avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Stołowe i Broumovsko

Dystans całkowity:1365.18 km (w terenie 534.00 km; 39.12%)
Czas w ruchu:75:48
Średnia prędkość:15.98 km/h
Maksymalna prędkość:78.20 km/h
Suma podjazdów:25969 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:80.30 km i 5h 24m
Więcej statystyk
  • DST 123.32km
  • Teren 35.00km
  • Czas 06:27
  • VAVG 19.12km/h
  • VMAX 60.80km/h
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt ZaSkarb

Środa, 28 maja 2014 | Komentarze 7

Uczestnicy


Budzę się rano, wyglądam przez okno, krzywię się z niesmakiem i z powrotem kładę głowę na poduszce. Nie ma mowy bym w taką pogodę gdziekolwiek się ruszyła. Siąpi deszcz, szarobure chmury wiszą nisko nad miastem tworząc bardzo nieoptymistyczny obraz. Jest mżyście, mgliście i nieprzyjemnie.
Po jakimś czasie dochodzą do mnie wieści z zachodu Kotliny Kłodzkiej. Niemożliwe! Niebieskie niebo? Białe owieczki na niebie?
Daję sobie jeszcze parę minut na przemyślenie kwestii wyjazdu w tak niemrawą pogodę. Aj! Decyzja nie podejmuje się sama, bo co jak co, ale wyjazd z domu w deszcz to nie jest to co kocham najbardziej. Ale z drugiej strony słyszę jak Broumovskie Steny przywołują mnie do siebie. A ja Broumovsko uwielbiam tak szalenie. Ostatecznie idę za głosem Lutry: "Ahoj Przygodo!" i chwilę po godzinie 9 wyjeżdżam z ciepłego i suchego domu w deszcz; no może już nie deszcz, a mżawkę. Najgorzej było wyjść, później już kręci się całkiem dobrze, a od Głuszycy, gdy po raz pierwszy wychodzi Słońce - wręcz rewelacyjnie. Te 50 km dojazdu do Radkowa zlatuje mi w mgnieniu oka.


Mokry podjazd na Przełęcz pod Czarnochem (Janovičky).


Chwilę później, na zjeździe po stronie czeskiej, wita mnie piękne Słońce i niebieskie niebo.


Jednakże kolejną chwilę później, za Broumovem, rzut oka na Broumovskie Steny wywołuje gęsią skórkę. Wygląda to wszystko równie pięknie jak przerażająco. W co ja się pakuję?! - pytam po cichu samą siebie...


W Bozanovie.


Chwilę przed dotarciem do Radkowa.

W Radkowie jestem pierwsza, postanawiam skierować się Bogdanowi na spotkanie. Jadę, skręcam na Kudowę, na Drogę Stu Zakrętów, mijam Zalew Radkowski i chwilę później dostrzegam pędzącego w moją stronę Cerbera.



Przyglądam mu się uważnie - dziwnie się świeci. Staje, schodzi z roweru, a razem z nim na asfalt spada pół litra wody. O-ho! Działo się :) I rzeczywiście. W okolicach Karłowa pozwolił się zlać ścianie deszczu. Ałć! Nie zazdroszczę, ale mina Bogdana ściadczy o tym, że mała ulewa to nie jest coś co jest w stanie go złamać. Chwila na wykręcanie mokrych ciuchów i czas ruszać przed siebie.


Suszarka.

Kierujemy się nad Zalew Radkowski, a następnie niebieskim rowerowym zmierzamy w stronę Machowskiego Krzyża. Podjazd z tej strony to dla mnie nowość. Bardzo przyjemny, miejscami dość wymagający. Kamienie mokre, między kamieniemi grząskie błoto więc jest zabawa i pierwsze podprowadzania roweru :)



Z Machowskiego Krzyża, hopkami kierujemy się na Pański Krzyż i Bożanowski Szpiczak. Podjazd pod Szpiczaka tym razem nie jest już tak trywialny jak ostatnio. Co i rusz ślizgamy się na mokrych korzeniach. Udaje się jednak dotrzeć do celu w całości i - co najpiękniejsze - w promieniach Słońca, które wychodzi na chwilę i (jak się zaraz okazuje) zwiastuje nadejście kolejnego delikatnego opadu deszczu.




Chwila odpoczynku i opalania się na Bozanovskim Spicaku.



Deszcz, całe szczęście, pozwala sobie tylko na kropienie. Nie zatrzymuje nas zatem na długo, wskakujemy na siodła i zmierzamy w stronę najlepszego - telewizorów. Jest w nas sporo obawy przed tym zjazdem. Do głowy przychodzą nawet myśli o rezygnacji z tego kawałka, zważywszy na lichą pogodę i warunki na trasie. Ostatecznie wygrywa szaleństwo i zapada szybka decycja o kontynuowaniu trasy pierwotnie przewidzianej. Decyzja bardzo dobra, bo zjazdy pokonują się same. Na najgorszym kawałku telewizorów Bogdan jedzie parę metrów przede mną. Uśmiecham się uradowana, gdy dociera do mnie okrzyk jego radości - przejechał :D A ja co?! Staję. O nie nie nie. Tak się nie bawimy. Rower pod pachę, szybki marsz na górę i kolejne podejście. Podejście udane - zjechane! Tym razem przy świadku :D Git!





Jak zwykle, na końcu zjazdu, nie mogę przestać się uśmiechać. Niebywałe jakie emocje wyzwala we mnie ten zjazd!
Jedziemy dalej, pseudo-asfaltowy dojazd do Ameriki, chwila odpoczynku i podejmowania decyzji co dalej. Rezygnujemy z kolejnej dawki adrenaliny na podjeździe i zjeździe Amerika-Suchy Dul. Cofamy się kawałek i uskuteczniamy kolejny podjazd. Wyjeżdżamy gdzieś między Machowskim a Pańskim Krzyżem. Stąd pierwszy raz "pod prąd" pokonuję trzy hopki i z Machowskiego Krzyża dojazd do Pasterki.


Nawet na trasie udało nam się na chwilę wjechać w chmury.



Z Pasterki już szybko asflatem do Karłowa i na Lisią Przełęcz. Stąd szybki, szałowy, szutrowy zjazd do Szczytnej. Czas goni. Na koniec postanawiamy uwiecznić nasze maseczki błotne :P





Szybkie pożegnanie i rozjazd w przeciwne strony: Bogu jedzie do domu, ja pakuję się na 8kę i pędzę na złamanie karku do Kłodzka, co by zdążyć na ostatni szynobus do Świdnicy. Zaraz za Szczytną zaczyna kropić, niedługo później padać, na końcu lać. Nie chcę tracić cennego czasu na postój i zakładanie przeciwdeszczówki; daję się zatem przemoczyć do suchej nitki. Nieszczególnie miły był to szynobusowy powrót do domu, ale najważniejsze, że zdążyłam na czas!
Niezależnie od wszystkiego, deszczu, błota i zimna nie żałuję ani trochę podjętej rano decyzji. Jazda po Górach Stołowych i Broumovsko zrekompensowała mi z naddatkiej wszystkie nieprzyjemności.

Olbrzymie dzięki B. za wspaniałe towarzystwo i Przewodnictwo! I oczywiście zdjęcia ;-)

Mapka będzie, ale później.


  • DST 87.68km
  • Teren 70.00km
  • Czas 07:00
  • VAVG 12.53km/h
  • VMAX 45.90km/h
  • Podjazdy 2432m
  • Sprzęt ZaSkarb

Niedziela, 11 maja 2014 | Komentarze 14

Uczestnicy


Nachodzą człowieka od czasu do czasu takie wycieczki, których za nic w świecie nie udaje mu się poprawnie opisać. Bo i tak jakby się nie nastarał i nie napocił to nawet w części nie uda mu się przekazać jak wspaniale się bawił. I to właśnie był jeden z takich wypadów.
Sobotnią wrocławską imprezkę urodzinową mojego małego słodkiego bratanka zakończyliśmy około godziny 18:00, spakowaliśmy się z Kubikiem do auta i pomknęliśmy na złamanie karku do Kudowy. Wiedzieliśmy, że Ania z Bogdanem w nieskończoność z pizzą nie będą na nas czekać :)
Wieczór kudowiany upływa w cudownej atmosferze. Mnie już pod koniec oczy zaczynają się kleić, czuję pobudkę o 5tej, czuję uciążliwą jazdę po Wrocławiu. Zadziwiam Bogdana odmawiając chęci przyjęcia ostatniego proponowanego mi piwa, dając tym samym do zrozumienia, zupełnie nieumyślnie, że czas pakować się do wyrek. Zatem pełni nadziei odnośnie niedzielnej pogody kładziemy się spać.

Ja, jak to ja, muszę obudzić się za wcześnie, inaczej nie byłabym sobą. O 6tej zerkam za okno. Pada. Pierwsza myśl – jaką decyzję podejmuje Tomi, docierający do nas z Wrocławia. Jak się okazało za chwil kilka, podjął On decyzję jedyną prawidłową i najlepszą z możliwych i ok. 9:00 stawił się w Kudowie wraz ze swoim Specem :-) I bardzo dobrze, bo pogoda z minuty na minutę staje się coraz znośniejsza, aż w końcu – w chwili wyjazdu – można o niej powiedzieć już nawet ładna.

Następuje podział na dwie grupy.
→ Grupa nr 1, pod dzielnym przewodnictwem Aneczki, składa się dodatkowo z dwóch drabów – Kuby i Artura. Piękny opis Ankajowej trasy znajduje się na Jej blogu.
→ Grupa nr 2, którą perfekcyjnie dowodzi Cyborg;) składa się również z dwóch drabów, ale prócz Przewodnika i Tomiego, w tejże grupie znajduję się również ja.

Początkowo w planie mamy na dzień dobry przejazd przez Skalniaka, z czego rezygnujemy na rzecz niebieskiego szlaku pieszego biegnącego z Rozdroża pod Lelkową do Szosy Stu Zakrętów. Na pierwszym terenowym podjeździe na Rozdroże chłopaki coś sapią, że nie ta forma, że ciężko będzie z taką kondycją zrealizować całą zaplanowaną na dziś trasę... Ponoć kokieteria to domena kobiet, ale okazuje się tym razem, że i faceci potrafią się czasem podrażnić ze słuchaczem, by po chwili już pokazać mu na co ich tak naprawdę stać :D


Z pozdrowieniami dla Wodza z niebieskiego szlaku Rozdroże pod Lelkową-Droga 100 Zakrętów.

Z radością docieramy do Karłowa i pod samo wejście na Szczeliniec Wielki. Pakujemy się na pyszny niebieski pieszy okrążający Szczeliniec Mały, skręcamy na Pasterskie Łąki, które i tym razem urzekają mnie swym urokiem. Po chwili jesteśmy już pod Pasterką. Podczas kręcenia pod Schronisko zaczynają się delikatne namowy Wodza by może stanąć, może uzupełnić minerały...? Nic z tego, nie teraz, Wódz jest nieubłagany. Wyrokuje, że najbliższy pobór płynów będzie dopiero w Americe i basta! Skruszeni pochylamy głowy, przyjmując dzielnie delikatne skarcenie za naszą chwilową chęć małej niesubordynacji. Bo w sumie bardziej niż piwa to chce nam się tego co Wódz najlepszego ma dla nas w zanadrzu. Jedziemy zatem dalej. 


Pod Szczelińcem Wielkim.


Niebieski wokół Szczelińca Małego.


Pasterskie Łąki.

Machowski Krzyż, Pański Krzyż, wszystko idzie całkiem sprawnie. Następuje podjazd pod Bożanowskiego Szpiczaka, którego chyba żadne z nas nie odczuwa. A na szczycie radowanie oczu i serc pięknymi widokami, wspaniałymi humorami i wzajemnym towarzystwem.
Zjeżdżamy z powrotem na Pański Krzyż. Ja zaczynam coraz intensywniej rozmyślać o tym co nas zaraz czeka, czyli pięknych telewizorach na zielonym szlaku rowerowym schodzącym do Martinkovic. Wraz z tą świadomością zaczynają nawiedzać mnie wspomnienia majówkowych gleb. Wiem, że nie mogę sobie pozwolić na te myśli, bo nic z tych zjazdów dziś nie będzie. Wiem, że jeśli się nie przemogę tu i teraz, to następny raz może być nie wiem kiedy...
Dojeżdżamy do celu, jeden zjazd, drugi, osławiony kawałek z największymi telewizorami niestety dziś mnie pokonuje, ale to na pewno przez to, że się Bogdan gapił i mnie rozproszył :P Wszystko idzie wspaniale. Po złych myślach nie ma śladu. Teraz już wiem, że wszystko dzisiejszego dnia może się udać zrealizować. Czy tak będzie? - zobaczymy. Ale nastrój i nastawienie mam wspaniałe więc po prostu uffff... :-)


Bożanowski Szpiczak.


Moja męska obstawa na Bożanowskim:)


Brawo Tomi za pokonanie tego kawałka (najbardziej problematycznego ustrojstwa akurat zabrakło na fotce) w całości!

W końcu docieramy do Ameriki. Tu czas na wypoczynek, chwytanie tych paru fotonów, którym uda się przebić przez ciężkie chmury zasłaniające powoli niebo. Śmiechu kupa. W międzyczasie Przewodnika grupy nr 2 łapie telefonicznie Przewodnik grupy nr 1. Ludzie się tam gubią na potęgę, zaliczają po kilka razy te same pętle wokół Szpiczaka i inne cuda. Absolutnie bez zgody Aneczki, która na wszystkie sposoby stara się trzymać chłopaków w kupie, ale ci jakoś nie chcą Jej iść na rękę :D


Amerika.

A nam powoli zaczyna się robić zimno, czas ucieka przez palce. Wstajemy, pakujemy tyłki na siodła, ja – mimo chłodu, ale świadoma tego co mnie zaraz czeka – zdejmuję softshella. I ruszamy. Czyli przed nami podjazd-morderca. Podjazd, który wyciska z każdego szesnaste poty, doprowadza do palpitacji serca... i niestety również tym razem staję. Każde z nas staje mniej więcej na środku podjazdu. Matko jedyna! Tyle podjeżdżaliśmy, ściany podjeżdżaliśmy, a tu wymiękamy. Ale nie nie nie. Podejrzewam, że nie tylko ja jeszcze policzę się z tym podjazdem i dokopię mu w końcu porządnie!
Ja wiem co mnie teraz czeka, Bogu wie co go czeka. Tylko Tomi jest tu pierwszy raz i zjazd zna ino z teorii. Fajny był, co T.?! :D
I tym razem z końcowym uskokiem żadne z nas sobie nie radzi. Wiem, że się to da zjechać, jestem tego pewna, że nawet na Zaskarze mogłabym dać radę. Tylko jak przekonać się w ostatniej chwili, że ryzykowanie życiem się opłaci, że warto? No dobra, dramatyzuję. Ale ostatnia chwila, kiedy dojeżdżasz, jesteś na tym głazie, widzisz przed sobą to co widzisz i zastanawiasz się – JAK, DO CHOLERY, NO JAK!?! I tu stajesz, bo blokuje Cię strach. Strach do pokonania. W odpowiednim momencie się uda!


Uradowana na końcu podjazdu.


Ostatni kamol, który kiedyś pokonamy!!


Godziny mego oczekiwania mijają. W międzyczasie zdążyłam się wykąpać w przydrożnej kałuży, przespać na przydrzewnym mchu, upolować, wypatrosić i uwędzić jakiegoś starego łosia. W końcu, po dłuuuugim czasie faceci skończyli obgadywać "którędy, pod jakim kątem, kiedy i z kim" i usadzili dupska z powrotem na siodłach, by walczyć z kolejnymi zjazdami nie-do-zjechania tylko w teorii :P

Dalej wciąż jest sporo fajnego zjazdu, podjazdu, potem korzennego odcinka, pysznego odcinka, na którym jestem pierwszy raz i który prowadzi nas do dzikiej chatki w środku lasu, tuż przed Suchym Dulem. Gdzieś po drodze zlewa nas trochę deszcz, ale krótko, więc niewiele sobie z niego robimy.


Na korzonkach.


Relaks pod chatką.

A potem? Potem trochę wiem gdzie jestem, a trochę nie. W końcu docieramy asfaltowym podjazdem z powrotem do Pańskiego Krzyża skąd znów Bogu ma dla nas smakowity kąsek w postaci technicznego zjazdu. W pewnym momencie czuję jak zaczyna odcinać mi prąd. Małe śniadanie i mały banan na trasie to o wiele za mało dla takiego łasucha jak ja. Więc niepomna na otaczające nas obłędne okoliczności przyrody...i niepowtarzalnej, wyglądam jedynie Pasterki i obiadu.
Docieramy, pytamy czy była już tu ekipa nr 1. Była. Szkoda, że nie udało nam się zgrać w czasie, by wspólnie pochłonąć obiad i mikroelementy płynne.
I bardzo bardzo mniej więcej teraz to co było dalej. A była Ostra Góra z genialnym zjazdem. Była Sawanna Afrykańska, która ujęła mnie za serce niebywale. Był gdzieś po drodze dłuuuugi podjazd po raz kolejny na Lisią Przełęcz, który szedł opornie, ale z Wami nie był tak straszny jak byłby w pojedynkę. Był kawałek nie ujęty na mapce, podczas przejazdu którego trafiliśmy na obłędny punkt widokowy na skałkach. No i był zjazd czerwonym pieszym do samej Kudowy, gdzie czekała na nas już druga grupa; czysta, pachnąca i uradowana swoją trasą.


Gdzieś. Mimo zmęczenia uśmiech nie chce mi schodzić z twarzy :)


Punkt widokowy zdecydowanie piękniejszy od samych widoków.


Na Sawannie.

Cóż mogę rzec? Najzwyklejsze dziękuję musi wystarczyć. Było najlepiej jak to możliwe!


  • DST 90.15km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:21
  • VAVG 16.85km/h
  • VMAX 47.30km/h
  • Podjazdy 1644m
  • Sprzęt KROSSowy

Niedziela, 30 marca 2014 | Komentarze 18


Oj ciężko było się rano zebrać do wyjścia. Czas jednak uciekał nieubłaganie. Każdy miał do wypełnienia jakieś obowiązki (największe pozdrowienia w tym miejscu przekazuję Bogdanowi!) więc ostatecznie z wybiciem 11 ruszyłam w świat.
Na "dzień dobry" 10 km podjazdu z Kudowy do Karłowa. Idzie wyśmienicie, choć cisnę ciut za mocno. Cieszę się zatem gdy w połowie podjazdu doganiam jakiegoś rowerzystę. Zwalniam ciut i trzymam się niedaleko za nim, wypoczywając i podziwiając widoczki.

W Karłowie rzut oka na Szczeliniec Wielki:


I zaczyna się: niebieskim pieszym okrążam Szczeliniec Mały by omyłkowo dotrzeć do szosy i nią zjechać prosto do Pasterki i Opata.





Mogłabym się tak wygrzewać w tym Słońcu i kilka godzin, ale zbieram się w końcu do kupy i podążam w stronę Bozanovskiego Spicaka.
Trzy hopki zaraz za Machovskym Krizem, które zawsze mnie zrzucały z roweru, tym razem wchodzą bez żadnych problemów. Zdumiewa mnie to wielce i raduje.










Po dotarciu do U Panova Krize wybieram opcję zielonego pieszego i nią zmierzam powoli w stronę zielonego rowerowego i osławionych telewizorów, które dziś udaje mi się zjechać w całości, razem z końcówką - JUPI!!! :D




Z Martinkovic stary asfalt doprowadza mnie do Americi, gdzie znów rozkoszuję się latem.


I to w tym miejscu rozpoczyna się największy hit dzisiejszego dnia, czyli zielony szlak rowerowy w stronę Hlavnov. NIGDY nie pomyślałabym, że można wytyczyć szlak rowerowy w takim miejscu. Wcześniejsze tv chowają się przy tym zjeździe. Niebywałe. Zarówno podjazd, który nieprawdopodobnie daje w dupsko, jak i późniejszy zjazd.






Z Hlavnov docieram do Polic a stąd już powtórka dojazdu z dnia poprzedniego. Czyli podjazd w stronę Broumova, a na koniec mordęga na podjeździe do Janovicek.
To zdecydowanie był dzień pełen wrażeń :)




  • DST 70.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 13.55km/h
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt ZaSkarb

Czwartek, 15 sierpnia 2013 | Komentarze 7

Uczestnicy


Zbyszek tak pięknie opisał tę wycieczkę, że wszystko co bym próbowała teraz z siebie wykrzesać przyniosłoby co najmniej fatalny skutek :)
Dlatego będą fotki i ogrom podziękowań dla całej siódemki krasnoludków, którzy towarzyszyli mi na tej wycieczce. Było ciężko, było krwiście, było śmiesznie i, jak zawsze, na pełnym luzie.
Mam nadzieję, że wszyscy kontuzjowani dojdą jak najszybciej do siebie.
Do następnego!!

Z Toompem rano dojeżdżamy do Cerbera i wspólnie wyruszamy z Kudowy cudnym terenem do Karłowa:




Rzut oka z trasy na Szczeliniec Wielki i Mały:




W Karłowie do naszej trójki dołącza wpierw Młody, zaraz później Ryjek, Feniks, Zibi i Tomek i bardzo fajną trasą zmierzamy do Pasterki:








Podziwianie widoków nie trwa długo, gdyż okazuje się, że po tak krótkim czasie brakuje nam już 25% ekipy :O Wszczęte poszukiwania przyniosły dość marny efekt więc dumałam jak można odzyskać zagubioną dwójkę:


Ryjek odnalazł się na łące, Feniksa przywołał dopiero pasterkowy Kvasnicak (nie mylić absolutnie z KWAŚNICĄ!!):


Po krótkiej integracji z pieszą ekipą (pozdrowienia dla całej trójki!) ruszamy w tany. Tu już powoli się gubię. Był jakiś Krzyż, Bozanovski Spicak, Ameryki i inne cuda. Może po 30tej wizycie w tamtych terenach będę lepiej ogarniać :)




Zjazd po glebie:










Szlak w lesie, który ujął mnie za serce:






I Malutki:




Gdzieś w środku trasy opona przetarła mi kabelek od licznika więc dane z wycieczki podane baaardzo mniej-więcej.

  • DST 136.71km
  • Teren 28.00km
  • Czas 07:42
  • VAVG 17.75km/h
  • VMAX 71.30km/h
  • Podjazdy 2063m
  • Sprzęt ZaSkarb

Sobota, 3 sierpnia 2013 | Komentarze 11

Uczestnicy


Upał? Komary? Zerwane łańcuchy? czy też flaki?
Nic nie mogło zepsuć nam tego dnia.
Weekend spędziłam z "moimi" dziewczynami w Kłodzku. Jakże bym mogła nie wykorzystać tego faktu na spotkanie z ekipą na kolejnej git wycieczce?
Tak też się stało - sobota, 8:00, PKS Kłodzko - spotkanie z Ryjkiem, Ra, Feniksem, Anią i Zbychem; kierunek - Pasterka, gdzie umówiony czeka na nas Młody rozkoszujący się słońcem i pięknymi okolicznościami pasterkowej przyrody.
Chwila odpoczynku, naładowania akumulatorów i w drogę. Jak zwykle nie będę się podejmować opisywania gdzie byliśmy, którędy jechaliśmy, dokąd zmierzaliśmy, bo cienki ze mnie bolek okrutnie w tej materii. Na pewno wszystko przepięknie będzie opisane u Ryjka:)
Od siebie napiszę wielkie, olbrzymie podziękowania dla Was wszystkich; a w szczególności:
- dla Feniksa za lampkę nocną, która pozwoliła mi dotrzeć z Wambierzyc do Kłodzka bez uszczerbku na życiu i zdrowiu psychicznym;
- dla Młodego za przewożenie mojego wygazowanego VIPa i dbanie o moją "zapijaczoną" osobę :D
- gratki dla Ani za piękne postępy na technicznych zjazdach!
- brawo dla Ra za życiówkę i piękne zjazdy w Twoim wykonaniu.
Byle następne spotkanie z Wami było szybko szybciutko!



Ukrop prawie od samego rana dawał się we znaki, ale jak widać po uradowanym Ra - nieszczególnie psuło nam to nastroje:






Na końcu najgorszego chyba dla mnie podjazdu tego dnia, który udało mi się pokonać, ale na szczycie prawie padłam trupem:


Zbych tuż przed łąńcuchową bubą:


Czegóż tu brakuje?


No tak:


Węża na szczęście udało się pięknie skuć z powrotem, choć Zibi przez chwilę miał poważne wątpliwości czy uda mu się kontynuować po awarii wycieczkę. Ale doświadczenie uczy, że faceci ze wszystkimi problemami poradzą sobie bezproblemowo i nikt wycieczki z powodu zerwanego łańcucha kończyć nie będzie!


Widoczek z punktu widokowego gdzieś-tam:


I wesoła gromada z wtaszczonym Ryjkowym rowerem w roli głównej:


Młody w uroczy sposób wyraża swoją radość:


W oczekiwaniu na resztę ekipy, obok obóz namiotowy i zjazd-morderca, za pokonanie którego kłaniam się w pas przed Młodym i Ra!!






3 kilometry do celu postoju obiadowego, które zniszczyły większość z nas bardziej niż chyba wszystkie wcześniejsze:


Feniks niekoniecznie świadom tego co nas za chwilę czeka:


A czeka nas 3-kilometrowa wspinaczka w otwartym terenie i temperaturze w okolicach 60 st C...


W końcu dojeżdżamy do Zamku Bischofstein, gdzie czekają już na nas moje dziewczyny. Przywitania, zamówienia, szamanie, aż w końcu zmierzamy do wyczekiwanego (przynajmniej przez trójkę z nas) jeziorka/stawiku. Zamulone dno? I cóż z tego! Woda była rozkosznie ciepła i orzeźwiająca. Młody - Twój atak na mnie nie ujdzie Ci na sucho!!!




Pakujemy się w końcu na rowery i ociężali po obiedzie, zrelaksowani i totalnie przemoczeni po kąpieli ciśniemy dalej...






W pewnym momencie cieszymy oczy widokiem karkonoskim:




Gdzieś pod koniec wędrówki przez Czechy oczom mym ukazuje się znajome pasmo z nie-do-pomylenia Ruprechtickim Szpiczakiem:


W Wambierzycach rozstajemy się z Młodziutkim, który zmierza do domu.
Pozostała szóstka pruje do Kłodzka.
Czeka nas jeszcze jedna nocna niespodzianka, w postaci Zbyszkowego flaka, ale nawet nie zauważamy kiedy udaje mu się wymienić dętkę.
W pokoju melduję się dziewczynom chwilę przed 23.
Jeszcze raz olbrzymie dzięki.
Z Wami to ja bym się genialnie bawiła nawet jeżdżąc cały dzień w kółko po parku :)

Mapkę zakoszę Ryjkowi niebawem.




I na dokładkę kilka słit foci ze specjalną dedykacją dla Młodzieniaszka:)






  • DST 172.47km
  • Teren 15.00km
  • Czas 09:39
  • VAVG 17.87km/h
  • VMAX 78.20km/h
  • Podjazdy 2420m

Niedziela, 8 lipca 2012 | Komentarze 19

Uczestnicy


Absolutnie REWELACYJNA wyprawa.
Towarzystwo: Feniks i Ryjek (Przewodnik).

Wyjechałam z domu o godzinie 7 rano, z chłopakami spotkałam się w Radkowie chwilę po 10:00. Pierwszy cel wyprawy: Szosa Stu Zakrętów. Pięknie ją łyknęliśmy. Mają chłopaki kondycję przednią! Na górze drogi, w Karłowie, niezbędna sesja zdjęciowa z dinozaurami :) i zjazd do Kudowy-Zdrój. Tam pychotny popas w postaci mega pizzy i zasłużonego piwka. Po szamie jedziemy do parku zdrojowego uzbroić się w przepyszną wodę źródlaną, po wypiciu której oczy wyłażą z orbit z wrażenia :)
Po tym cudnym odpoczynku czeka nas kolejny podjazd - ciężki, bo w większości odsłonięty - do Pstrążnej. Jakimś cudem go podjeżdżamy i już za chwile dwie lądujemy w Czechach. Od tego miejsca nie wiem gdzie jestem, jadę w ciemno za Przewodnikiem-Ryjkiem, Feniks również mu ufa więc zwiedzamy Czechy polami, lasami, łąkami, szosą. Jak tylko się da. Co i rusz czekają nas małe "bonusy" w postaci kamiennych grzybów, z których widoki zapierały dech w piersi, w postaci podjazdu-niespodzianki w Hlavňovie do Hvězdy, gdzie czeka na nas restauracja i kolejne przepiękne widoki na góry. Podczas zjazdu zaliczamy z Feniksem nowe rekordy szybkości. Chyba w tym momencie przestanę igrać ze śmiercią i nie będę próbowała tego rekordu pobijać :) Niedługo później rozstajemy się w Jetřichovie; chłopaki jadą w prawo na Broumov i dalej do domu, ja w lewo na Mieroszów. Droga powrotna, mimo że w samotności już i z niemałymi oznakami zmęczenia, idzie mi bardzo sprawnie i przyjemnie. Do domu docieram o 22:00.

Suma sumarum - wycieczka idealna! :)

A teraz: duuuuużo zdjęć:

Mglisty początek wyprawy © lea


Widok z podjazdu do (zdaje się) Krajanowa © lea


Rzut oka na Góry Stołowe znad zalewu w Radkowie © lea


Bardzo niewyraźne zdjęcie Ryjka z Drogi Stu Zakrętów © lea


Szczeliniec Wielki (dobrze prawię?) © lea


Standard na trasie :) © lea


I słodka fotka pod dinozaurem :) © lea


Popas w Kudowie © lea


Park Zdrojowy (Kudowa-Zdrój) © lea


Karasie w oczku wodnym (Kudowa-Zdrój) © lea


Kurza kulka © lea


Trochę łąką, tochę lasem, zawsze w towarzystwie pięknych widoków © lea


Pożegnanie z Polską, wjeżdżamy w dzikie czeskie ostępny :) © lea


I znów rzut oka na Szczeliniec (??) © lea


I jeden z ryjkowych bonusów, którego celem ostatecznym było... © lea


...takie cudo; widoki ze skały nieprawdopodobne © lea


Uradowany Feniks dociera na górę skały © lea


I jego oczom ukazuje się Raj © lea


Zdecydowanie nie paliło mi się do zejścia z tej skałki © lea


Ale zejść trzeba było, gdyż czekał nas... © lea


...wiejski festyn w (kurcze, nie pamiętam) Slavny, Suchy Dul??... © lea


Chwila odpoczynku i planowanych tańców i czas szykować się do kolejnego podjazdu © lea


Ryjek odpoczywa po podjeździe do Hvězdy © lea


Feniks uzupełnia płyny © lea


Po ciężkim podjeździe kierujemy się do otwartej jeszcze restauracji © lea


Tam chwila na kontemplację pięknych okoliczności przyrody... © lea


...takich okoliczności... (Karkonosze nas nie puszczały prawie przez cały wypad) © lea


...i takich okoliczności... © lea


Ruprechtický Špičák; już podczas samotnego powrotu do domu © lea


I piękne początki wieczoru; krótki podjazd z Chełmska Śl. do Rybnicy Leśnej © lea




Dziękuję Wam Feniksie i Ryjku za fantastyczną wycieczkę!!