avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 36.00km
  • Teren 14.00km
  • Czas 02:44
  • VAVG 13.17km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Podjazdy 660m
  • Sprzęt KROSSowy
Wystrzałowy chaszczing

Niedziela, 29 listopada 2015 | Komentarze 4

Kategoria Chaszczing

Uczestnicy


Niby w sobotę w Sowich nie zmarzłam, ale mrozik i wiatr rzutowały na moją śluzówkę nosa, która jakoś nieprzyjemnie została podrażniona. Obudziłam się w niedzielę mocno zaniepokojona. Trochę spraw ostatnio odkładam na później, a takie poczynania zawsze skutkują problemami ze snem. Lenistwo czasem bywa silniejsze niż rozsądek. O zgrozo!

Tak czy siak. Obudziłam się jakoś przed godziną 5:00 i ni w ząb nie mogłam już usnąć. A za oknem słyszę toczącą się bitwę. Między wichurą a blachą falistą "modnie" uatrakcyjniającą mój balkon. No, no, no. Do śmiechu mi nie było na dźwięk tych potyczek. Krew się lała, kończyny latały w powietrzu, waląc wraz z utraconymi przez balkon zębami o okna sypialni. Bez dwóch zdań - wicher wygrywa. A mnie nos boli. Myślę - nieeee. Odwołam dzisiejsze spotkanie z Radziem. To już nie te lata...
Wstałam, pozmywałam gary, posprzątałam ciut chatynkę. A tu co? Zaczyna wychodzić Słońce. Piękne Słońce. Niechybnie wpływające na podjętą przeze mnie decyzję. Wątpliwości spływają na mnie i mój nos. Myślę - dobra. Jak nas wicher będzie chciał zmieść do rowu to powiem BASTA i "nakażę" odwrót. Spotkanie 9:00. Zadowoleni my ze spotkania, ale miny jakieś nietęgie. No bo pierwotny plan przewiduje 20 km pod wiatr, na otwartej przestrzeni. Jedziemy. Mija kilka kilometrów i zapada decyzja odwrotu. A właściwie nie odwrotu a zmiany kierunku na do-lasu. Jeszcze chwilę walczymy by poruszać się do przodu, zamiast być spychanym w tył i w końcu docieramy do ścieżynki międzypolnej wchodzącej w las:


Mina Radzia na moje pytanie czy skręcamy już tutaj mówi sama za siebie:


No i dobrze. Brawo my!! Po chwili docieramy do granicy lasu i tym samym chowamy się przed wiatrem. Ju-hu! A jednocześnie możemy podziwiać pięknie prezentujące się w oddali Masywy Ślęży i Raduni:


Trochę walczymy z przedarciem się do najbliższej ścieżynki. Dość szybko się to udaje i ciśniemy przed siebie.


Wszystko pięknie i cudnie, ale gdzieś w oddali co jakiś czas słyszymy wystrzały. Hę?! Po niedługiej chwili zaczyna być oczywistym fakt naszego zbliżania się do strefy polowania. Grrr!!! Zwłaszcza, gdy docierać również do nas zaczynają nawoływania zabójców.
Po przejeździe dzikimi leśnymi dróżkami, po przedarciu się przez pomalowane farbą chaszcze i młode drzewka, docieramy do czerwonego szlaku pieszego. Wybieramy opcję zjazdu i po chwili jesteśmy na szerokiej szutrówce, którą czeka nas chwila porządnego podjazdu. I sama stromizna nie jest przerażająca. Najgorsze w tym jest towarzystwo morderców przycupniętych przy drodze, ze strzelbami w ręce, czekających na pojawienie się przestraszonych nawoływaniem saren. Z Radziem widzieliśmy po drodze dwie sztuki. Żywe. Po zobaczeniu ich nie słyszałam wystrzałów więc chyba udało im się czmychnąć. Tak tak tak. Zaraz może się pojawić stwierdzenie - przecie to normalna kolej rzeczy, nie ma naturalnych drapieżników to człowiek musi pełnić tę rolę. Pogadaliśmy z Radziem na ten temat i zgodnie stwierdziliśmy, że polowanie z nagonką to barbarzyństwo i morderstwo. I basta!
Na chwilę nam to skwasiło miny, ale cóż możemy zrobić. Posłaliśmy spod okularów zabójcom kilka piorunów w spojrzeniu i na więcej nie było nas stać. Bo to oni mieli broń. A jak ktoś czerpie przyjemność z bezczynnego stania i czekania na coś co może pozbawić życia to moim zdaniem z jego psychiką może być coś niekoniecznie ok.

Wracając do jazdy. Przez chwilę wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Potem znów postawiliśmy na nieznane. Nieznene okazało się zabłocone i zasyfiałe ścinką...


... lecz ogólnie rzecz ujmując nadzwyczaj przyjemne, dzięki swej wyjątkowości, bezszlakowości i coraz większej dzikości.
W końcu dotarliśmy do prawie nieistniejącej ścieżki, która rzeczywiście po chwili istnieć przestała i wyzwoliła w nas pokłady odkrywców i eksloratorów :)


Dobry lans w krzakach!

(fot. Radzio)



Ostatecznie wyjechaliśmy w miejscu jak najlepiej nam znanym, bo tuż przy tamie na Jeziorze Bystrzyckim :-D Cały chaszczing trwał niespełna 7 kilometrów. Stawiałam na 5, choć czułam się jak po 30 :-) Bomba!

Dalsza część już zdecydowanie mniej dzika. Trochę kręcenia, trochę wynajdywania kolejnych "udziwnień" i "utrudnień" w powrocie do domu.
Myślę, że oboje frajdę mieliśmy z tego wypadu wielką. Okazuje się, że tuż pod nosem czychają nieodkryte skarby, które nic tylko ekplorować.
I takie też mamy plany na tę zimę. Nie tylko co i rusz Zima na Wielkiej Sowie, ale też nowe znane/nieznane :)





Komentarze
mors
| 21:32 niedziela, 29 listopada 2015 | linkuj Z dwojga złego lepiej być przewianym niż przestrzelonym. ;)
monikaaa
| 20:39 niedziela, 29 listopada 2015 | linkuj Całkowicie zgadzam się z przemyśleniami nt. polowań! I jakże pięknie kolorystycznie dobrane skarpetki i rękawiczki. :)
Toomp | 20:10 niedziela, 29 listopada 2015 | linkuj Super sprawą jest odkrywanie nowych ścieżek nawet jak trzeba przebijać się przez chaszcze :). Zawsze to powtarzałem i miło mi patrzeć, że i Ty w końcu to zaczynasz lubić :). Jak to przeczytałem to od razu sobie przypomniałem naszą wspólną wędrówkę z Przełęczy Okraj na wschód ;).

Dobrze, że się nie zdecydowałem na dzisiejszy wypad, ponieważ zatoki dały mi dzisiaj o sobie znać :(.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa kogod
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]