avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 66.93km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:36
  • VAVG 18.59km/h
  • VMAX 48.91km/h
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 6 lipca 2014 | Komentarze 13

Uczestnicy


II Sowiogórski Maraton Rowerowy.
Długo się broniłam wszystkimi kończynami ciała przed startem w jakichkolwiek zawodach będąc przekonaną, że taka forma rowerowej aktywności absolutnie mi nie podejdzie.
Skoro jednak dałam się w końcu namówić to nie chciałam podejmować innej decyzji jak MEGA. Tak też się stało.
Trasa mega - 52 km, 1700 metrów przewyższeń. Zapowiadało się soczyście.
Wyróżnić muszę 3 etapy wyścigu:
1) początkowe kilka kilometrów to istny szał. Pędzę razem z pozostałymi 20 000 uczestników (no dobra trochę ich było mniej, ale dla mnie nawet te 250 osób to szokująca ilość!); zaczyna się pierwszy - najbradziej morderczy - podjazd;
2) za szybko, za mocno. Wiedziałam, że nie powinnam gonić tych przede mną, bo nie wiem kto to jest. Nie wiem czy to nie ludzie połykający takie trasy na śniadanie, ziewający przy tym z nudy. Nie wiem, nie znam ich. Ale cisnę i przypłacam to bardzo porządnym kryzysem na około 15-20 kilometrze trasy. Nic mi się nie chce. Nie chce mi się ani jechać ani nie jechać. Stwierdzam, że decyzja o starcie była jedną z najgorszych w moim życiu. Czuję się fatalnie emocjonalnie, choć fizycznie wciąż bardzo przyzwoicie.
3) Koniec kryzysu psychicznego niestety rozpoczyna początek kryzysu fizycznego. Odzywa się prawe kolano, przeciążone na życiówce. Dość szybko dochodzę do wniosku, że kontynuowanie mega nie będzie rozsądne, zwłaszcza tak krótko przed rowerowym urlopem. Zjeżdżam na mini.
Czas - 1:58 na dystansie 32 km.
Nie będę pisać co by było, gdybym nie została przez to zdyskwalifikowana. Napiszę jedynie, że jestem bardzo zadowolona ze swojego wyniku i z tego jak się zaprezentowałam.
Po przespaniu się, ochłonięciu, wiem już dobrze, że to na pewno nie był mój ostatni maraton, bo muszę oficjalnie pokazać na co mnie stać :-P


Przygotowania do startu.




I gdzieś tam ja i reszta ekipy.


Wjazd na metę (źródło zdjęcia)


Nie mogę przemilczeć tego zdjęcia :-D Proszę sobie wybrazić jak się czułam przy chłopakach z Czasu Na Rower.
Przy okazji wielkie gratulacje dla Tomka za czas na mega poniżej 3 godzin!


Reszta ekipy - Ania RZĄDZI na podium w kategorii K4. Brawo!!!


Bogdan najlepszy z ekipy KKZK jadącej dystans mega. Gratulacje! (źródło zdjęcia)

Wnioski na przyszłość - nie rwać na złamanie karku na początku trasy. Po podjęciu decyzji o rezygnacji z mega jechałam tempem wycieczkowym a i tak wynik wyszedł mi bardzo zadowalający. Jakby to rozłożyć na tempo średnio-mocne to i tak wynik by był lepszy, a kolano by nie ucierpiało.
Druga sprawa - dopóki nie nauczę się jak jeździć maratony to jeśli będę zmuszona przed startem decydować o wyborze dystansu - zawsze wybierać mini!

Dzięki Wam wszystkim za towarzystwo. Gratuluję sukcesów!!!


  • DST 102.10km
  • Czas 04:01
  • VAVG 25.42km/h
  • VMAX 40.58km/h
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 4 lipca 2014 | Komentarze 0


Ciepło, bardzo ciepło. I wietrznie.
Pierwsza połowa trasy to wiatr paszczo-boczny, druga już znacznie bardziej komfortowa tylno-boczna wichurka.


  • DST 66.02km
  • Teren 8.00km
  • Czas 03:05
  • VAVG 21.41km/h
  • VMAX 45.85km/h
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 3 lipca 2014 | Komentarze 2

Kategoria Góry Suche


W planie była asfaltowa Andrzejówka i posiadówka z Erichem Frommem przy Skalniaku. Na dojeździe jednak rower jakoś sam skręcił w lewo w zielony rowerowy strefy mtb Głuszyca. Dojechawszy pod Skalne Bramy wiedziałam, że podjęłam słuszną decyzję. Dawno mój ulubiony widok na Góry Sowie nie prezentował się tak wspaniale jak tego dnia. Piwo i lektura z takimi krajobrazami przed oczyma smakowały wybornie.
Później jeszcze zjazd - już standardowo - pysznym czerwonym pieszym.




  • DST 79.85km
  • Teren 18.00km
  • Czas 04:16
  • VAVG 18.71km/h
  • VMAX 45.83km/h
  • Podjazdy 1420m
  • Sprzęt KROSSowy

Środa, 2 lipca 2014 | Komentarze 5


Z Przełęczy Sokolej podążając bezkompromisowo wciąż czerownym pieszym Głównym Szlakiem Sudeckim na Przełęcz Woliborską, przez szczyt m.in. Wielkiej Sowy i Kalenicy.


Widok spod Schroniska Orzeł.


Czy to JA mam problemy z oczami, czy rzeczywiście te opony są różowe, a nie czerwone?!


Dawno coś wieży u mnie nie było.


Z Przeł. Woliborskiej chwila zjazdu asfaltem, a później nowość - skręt z szosy w lewo w niebieski pieszy, który doprowadza mnie do Bielawy. Szlak nie ujął mnie za serce, choć miał ze dwa nienudne momenty. Na jednym z bardziej technicznych zjazdów odpiął mi się - tym razem - przedni zacisk koła. Grrrr!!! No ale przeżyłam więc nie zrzędzę już.


  • DST 49.02km
  • Czas 02:06
  • VAVG 23.34km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Podjazdy 500m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 30 czerwca 2014 | Komentarze 0


Czas ponadrabiać zaległości....
Część z nich w iście telegraficzno-statystycznym skrócie.


  • DST 115.23km
  • Teren 80.00km
  • Czas 08:40
  • VAVG 13.30km/h
  • VMAX 68.90km/h
  • Podjazdy 3220m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 29 czerwca 2014 | Komentarze 13

Uczestnicy


Pierwsza próba podjęta została dwa tygodnie temu. Przeciążeniowa kontuzja mojego kolana niestety uniemożliwiła nam realizację całego planu. A plan domagał się realizacji, śnił się po nocach i zaprzątał myśli za dnia, nie pozostawiając wyboru. Kiedy upewniłam się, że kolano nie doskwiera niezależnie od wybranego terenu jazdy, nadszedł czas powtórki.
--> Miejsce startu: Kudowa-Zdrój;
--> Godzina startu: 6:20.
--> Plan niepodlegający dyskusji: 3000 metrów w pionie z możliwie największą ilością terenu.
--> Współtowarzysz doli i niedoli: Bogdan vel Cerber.

Pierwszy cel - objazd Gór Orlickich z wjazdem na najwyższy szczyt po czeskiej stronie - Wielką Desztnę (1115 mnpm) oraz po polskiej - Orlicę (1084 mnpm). To podczas jazdy po orlickiej części trasy wpada nam największa ilość asfaltów. Omijanie ich mija się z celem. Kosztowałoby nas to za wiele czasu i za dużo kombinowania; zrobiłby się porządny przerost formy nad treścią. A podstawową treścią tego dnia ma być szalona frajda jazdy po Broumovsku i to tu czym prędzej zdążamy.

Z Kudowy docieramy do Lewina Kłodzkiego, stąd uskuteczniamy asfaltowy dojazd do Oleśnice przez Kocioł. W Oleśnicy wbijamy w teren podążając w większości niebieskim szlakiem pieszym pod Serlissky Mlyn. Dojazd pod Masarykovą Chatę i już zaraz jesteśmy na szczycie Wielkiej Desztny. Po chwili odpoczynku wracamy pod Masarykową i zaczynamy terenowy dojazd na Orlicę. W tym miejscu mijamy się z szóstką uskuteczniającą tego dnia objazd Gór Orlickich. Po pogaduchach, wymianie wrażeń rozjeżdżamy się w swoje strony. Chwila moment i lądujemy na szczycie Orlicy. I teraz piękna nowość - zjazd z Orlicy innym szlakiem niż czerwony pieszy, bardzo urokliwym szlakiem, którym ostatecznie docieramy do 8-ki. Dalej piękne łąki obok Grodczyna, by ostatecznie ok. godziny 13:00 wylądować w Karłowie.


Gdzieś na niebieskim szlaku pieszym biegnącym z Olesnice w stronę Serlisskiego Młyna.


Na szczycie Velkej Destny.


A pod szczytem orientuję się, że mój rower - obok Bogdanowego Nerwusa - prezentuje się bardzo beemiksowo ;)


Spotkanie z liczniejszą grupą (od lewej: Janek, Witek, Ryjówka, Bogdano, Ania i Kubik) okupującą tego dnia Góry Orlickie oraz Bystrzyckie.


Pod Orlicą.


Przepiękny zjazd z Orlicy (i pomyśleć, że 2 tygodnie wcześniej nie dałam się na niego namówić i wybrałam znany mi już czerwony...)


Przeprawa przez łąki Sawanny. Ciut na skuśkę, ale najważniejsze, że skutecznie.

Drugi cel - objazd Broumovska, podczas którego szczyty mają bardzo drugorzędne znaczenie. Najważniejsza jest radość z pokonywania broumovskich zjazdów, oczekiwanie na starcie się z amerikańskim uskokiem, podziwianie mijanych po drodze widoków, które nie potrafią mi się znudzić i wciąż cieszą oczy co najmniej tak samo jak za pierwszym razem.
W Karłowie nawet się nie zatrzymujemy, od razu skręcamy w stronę Szczelińca i niebieskiego szlaku. Jeszcze na dojazdowej kostce pod wejście na Szczeliniec Wielki mijani turyści piesi dziwnie komentują naszą obecność (zachciało im się na rowerach tu wjeżdżać... Hę?!). Dalej Pasterskie Łąki, Machowski, Pański Krzyż i Bożanowski Szpiczak. Tu nie może zabraknąć chwili na relaks i odciążenie pleców. Dalsza droga taka jak zwykle, czyli ze Szpiczaka kierujemy się na telewizory, które i tym razem pokonujemy bez zająknięcia (ja tym razem pierwszy raz uskok zjeżdżam środkiem, nie kombinując z okupowaniem boków). Stary asfalt prowadzi nas do Ameriki, gdzie Kvsnicakiem dodajemy sobie sił przed czekającą na podjechanie Ścianą!


Na Bożanowskim.




Mniam-mniam!!


I filmik ze zjazdu nagrany przez Anię tydzień wcześniej.


Amerikańskie przysmaki.

Uffff... Siedzimy, pijemy, zastanawiamy się komu bardziej się nie chce walczyć ze Ścianą. Oboje stwierdzamy solidarnie, że parcia brak, pokonane do tej pory podjazdy na tyle nas obciążyły, że nie chce nam się podejmować katorżniczych wysiłków by podjechać to cudo, które miejscami mocno przekracza 30%. Ale już kiedyś zauważyłam, że tak to z nami jest - głowa swoje, a serce i nogi swoje. Na podjeździe zatem żadne nie odpuszcza i ciśnie dopóki sił starczy. Siły nie wiadomo skąd były, niefart niestety tym razem nie pozwolił dokończyć zadania. Zabrakło mi dosłownie kilkunastu metrów, gdy opona poślizgnęła się na mokrym kamieniu. Klops. No i ok. Nadal jest o co walczyć :)
Na zjeździe Bogu zalicza małą glebkę, która na pierwszy rzut oka wygląda niepokojąco, ale nie skutkuje niczym prócz odrobiny śmiechu :D
Serce zaczyna coraz mocniej walić.... uSKOK-uSKOK-uSKOK... obiecałam sobie, obiecałam i Bogdanowi, że nic na siłę, że jak poczuję wątpliwości po dotarciu do uskoku - rezygnuję i nie walę w ciemno. Wątpliwości nie było a obraz podczas zjazdu był przed oczami czysty i klarowny jak niebo w górach po burzy. Sama nie do końca wierzyłam, że to już, że o to było do tej pory tyle hałasu :) Oczywiście i Bogdan pokonał najcięższy tego dnia kawałek chleba bezproblemowo, ale to był już Jego drugi raz więc nie ma o czym pisać :-P


Gdyby tylko na zdjęciu było choć w połowie widać z czym mamy do czynienia...


A tu Tomi na uskoku, który tamtego dnia zatrzymał całą naszą trójkę.

Bez dwóch zdań jest to - prócz faktu zrealizowania całej trasy - największy dla mnie powód do dumy tego dnia. Więc się chwalę, chwalę się przebrzydle! :D
Dalej mamy Suchy Dul, znów Pański Krzyż, z którego trochę inaczej niż 11 maja docieramy pod Pasterkę. Tutaj już nie ma czasu na posiadówki, niebo również nie sprzyja dłuższym postojom, zwiastując nadejście opadów. Ciśniemy zatem czym prędzej na Ostrą Górę (ze smakowitym zjazdem), Karłów i Darnków (z korzonkami, za którymi nie przepadam, gdy są mokre oraz łąkami Sawanny, które uwielbiam niezależnie od aury. A aura w tym momencie już mocno jesienna - 100%zachmurzenie i deszcz). Ostatecznie, pokonując z Darnkowa ostatni tego dnia podjazd na Imkę, dojeżdżamy z powrotem do Drogi 100 zakrętów. Garmin mówi 2988 metrów. Chyba sobie jaja robisz?! Po zrzuceniu tracka na kompa wiadomo, że będzie korekta, wiadomo, że będzie ponad 3000. Ale nie nie nie, Bogdan nie daje za wygraną i zamiast w prawo w dół, skręca w lewo pod górę. I dobrze. Wystarczy chwila i na wyświetlaczu wyskakuje magiczne 3000 metrów podjazdów. Mój wynik nr 2, po Karkonoskich 4k, ale ALE osiągnięty na ponad 2 razy krótszym dystansie, w ciężkim górskim terenie.
Bez ściemy - jest to trasa, której pokonanie napawa mnie największą dumą dotychczas! Bez dwóch zdań - wycieczka życia.


Przed Ostrą Górą.


Piękne chmury. Karłów.

Nic  tego nie miałoby sensu, gdyby nie Cerber. Bo realizowanie takich tras ma dla mnie sens jedynie w towarzystwie. A towarzsytwo tego dnia - jak zwykle - wykazało się humorem, wsparciem i oparciem. Za co olbrzymie dzięki Bogu Ci się należą po stokroć!!





  • DST 32.46km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:24
  • VAVG 13.53km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Podjazdy 850m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 28 czerwca 2014 | Komentarze 1

Uczestnicy


Rozgrzewka przed niedzielnymi trzema tysiącami.
















  • DST 64.73km
  • Teren 29.00km
  • Czas 03:43
  • VAVG 17.42km/h
  • VMAX 39.30km/h
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 26 czerwca 2014 | Komentarze 11


Opornie mi dziś zjazdy szły.
Generalnie jakoś opornie mi szło wszystko.
Mam nadzieję, że to nie przesyt, bo dużo ważnego przede mną.
A dlaczego znów prawie to samo? Wczoraj mocno padał deszcz, w rowerze nowe opony, które chciałam sprawdzić więc znów wpakowałam się na Radunię. Znów tak sobie poszło. Olewam na jakiś czas ten zjazd licząc po cichu, że niebawem się ktoś zajmie tym burdelem pościnkowym.


W stronę Masywów.

Początek trasy taki sam jak wczoraj, czyli Radunia i zjazd niebieskim na Przeł. Tąpadła. Nie pcham się już dziś na szczyt Ślęży, okrążam Masyw wschodnim czarnym szlakiem pieszym, na końcu którego odbijam na ścieżkę prowadzącą mnie na szczyt Wieżycy. Stąd zjazd żółtym, na którym porządnie obijam sobie górę prawego uda. Nie wiem co się dzieje, skoro nawet na tym zjeździe coś mi nie idzie... No nic - czas popracować nad sobą.
W Schronisku zabawiam dłużej niż planowałam, bo na jakiś czas wychodzi Słońce i wlewa lato do mojego serca. W końcu zbieram się w sobie i wjeżdżam na zachodni czarny pieszy, docierając do Jędrzejowic dokładnie tak jak dwa dni wcześniej. Bardzo lubię tę zachodnią część czarnego szlaku.


Prześmiesznie się ta czerwień prezentuje :)


Na żółtym pieszym Przeł. Tąpadła - Jędrzejowice.


Ścieżka dojazdowa pięknie zarosła haratając nogi malinami, jeżynami, pokrzywami i innymi wspaniałymi wysłannikami flory.






Przy kopalni piasku "Krzczonów".


  • DST 63.76km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:38
  • VAVG 17.55km/h
  • VMAX 40.60km/h
  • Podjazdy 1130m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 24 czerwca 2014 | Komentarze 3


Po krótkiej wymianie komentarzy z Marcinem zamarzył mi się Masyw Ślęży. Zapomniałam głupia jak niemądrym pomysłem jest pchanie się na niebieski zjazd z Raduni przy suchym podłożu. Jeśli ktoś jeszcze nie jest tego świadom - odradzam po stokroć!!!


Na szczycie Raduni.


Jedno to susza, która przy takich nachyleniach wprowadza straszny chaos w zjeździe. Druga sprawa to nieprawdopodobny syf, który zostawili po sobie leśnicy. Na fotce to ta sterta iglastych gałęzi, która zwalona jest dokłanie na linii, którą powinnam była jechać. Absolutnie nierealny dla mnie jest przejazd widoczny po lewej stronie zdjęcia. Był to zdecydowanie najmniej przyjemny i najmniej udany zjazd z Raduni do tej pory.

W dalszej kolejności kieruję się na szczyt Ślęży, gdzie uskuteczniam bardzo przyjemny wypoczynek nad piwkiem, przygotowując się emocjonalnie do zjazdu znienawidzonym przeze mnie czerwonym/żółtym w stronę Wieżycy. I teraz mały sukces (który smakował tym lepiej po raduniowej porażce i wyzwolił we mnie cień sympatii do tego czerwonego zjazdu) - wyrwa na kamiennej/kostkowej części szlaku była do tej pory dla mnie nie do pokonania. Tym razem udało mi się, po raz pierwszy, idealnie ją przejechać. Też coś :-)
Dalej lecę na Wieżycę, zjeżdżam żółtym, sielankuję w Schronisku, wracam na Przeł. Tąpadła czarnym pieszym zachodnim. Z przełęczy żółtym docieram do Jędrzejowic i do domu.


Wieżyca.


Pożegnanie z Masywami.


  • DST 83.51km
  • Teren 30.00km
  • Czas 04:35
  • VAVG 18.22km/h
  • VMAX 49.20km/h
  • Podjazdy 1440m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 22 czerwca 2014 | Komentarze 3

Uczestnicy


Po Śnieżnickich wojażach niedziela miała być dniem wypoczynku i spokojnego powrotu do domu. I tak też się stało. Ku uciesze ogółu okazało się, że Ani kolano i ręka powróciły do idealnej sprawności i wraz z Bogdanem zdecydowali się podprowadzić mnie niemały kawałek w stronę domu.
Powrót z Kudowy już standardowy :-) czyli przez Broumovsko.
Z Cerberem z początku uskuteczniamy podjazd na Skalniaka zielonym szlakiem, na tym odcinku dając sobie mocno w kość. Coraz lepiej mi się jeździ na niskiej kadencji. Jendocześnie ostatnie moje ćwiczenia na ciężkich przełożeniach skutkują znacznym wzrostem siły i wytrzymałości. Fajnie :)
W Karłowie łączymy się z Anią i przez Pasterskie Łąki i Machowski Krzyż kierujemy się w stronę Bożanowskiego Szpiczaka. Na szczycie pogoda Szpiczakowa, czyli wychodzi piękne Słońce i pozwala się cieszyć krótką przerwą.


Skalniakowe klimaty (fot. Cerber)




(fot. Cerber)


Na niebieskim wokół Szczelińca Małego (fot. Cerber)


Bogu dociera z impetem do Machowskiego Krzyża :)

Trzecia hopka i tym razem mnie pokonała, ale zezłościło mnie to nie na żarty. W tył zwrot i jeszcze jedno podejście. Udane. Zaczynam się uczyć podejmowania kilku prób zanim zdecyduję się na kapitulację. Do tej pory jak coś nie wyszło raz to od razu rezygnowałam. A tu okazuje się, że jak nie za pierwszym to może za trzecim się uda. Satysfakcja wcale nie jest przez to mniejsza.


Ania dociera do Bożanowskiego Szpiczaka.


I sielanka na szczycie.



Zjazd ze Szpiczaka i kierunek - telewizory. Dla Ani jest to pierwsze spotkanie z tym czeskim szlakiem rowerowym. Nie ma tego dnia parcia na zjazdy. I dobrze, bo przy ewentualnej wywrotce/podpórce mogłaby doprawić dopiero co wyleczone kolano. Przyjdzie już niedługo czas na pokonywanie tych najgorszych kawałków w siodle (albo raczej za siodłem).
Pierwszy cięższy kawałek zjazdu.... ja się podpieram, Bogu osuwa na kamienie. He?!?!?! Co to będzie dalej??? Ale to ino złe dobrego początki, bo pozostała część już poszła wyśmienicie. Najgorszy kawałek zjazdu nawet został nagrany przez Reżyser/Scenarzystę i Producenta w jednym - Ankaję :*
W najbliższy weekend pobawimy się w cięcie tego filmu i może coś ładnego z tego wyjść :)
Po dotarciu do wiochy wbijamy na stary asfalt, którym dojeżdżamy do Ameriki.


Było dotarcie "na" to teraz następuje zjazd "ze" szczytu. Przepadam za tym odcinkiem Pański Krzyż-szczyt Szpiczaka. Przepiękne otoczenie, wspaniałe podłoże, ani zbyt trudne, ale i nie banalne do jazdy. Ach to Broumovsko! :)


Bogu uradowany, bo wie, że za chwilę zacznie się to co tygrysy lubią najbardziej.


Po pokonaniu "najgorszego" kawałka odjeżdżam ciut i czekam na resztę. Nagle słyszę hałas. Coś pędzi. Szykuję aparat/telefon. Nie wiem jakim cudem udało mi się Go w ogóle uchwycić, bo przemknął obok z taką prędkością, że mnie podmuch prawie zwalił z rowerem na ziemię :D


Jak to baby - muszą co jakiś czas stanąć i pogadać :D


Aneczka na zjeździe.


Już w drodze do Ameriki.

A w Americe następuje nauka zakładania kasku :-P


Tak?


Nie. Chyba jednak tak ;)

Tym razem rezygnujemy z Amerikańskiego podjazdu i zjazdu z dzikim uskokiem. Raz - nie ma co forsować kolana. Dwa - nie ma co przejadać się tym kawałkiem, bo zbyt atrakcyjny jest by go za często kosztować. Trzy - obiad i browary nie są odpowiednim wstępem do rozprawiania się z tą sztajfą, gdzie nachylenie dochodzi miejscami do 30kilku% i wyciska z człowieka wszystkie siły.
Decydujemy się zatem na spokojny terenowy dojazd, który kończy naszą wspólną część trasy przy czeskiej drodze nr 303. Ania i Bogdan cisną w lewo do góry, w stronę Polic, ja lecę w prawo na Broumov.
Na powrocie nie dość, że wiatr miałam w plecy to jeszcze jakieś nowe moce we mnie wstąpiły i cisnęłam jak szalona.


Na koniec dnia niebo pięknie się przetarło, wyszło Słońce, temperatura podskoczyła o jakieś 10 stopni. Dobrze, że choć końcówki tras mieliśmy prawie letnie.


Rzut oka na Broumov.