intuicji to o glebę nie trudno. Jest taki jeden Kuba co to przy pierwszym podejściu zjechał, ale na Nim chyba nie ma co się wzorować, bo to wariat i psychopata rowerowy (brawo za to i podziw niebywały!!!) :-)

(fot. Cerber)


(fot. Cerber)

Tu Kuba zjeżdża po raz drugi, bo oczywiście musiał sprawdzić czy łatwiejszy/wygodniejszy jest zjazd z prawej czy z lewej strony :-)




CZAD!! Pierwsza broumovska perełka za nami.

Teraz zmierzamy powoli w stronę Suchego Dolu, zaliczając pyszne korzonki.


Gdzieś w tych okolicach chłopaki naśmiewają się ze mnie, moich pięknych prób podbijania przedniego koła i totalnej nieumiejętności wykorzystania tego w terenie, kiedy rzeczywiście jest to przydatne. Spokojnie... I na to przyjdzie czas :-)
Z Suchego, w promieniach Słońca, zmierzamy w stronę Pańskiego Krzyża.


Jeszcze nie jest to czas na Bożanowski, Bogdan ma dla nas kolejny zjazd. Pędzimy zatem we trójkę grzecznie za przewodnikiem. A może inaczej - na zjazdach chłopaki pędzą, że nie idzie ich dogonić. Z Anią dajemy z siebie wszystko co najlepsze, ale to wciąż zdecydowanie za mało. Ech... Przyjdzie przyszła wiosna/lato i wtedy im pokażemy, nie?!
No dobra. Jesteśmy w górach więc zjazd jest po to by potem podjechać. I vice versa. Odpowiada mi to. Lubię podjeżdżać. Gdzieś to już kiedyś pisałam. Jak podjadę to czuję, że w pełni zasłużyłam na to by zjechać. A, że broumovskie zjazdy są nadzwyczajnie zacne to podjazdy, nawet te ciężkie, jakoś nie bolą szczególnie mocno.


I kolejne bogdanowe jeszcze tylko jedna hopka... Więc podjeżdżamy te hopki, jedna za drugą, aż w końcu lądujemy w wyczekiwanej Pasterce. Uwielbiam to schronisko. W środku ciepło, uroczo, opatowo, serowo i kiełbasianie. Nieubłaganie jednak zbliża się czas by ruszyć z powrotem w trasę, bo nieszczególnie uśmiecha nam się jazda w terenie po zmroku. Jakoś niezbyt wyśmienicie przygotowani jesteśmy na taką ewentualność. Zbieramy się zatem i ruszamy przed siebie, prosto w Lato!

TAKI szczęśliwy jest Kuba na myśl o kolejnych hopkach, że aż głowa mu płonie.




Przejeżdżamy kwiatek, docieramy do Machowskiego Krzyża, pokonujemy hopki i kierujemy się na Bożanowski Szpiczak.



(fot. Cerber)



Teraz już przed nami właściwie pozostały jeno telewizory. Nie zabawiamy zatem na szczycie Szpiczaka za długo. Pakujemy się na siodła i pędzimy w stronę zjazdu. Hopka za hopką, wszystko wszystkim wchodzi wyśmienicie. W końcu dojeżdżamy do najbardziej problematycznego kawałka tego zjazdu. Bogdan przodem, potem Emi. Czekamy chwilę na pozostałą dwójkę.
Kuba jedzie jako pierwszy. Nie zaskoczył nas - zjechał całość bez zająknięcia. Brawo!
Teraz Aneczka, która podchodziła wcześniej do tego zjazdu dwa czy trzy razy (nie mylę się?). Jedzie. Jedzie.. Jedzie... I ZJEŻDŻA!!!!!!! Jak Bogdan powiedział - niejeden facet wymiękłby na tym zjeździe. Zresztą - niejeden wymiękł. Pokonywanie tych kamoli to powód do dumy. Brawo Aniu!!!

W oczekiwaniu na zjazd.

(fot. Cerber)

I na owym:




Teraz czeka nas już ino niecałe 10 km dojazdu do parkingu. Trochę pod górkę, trochę z górki. Żadnych ekscesów. Do aut docieramy z nastaniem szarówki.
Było ekstra!!! Dzięki po stokroć. Do szybkiego następnego!
Oby tym razem udało się zeksplorować jakieś smakowite szlaki Strefy :-)


  • DST 16.54km
  • Czas 00:45
  • VAVG 22.05km/h
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 10 listopada 2014 | Komentarze 4


A zasada rzeczona brzmi NIE JEŹDZIJ JAK NIE MASZ NA TO OCHOTY.
Tego się trzymam, bo do jazdy zmuszać się nie znoszę.

Więc by postąpić zgodnie ze sobą, w poniedziałkowe wietrzne przedpołudnie, po kilku kilometrach, zawróciłam do domu.
I dobrze mi z tym.




  • DST 86.74km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:41
  • VAVG 18.52km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Podjazdy 1575m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 9 listopada 2014 | Komentarze 10


Wstaję rano, patrzę za okno. Dupa. Jak wczoraj. Kładę się z powrotem...

...

Wstaję ponownie, wyglądam, bez zmian, ale godzina 7 to już dla mnie prawie jak południe więc zbrodnią byłoby dalsze wylegiwanie się. Wstaję. Zasiadam do szydełkowania. Mija chwila. Znów okno. Jeszcze gorzej niż wcześniej. O zgrozo!!!

Zaokienny widok powala na kolana.


Na zegarze 9:00. Nie ma na co czekać. Jeśli chcę wyruszyć to dalsze zwlekanie jest zupełnie bez sensu. Zaraz przed wyjściem mgła jakby rzednie. Ok. Git.
Wychodzę, wskakuję na rower i zapuszczam się prosto w budyń.
Zaskoczeniem okazuje się coraz większa jasność z upływem kolejnych kilometrów. Po dziesięciu mam nad głową niebieskie niebo i oślepiające Słońce.


Pluję sobie w brodę za nie zabranie okularów przeciwsłonecznych. Po kilku kolejnych kilometrach biję się w piersi za to plucie w brodę, bo w Głuszycy znów jestem przesłonięta chmurami i mgłą. I to właściwie już nie ulega zmianie do samego końca trasy.

Pierwsze kilometry terenu, czyli zielony strefy MTB na Skalne Bramy to złość na siebie, że w ogóle zdecydowałam się dziś na teren. Jest brzydko, błotniście, słotno i ponuro. Nie ma w tym wszystkim absolutnie nic ładnego.

Standardowy piękny widok spod Skalnych Bram w stronę Gór Sowich:


Po raz kolejny na żółtym pieszym okążającym Turzynę w oczy rzuca mi się cudny singiel. Na wiosną KONIECZNIE muszę sprawdzić co to za piękność:


I tak jadę przed siebie z podjętą już decyzją zakończenia zabawy z terenem w Andrzejówce. Dojeżdżam do rzeczonej, zatapiam się w swojskim ciepłym klimacie tego cudownego schroniska. Śmierdzę, ale nie przejmuję się tym. Zakupuję Opata i raduję się wszystkim wokoło. Dociera do mnie, że jednak NIEEEEE chce mi się wracać tak szybko na asfalt. Może choć Waligóra?? Chociaż tak tyci tyci gór jeszcze zakosztować?? Na pewno będą smakować wybornie!

Wygrzana i uszczęśliwiona miło spędzonym czasem wychodzę z powrotem w mgłę. Sadzam tyłek na siodle i rozpoczynam podjazd w stronę Waligóry. Na skrzyżowaniu rezygnuję ze szczytu i postanawiam karnąć się smakowitym singlem czarnego szlaku pieszego, gdzie - jak się okazuje - poprowadzono jakiś szlak Strefy. Pięknie!


Jadę jadę. Myślę - Granicznik!!! To jest to. Stąd już będę mogła szybko zjechać do asfaltu, bo przecie taki był plan. Jadę więc na Granicznik, ze szczytu którego jak zawsze pięknie widać Ruprechticky Spicak :-)


I góry i lasy....


I tędy prowadzi nowy szlak Strefy. I znów pięknie. Jadę chwilę. Okazuje się, że rowerowy skręca przeciwnie niż ja zawsze skręcałam. O! Ciekawostka... Patrzę na zegar. Pasi. Patrzę na mapę. Rowerowy robi łuk, który zakończy się tam gdzie i ja miałam pierwotnie zjechać. Pasi.
Sprawdzamy...
Lepszej decyzji podjąć nie mogłam, bo trafiam na absolutnie genialny singiel.






Cztery kwestie, z pośród (spośród?) których trzy spowodowały, że nie mogłam się w pełni radować tym przejazdem: mój pierwszy na nim raz, samej, na mokro, jesienią pokrytą liśćmi.
Singiel bardzo nietrywialny. Przy nim zielony singielek Rybnickiego Grzbietu to kaszka z mleczkiem. MTB w najczystszej postaci.
I w tym miejscu pragnę złożyć pokłon wszystki twórcom tych nowych ścieżek, za to, że zdecydowali się ujawnić nam swoje tajemne trasy. Bo sama nie wiem kiedy bym tu trafiła. A tak bardzo BARDZO warto!!! Zatem - DZIĘKI po stokroć.

Adrenalina i endorfiny zalały mi serce, ale jakby tego było mało - zaraz za końcem singla wyskoczył tuż przede mną muflon. Biegł przez kilka sekund po ścieżce, by zaraz wspiąć się do góry. No jaaaaa!!! Radość się ze mnie już wylewała uszami, uśmiech z ust już zejść nie chciał. I cudnie. Bo czymże się smucić gdy na trasie tak pięknie??
Po dotarciu do asfaltu zdecydowałam, że to jeszcze nie pora na szosę i powrót do domu. Wbiłam znów na zielony Strefy, który doprowadził mnie prosto na Przełęcz pod Czrnochem.





OCH! Jak dziś było pięknie!!!




  • DST 113.77km
  • Czas 04:55
  • VAVG 23.14km/h
  • VMAX 57.50km/h
  • Podjazdy 1260m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 8 listopada 2014 | Komentarze 16


Tegoroczny cel dystansowy, czyli 12 000 km, który z pewnych względów MUSZĘ osiągnąć, zbliża się wielkimi krokami. Do końca roku zostało ponad 50 dni, do przejechania pozostało ciut ponad 400 km. Jeśli zatem żadna tragedia się nie stanie ten cel odchodzi w zapomnienie bardzo niedługo.
Ale tak bez celu żadnego zupełnie jeździć to jakoś do mnie niepodobne.
Okazuje się jednakże, że na liczniku zbliża się wielkimi krokami 200 000 metrów pokonanych przeze mnie w tym roku w pionie. A że do tej całkiem miłej dla oka okrągłej liczby brakuje po dniu dzisiejszym niecałe 15 000 metrów to cel jest jak znalazł. Do osiągnięcia, ale zważywszy na zbliżającą się zimę - nie tak banalny.

Dziś natomiast znów asfaltowe kółko wokół Wałbrzycha.
Pogoda bardzo średnia. Szaro i brzydko-jesiennie. Mimo wszystko jednak wycieczka smakowała całkiem przyzwoicie.

Zalew w Komorowie:


Domki Tkaczy w Chełmsku Śląskim:


Podczas cykania fotki pod domkami przypałętał się do mnie Kotek. Przez chwilę łasił się przymilnie, by niepostrzeżenie nagle wspoczyć mi prosto na udo. Pomrukom i przytulańcom nie było końca.


Jakieś 10 km przed domem wyszło Słońce. Masz ci los! Nie mogło wcześniej coś przyświecić? Trochę zmarzłam dziś na trasie.




  • DST 81.03km
  • Teren 2.00km
  • Czas 03:47
  • VAVG 21.42km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Podjazdy 1050m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 5 listopada 2014 | Komentarze 2


I znów szosa, znów w krótkich spodenkach.
Czy to na pewno listopad?
Bo czuję zbliżające się lato....
Pewnie po napisaniu powyższego zdania w przeciągu najbliższych 3 dni spadnie metr śniegu (od razu odszczekuję! Tak na wszelki wypadek. Sorki Morsowy).

W każdym razie - cudownie! Znów. I niezmiennie.
Aż się wracać do pracy nie chce. Chce się kręcić i kręcić. Byle gdzie. Byle jak.
Byle kręcić.

Dziś postanowiłam przeprowazić mały rekonesans alternatywnego dla mnie dojazdu na Przełęcz Jugowską - znów, jak wczoraj, przez Głuszycę Górną i Bartnicę; dalej Świerki do Ludwikowic Kłodzkich. Tu skręt w lewo na Jugów, a w Jugowie skręt w prawo razem z zielonym szlakiem pieszym, konkretnie pod górę, w stronę Jugowskiej, mijając po drodze Bukową Chatę (nareszcie!) i Zygmuntówkę. Ostatnie ok. 2 kilometry to mocny podjazd terenowy. Powrót do domu przez Pieszyce i Lutomie.

I dzisiejszego dnia porządnie wiało.

Rzut oka na koniec Głuszycy Górnej:


Wiadukt kolejowy w Ludwikowicach:


Bukowa Chata i Zygmuntówka:




Ach ta Jesień!!!





  • DST 73.00km
  • Czas 03:20
  • VAVG 21.90km/h
  • VMAX 71.30km/h
  • Podjazdy 990m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 4 listopada 2014 | Komentarze 3


Tym razem ino szosa.
Pierwszy raz rowerowo pokusiłam się o dojazd na Przeł. Sokolą przez Głuszycę Górną, Bartnicę i Sierpnicę. To ta Barnica jest dla mnie pierwszyzną. Bardzo mi posmakowała ta opcja. Miła alternatywa dla Walimia, oraz dla Kolców+Sierpnicy.
Wiało nielicho.

Jez. Bystrzyckie:


Widoczek z Bartnicy:


A w Sierpnicy - NIE WIESZAJCIE MISIA!!!



  • DST 67.06km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:39
  • VAVG 11.87km/h
  • VMAX 40.40km/h
  • Podjazdy 1970m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 2 listopada 2014 | Komentarze 6


To była porządna dawka terenu.
Asfalt praktycznie skończył się po trzydziestu kilometrach dojazdu na Przełęcz Sokolą, gdzie wbiłam na czerwony Główny Szlak Sudecki, którym NARESZCIE udało mi się dotrzeć do samej Srebrnej Góry, przejeżdżając po drodze przez następujące szczyty i Przełęcze Gór Sowich: , Wielką Sowę, , Słoneczną, Kalenicę, Popielak, , Szeroka, , Malinową, Gołębią i . "Marne" 20 kilometrów terenu, a po dotarciu pod Twierdzę myślałam, że ducha wyzionę. Ale grunt, że wyzionęłabym go z wielkim uśmiechem na ustach, bo trasa ta była niezwykle satysfakcjonująca. Kawałek od Przełęczy Woliborskiej do Przełęczy Srebrnej to dla mnie zupełna nowość.

Kozie Siodło:


Pod Rymarzem:


Genialne tego dnia widoki z wieży na Kalenicy:






Czułam się na tym dywanie z liści jak gwiazda filmowa tuż przed premierą... :)


Już niedaleko przed Srebrną Górą:


Jeszcze na trasie okazuje się, że będę mocno spóźniona na spotkanie z chłopakami. Mówię im by przejechali zatem jedną z trzech endurasowych pętelek strefy MTB Sudety beze mnie, a pozostałe dwie zrobimy już we trójkę. Tak też się dzieje. Dzięki temu po dotarciu do Srebrnej około godziny 12:30 mam kilkanaście minut na odpoczynek w oczekiwaniu na nich. Po spotkaniu wszyscy z przyjemnością przystajemy na opcję podjazdu pod Twierdzę i sprawdzenia czy dają coś w sklepiku. Dawali - dzięki niebiosom!!! Czekało nas więc kilka wspaniałych chwil na krzesłach tak wygodnych, że wstawać się z nich nie chciało, na tarasie pod samą twierdzą, 2 listopada, w promieniach wiosenno-letniego Słońca. Obłęd! :-D
Potem, by z powrotem nie zjeżdżać do szosy aby następnie tłuc się dojazdową szutrówką, proponuję przejazd czerwonym pieszym wzdłuż obwarowań twierdzy. Wszystko tu to również dla mnie nowość. Cudowany to singiel, który dopiero na trasie okazuje się być częścią jednej z czarnych pętli enduro strefy MTB Sudety. Robimy ją zatem niechcący pod prąd.




Dalej to już hopy, dropy i inne cuda, które w chłopakach wyzwalają wszystko co najlepsze. We mnie póki co wyzwoliły bardzo delikatną frustrację, bo jeszcze nieszczególnie umiem się odnaleźć w takim stylu jazdy, ale wszystko przede mną. Niechaj tylko w końcu pojawi się nowy rower, a wtedy nie ręczę za siebie :-P




Na drugiej pętli Ambeu zalicza nieprawdopodobną glebę (choć  nie do końca mogę to tak nazwać). Na stromym podjeździe ślizga się na kamieniu, spada z roweru i toczy się ładnych kilka metrów w przepaść. Jadąc tuż za nim widzę wszystko dokładnie. Wygląda to komicznie, choć przez chwilę, podczas oczekiwania kiedy w końcu się zatrzyma, żołądek ze strachu podchodzi mi do gardła. Wszystko skończyło się całe szczęście na mnóstwie śmiechu, delikatnych otarciach i szoku wśród turystów pieszych, będących świadkami tego zdarzenia :)




Dalsza część trasy to jazda pod prąd czarnym C w celu dotarcia do czarnego B. Ciężki kawał chleba z niemałą ilością noszenia roweru, ale z góry to by się SZŁO!!! Choć już chyba wyłącznie na porządnym rowerze enduro.












Bardzo mocna trasa, fantastyczna atmosfera, kupa śmiechu. Wiosna pełną gębą!!


ł.>
ł.>
ł.>
ł.>
ł.>

  • DST 53.49km
  • Czas 02:19
  • VAVG 23.09km/h
  • VMAX 54.20km/h
  • Podjazdy 625m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 29 października 2014 | Komentarze 5


Po otrzymaniu wczoraj od Ani informacji (dziękuję Ci Aniu) na temat pewnego miejsca gdzie dostać mogę mapę tras strefy MTB Sudety, dziś czym prędzej ruszyłam ją zakupić. Dla zainteresowanych: Jadłodajnia "Finezja" w Głuszycy, przy ulicy Grunwaldzkiej 14. Z pewnością nie omieszkam niebawem na trasie zawitać w to miejsce w celach konsumpcyjnych :-)

Mapa jest, trasy piękne krzyczą by je poznawać czym prędzej.
I na pewno skuszę się by coś jeszcze w tym roku pojeździć na strefie.

Wiatr tam dał dziś bardzo mocno popalić. Za to z powrotem... :-)






  • DST 85.26km
  • Teren 3.00km
  • Czas 04:15
  • VAVG 20.06km/h
  • VMAX 67.30km/h
  • Podjazdy 1536m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 28 października 2014 | Komentarze 4


Periodycznie nawiedzające mnie dni grozy przybrały dziś spektakularną odmianę, co wyjątkowo rzadko mi się zdarza. Wczorajsze łzy płynące mi po policzkach podczas zakończenia Avatara to już było Coś Wielkiego!! Dzisiejszego ranka nie wystaczył mi uśmiech na poprawę humoru. Ominęłam również poziom rozdrażnienia i fochowatości w stylu daj mi uśmiech, buzi i przytul. Szerokim łukiem okrążyłam też uśmiech, buzi, uścisk i prezencik. Poszybowałam w przestworza i zatrzymałam się gdzieś pomiędzy olać umiechy i przytulanie! Dawaj nową korbę a Dawaj nowy rower!!!! Więc ewidentnie nie było lekko.
Kuba rozsądnie po śniadaniu szybko zawinął się do pracy. Ja stwierdziłam, że po kucharzeniu, wielkich porządkach i pracy dnia poprzedniego, dziś przed pracą na rozładowanie wylewającego mi się uszami napięcia muszę wywlec cięższy sprzęt. Na rower zatem marsz i zabawa w podjazdy.
Początkowo wszystko działało mi na nerwy więc bluzgi mentalne i werbalne sypały się na wszystkie strony świata z byle powodu. Pierwszy podjazd na Przełęcz Walimską szybko się jednak z hormonami rozprawił i dalsza trasa to już było cudo z coraz szerszym uśmiechem na ustach i radością w sercu. Jak to niewiele potrzeba by poradzić sobie z tym dziadostwem :-)
Najważniejsze, że pogoda dziś była bajeczna a przejrzystość powietrza jeszcze lepsza!

Masyw Ślęży i Raduni.


Karkonosze dziś widoczne jak na wyciągnięcie ręki. Poniżej dostrzec je można z lewej strony zdjęcia.


Z Przełęczy Walimskiej zjeżdżam asfaltem do Rościszowa i Pieszyc, czego od dawien dawna nie czyniłam. W Pieszycach obieram kierunek na Przełęcz Jugowską w otoczeniu coraz bardziej jesienniejących drzew.


Na Jugowskiej sporej wielkości tablica strefy MTB Sudety z opisanymi trasami i odpowiadającymi im profilami wysokości. Muszę w końcu dorwać gdzieś mapę tej strefy. W wieży na szczycie W. Sowy niestety brak.


Z Jugowskiej już znacznie krótszy zjazd do Sokolca i podjazd na Przełęcz Sokolą. Po drodze widoki na góry zapierają dech w piersi. Niestety mój telefonik za nic tego nie odda.




Z Sokolej szybki zjazd do domu i już w pełni zrównoważona - do pracy :-)



  • DST 66.11km
  • Teren 32.00km
  • Czas 04:45
  • VAVG 13.92km/h
  • VMAX 37.60km/h
  • Podjazdy 1245m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 26 października 2014 | Komentarze 4


Plan na dziś był inny, ale chęci we mnie i tego ranka było tyle co kot napłakał.
Piękny wschód Słońca troszkę mnie rozbudził i ostatecznie postanowiłam jednak się ruszyć z domu, bo pogoda taka PIĘKNA, że jakbym została w domu to bym sobie porządnie w brodę napluła wieczorem.
Zatem Radunia i Ślęża, w tej kolejności.

Ze szczytu Raduni postanawiam zjechać nieoznakowaną z polanki. Dwa pierwsze uskoki weszły idealnie, na trzecim stanęłam i klops. To nic. Nic na siłę. A jeszcze na polance pogadanka z piechurem. Delikatne, urocze spięcie mieliśmy na temat niebieskiego pieszego masakratora z Raduni. On, że nie ma tam szlaku, ja że oczywiście jest. Co mi będzie bredził? Kilkukrotnie się przekomarzyliśmy w ten sposób, aż mówię idziemy! Udowodnię!! I co? I dupa!! Niesamowite, ale niebieski masakrator jest już ex-niebieskim masakratorem. Ni ma szlaku. Szlak został poprowadzony szutrówką biorącą szczyt ślimakiem, miast niedawnej przecinki pionowej. Niebywałe! Ciekawa jestem czy ma to jakiś związek z planami utworzenia tras zjazdowych na Masywach. Jeśli ktoś ma jakieś wieści na ten temat - będę wdzięczna.

Tu, pod przepięknym nachyleniem, szedł jeszcze niedawno szlak niebieski:


Taką drogą prowadzi teraz:


ZGROZA!!
W planie miałam ponowny podjazd na szczyt Raduni i wpakowanie się na (już eks) niebieski, ale w samotności i ryzyku, że na nieistniejącym już szlaku może się przez czas jakiś nikt nie pokazać, postanowiłam nie przesadzać i zjechać na przełęcz. Obiecałam kiedyś takim jednym, że nie będę się na ten szlak samotnie zapuszczać i staram się danego słowa dotrzymywać od czasu do czasu ;-)

Na Przełęczy jak żmijka wygrzewam się w promieniach Słońca. Spodziewałam się już dziś pięknej żarówki, ale zdecydowanie nie spodziewałam się tak wspaniałego ciepełka. No ale ileż można siedzieć i dumać? Obiecałam, że o 15:00 wrócę, na zegarze widzę już okolice 11:00, a przede mną jeszcze dłuuuga droga. Ruszam więc spokojnie na szczyt. Na trasie mijam po raz drugi tego dnia trzech piechurów - chłopaków z wsi Tąpadła. Oni mnie poznają, ja ich poznaję, resztę trasy podjeżdżam w ich tempie dowiadując się mnóstwa ciekawostek o okolicznych szlakach, przede wszystkim tych nieoznaczonych. Oj, będzie co zwiedzać niebawem :-)
Na szczycie nie korzystam z ichniego zaproszenia na piwo. Bez robienia przerwy pakuję się na zjazd czerwono-żółtym. Zjazd idzie całkiem przyzwoicie, ale wciąż nie do końca zadowalająco. Droga standardowa - czyli czerwony, później odbijam na na chwilę na singiel, wracam na czerwony, z którego zjeżdżam na ino żółty i na szczyt Wieżycy, zjazd do Schroniska, kolejna sielanka i skuszenie się na drugi podjazd na Wieżycę i zdublowanie zjazdu. Tym razem na samym końcu zaliczam glebkę i obijam udo. Brakowało mi tego bólu :-P Ale obicie znaczy, że jeszcze nie zdziadziałam zimowo tak ostatecznie, bo fantazji na zjazdach jeszcze we mnie trochę zostało :-)
Słońce wciąż obłędnie grzeje.


Na trzeci zjazd się nie decyduję. Obieram kierunek na czarny zachodni, którym bardzo spokojnie i rekreacyjnie dojeżdżam do Przeł. Tąpadła.





Z Przełęczy jadę na żółty pieszy, który prowadzi mnie prosto do Jędrzejowic.




Z dedykację dla Starowinki:


Na powrocie do domu, mimo zmęczenia, jakoś mocniej dociskam.
Wracam o 16:00 gotowa by przygotować pyszną niedzielną ucztę :-)