avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:1204.58 km (w terenie 103.00 km; 8.55%)
Czas w ruchu:63:06
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:73.50 km/h
Suma podjazdów:18190 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:86.04 km i 4h 30m
Więcej statystyk
  • DST 104.93km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:57
  • VAVG 17.64km/h
  • VMAX 56.10km/h
  • Podjazdy 1689m
  • Sprzęt ZaSkarb

Piątek, 10 maja 2013 | Komentarze 9


... w związku z tym dołożyłam Ślężę.

Po flaku rano nie było już śladu. Na tylne koło założyłam Michelina Country Gravel i nową dętkę, przednie zostawiłam bez zmian. Wyjeżdżałam z domu bez większych planów, bez papu. Po drodze zaświtała myśl - może by tak Wielka Sowa, może nie jest aż tak mokro jak mi się roi w głowie... Nie było :-) Podjazd pod Przeł. Sokolą i od razu pod Orła poszedł wyśmienicie. Pod Orłem oczywiście czas na kilka fotek widoczków i dalej przed siebie czerwonym pieszym. W pewnym momencie na rozwidleniu zjechałam z czerwonego i pojechałam Srebrną Drogą, czego teraz żałuję. No nic tam. Chwila jeszcze wspinania i ląduję na szczycie Sowy, podjazd spod Orła bezproblemowy, bez przerw. Z Sowy zjazd czerwonym pieszym (na chwilkę z niego zjechałam na czerwony rowerowy - okropny, strasznie błotnisty i zawalony przeszkodami) na Kozie Siodło i Jugowską. I tu widzę niesamowitą różnicę w mojej jeździe. Z czerwonego pieszego nie zjechałam aż do Przełęczy Jugowskiej (pierwszy raz), z roweru nie zeszłam ani razu, choć przyznaję, że było kilka podparć, warunki na szlaku bardzo fajne, ale jednak przeszkód na trasie w bród. Z Jugowskiej zjazd do Kamionek i nagle myśl - a może by tak na Ślężę jeszcze dziś zawitać? Sił mam w sobie mnóstwo więc nie zastanawiając się za dużo w Lutomii skręcam na Mościsko, Tuszyn, Jędrzejowice, Wiry i cisnę przed siebie na Tąpadła. Tam szamię drugą połówkę podwójnego snickersa zakupionego jeszcze w Walimiu i zabieram się za podjazd. Chciałabym napisać, że w końcu udało mi się w 100% podjazd zrealizować, ale byłaby to prawda w ino 98%. Jedno podparcie, jedno nieszczęsne na kamiennej rynnie wodnej (wiecie o co chodzi). Poza tym całość podjechana bez żadnych innych przygód - jestem z siebie dumna! Przed szczytem wjeżdżam w chmury - wrażenie nie z tej ziemi. Cykam foty, raduję oczy i zjeżdżam w dół. Również na zjeździe jedno podparcie, gdy mi koło ucieka na kamieniu, poza tym zjechana całość. Jak sobie przypominam moje zeszłoroczne wizyty na Ślęży, gdzie przez część trasy rower albo prowadziłam, albo się użerałam z kamieniami, to teraz jechało się tak lajtowo jak na Sowę :)
W Świdnicy łapie mnie deszczyk, ale i tak zajeżdżam jeszcze do serwisu gdzie zaopatruję się w nowe opony w teren.

Widoczki spod Schroniska Orzeł:






Na szczycie:




Na zjeździe jak widać sucho:


Już tu widać, że szczytu Ślęży nie widać:


W na szczycie:)












Początek zjazdu:


I rzut oka za siebie na zatopiony w chmurach szczyt Ślęży:





  • DST 53.20km
  • Teren 33.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 9.53km/h
  • VMAX 73.50km/h
  • Podjazdy 1538m
  • Sprzęt ZaSkarb

Środa, 8 maja 2013 | Komentarze 14


Mam takie multum zdjęć, że z chęcią ograniczę tekst do minimum; może się uda, że Toomp naskrobie więcej:)
Rudawy Janowickie w planie mieliśmy od dawien dawna, ale pogoda wciąż nie rozpieszczała: wpierw roztopy, potem opady, w końcu zdecydowaliśmy się dłużej nie czekać i szybko wykorzystaliśmy pogodny dzień w tygodniu, który oboje mieliśmy wolny od pracy.
Jak to bywa z wypadami w doborowym towarzystwie - przerw było tyle co samej jazdy, a jazda, jak i przerwy, absolutnie genialne.
W błocie, wodzie, po korzeniach i kamolcach, a na dobitkę po genialnym nowym asfalcie, na którym osiągaliśmy prędkości niemalże ponaddźwiękowe (ach te przeklęte zakręty:D ).
Wyjazd miał być dla mnie formą edukacji i nauczyłam się wczoraj więcej, jeśli idzie o jazdę w terenie, niż przez całą dotychczasową moją przygodę z rowerem. Toomp jest fantastycznym nauczycielem, twardym, ale nie wnerwiającym (no może czasem:), wyrozumiałym, ale stanowczym. Po prostu bardzo bardzo dobrym. No i ku mej wielkiej uciesze okazałam się być wczoraj wyjątkowo pojętną uczennicą - cudnie mi się jeździło!!
Dzięki olbrzymie Toomp. Coś czuję, że takie momentami dość ekstremalne wycieczki staną się niebawem moją najulubieńszą formą spędzania czasu na rowerze :P

Kolorowe Jeziorka:






Nad zielonym stawikiem łapię Toompa podczas rozmowy z Małżonką:


W drodze na Wielką Kopę czas na chwilę odpoczynku:)


A na Kopie wielka radość ze zdobycia szczytu:




Na dojazdowym asfalcie spotykam przyjacielsko nastawioną żmiję zygzakowatą:


I niespodzianie docieramy na najwyższy szczyt Rudaw: Skalnik (945 m.n.p.m). I w ten oto sposób "zaliczam" szósty szczyt Korony Gór Polski na rowerze. I prezentuję się przy tym jak zwykle niezmiernie urodziwie:)


Wracając ze Skalnika podjeżdżamy na Ostrą Małą, z której rozciągają się widoki zapierające dech w piersi:






I ja uradowana tymi widokami:


Zjazd z Ostrej Małej:


Na Kamiennej Ławce reaguję na przywołanie Nauczyciela:)




I kierujemy się w stronę Sokolików:


Na szczyt Sokolika prowadzi fantastyczna droga, a na szczycie słit focie:




I znów rzut oka na Karkonosze:


I zjeżdżamy, by wyruszyć w stronę ruin Zamku Bolczów:








Do miejsca, w którym widać po prawej ślad moich kół zjechałam, później już nie dałam rady. Toomp oczywiście cisnął bez opamiętania przed siebie:)


Ostatnie kilka ruchów nogami i jesteśmy na Zamku:










Ależ tych zdjęć duuuużo. Sorki!

Mapka będzie jak tylko Nauczyciel ją przygotuje.

  • DST 216.27km
  • Czas 10:59
  • VAVG 19.69km/h
  • VMAX 56.10km/h
  • Podjazdy 2952m
  • Sprzęt ZaSkarb

Niedziela, 5 maja 2013 | Komentarze 19

Uczestnicy


Czas naskrobać kilka słów.
Bez rozwodzenia się (chyba)...
Ci którzy mnie znają wiedzą, że w słowie pisanym spełniam się nieszczególnie :)

Szalenie ciężko szło mi wyjście z domu, ostatecznie zamiast wyjechać "najpóźniej o 7" usadziłam dupsko na siodle dopiero o 7:55. Pogoda zapowiadała się nie najgorzej, choć prognozy straszyły przelotnymi opadami i burzami. Obyło się bez tego drugiego, ale deszcz pokropił kilka razy, najmocniej w okolicach Karłowa, kiedy to zmusił mnie to przyodziania windstoppera, ale nie na tyle mocno by wbijać się w gumową przeciwdeszczówkę. Słońce również wychodziło zza chmur niejednokrotnie i dodawało sił.
Od samego początku jechało mi się dość ciężko, nie wiem za sprawą czego - opon, wiaterku (którego prawie nie było), czy po prostu gorszego dnia. Myślałam nawet w pewnym momencie by drastycznie skrócić trasę, ale nie mogłam sobie przecież odpuścić jazdy z Ryjówką, z którym w końcu spotkałam się w Polanicy ok. godz. 13:00.

Podjazdy:
- Przełęcz pod Czarnochem: przyzwoicie poszło, tyci kawałek terenu, którym się dojeżdża od strony polskiej mokry, ale prawie bez błota. W Czechach zaraz wychodzi Słońce i towarzyszy mi do samego Radkowa (w tym miejscu pozdrawiam mego kochanego Brata);
- Droga 100 zakrętów: miodzio; jadę powolutku, na mięciutkich przełożeniach, bez pośpiechu; nie zatrzymuję się do Karłowa. Na zjeździe do Kudowy (pierwotny plan) okazuje się, że mogę skrócić trasę skręcając w lewo na Duszniki Zdrój, co też czynię. I chwała mi za to, bo te dodatkowe 10-15 km pewnie by mnie dobiły wieczorem, już nie mówiąc o biednym czekającym na mnie Ryjku :-)
- Przełęcz Puchaczówka - nie jest lekko, zwłaszcza na początku. Ryjek wspomina, że aż do serpentyn jest psychicznie dołujący podjazd, zgadzam się z nim. W połowie jednak czuję lekki przypływ powera i bez przeszkód dojeżdżam na szczyt Przełęczy, gdzie pałaszuję makaron (dzięki Toomp raz jeszcze za ten patent) i ubieram rajty.
- Przełęcz Jaworowa - tu już ciężko idzie, ale widok tyłka Ryjka ciągnie mnie skutecznie pod górę :)
- w Kamieńcu Ząbkowickim kończy się nasza wspólna podróż, Ryjek ciśnie na Kłodzko, ja prosto do Świdnicy. Jak łatwo się domyślać największym hardcorem podjazdowym tego dnia okazuje się ten wypierdek najbardziej z prawej strony profilu. Gówienko między Ząbkowicami a Dzierżoniowem, które masakruje mnie totalnie. Ale po tym już jest dobrze, mimo zapadającego zmierzchu, a w końcu ciemności, mimo 200 km w nogach spokojnie dojeżdżam do domu ze świadomością, że gdybym musiała przejechałabym jeszcze trochę.

Po zejściu z roweru: boli mnie dupsko, bolą mnie troszkę kolana (ale tak typowo zmęczeniowo), boli mnie biodro prawe (które wiem, że jest moim problemem i piętą Achillesową i z którym koniecznie muszę coś zrobić), pieką mnie oczy wysuszone.
Poza tym czuję się naprawdę dobrze.

Miało być krótko... :/
Wielkie dzięki Ryjówko za towarzystwo, którym mnie uraczyłeś. Za wsparcie i, standardowo, kupę radochy! Fantastyczny z Ciebie kompan podróży.
Chylę czoła przed Twoją formą po sobotniej ponad setce.


Tama na Jez. Bystrzyckim, tu pokropił pierwszy tego dnia deszczyk:


Coś dla oczu Gozdzika:


A tu niby nic, ale chwalę nowy asfalt w Głuszycy, który wylali, zdaje się, w zeszłym roku:


W Czechach piękne Słońce i cudne, choć ciut przymglone, widoczki na (?) Góry Stołowe:




Foty ze 100 zakrętów nie ma, ale za to ustrzeliłam twór w Szczytnej:


Bystrzyca Kłodzka:




Przed Idzikowem taki widok "cieszy" nasze oczy... przeszło bokiem:


Dojazd na Puchaczówkę:


I piękne żółto-zielone powitanie:


Bardzo wyjściowo prezentujemy się na Przełęczy Jaworowej:


Wiosna, Słońce, Ryjek, góry, które opuściliśmy w tle - cud miód winogrona!


Rzut okiem na pałac w Kamieńcu Ząbkowickim:


I na ostatki Słońca przed Dzierżoniowem:


Wsio!



  • DST 36.12km
  • Czas 01:37
  • VAVG 22.34km/h
  • VMAX 48.40km/h
  • Podjazdy 331m
  • Sprzęt ZaSkarb

Piątek, 3 maja 2013 | Komentarze 0


... nie pamiętam.