avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 146.30km
  • Teren 27.00km
  • Czas 07:46
  • VAVG 18.84km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Podjazdy 2020m
  • Sprzęt KROSSowy
Wschód Słońca na Borówkowej + RŚ

Sobota, 11 października 2014 | Komentarze 15


Nigdy bym nie przypuszczała jeszcze dwa miesiące temu, że tyle we mnie zapału do jazdy jeszcze zostało.
Okazuje się, że kolekcjonerstwo działa cuda :-)
Do tej pory jeszcze nie zaliczyłam tak wczesnej pobudki na rower. 00:00. Wyjazd z domu o 1:45. Kierunek - Borówkowa z jej wieżą widokową.
Temperatura nocna niesłychana, aż mi się chce zdjąć kamizelkę i jechać w samej koszulce. W okolicach Ząbkowic Śląskich chmury pokrywające dotąd całe niebo rozstępują się, temperatura spada na łeb na szyję, o kilka stopni w bardzo krótkim czasie. Niezależnie od tego i tak wciąż jest całkiem ciepło.




Postanowiłam nie pchać się do Lądka Zdroju, na drodze którego stoi Przełęcz Jaworowa i dziś pierwszy raz skosztować przejścia granicznego Złoty Stok - Bila Voda. Kop w dupę za to mi się należy tak potężny bym przez kilka dni nie była w stanie na niej usiąść. Nie wiem co mi przyszło do głowy by pchać się po ciemku w zupełnie nieznane rejony. Bez sensu, zupełnie bez sensu. Absurdalne pokusy czyhają za każdym rogiem. Po wjechaniu do Czech prawie od razu się gubię. Tym razem intuicja mnie zawodzi i ni stąd ni zowąd po paru kilometrach dostrzegam na poboczu auta z rejestracjami opolskimi. Szlag! Czyżby Paczków?! Trochę tak, a trochę jeszcze nie, ale kierunek na Paczków. Kręcę się, gubię co i rusz, objeżdżam Paczków w tę i nazad, nie mogąc znaleźć z niego wyjazdu. Po babsku jestem bliska łez, bo zaczyna do mnie docierać, że właśnie przez palce przeciekają mi ostatnie minuty naddatku czasowego. W końcu udaje mi się wyjechać na właściwą drogę. Kryzys pogłębia się i na dojeździe do Javornika jestem przekonana, że oleję Borówkową, bo nie zdążę, bom zmęczona i głodna. A przede wszystkim, bo w bidonie nie została już ani kropla płynu, a przede mną blisko 10 km podjazdu asfaltem, a dalej jeszcze ze 3 terenu na szczyt, bez picia. Nie znoszę nie mieć zapasu płynów i nie mam pojęcia jak mogłam dopuścić do tego, że nie zabrałam ze sobą żadnej dodatkowej butelki. No nic. Po zaciętej walce ze sobą, swoją słabością i zniechęceniem zagryzam zęby, zaciskam palce na kierownicy i skręcam do Javornika. Stąd podjazd przez Travną na Przełęcz Lądecką a z niej na szczyt. 5 minut przed czasem udaje mi się z łomoczącym w piersi sercem zawitać na Borówkowej. O godzinie 7:02. Z 95 km na liczniku zamiast przewidywanych 83 km. Cholerny Paczków! :-P

7:05


7:07


7:08


7:09




Wicher zawiewa a w plecaku czeka na mnie termos z grzanym piwkiem. Wiem, że będzie smakowało nieziemsko. I co? Smakuje jeszcze lepiej!!! Jak w zeszłym tygodniu na Szpiczaku tak i tym razem na szczycie jestem sama jak palec. Rozkoszuję się ciszą, spokojem, piwem :)




Nagle dostrzegam tę cudowną tabliczkę:


Cóż za radość zalewa moje serce. Ślinianki zaczynają pracować ze zwdojoną siłą, bo choć piwo pomogło to jednak jego gorąc, miodowa słodycz i aromat korzennych przypraw nie są idealną mieszanką dla złaknionych wody wędrowców. Pędzę po bidon i czym prędzej w dół. Aż do...




Ani kropli. No ba!
Wracam na wieżę sprawdzić czy spod mgieł porannych wyłoniły się w dole widoczki. I tu nie spotyka mnie żadna miła niespodzianka, choć jest całkiem uroczo.


Około godziny 8:00 zbieram się i realizuję zjazd do Javornika. Którędy? Tak nie do końca wiem, niby miał być czerwony pieszy, ale działo się tak dużo po drodze, tasowało się ze sobą z piętnaście różnych szlaków, że w pewnym momencie postanowiłam po prostu jechać na wyczucie. W dół. Sprawdziło się. Javornik przywitał mnie otwartymi sklepami z przepyszną wodą. Od razu dwie butelki.


Z Javornika szybko szybciutko na Zulovą i dalej do Cernej Vody, gdzie o 10:00 umówiona jestem z Kubą w celu zaliczenia jakiejś rundki po Rychlebskich Ścieżkach.






Jestem na miejscu kilka minut przed czasem, Kuba jest kilka minut spóźniony, czas ten przeznaczam na pławienie się w promieniach iście letniego Słońca. Ostatecznie na ścieżkach zaliczamy standardowy dojazd do Trailu Dr. Wiessnera, podjazd nim i później frajdę zjazdu po Superflow! Bomba!!!! Choć przed opuszczeniem parkingu byłam przekonana, że nic ze mnie nie będzie to jednak (nieskromnie pisząc) spisałam się na medal. I nawet bez gleby - niebywałe :O
Wspaniały to był dzień. W sumie nadal jest :D



Komentarze
Greger
| 07:40 poniedziałek, 20 października 2014 | linkuj Ale zaliczyłaś trasę w końcówce sezonu. Ręce same składają się do oklasków. Nie dość, że zaliczyłaś kolejny wschód słońca to jeszcze pośmigałaś po Rychleskich Ścieżkach. Tylko nie denerwuj się aż tak bardzo na opolskie Carcassonne :P
starszapani
| 20:36 wtorek, 14 października 2014 | linkuj Polecam się na przyszły sezon ;D
lea
| 05:43 wtorek, 14 października 2014 | linkuj Moni - no przede wszystkim nic na siłę. Nie znosiłam nocnych jazd i ich po prostu nie praktykowałam. Natomiast po ostatnich wypadach szczerze muszę przyznać, że wielka sympatia jaką nagle zaczęłam darzyć jazdę w nocy jest jednym z największych dla mnie rowerowych zaskoczeń tego roku. Byłoby brązowo za Tobą?! A co Ty nocą chcesz na golasa pomykać? :-P

Zbychu - ano mądra to ja dopiero byłam po szkodzie. Ale patrząc jeszcze w domu na mapę wszystko wydawało się tak proste i oczywiste. I głupia ja - za bardzo zaufałam swojej intuicji i w pewnym momencie zamiast stanąć i przyjrzeć się mapie - parłam przed siebie w pełnym przekonaniu, że wszystko jest git. Skąd to przekonanie, skoro tam pierwszy raz byłam?! Głupia :-) Grunt, że wszystko się dobrze skończyło i Borówkowa przywitała mnie wschodem.

Marzenko - tylko taki Wariat jak Ty może napisać, że to zbłądzenie na trasie fajne było :-D Ale nie mogę się z Tobą nie zgodzić, bo takie wkurzające detale dodają tylko smaczku całej wycieczce. Pod warunkiem oczywiście, że nie wprowadzą zbyt wielkiego zamieszania. Bo przyznam, że gdyby mi się jednak na wschód zdążyć nie udało to chyba nie wspominałabym tego błądzenia z uśmiechem na ustach...

Starsza - sama oszalałaś! ;-) Jak mi rękawice rzuciłaś to nie pozostawiłaś mi tym samym wyboru - prę przed siebie w próbie ucieknięcia Ci. A jeśli przy okazji uda się zrobić jeszcze w tym roku parę mniej lub bardziej wariackich tras? Z przyjemnością :-D
starszapani
| 21:11 poniedziałek, 13 października 2014 | linkuj Oszalała kompletnie :) Ciekawa jestem co jeszcze wymyślisz ;)
Kot
| 18:01 poniedziałek, 13 października 2014 | linkuj Świetna wycieczka i zbłądzenie z trasy też fajne. Doskonale znam to uczucie, gdy się myśli, że się "położyło" trasę. Złość i bezsilność, gdy cel, który jest w zasięgu nieomal wymyka się z rąk. A samotna jazda w nocy ma swój urok. Zdjęcia boskie - jak zwykle u Ciebie :)
z1b1
| 08:44 poniedziałek, 13 października 2014 | linkuj No i kolejny wschód słońca zaliczony Kolekcjonerko!!! Dobrze że nie zrezygnowałaś z wjazdu na szczyt. Ale to fakt że jak się nie zna dobrze drogi to lepiej po ciemku nie kombinować. Ważne że sukces osiągnięty. Pozdro!!!!
monikaaa
| 07:20 poniedziałek, 13 października 2014 | linkuj Pamiętam, pamiętam. Wychodzi na to, że najgorszy pierwszy raz, a potem jakoś leci i dłuższe, samotne wypady zaczyna się traktować jak każdą inną wycieczkę :) Aczkolwiek nie sądzę, żebym kiedykolwiek dała radę wyjść sama na rower w nocy. Wiele razy przestraszyłam się w dzień jak coś ruszało mi się w krzakach, a w nocy :O Oj byłoby brązowo za mną :PP :)
Lea | 06:55 poniedziałek, 13 października 2014 | linkuj Moni - a chyba znalazłam na ulicy, bo nie pamiętam bym za nią coś płaciła :) Ale pamiętasz jak pisałam Ci o swoich początkach z dłuższymi samotnymi trasami? Wszystko przyszło z czasem.

Marku, Lutra, Rambo - dzięki Chłopaki :)

Aniu - ja też podczas wyjazdu z domu, a potem przez ok. dwie pierwsze godziny jazdy byłam pełna niepokoju, bo spod chmur nie wyłaniała się ani jedna gwiazda. Później chmury się rozeszły na czas jakiś, by po chwili znów na minut kilka niebo przesłonić. Musiałaś o godzinie 5tej być świadkiem tego drugiego ataku chmurnego :P Ale Borówkową masz o rzut beretem od domu więc przekonana jestem, że jeszcze w tym roku dane Ci będzie podziwiać z jej szczytu piękny wschód Słońca. Oby tylko pogoda wciąż dopisywała.

Bogdano - coś w tym o czym piszesz jest, bo choć górek w okolicy jest zdecydowanie niemało, to tych z ogólnodostępnymi całodobowo wieżami widokowymi (lub odsłoniętymi - jak Śnieżnik chociażby - szczytami) już nie tak do końca wiele. Ale szukam kolejnych i przy okazji wdzięczna będę za podpowiedzi.

Arku - choć nieprawdopodobnie mocno na wyrost to jednak: komplement-marzenie. Dzięki :*
Arek | 21:34 niedziela, 12 października 2014 | linkuj Majka, Niemiec, Kwiatkowski... Mimo wszystko ile razy tu zaglądam to dochodzę do wniosku, że ten sezon zdecydowanie należy do Ciebie :)
ramborower | 17:01 niedziela, 12 października 2014 | linkuj Ach...Ty....taka niepokonana :)
lutra
| 08:55 niedziela, 12 października 2014 | linkuj Bez komentarza! :) Szalona istoto! :)
anamaj
| 06:46 niedziela, 12 października 2014 | linkuj Nie uwierzysz, ale prawie spotkałyśmy się na Borówkowej na wschodzie. Ja już byłam gotowa i gdy wstałam o 5 nad ranem zobaczyłam zachmurzone niebo. twierdziłam, ze i tak nic nie będzie widać i poszłam spać. Jak teraz tego żałuję !! Na Borówkowej zawitałam o 10.30. Ale tego wschodu nie odpuszczę.
monikaaa
| 18:33 sobota, 11 października 2014 | linkuj A odwagę to koleżanka kupiła w sklepie czy znalazła na ulicy? :D Mam na myśli samotny wyjazd na trasę o 2 w nocy :O
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa denat
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]