avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2015

Dystans całkowity:454.50 km (w terenie 95.00 km; 20.90%)
Czas w ruchu:21:20
Średnia prędkość:18.05 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:7614 m
Maks. tętno maksymalne:174 (91 %)
Maks. tętno średnie:146 (76 %)
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:34.96 km i 2h 40m
Więcej statystyk

Wtorek, 18 sierpnia 2015 | Komentarze 9

Kategoria Góry Sowie


Liczyłam na to, że dzisiejsza wizyta u lekarza przyniesie optymistyczne wieści.
Ale jednak dopóki się tego nie usłyszy to pewności mieć nie można.
W końcu upłynęło raptem 7 tygodni od operacji...

Ale kochany dr Krupa nie mógł być chyba bardziej ze mnie zadowolony. Czemu dał wyraz :-)
Zdziwił się zdeczko gdy usłyszał o moich górskich pieszych wycieczkach. Stwierdził, że to ciut za wcześnie, ale z uśmiechem na ustach. No bo jestem u niego. Cała, zdrowa, przechodząc pozytywnie test sprawdzający stabilność mojego stawu. Jest stabilny. Bardziej niż w zdrowej lewej nodze :-) Jest bardzo zadowolony widząc, że zarysowuje mi się już z powrotem czworogłowy uda. Zaleca dalsze ćwiczenia na czucie głębokie uśmiechając się zaraz na wspomnienie moich górskich wypraw. No tak - tam to propriocepcja jest ćwiczona na bardzo wysokim poziomie :-)

W końcu pada z mojej strony pytanie: "Co z rowerem?". Odpowiedź: "Rower, tak? Można, ale bez szaleństw, nie po górach od razu". Ja: "Nie po górach??? :( :( :(". Doktor: "No małe górki mogą być, ale bez podjazdów na maksa ze staniem na pedałach"....
Noooo. To mu mogę obiecać :-)


Cel został zatem wytyczony: pierwsza wycieczka po rekonstrukcji ACL to spokojny podjazd na szczyt Wielkiej Sowy. No bo jakże by inaczej...? :-D
"Tylko" 13 km, "tylko" 315 m w pionie. Tylko? Ależ AŻ!!! Bo kolano nie bolało ani przez chwilę, bo cały podjazd fioletowym wszedł spokojnie. Jasne, że z zadyszką, jasne, że nie w tempie jak 4 miesiące temu, ale wszedł. A ja wiem, że na tym etapie blokady psychicznej brak. Więc DO BOJU!!!

Szyku szyku i jazda:




I nareszcie znów rowerowo. Jestem tu!!






Do rychłego następnego :-)
AHOJ PRZYGODO!!!! (ucałowania dla Lutry! :* :* :*)


Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 | Komentarze 7

Uczestnicy


Całkiem ładnie mi się to wszystko układa terminowo.
Dziś mijają dokładnie 3 miesiące od ślężańskich harców w wyniku, których te trzy miesiące przyniosły mi stos zupełnie nieoczekiwanych doznań, wrażeń i emocji.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu muszę wysunąć wniosek, który mnie zaskakuje i szokuje - nie żałuję, że się to stało. Mocna nauka, ale chyba trochę mi potrzebna. Nauka na przyszłość, że o ciało dbać trzeba wyjątkowo mocno kiedy chce się prowadzić takie życie jakie ja sobie w tym momencie wymarzyłam. Że nie ma "eeee, poboli poboli i przestanie", nie ma "później pójdę do lekarza z tym kolanem, żebrem, kostką...". Bo to później albo przychodzi za późno, albo nie przychodzi wcale.
Nie twierdzę, że zacznę się teraz nad sobą roztkliwiać, nie opuszczę asfaltu i nie wrócę w teren. Co to to nie. Ale przestawiło się moje myślenie o moim ciele. Nie jestem nieśmiertelna, nie jestem nie do zdarcia, nie każda kontuzja zagoi się sama.
Zmieniło się moje myślenie, zmieniła moja dieta, zmieniło zaufanie do lekarzy i fizjoterapeutów.
Bo w czarnej dupie bym teraz była gdyby nie zaangażowanie dra Krupy i fizjoterapeutki Doroty Jasińskiej. Swojego własnego wkładu nie umniejszam, ale on jest kroplą w morzu potrzeb po każdej większej kontuzji. A fachowcy największego kalibru są niezbędni i nieocenieni. I w tym miejscu dziękuję im z CAŁEGO SERCA za to, że 90 dni po zerwaniu więzadła krzyżowego przedniego i 49 dni po zabiegu jego rekonstrukcji mogę robić takie rzeczy:

--> 12 sierpnia 2015 - znów w górach. Tym razem decyduję się na towarzyszenie chłopakom podczas jazdy po Górach Sowich i wspinam się na 1015 mnpm na szczyt Wielkiej Sowy. Tym razem jeszcze jest za rano by przywitać się z Panem Wieżowym, ale co się odwlecze... :-)

(zdj. Radzior)



--> 15 sierpnia 2015
- powtórka z rozrywki. Bo okazuje się, że w Nadleśnictwie Świdnickim zakaz wstępu do lasu jest tylko umowny. Nadleśniczy pozwala rozsądnym turystom wejść do lasu. My się za takowych uważamy więc znów na szczyt i tym razem chłopaki pozwalają sobie na ciut dłuższą trasę. A ja??!! Dla mnie najważniejsze jest kilkaset metrów między Schroniskiem Sowa a krzyżówką fioletowego z czerwonym, które to pokonuję na rowerze, uciekając przed Radziem ile tchu w płucach i krążąc uradowana wokół niego w oczekiwaniu na dojście do nas Kuby. Ależ ja już się nie mogę tego doczekać, dłużej, legalnie, bez stresu... :-D
A na szczycie, w oczekiwaniu na chłopaków, gawędzę z Panem Wieżowym, który daje mi dobry motywator by czym prędzej rowerowo stawić się na szczycie - po dotarciu na górę postawi mi zwycięskie piwo. Panie i Panowie - czas start! :-P

(zdj. Radzior)


(zdj. Radzior)





--> 16 sierpnia 2015 - rowerowo Kubi, Ania i Bogu. Na piechotę Radziu i ja. Schodzimy Masywy Raduni i Ślęży. Na luzie, choć decydując się na absolutnie nietrywialne ścieżki. Podejście niebieskim pieszym (starym) na Radunię wylewa z nas siódme poty i piętnaste śmiechy :-) Odkrywamy nowe szlaki i korzystamy z pięknej pogody. Jest świetnie!


(zdj. Radzior)






Wrażenia z tych górskich podbojów: kolano dziś nie boli, nie bolało podczas chodzenia, nie napuchło itp. Jakbym powiedziała, że nie czuję delikatnego zmęczenia i dyskomfortu to bym skłamała. Ale teraz pytanie musi brzmieć - jak się przez 3 miesiące bardzo niewiele jakkolwiek chodzi, już nie mówiąc o górach to czego można oczekiwać?
Kondycja kuleje, ale nie ma tragedii. Niczego innego się nie spodziewałam.
Kolano coraz lepiej reaguje na nieoczekiwane bodźce zewnętrzne typu - lekkie omsknięcie się nogi na patyku, niewielka przeszkoda pod nogą, której nie dostrzegłam. Jest z tym coraz lepiej, czyli czucie głębokie zaczyna się odbudowywać. Jak chodzę po (mniej lub bardziej) niestabilnym podłożu to wciąż ze wzrokiem wpatrzonym pod nogi. Muszę widzieć przeszkody, bo zdecydowanie jeszcze nie ufam w pełni tej nodze.

Ale gdyby ktoś mi miesiąc temu powiedział, że tak będzie wyglądać połowa sierpnia w moim wykonaniu to w życiu bym nie uwierzyła.
Kroki, którymi zbliżam się do celu są wciąż coraz większe.
Ale do znudzenia powtarzam sobie - byle nie dać się zwariować i nie popaść w przekonanie, że już WSZYSTKO jest ok. Bo nie jest. I jeszcze przez długi czas nie będzie. Zatem jedziemy z koksem. Tym akcentem kończę i zabieram się za poranną serię ćwiczeń :-D

I mam olbrzymią nadzieję, że jutro będę mogła się tu zalogować w celu dodania wpisu z wycieczki....

AHOJ!!!


Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 | Komentarze 10

Kategoria Rekonstrukcja ACL

Uczestnicy


Rozpoczynam siódmy tydzień.

Wlazłam właśnie w najtrudniejszą i najbardziej zdradliwą – plotki głoszą – fazę rehabilitacji. Fazę, która jest dla pacjenta chyba najbardziej emocjonująca, bo robi się największe postępy – w tym czasie stan zapalny wewnątrz kolana powinien w końcu odpuścić, ból ustępuje, rany w środku coraz lepiej się goją, przeszczep obrasta w nowe tkanki i włókna nerwowe, dzięki którym będzie coraz lepiej z równowagą, propriocepcją, kolano w końcu zacznie się we własnym odczuciu robić „moje” a nie „obce”. Wszystko pięknie: chce się budować wieżowce, przenosić góry, wjeżdżać na Rysy i przebiec potrójny maraton. ALE! Mimo ogólnego wrażenia WOW w okolicach 7-9 tygodnia po operacji trzeba być wyjątkowo ostrożnym. Nowe więzadło w czasie tych automodyfikacji jest bardziej wrażliwe na uszkodzenia niż zaraz po zabiegu. Trzeba być ostrożnym ze zbyt dużym zgięciem (nie przekraczać 130 stopni) i przypadkowymi skrętami, co by przeszczepu nie naciągnąć, czy też nie naderwać. Prawdą jest, że ciężko jest nieprzypadkowo zrobić sobie a-ku-ku, ale ostrożności nigdy za wiele. Na imprezy z alkoholem lepiej powrócić do ortezy. Tak na wszelki wypadek :-D

A co się działo dotychczas.
Mam trzy najbardziej emocjonujące momenty tych dwóch tygodni:

  • SCHODY: Po około 4 tygodniach zrezygnowałam z dostawnego kroku podczas wchodzenia i przeszłam na naprzemienny. Schodziłam jeszcze wciąż dostawnie.
    3 sierpnia, 5 tygodni po operacji, zdecydowałam się na pierwsze zejście naprzemienne. Poszło. Z oporami, przede wszystkim gnieżdżącymi się w głowie, całe szczęście dość płytko. Pokonywanie kolejnych barier psychicznych sprawia mi gigantyczną frajdę. Uczę się siebie i swojego ciała jakby na nowo. Wspaniałe doświadczenie! Tak czy siak schodzę już naprzemiennie, wciąż trochę koślawo, unosząc lekko biodro operowanej nogi do góry. Ale ideały przyjdą z czasem, póki co cieszy dostateczna poprawność wykonywanych czynności życia codziennego.

  • GÓRY: 2 sierpnia 2015 – pierwszy górski spacer. Brygadą lądujemy w Andrzejówce. Inaczej niż zazwyczaj. Bez rowerów, bez wielkich planów. Ma być miło i przyjemnie. Ja bez kul, bez ortezy decyduję się za zgodą fizjoterapeutki Dorotki na pierwszy górski spacer. Podzielony na trzy krótsze etapy; łącznie blisko 8 kilometrów i 220 metrów w pionie. Kolano spisuje się wyśmienicie. Radość zalewa moje serce, bo w końcu jestem w górach aktywnie a nie całkowicie pasywnie.


(zdj. Radzior)
  • ROWER!!!: 10 sierpnia 2015 :-) :-) :-) Dla uczczenia faktu, że minęło dokładnie 6 tygodni od operacji! Tak po prostu NARESZCIE!!! Jeszcze nielegalnie, ale postanowiłam tego pięknego poranka, pod Andrzejówką, na moim ukochanym Reignie poćwiczyć startowanie i kończenie jazdy na rowerze wykonując przy okazji rundki honorowe wokół Schroniska. Kolejna bariera w głowie legła w gruzach. Ze startem i stopem podczas jazdy nie powinno być żadnych kłopotów :-D Matko, ależ te kilka minut cieszyło... Przy okazji, podczas gdy chłopki pomykali na rowerach ja przeszłam ok 6 km po górkach.





Jak małe dziecko z nową zabawką :-)

I kilka fotek z trasy spacerowej:












Poza tym wciąż dochodzą mi nowe ćwiczenia. Teraz dziennie ćwiczę ok. 3 godziny (2 godziny w domu i 1 godzina na rehabilitacji) + 2x30 minut marszu na fizjo i z powrotem. Z szyny CPM zrezygnowałam od razu po wskoczeniu na rower, na którym jeżdżę 1 lub 2xdziennie po 15-20 minut na rozgrzewkę przed dalszymi ćwiczeniami, z siodełkiem już na wysokości normalnej i z coraz większymi obciążeniami.
Spotkania z fizjoterapeutką mam codziennie od poniedziałku do piątku. Wciąż mobilizujemy rzepkę, która z dnia na dzień jest coraz bardziej ruchawa i coraz bardziej zbliżona do zdrowej. Wciąż masujemy blizny pooperacyjne, które wyglądają już bardzo ładnie z zewnątrz i myślę, że nie gorzej w środku.
W szóstym tygodniu weszły mi już trudniejsze ćwiczenia na czucie głębokie. Idą jak po maśle. Jestem nauczona funkcjonować z napiętymi mięśniami brzucha co fantastycznie przekłada się na ćwiczenia równoważne, podczas których mięśnie rzeczone napinam zupełnie nieświadomie, dzięki czemu utrzymanie się na berecie podczas ćwiczeń nie jest dla mnie problematyczne.
Ćwiczenia sprawiają coraz więcej radochy, są coraz trudniejsze, męczą i przepacają więc NARESZCIE TO CO LUBIĘ :-)

Zgięcie na dzień dzisiejszy
→ czynne do 130 stopni;
→ bierne trochę więcej, po godzinie u fizjoterapeutki i pracy nad zgięciem dochodziłam do odległości pięty od pośladka poniżej 10 cm. Ale zgięcie nie jest dla mnie priorytetem. Tymże jest dbanie o wyprost, co czynię regularnie. A nawet pojawia się przeprost jak się o niego postaram porządnie :)

Mam nadzieję, że następny wpis będzie już okraszony jakimś ludzkim dystansem pokonanym na rowerze... Wizyta u Ortopedy za 8 dni. Proszę uprzejmie o trzymanie kciuków bym dostała pozwolenie na jazdę!

AHOJ PRZYGODO!!!