avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 39.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 02:26
  • VAVG 16.03km/h
  • Podjazdy 1132m
  • Sprzęt KROSSowy
Dolomity 8. Falcade - Passo Valles - Predazzo

Sobota, 26 lipca 2014 | Komentarze 6

Uczestnicy


Nawet nie pamiętam już jaką aurę mieliśmy opuszczając tego dnia Falcade. Wiem, że pobudka o 5:00 w celu obserwacji wschodu Słońca okazała się być całkiem dobrą decyzją. Choć wschód nie przyprawił swoim pięknem o zawrót głowy to jednak był ładny, alpejski, kolorowy i wróżył przyzwoitą pogodę.




Znów nastąpił podział na dwie podgrupy - Janek z Tomkiem podjeżdżają wyciągiem prawie do samego celu dzisiejszego dnia - jeziora Lago di Cavia położonego na wysokości 2102 m n.p.m. Tam mają czekać na naszą trójkę - Ryjka, Bogdana i mnie. My dublujemy wczorajszy asfaltowy podjazd na Passo Valles. Już na tym podjeździe zaczyna się dziać - mgła, chmury, mżawka, a w końcu deszcz...

(fot. Ryjek)


(fot. Cerber)


(fot. Cerber)

Po dotarciu na przełęcz wjeżdżamy na szuter i zmierzamy z kierunku chłopaków. Pogoda z minuty na minutę coraz gorsza - zimno potwornie (chłopaków sprzęty mówią o temperaturze w okolicach 7 st. C - brrr!!!), deszcz coraz mocniejszy. I co ja robię tu?! Nim dotrzemy do celu spotykamy chłopaków - nie ma po co jechać, ani jezioro piękne w takich warunkach pogodowych, ani jakiegokolwiek schroniska, którego się spodziewaliśmy... no naprawdę nie ma po co jechać. Już mam robić w tył zwrot, kiedy słyszę Bogdana - nie po to tyle podjeżdżałem by teraz zawrócić... Do jeziora nie dotarliśmy, ale jakiś tam cel osiągnęliśmy. Jaki? Tego chyba nikt nie wie, ale grunt, że zaliczony :-P

Cel:

(fot. Ryjek)


(fot. Cerber)

Po zjeździe z powrotem na przełęcz zaszywamy się w knajpie z widokiem na zewnątrz. Pijemy kawy, pijemy piwa, jemy ciasta i uśmiechami próbujemy przykryć rozdrażnienie. Bo pogoda coraz gorsza, już nie pada, już leje. Po kącie padania kropli widać jak wiatr szaleje. I jak tu jechać w takich warunkach? Minuty mijają, z minut robią się godziny. Jedni przysypiają, inni ziewają, ja zastanawiam się kiedy obsługa wywali nas z tego przybytku, bo stół już od dawna pusty... W końcu czas zacząć podejmować konkretne decyzje. Pierwotny plan zakładał: zjazd-podjazd-zjazd, część w terenie, do San Martino di Castrozza. Ale w takich warunkach coraz mniej przekonani jesteśmy do tego wszystkiego. Zniechęceni zaczynamy szukać jak najłatwiejszej drogi, która przy okazji pozwoli nam w dniu następnym na komfortowy transer do samochodu. Po burzliwych (a jakże?!:-) dyskusjach pada na Predazzo. Czyli czeka nas teraz ok. 20 km, wpierw mocnego zjazdu w ulewie a później lekkiego zjazdu w ulewie - CZAD!
Przez kilka początkowych kilometrów zjazdu miałam głowę przepełnioną samymi czarnymi myślami. Obawiałam się, że drgawki spowodowane wychłodzeniem w końcu swoją intensywnością zwalą mnie z roweru. Nie potrafiłam się zdecydować czy zjeżdżać super szybko, marznąć na potęgę, ale być u celu szybciej, czy może ostro przyhamowywać, liczyć, że dzięki temu oszukam chłód i dotrzeć do Predazzo dwa razy później. Odpowiedź wyklarowała się sama. Tak jakoś wyszło, że ręce mi tak skostniały, że straciłam umiejętność hamowania. No i git.
Przed samym Predazzo nawet przestało padać, a po dotarciu pod punkt informacyjny powoli zaczęło zza chmur wychodzić Słońce. Oczywiście nasz pośpiech przypłaciliśmy koniecznością 45ciominutowego oczekiwania na otwarcie informacji. No ba!

(fot. Ryjek)

Intensywne poszukiwania skoczni narciarskiej spełzły na niczym, miasteczko niby niebrzydkie, ale coś mi w nim nie grało. Nie ujęło mnie za serce, choć znalazło się kilka punktów zdecydowanie wartych zobaczenia...
Pani z informacji chyba nie przepada za Polakami, bo polecone nam przez nią lokum było absolutnie najgorszym ze wszystkich dotychczasowych: niezwykle niemiła obsługa, taki sobie komfort, średnia wieku pensjonariuszy w okolicach 80 lat i śniadanie z rodzaju tych, które wspominasz później z bardzo skwaszoną miną.

LA FINE DELL`OTTAVO GIORNO



Komentarze
merlin083
| 11:10 sobota, 30 sierpnia 2014 | linkuj Świetnie opisane przeżycia z każdego dnia wyprawy,widoki fenomenalne,trasy widać że super.... ekipa zadowolona a to najważniejsze :)

Pozdrawiam
ramborower
| 16:21 piątek, 29 sierpnia 2014 | linkuj 3 i 4 fotka od góry - wspaniałe
grzess
| 19:25 czwartek, 28 sierpnia 2014 | linkuj Na Passo Valles też wjechaliśmy w deszczu i siedzieliśmy potem w knajpie, a do Predazzo twardziele zjechali rowerami w deszczu, a reszta cierpliwie czekała na busa;) A na drugi dzień tak sobie zmieniliśmy trasę, że w największy deszcz znów tamtędy zjeżdżaliśmy, tylko busa już nie mieliśmy :(
anamaj
| 08:26 czwartek, 28 sierpnia 2014 | linkuj Oj, tak bywa, że rano nadzieje wielkie na super trasę i świetne widoki, a potem pogoda i tak rozdaje karty. Coś aura w tym roku kapryśna w Dolomitach (i nie tylko), bo Grześka też tam kilka razy zmoczyło. Oby za rok w Alpach świeciło nam tylko piękne słońce !
lea
| 08:02 czwartek, 28 sierpnia 2014 | linkuj A bo widzisz Greger - czasem nic prócz śmiechu nie pozostaje :D
Został ino jeden odcinek :/ choć mam nadzieję, że może reszta towarzystwa zacznie coś skrobać w temacie.
Serwus
Greger
| 07:21 czwartek, 28 sierpnia 2014 | linkuj Wpis w takim morowym nastroju utrzymany, ale na zdjęciach uśmiechy :), ale domyślam się, jakie są nastroje przed "mokrym zjazdem". Pozdrawiam i czekam na następne odcinki alpejskich opowieści.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa alrek
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]