avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:932.00 km (w terenie 94.00 km; 10.09%)
Czas w ruchu:06:40
Średnia prędkość:23.40 km/h
Suma podjazdów:14020 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:58.25 km i 2h 13m
Więcej statystyk

Sobota, 11 kwietnia 2015 | Komentarze 3


Bardzo miła rozgrzewka przed dniem następnym, który obfitować będzie w niespodzianki maści wszelakiej.
Po dotarciu na Przełęcz rowerem pławię się w oczekiwaniu na przyjazd Połczyńskiego.


A natępnie pławimy się wspólnie :)


Bo siły trza zbierać na podjazd na szczyt, jeszcze dość pusty.


A następnie czerwony pieszy OS1 Ślęża - Sulistrowiczki, który wchodzi mi tego dnia jak złoto!




Z Sulistrowiczek terenem na Przełęcz, kolejne pławienie i kolejny podjazd na szczyt, który coraz bardziej tonie w stonce:


Na drugi ogień czerwono-żółty w stronę Sobótki, na którym witają nas przeszkody powichurowe. Znów jedzie się wyśmienicie, nie docieramy nim jednak do samej Wieżycy, tylko w pewnym momencie odbijamy w prawo i górą (wpierw bezszlakową a później czarną) wracamy na Przełęcz Tąpadła.



  • DST 68.00km
  • Teren 9.00km
  • Podjazdy 1170m
  • Sprzęt KROSSowy

Piątek, 10 kwietnia 2015 | Komentarze 0


Szybko przed pracą rundka na Skalne Bramy, które na terenowym dojeźzie zaskakują mnie jeszcze ostałą resztką śniegu.

Słoneczny wdok przed bramą przywołuje od razu uśmiech na usta.


I natura na trasie się źrebi cudnie.


Na zielonym strefowym śnieg, którym nie idzie jechać i przeszkody, które generują siniaki utrzymujące się po dziś dzień.




Fajno.


  • DST 35.00km
  • Czas 01:35
  • VAVG 22.11km/h
  • Podjazdy 370m
  • Sprzęt KROSSowy

Wtorek, 7 kwietnia 2015 | Komentarze 2


Taka tam wiosna dla odmiany od dnia wczorajszego:)






Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 | Komentarze 5

Uczestnicy


Wielki Poniedziałek; lany poniedziałek. Zlała nas woda, ale w ciut odmiennym stanie skupienia od tego, którego się spodziewaliśmy 6 kwietnia.
Pierwotnie miało być Broumovsko, ale pogoda, śniegi i zapowiedzi nie pozostawiały w niedzielę złudzeń - będzie mokro, śnieżnie i - na borumovskich głazach - najprawdopodobniej mocno niebezpiecznie. Przekładamy.
Po niedzielno-wieczornej rozmowie z Cerberem nie czekam zatem ani minuty. Telefon w dłoń, sms do Radzia - "Jedziemy?", za sekundy trzy odpowiedź "Jedziemy!". Z Radziem umawianie się to najszybsza czynność świata. Cudo!
Spotykamy się w standardowym miejscu, na które docieram NARESZCIE! jako pierwsza, przez krótkie kilka minut oczekiwania, zostając zasypywaną coraz grubszą wastwą śniegu... to tak serio? Już w Świdnicy się zaczyna z grubej rury Zima rozpanaszać? Co będzie na górze?!
Ruszamy.
To pierwszy tak długi dojazd asfaltem na Reignie. Nie wiem czy dzień był zły, czy wszystkie niefarty - ze śniegiem zalepiającym oczy na czele - wpłynęły na to, czy po prostu to wina Reigna, ale NIE! NIE!! i jeszcze raz NIE!!! takim dojazdom na tym rowerze. Wymęczyło mnie to przeokrutnie i prawie wycisnęło łzy frustracji i wnerwa z oczu. Może kiedy będę dojeżdżać sama to się nestępnym razem na to zdecyduję, ale w towarzystwie? Za dużo irytacji kosztowało mnie patrzenie na Radzia podjeżdżającego z gracją baletnicy i czekającego co chwila na mnie, sapiącą i pełznącą ledwo co.

--> Pierwszy kilometr:


--> Dwunasty kilometr, bez zmian, a właściwie coraz gęściej:


W Walimiu już nie ma wątpliwości (jeśli w ogóle z jakiejś paki jeszcze do tej pory nas nie opuściły) - oficjalne pożeganie Zimy, które uskuteczniliśmy miesiąc wcześniej to była bardzo gruba przesada i falstart :)


Na podjeździe w Rzeczce pierwszy Radziowy niefart - flak. Skąd i kiedy - tego nikt nie wie, ale łatać trzeba, bo powietrze schodzi ciut za szybko by czekać na ciepełko Schroniska Sowa.


Po wjeździe w teren odżywam. Nie wiem o co chodzi, ale na podjeździe do Schroniska, a potem na szczyt niosą mnie chyba sowiogórskie anioły na swych skrzydłach. Dziwne.




W Sowie spotykamy Ramborowera z kumplem. Na piechotę, choć Rambo - ciśnij :)
Dopijamy i wychodzimy.
Decyzja zapada bardzo szybko - prosto na górę czerwonym pieszym.
I tu największe zaskoczenie dzisiejszego dnia - po raz pierwszy w życiu udało mi się ten podjazd zrobić w całości w siodle, bez podparć ani innych oszukańczych :P sztuczek. Kończąc najgorszy kawałek, który absolutnie zawsze (czy to lato czy zima) zrzucał mnie z krossowego siodła, nawet tego nie zauważyłam. Widząc wypłaszczenie przed sobą skapnęłam się, że to już.
Więc wielkie zdumienie i brawo dla Reigna, bo poradził sobie z czerwonym najlepiej jak to możliwe!
A na szczycie.... :D






Pięknie i nawet już dość ekstremalnie. Pada, wieje, 100% Zimy, 0% Wiosny.
Zjazd czerwonym na Kozie Siodło idzie mi wspaniale kiedy w końcu popuściłam trochę powietrza z opon.




Trochę się na Radzia naczekałam i kiedy już pełna obaw zbierałam się do powrotu na górę, zjechał. Pierwszy tekst - linka przerzutki tylnej puściła. Testy jednakże przeczą uparcie temu stwierdzeniu. Po chwili rzucamy, że prawdopodobnie po wizycie w schronisku i powrocie na mróz zamarzła kaseta. Po chwili okazuje się, że rzeczywiście takie cuda Radzia spotykają tego dnia :)


Kozie Siodło. 6 kwietnia. Sporty zimowe w pełni :)


Z Koziego Siodła żółtym pod Schr. Sowa i dalej na Małą Sowę.




Na szczycie Małej Sowy:


Wybierając tego dnia żółty szlak pieszy z Małej Sowy dorzuciliśmy do kolekcji ostatni zimowy zjazd (prócz niebieskiego schodzącego ze szczytu Wielkiej Sowy na Starą Jodłę, który uważam za nieprzejezdny rowerem, przynajmniej w pierwszej części).
Zjazd żółtym natomiast smakował tak wspaniale jak się tego spodziewała :D




Asfaltowy powrót z Walimia to znów męczarnia okrutna. Do tego pod wiatr. No nic. Bez dwóch zdań - WARTO BYŁO!!



Sobota, 4 kwietnia 2015 | Komentarze 0

Uczestnicy


Dziś drugi dzień eksploracji przepięknych ścieżynek między-polanicko-szczytnickich.
Wielkanocna Sobota.
Kudowianie wpierwej święcą jaja i kiełbasy, by później z czystym sumieniem wyrwać się na rower.
Spotykamy się pod naszym pensjonatem w okolicach godziny 14:00. I dziś nie jest zbyt gorąco, ale obawialiśmy się prawdziwego Ataku Zimy w ten weekend więc lekki chłodek przyjmujemy z uśmiechami na ustach.




Dojazd do Zamku Leśna uskuteczniamy tą samą drogą co dzień wcześniej z Kubikiem.
Po drodze oprusza nas siwizną.
W nagrodę za nie poddanie się złym zimowym nastrojom na punkcie widokowym cieszymy nasze podniebienia Złotym Trunkiem.

Na zacnym stromym singielku, w okolicach Piekielnej Góry, chłopaki już po zjeździe radują oczy Anią walczącą ze swoimi stromiznowymi demonami:



(fot. Cerber)




(fot. Cerber)

I sam widoczek na Szczytną:


W następnej kolejności kierujemy się na nie-wiadomo-co dając upust pragnieniom opuszczenia bezpiecznego i znanego szlaku żółtego. Nagroda znów nas czeka wspaniała - piękne skały, mocne zjazdy, same ACHy i OCHy!




Po chwili docieramy na szczyt Piekielnej Góry, gdzie Zima znów nie odpuszcza.

(fot. Cerber)

A później to już zabawa na hopkach, dotarcie do zielonego pieszego, kamieniołomu i powolny powrót do Polanicy.







(fot. Ania)





Dzięki! :)


Piątek, 3 kwietnia 2015 | Komentarze 1


Pierwszy dzień rowerowego wiosenno-zimowego szlajania się po cudownych terenach w najbliższej okolicy Polanicy - Piekielnej Górze, Szczytniku... Z Kubikiem :)







I Ścianka Gigantycznej Grozy, w większości sprowadzona ale wspaniała do walki ze stromiznowymi lękami:




Po "zjechaniu" tego cuda znaleźliśmy się nie-wiadomo-gdzie więc zaczęliśmy szyć, przedzierając się przez lasy i pastwiska i kończąc na nauce skaniania na schodzącym z Piekielnej Góry szlaku "kardio".