avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 33.93km
  • Czas 01:25
  • VAVG 23.95km/h
  • VMAX 55.30km/h
  • Podjazdy 340m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 19 września 2014 | Komentarze 0


Czyli szybkie Jezioro po zajęciach.


  • DST 62.22km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:10
  • VAVG 19.65km/h
  • VMAX 55.40km/h
  • Podjazdy 1080m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 18 września 2014 | Komentarze 3


Może niebawem uda mi się tak zorganizować pracę jedną, pracę drugą i przygotowywanie się do tejże, że możliwe znów będzie częstsze jeżdżenie przed południem. Nadzieja umiera ostatnia.
W związku z potężnym czasowym deficytem cieszyłam się nieziemsko, że udało mi się wyłuskać kilka godzin tego pięknego, ciepłego, słonecznego przedpołudnia, które od razu postanowiłam wykorzystać rowerowo (mimo, że syfek w kuchni woła już o pomstę do nieba...)
Miały być Góry Suche. Skonstatowałam jednak już na dojeździe, że czasu mi może nie starczyć po powrocie by przed pracą choćby umyć się czy coś przekąsić szybko szybciutko. Wybór padł zatem na dobrze znane, kochane i ciut bliższe - Góry Sowie.
Z Przełęczy Sokolej podjazd czerwonym pieszym na sam szczyt. Tu - mimo połowy września na kartkach kalendarza - pogoda iście letnia. Oj, jakże nie chciało się stąd ruszać! Takie chwile przywracają mi wiarę w to, że uda mi się w końcu na powrót odnaleźć w sobie wielką miłość do jazdy, a nade wszystko - do jazdy w samotności. Miłość, która gdzieś umknęła wraz z nadejściem lata (standard) i niepokojąco długo nie wraca (już nie standard). Brakuje mi bardzo tych odczuć, które nieodłącznie towarzyszyły mi podczas jazdy, niezależnie właściwie od wyboru terenu. Nawet głupia rundka wokół jeziora radowała mnie kiedyś wielce. A teraz? Pustka. Pustka i szarówa, przez którą raz na jakiś czas wyjrzy na chwilę słońce. Takie jak wczoraj właśnie...

NIE ZABIJAJCIE SŁONIA!!!




W Walimiu coś się dzieje od jakiegoś już czasu. Czyżby nowe drogi miały być zapowiedzią powstania tego pięknie położonego miasteczka (a raczej wioski) zmartwych? Czyżby Walim zaczynał się budzić z letargu, w który zapadł wraz z zamknięciem w 1992 roku fabryki włókienniczej stanowiącej główne źródło utrzymania mieszkańców tej wsi. Dobrze by było. Trzymam kciuki, bo ma ta wioska predyspozycje do bycia piękną. Szkoda tego nie wykorzystać.


A na szczycie: Dwie Wieże i zalążki kapliczki pomiędzy nimi:




Powrót do domu niebieskim pieszym, schodzącym do Glinna. Tak jak z Cre podejrzewaliśmy - po opadach zeszłotygodniowych na szlaku płynie niezły strumień. Błotniki? Po co komu błotniki? :)


  • DST 76.69km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:32
  • VAVG 16.92km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Podjazdy 1322m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 14 września 2014 | Komentarze 5

Uczestnicy


No bo jak długo można jeździć tymi samymi szlakami, obsiadywać te same szczyty, głaskać tego samego kota i nie spotkać się???
Tego już było za wiele!
Jasno sprecyzowałam moje oczekiwania - Muflon!
Radzior jasno nakreślił swoje oczekiwania, o których pisać nie będę :-P
Oczywiście pięknie się przedstawiam z rana atakując Cre smsem - zaspałam, przekładamy spotkanie o godzinę. A jakże! Nie ma to jak porządny falstart na dzień dobry. Radziu nie okazuje frustracji czym raduje moje serce. 9:00, Zalew, pierwsze spotkanie, na którę pędzę na złamanie karku przelatując niemalże nad tymi poulewowymi kałużami.


Ciut niezręczne jest ino pierwszych kilka minut; przynajmniej takie jest moje wrażenie. Później z minuty na minutę coraz więcej swobody. Tak. Nie będzie nudno i drętwo! Choć tego byłam pewna jeszcze przed spotkaniem, to Radzior swoją osobą upewnił mnie w tym przekonaniu bardzo szybko. Spokojny dojazd do Glinna. Nogi baaaardzo mam ciężkie po sobotniej Ślęży. Z Glinna na niebieski. Błota kupa, mgła i słota. Kolejny dzień z aurą jakby specjalnie na moje zamówienie.






Na Przełęczy Walimskiej żadne z nas nie ma wielkich wątpliwości - nie niebieski, fioletowy. Choć niebieski korci z jednego podstawowego powodu - rzeki, która z pewnością w tych warunkach musi płynąć całą szerokością szlaku. Gdyby wybór miał dotyczyć zjazdu to z pewnością nie byłoby wątpliwości, ale podjeżdżać niebieskim dziś nie chce się żadnemu z nas.


Z fioletowego Toompową drogą, którą Radzior jedzie po raz pierwszy. Co się okazuje - już nie taka tajemna to dróżka, bo przez większą jej część poprowadzony został szlak rowerowy. No nic. Po tajemnicy.


Kierunek - szczyt i zasłużone piwko. Szczyt jest.


Piwka wydaje się, że nie będzie.. O-o! Jakże to!? Zanim łzy smutku zaczną na serio ściekać mi po policzkach Pan Wieżowy ratuje moją reputację twardzielki i otwiera swe podwoje. Ufff!!! Jak to Cre ładnie określił - czas się zamortyzować przed zjazdem :-) Amortyzujemy się zatem radośnie. Nie za długo niestety, bo chłodek zaczyna atakować. Po napojeniu czas na czerwony do Schroniska Sowa. Radzior pruje jak szalony downhillowiec. Nawet zdjęcia nie mam mu kiedy cyknąć. Tak - amortyzacja działa zacnie :-P
Pod Schroniskiem Sowa wskakujemy na żółty i docieramy do Koziego Siodła. Stąd czerwonym na Kozią Równię i piękny zjazd na Przełęcz Jugowską. Mniam-mniam!


Przypominam sobie, że Anamaj niedawno wspominała o zmianach jakie zaszły w Zygmuntówce. Jak już jesteśmy tak blisko to trza to sprawdzić. pomijając wszelkie inne zmiany to największą zmianą, która przykuła mój wzrok był widok Opata w lodówce. Takie zmiany toleruję, akceptuję i przyjmuję z radością :)
Bardzo miło nam mija czas na kolejnej posiadówce.
Widok na Bukową Chatę:


Radziu po ostatnich podbojach Kalenicy nie ma parcia na ten szczyt. A ja? Może bym miała, gdyby nie tak mokro, gdyby lepsza forma. Może, ale niekoniecznie. Zeszło ze mnie ciśnienie. Z Zimnej Polanki obieramy zatem kierunek na żółty pieszy na Trzy Buki. To Radzia pierwszy raz z tym zacnym zjazdem. Pięknie się z nim rozprawia. Bez zbędnego słodzenia - naprawdę jestem pełna podziwu dla Twoich umiejętności i odwagi.





 
Z Trzech Buków niebieskim szlakiem pieszym (nowość dla obojga, nieszczególnie atrakcyjna technicznie) docieramy do szosy zaraz przed Kamionkami. Stąd asfaltem do Pieszyc, zahaczając po drodze o festyn dożynkowy :-) Dalej Lutomia Dolna, Mała, wiochy, trochę pól i błocka. Krzyżowa, Boleścin. W Jagodniku jesteśmy na tyle wcześnie, że postanawiam jeszcze odwiedzić Mamę. Tu się zatem rozstajemy,
Czadowo było! Zabawa, jazda, śmiech, mgły i góry. O to właśnie chodzi :D
Dzięki Radzior. Braku Muflona na razie wybaczyć nie potrafię, ale liczę na rychły rewanż już z całym stadem.
Do następnego!


  • DST 68.94km
  • Teren 28.00km
  • Czas 04:36
  • VAVG 14.99km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Podjazdy 1286m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 13 września 2014 | Komentarze 2


Jakże inne były plany na ten dzień. Miało świecić piękne Słońce, być ciepło i czesko. Zapowiedzi pogodowe rychło zweryfikowały nasze plany i zamiary i przeniosły ich realizację na (mam nadzieję) przyszły weekend.
Sobotni poranek nie okazał się być jednak tak fatalny jak to zapowiadała prognoza. Nie pada, choć coś wisi w powietrzu. Nie myśląc wiele namawiam Kubę na rezygnację z Rychlebskich Ścieżek i wypad na Masyw Ślęży. Szybki telefon do Piotra - Kuby kolegi i sru!
Wskakuję na rower. Lekko ociężale (rzeczywiście czuć jesień nie tylko w powietrzu ale i w moim zmęczonym sezonem ciele) dojeżdżam do wsi Tąpadła i zaczynam podjazd na Radunię.

Na trasie dojazdowej surrealistycznie prezentujące się kostki siana.


W lesie klimat jaki kocham i pożądam:






W tych pięknych okolicznościach docieram na szczyt Raduni. Na łączce całkiem niemała gromadka ludzi zostaje nielekko zaskoczona piskiem moich hamulców. Witam się grzecznie i pakuję na zjazd nieoznakowaną ścieżką z trzema skalnymi uskokami na dzień dobry. Nawet podczas suchości nie dotarłam jeszcze do momentu by próbować zupełnie na poważnie zmierzyć się z tymi skałkami. W tych warunkach nawet przez myśl mi to nie przechodzi. Sprowadzam rower po wszystkich trzech. Dalszy zjazd uskuteczniam już bez większych problemów, choś ślisko jest jak diabli.
Na Przełęcz Tąpadła docieram dokładnie po dwóch godzinach od wyjazdu z domu więc w momencie, w którym powinni też na miejsce dotrzeć prujący z Sobótki Kuba i Piotrek. Jestem wciąż na czczo, ale ze śniadaniem w plecaku. Zakupuję więc w sklepiku piwko, które zagryzam bułką z sałatką. W oczekiwaniu towarzyszy mi wrocławki rowerzysta, który właśnie zjechał ze Ślęży. Po wypiciu swojego piwa pakuje się na rower i ucieka w dalszą drogę. Mija chwila i zasiada obok dwójka biegaczy z - jak się okazuje - Sobótki. I z nimi uskuteczniam przemiłe pogaduchy na tematy wszelkie i wszelakie (choćby o człeku, który podjechał żółtym na szczyt Ślęży w czasie 15 minut :O !!!). Czas przelatuje mięzy palcami. Chłopaki kończą swoje napoje i również muszą lecieć. Moich towarzyszy jak nie było tak nie ma. Sadzam zatem dupsko na siodło i jadę im na spotkanie. Czarnym lewym od strony Przełęczy patrząc. Zjeżdżam, asfalt, podjeżdzam, zjeżdżam. W końcu udaje mi się z nimi spotkać! Hura!!! Już zaczęłam tracić nadzieję.


Zawracam i wspólnie realizujemy podjazd na P. Tąpadła, tam pozwalamy sobie na kolejną chwilę odpoczynku i jedziemy na górę.
28 minut. Zgroza! Ok - forma nie ta co jeszcze 2-3 miesiące temu, ale i tak - zgroza, że ho-ho! Mam na przyszły rok mocne postanowienie poprawy i oczekuję od siebie, że zejdę do 20 minut. Zobaczymy co z tego będzie :-)
Na szczycie trochę czekam. Wpierw przyjeżdża Kuba, parę minut po nim Piotrek. Słońce nawet wychodzi. I oczy nasze cieszy widok pomykającego po szczycie Ślęży szosowca:


Na szczycie mamy pierwsze spotkanie z Michałem - młodym rowerzystą z Ostrowa Wielkopolskiego, który uskutecznia trzygodzinne dojazdy w jedną i potem drugą stronę pociągiem by móc pośmigać po masywach. Podziw! Przez cały czas do Schroniska pod Wieżycą mijamy się, jedziemy wspólnie, wypełniamy czas oczekiwania pogaduchami. Szalenie to miłe spotkać takiego pasjonata. Rower też wypasiony - 160mm z przodu, 150 z tyłu. Prędkości na zjazdach to miało piękne.
Jazda po mokrych kamolach okazuje się nie lada wyzwaniem. Jest zabawa! :-)




Na dojeździe do szczytu Wieżycy tak Michał jak i Kuba zatapiają się w błotnistej kałuży po osie. Ubaw mam z nich nieprzeciętny. Tak. Jazda w takich warunkach ma kilka niekwestionowanych zalet :P
Z Wieżycy zjeżdża się nienajgorzej aż do końcowych kamieni. Cała trójka zalicza po glebie na tym samym omszałym, pieruńsko śliskim kamieniu. Iść się po tym nie da. Nic tam, nie decyduję się na kolejną próbę, po głazach tym razem rower sprowadzam. Końcówka zjechana.


Pod Schroniskiem rozstaję się z całą trójką. Kuba z Piotrem jadą w jedną, Michał pędzi na pociąg, ja obieram kierunek - czarny wschodni. No nie lubię tego szlaku, później żałowałam, że jednak nie zdecydowałam się na kolejne dziś starcie z drugim - zachodnim - czarnym. Przez chwilę lekko kropi, ale szybko przestaje. Z Przełęczy już asfaltem dojeżdżam do domu.
Bardzo dobry to był dzień.
Podziękowania dla całej trójki, dzięki której uśmiech rzadko schodził mi z ust!


  • DST 37.62km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:11
  • VAVG 17.23km/h
  • VMAX 54.10km/h
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt KROSSowy

Poniedziałek, 8 września 2014 | Komentarze 5


Nie pamiętam kiedy wcześniej zaliczyłam tak wymęczającą i obciążającą jazdę.
Toczyłam się przed siebie jakbym słonia za sobą ciągnęła przez całą trasę. Jakieś dziwne to to, bo wcześniejsze trzy dni nie były aż tak bardzo intensywne (ani rowerowo, ani imprezowo, ani bezsennowo) by spowodować taki spadek formy. No ale nic. Plan pierwotny trzeba było szybko zmodyfikować, by dostosować go do panujących warunków fizyczno-emocjonalnych.
Z szalonej eskapady przedpracowej zrobiło się (nie-tak-do-końca)standardowe kółko wokół Jeziora Bystrzyckiego.

Standard trasy przełamał 5kilometrowy kawałek terenu od "Do Lasu" na początku Lubachowa do źródełka przy Jeziorze.






Kolejny odchył od normy to wtoczenie się niebiesko-żółtym serpentynowym pod Zamek Grodno, zjazd pod Wodniaka, dalej ścieżynką wzdłuż brzegów Jeziora do tamy i - po raz pierwszy - terenowy zjazd do restauracji Zagroda.


W pewnym momencie, na trasie dojazdowej do Zagrody, tracę rezon... Gdzie dalej? Ścieżka i strusiowe nadrzewne znaki docierają do starych torów i kończą się niespodzianie, za torami ni widu ni słychu ścieżki...


Gdzież dalej?! Nie znajdując alternatywy cisnę w lewo wzdłuż torów. Po chwili moja decyzja okazuje się być trafioną w dzisiątkę - wyjeżdżam po Zagrodą, przy samych strusiach, osłach i innych kaczkach.
Dalej już prosto do domu, do pracy, do przyjemności dnia codziennego.


  • DST 103.98km
  • Teren 12.00km
  • Czas 04:48
  • VAVG 21.66km/h
  • VMAX 54.20km/h
  • Podjazdy 989m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 7 września 2014 | Komentarze 8

Kategoria Masyw Ślęży


Ciężko szło mi niedzielne rozstanie się z gospodarzami, a chyba przede wszystkim z cudownym 10tygodniowym (chyba przyszłym mym) chrześniakiem. Ale godzina 13:00 nadeszła, dzień ze swoim zakończeniem na pewno specjalnie na mnie czekać nie będzie więc w drogę.


Plan - dotarcie za Łagiewniki i wbicie się w teren - zielony pieszy prowadzący przez Słupice miał mnie zaprowadzić do niebieskiego, którym dotrzeć planowałam na szczyt Raduni. Piąte przez dziesiąte mi to wyszło. Zielony znalazłam później niż planowałam, w Słupicach dopiero. Fajny zielony, ale na krzyżówce z resztą szlaków standardowo się gubię, nie mogę znaleźć nieszczęsnego niebieskiego, omijam Radunię i ostatecznie tym zielonym docieram na Przeł. Tąpadła. Tu były 2 opcje - szybki zjazd do Sobótki, podjazd na Wieżycę, zjazd żółtym i powrót czarnym. Ale druga opcja zwyciężyła. Piwo na Przełęczy zwyciężyło! "Straciłam" zatem parę cudonie błogich minut na tąpadlanej zielonej trawce. Cudownie to były utracone minuty. Po piwie nie mogłam sobie pozwolić na natychmiastowy powrót na asfalt więc popędziłam na szczyt Ślęży. Czasu brakło na alternatywę więc po kółku na szczycie zjechałam tą samą drogą, uskuteczniając w drugiej części zjazdu ścieżkę alternatywną, boczną, "rowerową" :)
Takich dni mi więcej trzeba. Koi to moje nerwy, łagodzi obyczaje i genialnie nastawia na nowy dzień. Tak! Więcej takich dni proszę!!




  • DST 91.88km
  • Czas 03:47
  • VAVG 24.29km/h
  • VMAX 37.10km/h
  • Podjazdy 352m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 6 września 2014 | Komentarze 8


Sobotni poranek przywitał mnie tak piękną letnią pogodą, że nawet jakbym miała jakiekolwiek wątpliwości w związku ze środkiem transportu mającym mnie dostarczyć na 30stkę Kuby, to Słońce uśmiechające się do mnie za oknem rozwiałoby te wątpliwości szybciutko.
Po rozprawieniu się z obowiązkami okołodomowymi z rodzaju mycia korytarza i okna na tymże wybyłam w świat.
A! No i z rana uskuteczniłam prowizorkę w postaci naprawy przetartego kabla od licznika, tak "po babsku". Działa. Jak długo? Zobaczymy, ale póki co działa, a to cieszy.
Nie jechało mi się wyśmienicie, ale i bez wielkiej tragedii. Delikatny wiatr raczej bardziej przeszkadzał niż pomagał. Ale jak mogłabym się czepiać tego delikatnego zefirku kiedy wokół mnie TAKIE Lato!!! Cudownie.


  • DST 60.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 20.00km/h
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 5 września 2014 | Komentarze 2


Kończący się powoli tydzień niestety pozbawiony był roweru zupełnie. Wpierw tragiczna pogoda, później - niezależnie już od pogody - konieczność przygotowywania się do nowej pracy. I tak jakoś zleciało. Dziś do domu wróciłam przed 16. Szybko coś przekąsiłam i po 16 byłam gotowa i wyruszyłam. Żadnego oświetlenia nie zabierałam więc jeśli marzyło mi się zrealizować wjazd na Sowę i powrót do domu przed zmierzchem, to trzeba było się sprężać. Bardzo mi w tym pomogła pogoń za grupą szosowców, docisnęłam porządnie , przypłaciłam to bólem mięśni nóg i potężną satysfakcją.
Na Sowie doświadczam przez kilka minut ostatnich promieni Słońca, zakładam bluzę i pruję przed siebie na niebieski pieszy, którym docieram do Glinna i w końcu z powrotem do Świdnicy.
Udało się, choć ostatni kilometr w Ś-cy pokonałam już chodnikami, bo ciemność zaczęła się panoszyć na ulicach na całego.

Cudownie jest realizować znane na pamięć trasy w zupełnie nowej scenerii. Bo stare i znane ścieżki okazują się o tej porze dnia zupełnie innymi, zupełnie niespodziewanymi i raudjącymi duszę. Atak nowych dla mnie doznań tak wizualnych jak i zapachowych (jesień wieczorem pachnie zupełnie inaczej niż o poranku) przyprawiła mnie o mały zawrót głowy. Ekstra!]

Widok na Sokoła z fioletowego szlaku.


Elewacja wieży zyskuje na bieli.


I piękne przedazachodowe widoki na łące między Przeł. Walimską a Glinnem.







  • DST 125.00km
  • Teren 24.00km
  • Podjazdy 1980m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 31 sierpnia 2014 | Komentarze 6

Uczestnicy


Kuba po wczorajszych wojażach na downhillowych zjazdach z Dzikowca dziś leczy kolana. W związku z tym odpadł z zaplanowanego wspólnego wypadu. Ruszam zatem sama, uprzednio o poranku ogarniając rower. Przede wszystkim upuszczam powietrze z amortyzatora i dopompowuję do ino 60 PSI (wcześniej było 70). SAG wychodzi mi w okolicach 15% więc z sensem. Podczas jazdy okazuje się jak chodzi na konkretniejszych przeszkodach... A chodzi wyśmienicie. Nie wiem dlaczego tak długo z tym zwlekałam. Myślę, że mogłabym jeszcze ciut upuścić, ale chyba na razie się wstrzymam, skoro jest dobrze.

Przed Głuszycą piszę smsa do Młodego - Dawaj na rower!!! Odpowiedź jest zaspana i dość niechętna. Ale nie mija godzina jak okazuje się, że zebrał się w sobie i pędzi do Bozanova mi na spotkanie. CZAD! Przed 11 spotykamy się w umówionym punkcie i z Bozanova uskuteczniamy fajny terenowy podjazd na Machovsky Kriz. Nie ciśniemy do utraty tchu ale wszystko idzie nam bardzo sprawnie. Z Machovskiego trzy hopki (na trzeciej nie dość, że zatrzymuje mnie piach to jeszcze okazuje się, że puścił mi zacisk tylnego koła... No ileż czasu ja się z tym będę męczyć?! Zmiana zacisku nic nie dała. To co ja mam zrobić?! Ramę zmienić???) i bezproblemowy dojazd na Bozanovsky Spicak. Na górze zasłużona sielanka i pogaduchy.






Po jakimś czasie zbieramy się i uskuteczniamy przynoszący za każdym razem niesamowitą radochę zjazd rowerowym przez telewizory. Zjeżdżamy całość bez żadnych problemów, a na dole uśmiechów z paszczy zetrzeć nie umiemy :-) CO ZA FRAJDA!!!
Dalsza droga to stary asfalt do Ameriki. Chwila na opatowe piwko i kierunek - podjazd ścianą i zjazd zakończony morderczym uskokiem.
SUKCES - pierwszy raz w życiu udało mi się całą ściankę podjechać bez żadnej wtopy. Serce mi z piersi wyskoczyć chciało przez długi czas, ale udało mi się utrzymać je na wodzy. Radość na szczycie była gigantyczna! Młody oczywiście również podjechał ;-) Gratki!
Na szczycie zdzwaniamy sie z Kudowianami, którzy - jak się okazuje - właśnie dotarli do Ameriki. A nam na głowy na szczycie coraz intensywniej zaczyna padać. Szybka konsultacja i decyzja - wracamy. BARDZO to była mądra decyzja, bo od chwili wejścia do knajpy przez następne dwie godziny lało praktycznie bez przerwy. Kamienny zjazd może jeszcze ogranęlibyśmy bez wielkich problemów, ale późniejsza tarka korzenna już mogłaby się przyczynić do porządnych gleb. A tak? W Americe czas upłynął nam we czwórkę bardzo przyjemnie więc absolutnie podjętej decyzji nie żałuję. Następnym razem się zjedzie ;)


Pozostały do zmierzchu czas szybko się kurczy. Po 16:00 ulewa się uspokaja co mnie raduje wielce, bo do domu jeszcze ok. 60 km, których pokonywanie w rzęsistym opadzie na pewno nie należałoby do najprzyjemniejszych. Z Najmłodszym Rowerzystą Świata dojeżdżamy do 303ki, gdzie się rozstajemy. Ja przez Mezimesti, Mieroszów, Rybnicę, Głuszycę wracam do domu. Ostatnie 20 km znów lekko pada, ale zupełnie nieuciążliwie.




Bardzo dobry był to dzień. Wspaniałe, ukochane moje góry, doborowe towarzstwo, pogoda? fajna w sumie pogoda, klimatyczna i jesienna - taka jaką lubię bardzo. Tak! Dobry był to dzień.
Jedyny minus - po deszczu, na powrocie do domu, przejechałam jakieś 1000 wypełzłych na drogę ślimaków. Nie żebym darzyła te zwierzaki jakimś wielkim uczuciem, co absolutnie nie znaczy, że przejeżdżanie po ich śliskich cielskach sprawia mi jakąkolwiek radość...


  • DST 60.00km
  • Teren 9.00km
  • Podjazdy 1040m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 30 sierpnia 2014 | Komentarze 1


Miało dziś nie być roweru, bo żebra po nocy wcale nie zaczęły boleć mniej.
Poza tym na godzinę 14 zaproszeni byliśmy na imprezę na działce.
Ale patrząc od rana za okno rzucałam się między chęcią i potrzebą wielką by się ruszyć, a rozsądkiem, który nakazywał zostać w domu. Kociak, w genialnej relacji ze swojego tegorocznego startu w BBT (polecam lekturę absolutnie każdemu!) mądrze napisała: Do diabła z całym tym rozsądkiem!! Rozsądek nie zawsze jest dobry. Czasem lepiej jednak zdać się na wyczucie. A moje wyczucie mówi JEDŹ!! Jedź, bo lato, bo pięknie, bo przecież nie trzeba cisnąć, przecież można na spokojnie pokręcić się po asfalcie...
Ale jakie bywają polskie asfalty wie chyba każdy nimi się poruszający. A prawie każdą dziurę asfaltową biorę siedząc na siodełku i amortyzując ją pięknie korpusem i żebrami właśnie. No nieeee. To ja już wolę w teren. Sowa wydaje się być za daleko by udało się zrealizować wjazd na szczyt i powrót do domu o czasie. Ale czegóż się nie robi dla tych kilku słonecznych chwil na wysokości powyżej 1000 m n.p.m. :-D
Po powrocie do domu okazuje się, że zdanie się na wyczucie było dobrą decyzją, mięśnie międzyżebrowe jakby trochę się rozruszały i bolą już ciut mniej (choć wciąż niepokojąco mocno). No i udało się wrócić na tyle wcześnie, by zdążyć zmyć z siebie rowerowy smrodek.
Fajny dzień.
Fajna wycieczka.
Idzie jesień... paskudne lato pełne dla mnie rowerowego marazmu odchodzi w kąt. Radość z jazdy wraca, co mnie cieszy szalenie!

Muszę w końcu kupić podkładkę pod licznik, bo dziwnie mi się jeździ bez niego. Jeżdżąc bez pulsometru to prędkość jazdy jest dla mnie kluczową informacją o tym w jakiej dyspozycji aktualnie jestem.