avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 104.00km
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 21 kwietnia 2015 | Komentarze 3


Mam dość, że wciąż jestem do tyłu z wpisami. Kilka jeszcze do uzupełnienia będzie, ale aktualne będę na bieżąco wrzucać. To chyba jedyna metoda by sobie jakoś w końcu poradzić z tym zastojem bikestatowym...

A dziś? Dziś w planie były Czechy, było Słońce, była Mary Komasa w uszach i Opat w ustach, do tego wykręcona stówka. Wszystko wyszło jak należy. Niby wiało, ale wyjątkowo dziś mi to nie przeszkadzało, a nawet zadowolona byłam z tej okresowej walki z wichurą, która starała się mnie zatrzymać w miejscu, by po chwili pchać z prędkością oscylującą wokół 100 km/h; mogę tak mniemać bo licznika nie mam więc to na pewno musi być prawda :)
Bardzo bardzo dobry to był wypad.

Droga Unisław Śląski - Mieroszów. Z lewej ścianki Gór Suchych:


Po dotarciu do czeskiej drogi nr 303 kieruję się na parking, z którego prowadzi droga na Americę. Wiem, że gdzieś tam na pewno znajdę miły zakątek, w którym oddam się na chwilę we władanie Słońcu. Tak też się staje.


Dalej pędzę na Broumov i Janovicky z pieszym przejściem granicznym.
Klasztor w Broumovie:




Ruprechticky Spicak bliżej i ośnieżone Karkonosze w oddali:


Ostatnie 30 kilometrów to walka z paszczowiatrem. Wygrana!


  • DST 71.00km
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 19 kwietnia 2015 | Komentarze 5

Uczestnicy


O-jo-joj! Pobudka, poranek, próby ogarnięcia się i wyruszenia w trasę to Piekło na Ziemi!
Gdyby Bogdan nie zdecydował się pocisnąć ze mną asfaltem na Pasterkę to nie wiem czy nie zaległabym w mieszkaniu czekając na powrót terenowej trójki odłogiem.
Ale ostatecznie udało się, choć podjazd na Lisią Przełęcz to katorga jakich mało!
Więcej już nie piję :P

W Pasterce czekają już na nas Ania i Kubi, którzy dotarli na miejsce autem. Chwila posiadówki, ustalenie gdzie mogę się pobujać asfaltami i czas rozstania. Oni w Teren, ja na szosę. Choć coś czuję, że niebawem i szosa zasłuży na wielką literę. Na chwilę najpewniej, ale jednak.

Z Pasterki wracam na Lisią.
Oj! Droga z Pasterki do Szosy Stu Zakrętów - magia!








Z Lisiej czeka mnie najmniej przyjemna część trasy tego dnia - zjazd do Dusznik starym rozpadającym się "asfaltem". Ze sprawnymi wszystkimi częściami ciała ten odcinek byłby mordęgą. Tego dnia, tydzień po złamaniu palca, w pewnym miejscu byłam już na granicy zatrzymania się i prowadzenia roweru na piechotę. Jazda w dół, po dziurze na dziurze, z ino jedną ręką na kierownicy nie należy do lekkich i przyjemnych. Wszystkie mięśnie spięte w obawie i oczekiwaniu na jakąś pomyłkę i glebę. Fuj! Nie szybko wrócę na tę drogę.

Z Dusznik kieruję się przepięknym nowym asfaltem na Zieleniec. Droga prowadzi cudnym wąwozem, ze stromymi zboczami z obu stron i rzeczką wijącą się zaraz przy drodze. Cudo. Sama końcówka oferuje troszkę większe nachylenia, które kończą się wraz z dotarciem do Zieleńca, przechodząc wpierw w hopki a ostatecznie w zjazd.


W Zieleńcu zaskoczenie - stok pod gondolą jak i sama gondola działają, ludzie (choć nieliczni) cisną jeszcze na zjazdówkach.


Na zjeździe zatrzymuję się na uroczym punkcie widokowym i chwilę odpoczywam w promieniach Słońca.


Po dotarciu do Cihalki wybieram krótki przejazd leśną szutrówką, dojazd do Olesnice i przekroczenie granicy w Kotle.


Z Kotła do Lewina Kłodzkiego, krótko krajową 8ką, zjazd do Jerzykowic i powrót do Kudowy, na makaron i pogawędki z młodymi, póki starzy nie wrócą do domu :P


Dziękuję Wam Kudowianie za gościnę!
Jak gdzieś już napisałam - szosa czy nie szosa, i tak było świetnie! :)


  • DST 80.00km
  • Podjazdy 1290m
  • Sprzęt KROSSowy

Sobota, 18 kwietnia 2015 | Komentarze 1


Oj pogoda nie zachęcała by się tego dnia wybierać gdziekolwiek na rowerze.
Ale co postanowiłam zrealizować tego nie miałam zamiaru rzucić w kąt tylko dlatego, że jakimś śniegiem za oknem pruszy lekko raz na jakiś czas.
Leniwie w końcu około godziny 13:00 zebrałam się (tego mi się nie chciało najbardziej - samego zbierania, bo samej jazdy a i owszem) i ruszyłam w stronę Czech.

Na pierwszy ogień Głuszyca i Przełęcz pod Czarnochem z przejściem granicznym. I nawet Słońce mnie tam odwiedziło.


Cała jazda przez Czechy to naprzemienne tytułowe dwie strony medalu.




Powyższe zdjęcia zrobione w tej samej minucie, w tym samym miejscu. Pierwsze - głowa w prawo, drugie - głowa w lewo.
Efekt był tak piorunujący, że ciężko było się skupić na samej jeździe. Tylko rozglądałam się wciąż w kółko w zachwycie!








Takimi asfaltami to ja i na koniec świata mogę jechać.


Po dotarciu do Radkowa pakuję się na Drogę Stu Zakrętów z widokiem na Szczeliniec Wielki na górze i Kudową Zdrój po drugiej stronie.



  • DST 35.00km
  • Podjazdy 370m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 17 kwietnia 2015 | Komentarze 0


Szybko szybko. Ostatnie trzy wpisy dodaję, by mieć wszystkie zaległości z głowy.
I wracam do pracy...


  • DST 68.00km
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt KROSSowy

Czwartek, 16 kwietnia 2015 | Komentarze 2


Pierwszy wypad po złamaniu palca. Po upływie trzech dni jest znacznie mniej przyjemnie z palcem niż w niedzielę po glebie. Spuchł, boli, podczas jazdy każda nierówność drogi  odzywa się bólem w samym środku kości. Ale nadal - nie jest to ból w żaden sposób obezwładniający więc uogólniając - jedzie się bardzo znośnie.

Na szczycie podjazdu w Sierpnicy chmury troszkę straszą:



Niedziela, 12 kwietnia 2015 | Komentarze 9

Uczestnicy


Po rozkrętce dnia wczorajszego w kameralnym Kubowym towarzystwie dziś dzień większego zgromadzenia.
Docieramy z Kubskim na miejsce przed czasem, po chwili zaczynają zjeżdżać się riderzy z forum emtb.pl, z którymi jesteśmy pobieżnie umówieni na dziś. I jako zwieńczenie oczekiwania na parkingu zjawia się DKL prosto z Kudowy :) Cudnie, są wszyscy. Szyku szyku i JAZDA pod górę w stronę czerwonego OS1. Podjeżdżamy w dość spokojnym sześcioosobowym składzie: Łukasz "Elwuu", Piotrek "Makrela", 2xKudowa i 2xŚwidnica.

Po dotarciu na szczyt okazuje się, że na wstępie OS1 w pełnym skupieniu technikę ćwiczą Roberto "Ghost" i Vasco.




W międzyczasie na miejsce dotarł jeszcze ciut spóźniony Hermanstopek:


A tu Kubi i bikestatowa dwójka (Lea i Cerber) na początku OS1 widziana oczyma Ani J-K:


Dalsza część czerwonego to kupa zabawy, ciągłe wzajemne tasowanie się i nareszcie zjechana przeze mnie całość w 100% :D

(fot. Cerber)







Dalsza droga to powrót na Przełęcz Tąpadła, wpierw terenem, końcówka asfaltem. Na Przełęczy rozstajemy się z Robertem, Vasco oraz Łukaszem i w piątkę po krótkiej przerwie lecimy na Radunię. Plan był ciut inny - miały być kolejne dwa odcinki specjalne prosto z zawodów enduro emtb Ślęża, ale... Radunia tak kusiła, że zdecydowaliśmy się zamienić jeden z odcinków na szczyt. Lecim!



(fot. Cerber) Musiałam pochwalić się moim nowym outfitem rowerowym :D

Na końcówce podjazdu na szczyt Bogu daje popis siły, który z największą przyjemnością podziwiam i fotografuję:


Ja wciąż nie mogę uwierzyć, że kiedyś uda mi się to wjechać.
I w ten sposób docieramy na szczyt, gdzie nie zabawiamy za długo, bo zjazd przywołuje.


Nie decydujemy się tego dnia na stary niebieski pieszy, lecimy na smakowy singiel z trzema uskokami. W międzyczasie znów dociera do nas zagubiony w akcji Herman :)
Lecę na pierwszy ogień. Uskoki zjechane prawie z zamkniętymi oczami :P
Teraz czas na resztę, która okazuje się być szalenie miłymi celami do ustrzeliwania komórczakiem! (w górze, po prawej, mały pukcik - Ania:) )








Ania jeszcze nie decyduje się na zjazd skałkami, ale patrząc na Jej postępy jestem przekonana, że to kwestia chyba nawet nie miesięcy a tygodni kiedy uda jej się uporać z lękiem wysokości na stromych odcinkach. I za to z całej siły trzymam kciuki!!

A ja?! A ja dupa. Na wydawać by się mogło trywialnej drugiej części tego zjazdu zaliczam glebę. Nie wiem skąd ona. Może tochę za szybko, trochę za mało skupienia, może kamyczek, a może nic tylko jakiś niefart. Upadam na rękę. Wsiadam z powrotem na rower, zjeżdżam do końca, do chłopaków, utyskuję przez chwilę na bolący palec. Chłopaki patrzą na mnie, przytakują i wracają do swojej dyskusji :) No ok, poboli poboli i przestanie, nie ma co narzekać za bardzo, co by za szybko swego prawdziwego oblicza nie odsłaniać przed nowo-poznanymi tak na dzień dobry :P
Poniżej zdjęcie oczekujących robione już (jak się okazało na drugi dzień) złamanym palcem:)


Dalej kierujemy się na część OS4, która nie przynosi jakiś szczególnych uniesień (może jej druga połowa jest bardziej porywająca).

(fot. Cerber)

Na trasie ucieka Herman, po dotarciu na Przełęcz Tąpadła odłącza się również Makrela. Zostajemy we czwórkę. Na Przełęczy ludzi zatrzęsienie. Znajdujemy kawałek wolnej trawki, rozkładamy się, pochłaniamy kiełbasy, piwa, kanapki, bułki. Co wlezie. A co?! Zasłużyliśmy!
Po wypoczynku wskok na siodła i kolejny raz szczyt. Tym razem chcemy zjechać kawałek czerwono-żółtym w stronę Wieżycy.
Na trasie mnóstwo ludzi. Nogi już trochę ciężkie, ale jakoś idzie. W końcu wjeżdżamy na szczyt po raz drugi!


Dalej to już żadna nowość. Wszyscy już zmęczeni ale uradowani pędzimy między turystami pieszymi walcząc o każdy wolny kawałek drogi łokciami :P Idzie piknie, choć palec coraz bardziej doskwiera. O - o...




Na Przełęcz wracamy tą samą drogą co dzień wcześniej z Kubikiem: bezszlakowa ścieżka --> kawałek czerwonego OS1 --> czarny -- > Przełęcz
I ja, ciut zbaczająca z trasy:


I Ania pędząca czerwonym:


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wizyta na drugi dzień w szpitalu i zdjęcie rtg ręki nie pozostawiło złudzeń - złamany paliczek dalszy środkowego palca prawej ręki. Palec w szynę na 4 tygodnie i odpoczynek od roweru (czytaj - od ciężkiego terenu:D ). No nic. Jako, że wpis dodaję z opóźnieniem 9ciodniowym to w tym miejscu mogę donieść, że palec się goi. Opuchlizna już prawie zeszła, boli przy spotkaniu z każdą grubszą dziurą w asfalcie, ale nie boli przesadnie więc nie rozczulam się nad sobą za bardzo, bo i nie o to w rehabilitacji chodzić powinno :)


Sobota, 11 kwietnia 2015 | Komentarze 3


Bardzo miła rozgrzewka przed dniem następnym, który obfitować będzie w niespodzianki maści wszelakiej.
Po dotarciu na Przełęcz rowerem pławię się w oczekiwaniu na przyjazd Połczyńskiego.


A natępnie pławimy się wspólnie :)


Bo siły trza zbierać na podjazd na szczyt, jeszcze dość pusty.


A następnie czerwony pieszy OS1 Ślęża - Sulistrowiczki, który wchodzi mi tego dnia jak złoto!




Z Sulistrowiczek terenem na Przełęcz, kolejne pławienie i kolejny podjazd na szczyt, który coraz bardziej tonie w stonce:


Na drugi ogień czerwono-żółty w stronę Sobótki, na którym witają nas przeszkody powichurowe. Znów jedzie się wyśmienicie, nie docieramy nim jednak do samej Wieżycy, tylko w pewnym momencie odbijamy w prawo i górą (wpierw bezszlakową a później czarną) wracamy na Przełęcz Tąpadła.



  • DST 68.00km
  • Teren 9.00km
  • Podjazdy 1170m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 10 kwietnia 2015 | Komentarze 0


Szybko przed pracą rundka na Skalne Bramy, które na terenowym dojeźzie zaskakują mnie jeszcze ostałą resztką śniegu.

Słoneczny wdok przed bramą przywołuje od razu uśmiech na usta.


I natura na trasie się źrebi cudnie.


Na zielonym strefowym śnieg, którym nie idzie jechać i przeszkody, które generują siniaki utrzymujące się po dziś dzień.




Fajno.


  • DST 35.00km
  • Czas 01:35
  • VAVG 22.11km/h
  • Podjazdy 370m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 7 kwietnia 2015 | Komentarze 2


Taka tam wiosna dla odmiany od dnia wczorajszego:)






Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 | Komentarze 5

Uczestnicy


Wielki Poniedziałek; lany poniedziałek. Zlała nas woda, ale w ciut odmiennym stanie skupienia od tego, którego się spodziewaliśmy 6 kwietnia.
Pierwotnie miało być Broumovsko, ale pogoda, śniegi i zapowiedzi nie pozostawiały w niedzielę złudzeń - będzie mokro, śnieżnie i - na borumovskich głazach - najprawdopodobniej mocno niebezpiecznie. Przekładamy.
Po niedzielno-wieczornej rozmowie z Cerberem nie czekam zatem ani minuty. Telefon w dłoń, sms do Radzia - "Jedziemy?", za sekundy trzy odpowiedź "Jedziemy!". Z Radziem umawianie się to najszybsza czynność świata. Cudo!
Spotykamy się w standardowym miejscu, na które docieram NARESZCIE! jako pierwsza, przez krótkie kilka minut oczekiwania, zostając zasypywaną coraz grubszą wastwą śniegu... to tak serio? Już w Świdnicy się zaczyna z grubej rury Zima rozpanaszać? Co będzie na górze?!
Ruszamy.
To pierwszy tak długi dojazd asfaltem na Reignie. Nie wiem czy dzień był zły, czy wszystkie niefarty - ze śniegiem zalepiającym oczy na czele - wpłynęły na to, czy po prostu to wina Reigna, ale NIE! NIE!! i jeszcze raz NIE!!! takim dojazdom na tym rowerze. Wymęczyło mnie to przeokrutnie i prawie wycisnęło łzy frustracji i wnerwa z oczu. Może kiedy będę dojeżdżać sama to się nestępnym razem na to zdecyduję, ale w towarzystwie? Za dużo irytacji kosztowało mnie patrzenie na Radzia podjeżdżającego z gracją baletnicy i czekającego co chwila na mnie, sapiącą i pełznącą ledwo co.

--> Pierwszy kilometr:


--> Dwunasty kilometr, bez zmian, a właściwie coraz gęściej:


W Walimiu już nie ma wątpliwości (jeśli w ogóle z jakiejś paki jeszcze do tej pory nas nie opuściły) - oficjalne pożeganie Zimy, które uskuteczniliśmy miesiąc wcześniej to była bardzo gruba przesada i falstart :)


Na podjeździe w Rzeczce pierwszy Radziowy niefart - flak. Skąd i kiedy - tego nikt nie wie, ale łatać trzeba, bo powietrze schodzi ciut za szybko by czekać na ciepełko Schroniska Sowa.


Po wjeździe w teren odżywam. Nie wiem o co chodzi, ale na podjeździe do Schroniska, a potem na szczyt niosą mnie chyba sowiogórskie anioły na swych skrzydłach. Dziwne.




W Sowie spotykamy Ramborowera z kumplem. Na piechotę, choć Rambo - ciśnij :)
Dopijamy i wychodzimy.
Decyzja zapada bardzo szybko - prosto na górę czerwonym pieszym.
I tu największe zaskoczenie dzisiejszego dnia - po raz pierwszy w życiu udało mi się ten podjazd zrobić w całości w siodle, bez podparć ani innych oszukańczych :P sztuczek. Kończąc najgorszy kawałek, który absolutnie zawsze (czy to lato czy zima) zrzucał mnie z krossowego siodła, nawet tego nie zauważyłam. Widząc wypłaszczenie przed sobą skapnęłam się, że to już.
Więc wielkie zdumienie i brawo dla Reigna, bo poradził sobie z czerwonym najlepiej jak to możliwe!
A na szczycie.... :D






Pięknie i nawet już dość ekstremalnie. Pada, wieje, 100% Zimy, 0% Wiosny.
Zjazd czerwonym na Kozie Siodło idzie mi wspaniale kiedy w końcu popuściłam trochę powietrza z opon.




Trochę się na Radzia naczekałam i kiedy już pełna obaw zbierałam się do powrotu na górę, zjechał. Pierwszy tekst - linka przerzutki tylnej puściła. Testy jednakże przeczą uparcie temu stwierdzeniu. Po chwili rzucamy, że prawdopodobnie po wizycie w schronisku i powrocie na mróz zamarzła kaseta. Po chwili okazuje się, że rzeczywiście takie cuda Radzia spotykają tego dnia :)


Kozie Siodło. 6 kwietnia. Sporty zimowe w pełni :)


Z Koziego Siodła żółtym pod Schr. Sowa i dalej na Małą Sowę.




Na szczycie Małej Sowy:


Wybierając tego dnia żółty szlak pieszy z Małej Sowy dorzuciliśmy do kolekcji ostatni zimowy zjazd (prócz niebieskiego schodzącego ze szczytu Wielkiej Sowy na Starą Jodłę, który uważam za nieprzejezdny rowerem, przynajmniej w pierwszej części).
Zjazd żółtym natomiast smakował tak wspaniale jak się tego spodziewała :D




Asfaltowy powrót z Walimia to znów męczarnia okrutna. Do tego pod wiatr. No nic. Bez dwóch zdań - WARTO BYŁO!!