avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 91.00km
  • Teren 30.00km
  • Podjazdy 1950m
  • Sprzęt KROSSowy
Góry Suche. Ciąg dalszy rzezi.

Środa, 13 maja 2015 | Komentarze 8


Matko Jedyna i Wszyscy Święci!!!

Koniec wpisu pokaże, że nie jestem aż takim beztalenciem jeśli idzie o technikę jazdy po górach. Cała reszta - weryfikacji i ustawiania mnie do pionu ciąg dalszy. Szaleństwo jakiego do tej pory w górach nie zaznałam.

Dojazd do Łomnicy asfaltem, stąd przez Trzy Strugi, docieram do Przełęczy pod Szpiczakiem, z której czarnym pieszym a dalej bezszlakową drogą wbijam na Włostową.




Na Włostowej zasłużony relaks, z Renatą Przemyk i Artrosis (z drugą pozycją włączyły mi się wspominki z czasów podstawówki) w uszach. Widoki dziś zapierały dech w piersi.


W oddali Karkonosze, jeszcze gdzieniegdzie pokryte śniegiem (Serwus Mors!)


Tym razem zjazd niebieskim pieszym do Sokołowska robię za jednym podejściem, co nie znaczy, że bez gleb, podpórek, znoszenia kawałkami roweru. Co to to nie :) To nie ten rodzaj zjazdów, które pompują mnie pewnością siebie i przekonaniem jaka to ja jestem zajebista. O nie. Te czasy minęły póki co i pewnie jeszcze przez długi czas nie będę o sobie mieć zbyt dobrego zdania w kwestii jazdy na rowerze. Ale tak pozytywnie, bardzo pozytywnie. Bo jak się nie podniesie w końcu poprzeczki to nigdy się nie zrobi postępów. Więc walczyć zamierzam dzielnie. Pot, krew i łzy wliczone w cenę i zaakceptowane.
Tak czy siak dzisiejszego dnia zjad poszedł już lepiej niż dzień wcześniej. Jeszcze ze 40 razy i może uda się zjechać bez przwerwy :P

Z Sokołowska "jadę" wciąż niebieskim na szczyt Garbatki. Kolejna nowość. Nie wiem czego się spodziewać. Na pewno nie spodziewałam się tak długiej wędrówki na szczyt. Mało jazdy tu było. No nic, następnym razem powalczę o próbę znalezienia jakiejś alternatywy objazdowej dla tego dziadostwa.


Jazda ze szczytu zaczyna się przyjemnym singielkiem...


...by po chwili zaskoczyć...




ŚCIANĄ! Zdjęcie cykane już od dołu, po prawie samobójczej próbie sprowadzenia roweru, oczywiście jakoś bokiem. Wiem, że gdzieś z boku idzie objazd tego ustrojstwa. Nie dostrzegłam go. Następnym razem będę musiała dokładniej się rozglądać, bo mimo pięknych widoków, ten kawałek to mała tortura:)


Dalej jest tylko ciut lepiej. Wciąż porządny pion, który tylko miejscami udaje mi się zjechać. Duuuużo sprowadzania i narastającej frustracji...
Docieram do Kowalowej, gubię szlak, zjeżdżam asfaltem o wiele za daleko i rezygnuję z powrotu i poszukiwań niebieskiego, nie chce mi się. Chwika szosy i już z powrotem jestem w Sokołowsku.


Stąd spokojny podjazd terenowy do czerwonego szlaku rowerowego, który przez kilka kilometrów wije się prawie pod samą Andrzejówkę. Korci by przejechać jeszcze te 200-300 metrów, do piwka, do ławki, do zupy. Głodnam i zmęczonam. Ale zaciskam paluchy na kierownicy i skręcam na żółty pieszy, na ruiny zamku Radosno - kolejna rzeź tego dnia.
Początek miły i radosny...


... który za chwilę znów zmienia się w szalenie wypłaszczone przez zdjęcia ściany melafirowego "piasku".
Że to to są te ruiny zamku?








Zmęczenie spływa na mnie wielką falą, docieram do Rozdroża pod Krzywuchą, teraz czeka mnie ok. kilometr mocnego podjazdu zielonym pieszym. Boli. Autentycznie boli. Ale wbrew obawom udaje mi się go podjechać i w końcu czeka mnie radosny czas odpoczynku!


Czas mija nieubłaganie, na zegarku okolice 16. Zbieram się. Postanawiam zawitać jeszcze na czerwony szlak pieszy lecący w stronę Bukowca. Wiem, że jest już za późno, a ja jestem zbyt wypompowana, by pakować się na sam szczyt, ale część trasy (bardzo miłej i nietrywialnej , jak się okazuje, trasy) przejeżdżam i udaje mi się pyknąć fotkę kopalni z nowej dla mnie strony. Następnym razem nie odpuszczę i podjadę czerwonym na samą górę kopalni.


Wracam pod Andrzejówkę i wybieram znany i lubiany wariant zielonego strefowego przez Turzynę, pod Skalne Bramy.








Tutaj żegnam się z rowerowym i wskakuję na czerwony pieszy.
I NARESZCIE!
Czas na pozytyw. Po co te hardkory? Po progres. Na czerwonym pieszym jest taka ścianeczka krótka, którą udało mi się zjechać kiedyś raz - z duszą na ramieniu i śmiercią w oczach. Po dzisiejszych "klęskach" zastanawiałam się: może mam taki kiepski dzień, że nieszczególnie mi te zjazdy wychodzą. Ścianka na czerwonym powie mi jak jest.
I powiedziała. Zjechałam ją z pewnością siebie, szybko, bez lęku, i z pełnym przekonaniem. Nareszcie sukces! :)



Komentarze
Gość | 07:52 niedziela, 17 maja 2015 | linkuj Przy Twoich skłonnościach, proponuję zabieranie ze sobą kawałka liny.W takich miejscach jak ta skała , przynajmniej będziesz mogła rower opuścić na linie a sama jakoś zejdziesz.Znam troszkę Góry Suche i współczuję schodzenia z rowerem szlakiem niebieskim pieszym do Sokołowska, bo jazdy tam nie wyobrażam sobie.W mojej ocenie to masochizm.
Mamir
| 21:17 piątek, 15 maja 2015 | linkuj Wypas miejscówka i zdjęcia, super relacja trzymająca w napięciu jak dobry horror.
z1b1
| 08:37 piątek, 15 maja 2015 | linkuj Na niektórych zdjęciach przypominają mi się Beskidy, więc na pewno była masakra.
Lea | 19:53 czwartek, 14 maja 2015 | linkuj Uprzejmie wnosi się o wyzbycie się strachu.
Byle przeżyć :P
ankaj28
| 19:50 czwartek, 14 maja 2015 | linkuj Chyba nie powinnam była tego czytać - zaczynam się bać.
cerber27
| 18:13 czwartek, 14 maja 2015 | linkuj Faktycznie masakrę sobie zafundowałaś, boje się pomyśleć co zafundujesz nam w sobotę :) Najważniejsze jednak że jesteś zadowolona, i jak widzisz postępy są duże!!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ciwka
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]