avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Sowie

Dystans całkowity:8228.49 km (w terenie 1844.50 km; 22.42%)
Czas w ruchu:443:17
Średnia prędkość:17.65 km/h
Maksymalna prędkość:75.10 km/h
Suma podjazdów:120079 m
Maks. tętno maksymalne:174 (91 %)
Maks. tętno średnie:146 (76 %)
Liczba aktywności:115
Średnio na aktywność:71.55 km i 4h 08m
Więcej statystyk
  • DST 63.40km
  • Teren 7.00km
  • Czas 03:14
  • VAVG 19.61km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 28 października 2015 | Komentarze 3


Wiało nielicho!
Pogoda jednak wciąż piękna więc wykorzystując to zapuściłam się w okolice kompleksu "Włodarz", podąrzając leśną ścieżką rowerową w kierunku przeciwnym do tego który zawsze do tej pory obierałam wracając do domu.











Podczas tej wycieczki stwierdziłam, że napęd (korba, łańcu, kaseta i kółka tylnej przerzutki) chodzi już tak fatalnie, że czekanie jeszcze kilku dni dłużej z jego wymianą może ostatecznie poskutkować rozkraczeniem się śmiertelnym roweru gdzieś na trasie.
Pojechałam, oddałam, na drugi dzień przed pracą odebrałam.
Postanowiłam przejść z trzy- na dwurzędową korbę. Póki co wrażenia ani na plus ani na minus. Jest dobrze :)








  • DST 73.30km
  • Teren 37.00km
  • Czas 04:51
  • VAVG 15.11km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 1700m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 24 października 2015 | Komentarze 1

Uczestnicy


Ten weekend to weekend zjazdowy we Wrocławiu. To raz.
Poza tym w sobotę na 8:00 czekają mnie dwie godziny pracy w szkole. Bywa. To dwa.
Po powrocie ok. 10:00 do domu okazuje się, że nie NIE NIE! Nie zrezygnuję z tak wspaniałes pogody by na 2 godziny szybko lecieć do Wrocławia. No i git. Szybkie pakowanko i około 11:00 ruszam przed siebie.
Cel - Wielka Sowa.
Sama, samiuteńka.
I cudnie, bo okazuje się, że tego mi było trzeba.
Czasu na cieszenie się swoim towarzystwem, jazdę, piękną pogodą.

Po 11 kilometrach asfaltu wjeżdżam w teren, który doprowadze mnie (z małą asfaltową przerwą w Glinnie) prosto na Przełęcz Walimską.


Z Przełęczy Walimskiej wpierw fioletowym a później Toompową drogą na Szczyt. Po drodze piękno otaczających mnie gór przepala mi siatkówki ;)


Na górze posiadówka. Nie krótka (bo jest przemiło) i nie długa (bo trochę zawiewa). Zbieram się i pędzę czerwonym pieszym na Przełęcz Jugowską. Tu chwila zadumy - Kalenica czy nie Kalenica. Decyzja - nie Kalenica. W tył zwrot i czerwonym pieszym+niebieskim rowerowym z powrotem na Szczyt.


Kolejna posiadówka, której spotyka mnie przemiła niespodzianka w postaci zajeżdżających na górę Bożenki i Andrzeja. Siedzimy trochę razem, gadamy o wszystkim i niczym, czyli tak jak być powinno. Ale dzień się powoli zaczyna kończyć. Cykamy kilka fotek i prujemy czerwonym pieszym do Schroniska Sowa.




Pod Schroniskiem czas na chwilę miziania. Niedługą, bo zimno atakuje powoli gołe Bożenkowe nogi. Ja czerwonym pieszym+zielonym rowerowym lecę na Przełęcz Sokolą. Bożenka i Andrzej wybierają zielony pieszy do Sokolca.




Na Przełęczy Sokolej decyduję się jeszcze spróbować przyatakować Sokoła z jego morderczym podjazdem. I - o dziwo! - udaje się podjechać w całości :D Cieszy mnie to niezmiernie. Po dotarciu do Sierpnicy nie decyduję się na asfalt tylko na szlak rowerowy, który doprowadza mnie pod Włodarz.




I z Jugowic już asfaltem do domu, razem z zachodem Słońca... :-)



  • DST 75.40km
  • Teren 27.00km
  • Czas 04:35
  • VAVG 16.45km/h
  • VMAX 58.30km/h
  • Podjazdy 1600m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 4 października 2015 | Komentarze 5

Uczestnicy


Co tu dużo pisać? Zabawa była wyśmienita!
Pierwszy wypad w towarzystwie Piotrka.
We trójkę (Piotrek, Toomp i ja) jedziemy wokół Jeziora Bystrzyckiego, przez Michałkową na Przełęcz Walimską. Po drodze okazuje się, że w Walimiu odbywa się rajd samochodowy więc z pozostałą dwójką (Młodziutki i Kuba) spotykamy się nie na Przełęczy a dopiero na Szczycie.
Asfaltowy dojazd w góry nie do końca mi wszedł. Ciężko mi się jechało. Zresztą ostatni tydzień trochę dał mi się we znaki kolanem, które pobolewało raz na jakiś czas i jakby odrobinę się cofnęło w subiektywnym odczuciu ozdrowienia. Jednak kiedy już wjechaliśmy w góry to dostałam małych skrzydełek i jechało mi się do końca dnia wyśmienicie!!
Na zjazdach kolano trochę doskwierało. Jednak trzepanka na sztywniaku mocno się daje we znaki kolanom, natomiast na podjazdach cisza.
I muszę się pochwalić, że pierwszy raz w życiu udało mi się podjechać najbardziej dla mnie problematyczny kawałek na Kalenicę - mocną ściankę zaczynającą się tuż za Zimną Polaną. Do tej pory raz byłam bliska zwycięstwa nad nią, ale nigdy jej nie pokonałam. A dziś - SUKCES! :-D Kondycyjnie czeka mnie jeszcze trochę pracy, ale moc w nogach jest. A to cieszy bardzo!

Dzień obfitował we wszystko co tygrysy lubią najbardziej - mocne podjazdy, porządne sowiogórskie zjazdy, duuużo przerw podczas których radowaliśmy się cudowną pogodą, pogaduchy, śmiech i luz. Miało być bez spiny i było bez spiny. No. Może prócz kilku wyjątkowych sytuacji :-P

Dzięki Chłopaki!

Podążając w stronę Przełęczy Walimskiej.


Na Szczycie.




Wczoraj w którymś z serwisów informacyjnych padło zdanie "NIESTETY jutro czeka nas opad deszczu". Ręce opadają razem z tym deszczem. Bo przy tegorocznej ilości opadów bliskiej zeru takie sformułowanie odczytać umiem dwojako: albo jako zupełną ignorację i paplanie bez sensu byle paplać, albo jako (niestety muszę to napisać) dość typowo polskie narzekanie zawsze i na wszystko.
Wstęp dotyczy (nie)obecności na czerwonym szlaku pieszym, tuż za szczytem, wielkiej kałuży, która była tam zawsze. To jest pierwszy raz (dla mnie od kilku lat) kiedy to miejsce można było przejechać o suchych kołach. To tak w ramach narzekania na ewentualny deszcz...


Potem trochę trzepanki w drodze na Kozie Siodło. Na końcu zjazdu Kuba łapie flaka i czeka nas dość długa przerwa techniczna. Zmiana dętki idzie sprawnie, ale później następuje walka z ustawieniem hamulca. Dzięki pomocy Toompa udaje się doprowadzić rower do użyteczności i Kubski może kontynuować z nami jazdę :-)




Z Koziego Siodła szybko na Jugowską a z niej na Kalenicę.




Zjazd z powrotem na Jugowską uskuteczniamy przez Rymarz, na którym musimy powalczyć z małymi przeciwnościami losu...


Pominąwszy powalone drzewa i spory syf na szlaku - zjazd godny polecenia. Mam nadzieję, że niebawem zostanie to przez odpowiednie służby uprzątnięte.
Zjazd do Zygmuntówki, jadło, napitek, Słońce i pies... ;-)




Tu żegnamy się z Młodzieniaszkiem. Ahoj! My wracamy na Jugowską, chwilę czerwonym pieszym do góry, potem niebieskim rowerowym na Kozie Siodło. Stąd żółtym pieszym pod Schronisko Sowa i czerwonym pieszym na Przełęcz Sokolą.


Na Przełęczy żagnemy Kubę, który pakuje rower do auta. My we trójkę cieszymy się coraz nowszym asfaltem Przełęcz Sokola - Walim. Ostatecznie ładnym tempem wracamy do Świdnicy.




  • DST 68.80km
  • Teren 6.00km
  • Czas 03:17
  • VAVG 20.95km/h
  • VMAX 49.30km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 21 września 2015 | Komentarze 41


Budzę się. Przecieram oczy. Zasypiam. Budzę się ponownie. No wciąż świeci. A miało nie świecić...
Bomba!

Najpierw rzut oka na nogę.
Coraz bardziej kwieciście się prezentuje.
Myślę, że kulminacja ubarwienia dopiero przede mną, ale już teraz jest całkiem miła dla oka :D


No ale nie boli. Ja nie wiem jak to możliwe, bo w piątek ledwo nogę mogłam podnieść, ledwo chodziłam, zgięcie w kolanie powyżej 90 stopni tak napinało czworogłowy, że kwiczał z bólu więc tego nie robiłam.
Minęły 2-3 dni i jest wszystko po staremu. No może prócz ubarwienia wojennego. Moro znów w modzie!
Jak kto będzie na czerwonym pieszym Schronisko Sowa - Schronisko Orzeł to można się rozglądać na trasie za głazem w kształcie siniora na lewym udzie :)

Wpierw jadę do szkoły, by pogadać chwilę z dyrektorką. Przyjmuję miłe wieści i uciekam dalej.
Z wiatrem.
Świdnica, Lutomie, Pieszyce i wdrap na Przełęcz Jugowską. Na Przełęcz docieram ze średnią 19,5 km/h. Jazda z wiatrem popłaca.
Rozglądam się. Co dalej?
Na myśl przychodzi tylko czerwony pieszy na szczyt, choć obawiam się, że na samą górę nie dotrę ze względu na obsuwę czasową.
Jadę zatem do Koziego Siodła. Trochę syfu po ścinaniu drzew wybija mnie dwa razy i podpieram podjazd, ale i tak jestem bardzo zadowolona z dzisiejszej siebie. Kondycja powoli rośnie. Dobrze.
Z Koziego żółtym pod Schr. Sowa i od razu dalej zmierzyć się z "głazami" siniakotwórczymi. Nie taki głaz straszny jak go Lea rysuje. Nie wiem - leszcz jak nic, że tego nie przejechałam tylko rypnęłam otb. Tym razem się nie dałam. Wzięłam bokiem i pognałam dalej w stronę Przeł. Sokolej.

Po drodze piękne widoki.


Wjeżdżam na ostatnią kostkową prostą przed Przełęczą i nagle daję po hamulcach. Macam oponę. Niby nic, ale powietrza jakby ciut mniej. Czekam 10 sekund, macam ponownie. Flak. Sprawdzam czy mam wszystko do zmiany. Dętka jest, pompka jest, łyżek brak. Całe szczęście Krossowy to na tyle uroczy rower, że idzie się ze zdjęciem opony uporać przy pomocy zwykłych kluczy od domu.


15 minut i jadę dalej. Na początku trochę jestem spięta na zjeździe asfaltem do Walimia. Rzadko łapię flaki i nie czuję się pewnie po zmianie dętki. Czy dętka była ok? Czy opona w środku czysta? Głupie myśli, ale zjeżdżam spokojniej niż zwykle. Zresztą wiatr, który tym razem dla odmiany daje w paszczę nie pozwala i tak na zbytnie szaleństwa.

Do domu i tak wracam na tyle wcześnie by spokojnie przygotować się do pracy.
Miły to był dzień.




  • DST 63.10km
  • Teren 12.00km
  • Czas 03:23
  • VAVG 18.65km/h
  • VMAX 65.60km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 17 września 2015 | Komentarze 10


Ja to już tylko się chwytam za szydełko (uwaga na oczy!), głaskanie kota (uwaga na pazury!!) i wycieranie kurzów (uwaga na spadające przedmioty!!!).
Nie będę ryzykować z ogniem.
Nie będę ryzykować z elektryką.
Nie będę ryzykować z gazem.
Bo kaleka jestem i niedorajda i łamaga i proszę o resztę epitetów - na pewno podpasują.

OTB najpiękniejsze z możliwych i najklasyczniejsze - za wolno, za duży kamień.
Zwolnione tempo podczas lotu na paszczę zapamiętam po kres swych dni. I moje zwolnione myśli: "No ku.wa! Serio?!". I widok tego głazu, w który przypieprzyłam udem. Chryste jak bolało! I jak wciąż boli...
Rower cały :-D
Grunt, że to ino stłuczenie. Paskudne. Podobne do tego. Po tamtym na rower udało się wrócić po 5 dniach. Jak będzie tym razem...?



Zepsuty łokieć boli trochę (bardziej  bolał jak pomyliłam wodę utlenioną ze spirytusem - proszę o kolejne oklaski dla najbardziej elokwentnej i rozgarniętej bikestatowiczki wszechczasów), ale nie umywa się do tego cholernego czworogłowego!




  • DST 57.60km
  • Teren 8.00km
  • Czas 03:01
  • VAVG 19.09km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 15 września 2015 | Komentarze 17


Po jednodniowym poniedziałkowym odpoczynku po mocnym weekendzie wybrałam się w moje góry.
Sama.
Nie goniąc króliczków.
W aktualnym moim stanie kondycyjno-rowerowym samotne jazdy to JEST TO!!!
W większym towarzystwie tylko pieszo, rowerowo póki co tylko sama, ewentualnie w małych grupkach.

Powietrze dzisiejszego dnia wspaniale klarowne!









  • DST 62.40km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:48
  • VAVG 16.42km/h
  • VMAX 67.00km/h
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 30 sierpnia 2015 | Komentarze 23

Uczestnicy


Po wczorajszym wypadzie w planie na dziś był odpoczynek.
Chodziło mi po głowie by gdzieś wyskoczyć, ale krótko, lekko, leniwie.
Spełniło się ostatnie, bo aktualnie dla mnie 62 km, ponad 1000 w pionie i wdrapywanie się na szczyt Wielkiej Sowy, a to wszystko przy blisko 40stostopniowym upale to nie "krótko i lekko" :D

Radzio tylko raz zakręcił nosem na moją propozycję. Ale obietnica "krótko, lekko, leniwie" podziałała na niego jak płachta na byka i więcej pisać nie musiałam.

Wydaje mi się, że to był najcięższy wjazd na szczyt w moim życiu. Na trasie fioletowego uskuteczniliśmy długie polowanie na wodę ukrytą gdzieś głęboko pod ziemią. Ale z czystym sumieniem muszę stwierdzić, że gdybyśmy jej nie odnaleźli to chyba bym nie dotarła na górę w jednym kawałku... Smakowała wybornie, nawet z liśćmi i igliwiem. WYBORNIE!

Z ponad siedmiogodzinnego wypadu jazdy była połowa. I o to właśnie mi chodziło. O takie lenistwo!!!

Przemilczę kolesia, który nad Jeziorem Bystrzyckim prawie mnie przejechał autem. Przemilczę, bo ten wypad był zbyt uroczy by sobie jeszcze raz szargać nerwy tym epizodem.

Dzięki Radziu! Za wszystko i za końcowy sprint również. Kolano się kłania milcząc wciąż radośnie :-D

Na bezszlakowej dojazdówce do żółtego pieszego.


Bropoint (ukłony dla Zarazka!:)


Czerwony strefowy.


Wysuszony niebieski pieszy Glinno-Przełęcz Walimska + zmordowany, acz uśmiechnięty, Radzio.




Dużo wody nam poszło tego pięknego dnia na uciechy cielesne :p



(zajumane Radziowi)

Ostatnia posiadówka na "tarasie" widokowym  pod Schroniskiem Orzeł.



(podwędzone Radziowi)

I ostatki terenu - zielony strefowy prowadzący na Przełęcz Sokolą.


Później już ino dzida w dół asfaltem. Na koniec wspomniany sprint na Radzia kole, które z trudem udało mi się utrzymać. SZALONY!!


  • DST 81.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:25
  • VAVG 14.95km/h
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 29 sierpnia 2015 | Komentarze 12

Uczestnicy


Początek tygodnia - rzut oka na weekendowe prognozy pogody. Choć wiem, że wiele w tym temacie może się jeszcze przez kilka dni zmienić to decyzja szybko zapada - próbuję skrzyknąć ekipę. Niektórzy są chętni od razu, inni wahają się właściwie do ostatniego dnia, część od razu deklaruje "nie, dziękuję".

Ostatecznie do dołączenia namawiam 6 osób, 4 z nich będą ujeżdżać ABeCety srebrnogórskie, Dwóch Dzielnych Rycerzy - w osobach Bogdano i Tomka - decyduje się zaufać moim zapędom przewodniczym :-P
Ja na wstępie ich zapewniam, że planuję krótką i delikatną trasę po okolicach Srebrnej Góry, w przeważającej większości asfalt, może trochę szuterku.
Okazało się w praktyce, że asfalt zniknął, przeważająca część asfaltu tu szuter, a trochę szuterku to noszenie roweru na plecach i taplanie się w błocie. Dzięki chłopaki za pomoc (w noszeniu, nie taplaniu, choć za błotny współudział też dziękuję)!! :-D

Nie będę absolutnie wnikać w szczegóły trasy, kto chętny prześledzić jej przebieg zerknie na mapę.

W skrócie tylko tyle, że w pierwszej części trzymaliśmy się ścieżki dydaktycznej Zębata, prowadzącej wzdłuż linii zębatej Kolei Sowiogróskiej, zaliczając po drodze przejazd przez dwa wiadukty.
Później?
Później kręcimy się mniej więcej starym żółtym szlakiem rowerowym, który w pewnym momencie mylimy (no powiedzmy) z nowym żółtym szlakiem rowerowym (kop dla znakujących za ten sam kolor prowadzony inną drogą!!) i musimy zaliczyć konkretny wpych w poszukiwaniu przejazdu, taplając się przy tym po kostki w błocie. Stary żółty prowadzi nas dalej przez Przełęcz Wilczą, Mikołajów, Budzów-Kolonię, gdzie odkrywamy punkt kopulacyjny, dwa koty i jednego psa, na koniec wracamy do Srebrnej Góry polną ścieżką pełną łajna, dziur i uroczych rowerowych opowieści. Końcowa terenowa wspinaczka z powrotem pod Twierdzę to w moim wykonaniu już taniec umierającej. Podjechałam, ale wyłącznie siłą woli. Praca mięśni nie miała tu już żadnego znaczenia...
Po dotarciu do knajpki na Przełęczy Srebrnej po chwili wychodzi Słońce. Bardzo odważnie i zupełnie bezpruderyjnie ogrzewając nasze zamglone i przemoczone (serwus Radziu!!) ciuchy.
Radziowi dzięki za wyśmienity mglisto-pochmurno-mżawkowy asfaltowy dojazd ze Świdnicy do Srebrnej Góry. Sama bym umarła na tej trasie  z nudów tym razem. A tak nie obyło się bez śmiechu, szabru i zaliczania bielawskich studni :)

Oby jak najszybciej udało się powtórzyć podobne spotkanie. Bardzo mi tego brakowało!

Z Radziem w stronę Srebrnej Góry ....


Studnia nr XIV. Podrowienia dla Marka!


Przełęcz Woliborska.


Po dotarciu pod Twierdzę spotykamy Bogdano, zaraz dojeżdża Tomi. I już we czwórkę na "tarasie widokowym" oczekujemy na trójkę endurowców pędzących do nas z dolnego parkingu.


Tu czas na chwilę odpoczynku, pogaduch, popitów i podział na wspomniane wyżej dwie grupy.

(fot. Tomi) Pięknie się tego dnia prezentował widok na Twierdzę...

Wiadukt Kolei Sowiogórskiej. Z dołu/ z góry.




Na trasie kąpiel i obiad.




Zaplanowane szutry i asfalty... Hę??



(fot. Tomi) Ciekawe co by na to rzekł mój Ortopeda....?

Ślicznotka w Folwarku Leszczynówka.



(fot. Tomi)




(fot. Tomi) Genialna fota!!

I po dwóch godzinach klimat pogodowy zgoła odmienny.




I już na dole w samotności jaram się światem, oczekując chwil kilka na powrót endurowców.








  • DST 65.00km
  • Czas 03:08
  • VAVG 20.74km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • HRmax 174 ( 91%)
  • HRavg 146 ( 76%)
  • Podjazdy 860m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 24 sierpnia 2015 | Komentarze 6

Kategoria Góry Sowie


Nareszcie zmienił się kierunek wiatru.
Dzięki temu jechałam z mocnym paszczowichrem, a wracałam na skrzydłach anielich...
Kolejny plus tej sytuacji - bardzo łatwo przyjdzie mi bicie wszelkich wyników podjazdowych na tej trasie.
Motywacja będzie pierwszorzędna - wrażenie, że kondycja leci w górę jak wariatka :-P

No a wiało dziś nielicho.
Moje tempo prawie stojące w miejscu podczas podjazdów na Przełęcz zwalałam głównie na karb fatalnej kondycji pooperacyjnej.
Dopiero na powrocie odetchnęłam ciut z ulgą - wiatrzysko pchało mnie tak wspaniale, że przestałam wątpić w jego przeszkadzającą moc sprzed chwili.

Całkiem porządna trasa mi wyszła w dniu dwumiesięcznicy operacji rekonstrukcji ACLa (a nawet jeszcze nie, bo to dziewiąty tydzień się zaczyna).
Kopnęłabym w zad kogoś kto by mi 2 czy 3 miesiące temu powiedział, że tak to będzie wyglądać, za robienie złudnych nadziei. A tu proszę jak pięknie! Zresztą dwa miesiące temu o tej porze leżałam w łóżku w szpitalu i chyba właśnie Pan Jan Pielęgniarz pozwalałm mi nareszcie podnieść zagłówek i napoił mnie wodą :-D

Kolano pod koniec trasy troszkę zaczęło pobolewać, ale typowo zmęczeniowo. Wyluzowałam na ostatnich kilku kilometrach i do domu weszłam bez żadnego bólu.
No i lato całe szczęście jeszcze nas nie opuszcza - fajnie dziś grzało.

Sowy: Mała z lewej i Wielka z prawej.


Z prawej strony szosa, którą wtaszczyłam swój wymęczony zadek na górę. Łącznik Rzeczka - Sierpnica.





Wtorek, 18 sierpnia 2015 | Komentarze 9

Kategoria Góry Sowie


Liczyłam na to, że dzisiejsza wizyta u lekarza przyniesie optymistyczne wieści.
Ale jednak dopóki się tego nie usłyszy to pewności mieć nie można.
W końcu upłynęło raptem 7 tygodni od operacji...

Ale kochany dr Krupa nie mógł być chyba bardziej ze mnie zadowolony. Czemu dał wyraz :-)
Zdziwił się zdeczko gdy usłyszał o moich górskich pieszych wycieczkach. Stwierdził, że to ciut za wcześnie, ale z uśmiechem na ustach. No bo jestem u niego. Cała, zdrowa, przechodząc pozytywnie test sprawdzający stabilność mojego stawu. Jest stabilny. Bardziej niż w zdrowej lewej nodze :-) Jest bardzo zadowolony widząc, że zarysowuje mi się już z powrotem czworogłowy uda. Zaleca dalsze ćwiczenia na czucie głębokie uśmiechając się zaraz na wspomnienie moich górskich wypraw. No tak - tam to propriocepcja jest ćwiczona na bardzo wysokim poziomie :-)

W końcu pada z mojej strony pytanie: "Co z rowerem?". Odpowiedź: "Rower, tak? Można, ale bez szaleństw, nie po górach od razu". Ja: "Nie po górach??? :( :( :(". Doktor: "No małe górki mogą być, ale bez podjazdów na maksa ze staniem na pedałach"....
Noooo. To mu mogę obiecać :-)


Cel został zatem wytyczony: pierwsza wycieczka po rekonstrukcji ACL to spokojny podjazd na szczyt Wielkiej Sowy. No bo jakże by inaczej...? :-D
"Tylko" 13 km, "tylko" 315 m w pionie. Tylko? Ależ AŻ!!! Bo kolano nie bolało ani przez chwilę, bo cały podjazd fioletowym wszedł spokojnie. Jasne, że z zadyszką, jasne, że nie w tempie jak 4 miesiące temu, ale wszedł. A ja wiem, że na tym etapie blokady psychicznej brak. Więc DO BOJU!!!

Szyku szyku i jazda:




I nareszcie znów rowerowo. Jestem tu!!






Do rychłego następnego :-)
AHOJ PRZYGODO!!!! (ucałowania dla Lutry! :* :* :*)