avatar Ten blog prowadzi lea.
Przejechałam 44307.11 km, w tym 5998.80 w terenie.

Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
  • DST 60.98km
  • Teren 30.00km
  • Czas 05:30
  • VAVG 11.09km/h
  • VMAX 48.30km/h
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt KROSSowy
Wschód Słońca na Śnieżce (1602 mnpm)

Niedziela, 21 września 2014 | Komentarze 17


...po trzech godzinach regeneracyjnego pojesenikowego snu budzik wyrywa mnie z błogich objęć Morfeusza. Wyrywa brutalnie i bez pardonu. Wyrywa tak, że przez pierwszych kilkanaście sekund nie umiem się odnaleźć na jawie. W końcu dochodzę do siebie, patrzę na zegarek - 1:00, czas się zbierać. Mam godzinę do czasu kiedy na parking zajedzie po mnie Tomi. Dużo? Jasne. Kolejne minuty przelatują między palcami. Prawie prawie wyrabiam się na czas. O 2:05 jestem na dole z plecakiem, rowerem, głową pełną nadziei i oczekiwań.

Cofnę się na chwilę do wieczoru dzień wcześniej. Pierwszym co zrobiłam po powrocie z Jeseników było zerknięcie na prognozy pogody dla Karpacza. Taa... Jakbym napisała, że wyglądało to mało optymistycznie to okazałabym się sporą optymistką. W Karpaczu planuje padać od samego rana. Jeśli tak ma wyglądać sytuacja na dole to co nas czeka na szczycie? Morale upadło tak nisko, że nie umiałam go odnaleźć. W pewnym momencie byłam zdecydowana by rezygnować. Lekkie zmęczenie po sobocie, kiepskie prognozy, perspektywa trzech godzin snu..... Ostatecznie zaciskam pięści, przypominam sobie ile we mnie zapału do działania było jeszcze kilka miesięcy temu. Dzwonię do Tomka i oznajmiam - jadę! Ta decyzja zaskakuje go w równym stopniu co mnie samą. Bo szczerze przyznam - na chwilę zupełnie w siebie zwątpiłam. Ale niech się dzieje co chce. Jak nie teraz to kiedy?!

Niedziela rano - W Karpaczu jesteśmy ok. godziny 3:30. Wypakowanie rowerów, krótka sesja w ciemnościach... Komuś tu się z niewyspania nieźle rączka trzęsła... Czy to z ekscytacji przed tym co nas za chwil kilka czeka?? :-P




Tego dnia ma miejsce pierwszy egzamin mojej "nowej" latarki. Egzamin zdany na co najmniej 5 z plusem, co mnie raduje niesamowicie i otwiera przede mną mnóstwo nowych możliwości. Daje nadzieję na to, że w końcu się przełamię i z większą przyjemnością będę realizować trasy po zachodzie Słońca.
Ale do celu...
4:05 - ruszamy z parkingu kierując się ulicą Na Śnieżkę pod Świątynię Wang i dalej w górę. Na początek Tomek pyta czy mam parcie by podejmować próbę realizacji tego podjazdu w 100% w siodle, bez przystanków, bez podparć. Nie zastanawiam się długo, szybko opowiadam - nie, nie mam parcia. Jak wspomianałam niedawno - ciśnienie ze mnie zeszło. Nie czuję potrzeby by udowadniać coś sobie czy innym. Koniec roku to jazda dla frajdy i powolnego zapadania w sen zimowy, który może w końcu wyleczy moje kolano.
Mijamy bramę wjazdową, mijamy zamkniętą budkę z biletami i... zaczyna się kostka. Niewiele czasu mija, a moje wcześniejsze zapewnienia rozpływają się w ciemnościach. No JASNE, że CHCĘ i PRAGNĘ zrealizować ten podjazd idealnie. Tomek tylko uśmiecha się pod nosem - trochę śmiejąc się ze mnie i moich zmiennych nastrojów (och, babą być to jest to!!!), ale chyba przede wszystkim jest to uśmiech zrozumienia. Bo ja sobie "na sucho", przed wyjazdem, mogę sporo postanawiać i planować, ale dopiero kiedy znajdę się na szlaku to wiem naprawdę co mam robić. I tu okazuje się, że jednak MUSZĘ dołożyć wszelkich starań by mi się udało.
I udaje się, mimo iż do samego końca ciężko było mi w to uwierzyć. Bo mokra ta kostka, bo zmęczonam po sobocie, bo to noc, bo forma już we wrześniu nie ta, bo... Jak się okazuje - dla chcącego nic trudnego. Ok. 5:45 docieramy na szczyt.

Słów kilka o drodze dojazdowej...
--> rzeczywiście jest mokro; zarówno po wczorajszych opadach, jak i od tego deszczyku, który co jakiś czas zrasza nas na trasie.
--> jest ciemno; od samego początku do samego końca. Księżyca widać ino cienki sierpik. Gwiazdy? Przepięknie pokrywały niebo przez czas jakiś, kiedy to wykwitła nam nad głowami potężna dziura w chmurach, ale niestety trwało to krótko, zdecydowanie za krótko.
--> jest dziko, kiedy to przez długi czas co chwilę docierają do nas porykiwania jelenie. W pewnym momencie - gdzieś na podjeździe za Strzechą Akademicką - ryknęło tak blisko, że w trymiga obudziło w nas śpiewaków operowych. I tak jechaliśmy przez dłuższy moment rozmawiając głośno śpiewem, jakby jeleniowi różnicę robiło czy to bas, sopran czy growl próbuje mu zakłócić spokój.
--> no i najważniejsze co jest to JEST CUDOWNIE. Jest spokojnie, ciepło, karkonosko. Jest tak jak być powinno. Nie! Jest lepiej. Bo za nic nie spodziewałam się tak przyzwoitej pogody.
Pod Domem Śląskim jeszcze jest ładnie. Niestety niedługo potem, na ślimaku, wjeżdżamy w chmury, wiatr zaczyna coraz mocniej dmieć, jest coraz zimniej. Tutaj Tomek dostaje nieprawdopodobnego kopa i ucieka mi daleko w przód. Ja wręcz przeciwnie - męczę się na tym kawałku niemiłosiernie. Im bliżej szczytu tym we mnie mniej nadziei, że się uda. Pod samym szczytem boczny powiew tak mną szarpie, że ledwo udaje mi się utrzymać na ścieżce. Nie daję się jednak i w końcu docieram pod obserwatorium. Nie od tej strony co należy, ale o tym cicho-sza! :-)

Na górze szaleje wiatr, termometr mówi o 5 stopniach, ja mam wrażenie, że jest najwyżej 15 na minusie. Mimo nałożenia na siebie wszystkich przytarganych ciuchów (nie było ich mało) jest mi wciąż potwornie zimno.


Do czasu aż nie zacznie świtać chronimy się pod wejściem do obserwatorium, ale w końcu przytomnie dochodzimy do wniosku, że siedzenie w miejscu na pewno nas nie ogrzeje. Trzeba się ruszać - to raz, i trzeba znaleźć osłonięte przed wiatrem miejsce z widokiem na wschód - to dwa. Docieramy do sporej grupki pieszych turystów z Czech (swoją drogą - niezłym zainteresowaniem cieszy się atrakcja wschodu Słońca na Śnieżce) i czekamy. Czekamy.. Czekamy... I czekamy jeszcze trochę....


Wschód powinien mieć miejsce o 6:40. Okazuje się jednak, że może być z tym problem. Nie tylko z samym jego nadejściem o czasie, ale w ogóle z jego obecnością w dniu dzisiejszym. Bo co chwilę szczyt ginie w chmurach. I wtedy nie widać nic. Nie widać obserwatorium, które mamy na wyciągnięcie ręki, a co dopiero mówić o pięknym wschodzie Słońca. A nas średniawo satysfakcjonuje sama świadomość tego, że Słońce wzeszło. My chcemy to zobaczyć. To po to się zwlekaliśmy z łóżek o 1 w nocy i popylaliśmy na rowerach ponad 800 metrów do góry. No więc czekamy dalej...
W końcu o godzinie 7:15 po raz pierwszy docierają do nas bezpośrednie promienie i Słońce wyłania się zza blokujących je chmur!

6:44


7:04


7:09


7:15


Taaaak. To zdecydowanie nie był najpiękniejszy wschód Słońca jaki w życiu widziałam :-D Jednakże żaden inny nigdy nie uradował mnie tak bardzo swoim nadejściem jak ten właśnie.


W związku z tym, że do podziwiania za wiele nie ma, a cieplej robić się nie chce w końcu chwilę po 7:20 zmywamy się w dół. Byłam przekonana, że ciężko będzie się zjeżdżać po śliskich kamieniach. Mylne przewidywania. Zjeżdżało się świetnie.








Pod Domem Śląskim nie umiemy się rozstać z widokiem na Śnieżkę. Pięknie wygląda w promieniach porannego Słońca. W końcu chmury decydują za nas zakrywając porządnie szczyt.


Po chwili zjeżdżamy z niebieskiego szlaku kontynuując trasę czerwonym szlakiem przygranicznym. Tomek chce mnie zaprowadzić ponad Kocioł Małego Stawu bym mogła Mały Staw wraz z Samotnią obejrzeć tym razem z góry. Wdzięczna mu za to jestem wielce bo widok z góry rzeczywiście jest przepiękny.


Na tymże czerwonym pierwsza dętkowa niespodzianka tego dnia - Tomi łapie snejka. Dobrze. Dłużej będę mogła się cieszyć widokiem na Kocioł.
Po wymianie dętki czas na kontynuację zjazdu. Docieramy do Strzechy, gdzie robimy przerwę. Po przerwie zjeżdżamy do Samotni, gdzie czeka nas kolejna przerwa :)
Mały Staw widziany już z dołu. A tam na górze przed chwilą byliśmy:


Dalej już ma być prosta droga do auta i makaronu, ale.... postanawiamy z niebieskiego odbić w prawo na zielony poieszy, na Drogę Bronka Czecha. Nie ujedziemy nawet 50 metrów kiedy Tomi staje. Sssssłyszę co się święci, ale jakiś dziwny ten kierunek, z którego ten sssssyk dochodzi. I krótka wymiana zmian - to mój snejk... nie, wcale nie, bo mój. Okazuje się, że oboje mieliśmy rację. W tej samej chwili, na tym samym przepuście kamiennym. Ciekawostka - po załataniu moich dwóch dziur, podczas zwijania dętki, okazało się, że złapałam dwa snejki, podczas przejeżdżania dwóch przepustów - jednego za drugim. Głupi to ma fart!


Wracamy zatem pełni pokory na niebieski szlak i PRAWIE bez dalszych przygód :-P docieramy do auta. Jemy. Rozbieramy się z zimowych ubrań. Chwilę siedzimy przy samochodzi decydując się co dalej począć. Decyzja - Zamek Chojnik. I tu moja orientacja w terenie ginie. Trochę było gubienia się. A może ciut więcej niż trochę...? Generalnie w dużej mierze jechaliśmy zielonym szlakiem pieszym, przez czas jakiś podążając trasą BikeMaratonu. Nardzo dobry był to szlak. Dużo ciekawostek się na nim działo.




Gdzieś po drodze zorientowałam się, że z tylnego koła schodzi mi powietrze. Serio? Szybkie ściąganko, łatanko (bo drugiej zapasowej dętki brak). Niedługo przed dotarciem do celu łapie nas deszcz, który szybko zamienia się w ulewę. Decydujemy się by kontynuować trasę, ale jednak przed samym wjazdem do KPNu sugeruję jednak odwrót. Leje jak z cebra, pan z budki woła byśmy mu płacili za wjazd, na drodze dojazdowej widzę co kilka metrów wyłożone pniaki, które są za duże i za śliskie bym podejmowała próby przeskoczenia przez nie. Frustracja mnie zalewa. Tomek albo się orientuje, że jeszcze trochę i mogę się bezsensownie wnerwić, ale sam nie ma wielkiego parcia by kontyunować trasę w takich warunkach. Zawijamy się zatem i asfaltem wracamy do Karpacza - przez Sosnówkę Górną i Przełęcz pod Czołem.

Od dawna już każde z nas marzyło sobie by dotrzeć na szczyt Śnieżki na wschód Słońca. Ja to w ogóle marzyłam by na szczyt dotrzeć w jakichkolwiek okolicznościach, bo do tej pory dane mi to nie było. Noc wrześniowa okazała się być idealnym czasem ku temu. Wielkie dzięki Tomi za wspaniałe towarzystwo! Teraz już wiem, że jak wjeżdżać na szczyt to tylko w nocy wśród porykiwań jeleni :-)



Komentarze
grzess
| 19:14 piątek, 26 września 2014 | linkuj Ja ciągle gdzieś czytam i słyszę o zakazie wjazdu na Śnieżkę, a to wystarczy troszkę wcześniej wstać i można jechać ;) Może kiedyś latem spróbuję. Gratuluję pomysłu na wyjazd i wytrwałości w jego realizacji :)
starszapani
| 20:24 czwartek, 25 września 2014 | linkuj Wariaci :D Zajebiaszczy wypadzik :) Jak tak czytam jak było zimno to już sobie wyobrażam jakbym to przeżyła i w ilu warstwach na sobie :D Trzeba było zabrać grzańca w termosie ;)
zarazek
| 07:08 wtorek, 23 września 2014 | linkuj Kurde, a ja się ostatnio nie mogę przekonać, żeby skoro świt wsiąść na rower do pracy... Może oglądniecie fot z tej wycieczki mnie jednak zmotywuje. :)
Toomp | 21:55 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Dzięki Malutka za towarzystwo na tym niesamowitym wypadzie :))). Już nie raz podjeżdżałem na Śnieżkę, ale tego nocnego podjazdu wśród ryczących jeleni i świecących oczek z lasu nigdy nie zapomnę :))). Zdecydowanie był to najwięcej zajeb... podjazd na Królową :))). Plan na następne nocne szczytowanie już powstał w mojej głowie więc jeśli będziesz miała ochotę i czas to zapraszam :).

birdas masz rację, że jej się lękasz, ponieważ więcej zaciętej kobity od niej nie znam i właśnie to w niej jest piękne :).
To co jest normalne to jest przyziemne i mało ciekawe :(, a to co szalone i nienormalne to jest piękne :).
[url=][/url]Remik masz rację wschody słońca w górach to jedna z najpiękniejszych rzeczy na tym świecie :). Dzięki za pozdrowienia i jeśli byś miał ochotę na jakiś wschód słońca w górach również zapraszam :)
rmk
| 20:21 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Wyjazd świetny, wschód słońca w jakichkolwiek górach to jedna z najpiękniejszych chwil jakie serwuje nam natura :))
Tak przy okazji, pozdrów ode mnie kolegę z wyjazdu. Mały ten świat, malutki :))
pozdrawiam
remik
birdas
| 19:48 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj No ja w sobotę w tym syfie jaki nastał po opadach nocnych z piątku na sobotę to walczyłem na trasie w Polanicy Zdroju. I wydaje mi się to jako mniejszy wymiar kary niż to co doświadczyłaś Ty Emi, ... mimo, że patrzysz na to w kategoriach przyjemności :)
Maratony mi pasują bo uwielbiam rywalizację i to jest to co mnie przy nich trzyma. Póki jeszcze odnotowuję różne rekordy życiowe na tym tle to znaczy, że jeszcze warto powalczyć i zobaczyć gdzie można dotrzeć. Ty byś zaczynała od miejsca do którego ja nie dotrę ... .
Lea | 19:27 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Anetko - polecam Ci taki wypad całą sobą!!! Niezapomniane przeżycia i - założę się, że również - niezapomniane wspomnienia.

Marcin - nie bój się, powtarzałam już - ja jestem naprawdę grzeczna, choć zacięta rzeczywiście czasem bywam. Pomysł śnieżkowy narodził się w ostatniej chwili. Do soboty w planie mieliśmy wypad w Rudawy Janowickie, ale ze względu na sobotnie opady i prognozy na deszczową niedzielę nie chcieliśmy się pakować w ciężki cudowny rudawski teren, dlatego pod wieczór nastała szybka zmiana planów i Śnieżka poszła na świecznik. Maratony? Wciąż tego nie czuję. Nie wiem co przyniesie przyszły rok. Póki co nie wybiegam tak daleko w przyszłość, ale na tę chwilę jestem na NIE.

Bożenko - to tak jak z moimi sobotnimi Jesenikami. Dziś od uczennicy się dowiedziałam, że w Świdnicy w sobotę ostro lało. A tam - nada. Fartowny to dla mnie był weekend.
alouette
| 19:17 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj W ogóle to mieliście sporo szczęścia jeśli chodzi o pogodę, bo w Legnicy o 3.00 nad ranem szalała burza i ostro lało:)
birdas
| 19:00 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Eeeeeeee ... eeeeee ... eeeeee ... no dobra ... eeeeeee. :O
Nie masz już do mnie telefonu, prawda ? Lękam się Ciebie ... . Z Twoją zaciętością i możliwościami jesteś w stanie sporo zdziałać w maratonach ... ale chyba nie będziesz próbować, tak ?
Ten Twój towarzysz też nie jest normalny ... ;)
Podjazd na Śnieżkę (w siodle) odpuściłbym już na etapie Wangu.
anetkas
| 18:53 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Szalooooooooona !!! :) Zajebisty wypad !
Lea | 18:42 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Z tą Śnieżką i dolnoślązakami to jak z morzem i nadmorskimi mieszkańcami, którzy nad tymże nie zawitali od kilku lat :D

Bożenko - wiedziałam, że padnie pytanie o Szkolną. Zostawiliśmy sobie ją na koniec dnia, ale jak w deszczu, przemoknięci do suchej nitki wróciliśmy do Karpacza to nie marzyliśmy już o niczym prócz przebrania się w suche ciuchy. Choć przyznam, że Tomiego bardziej korciło zmierzenie się z tymże podjazdem niż mnie. Ja miałam na niego chrapkę rano, później przeszło. Jednakże - jak wspomniałam Tomkowi w kwestii niezrealizowanego do końca zamku Chojnik - wolę mieć niedosyt po trasie niż przesyt. Zdecydowanie. A Szkolna mogłaby mnie za bardzo podkurwić :-P Na pewno niebawem wrócę i się z nią zmierzę :)
A co do kostki - tak w górę jak i w dół jakoś wyjątkowo bardzo mnie nie wymęczyła. Jasne, że jazda po niej do najprzyjemniejszych nie należy, ale spodziewałam się znacznie gorszych doznań w górę (w dół już wcześniej dwa razy nią zjeżdżałam z Modrego Sedla)
alouette
| 18:34 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Ach ta Śnieżka!:) Ja też tam mocno zmarzłam:) Ta kostka to mi się później w nocy śniła!:) Muszę niedługo zawitać w Karkonosze...:)

P.S. A czemu nie zahaczyliście o ulicę Szkolną?:) - ubiegnę tutaj pytanie Morsa:)
monikaaa
| 18:17 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj uf, bo już myślałam, że w ogóle tam nie byłaś :) a trochę siara być z Dolnego Śląska i nie postawić stopy na Śnieżce ;p
Lea | 18:14 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Koniecznie trzeba będzie zorganizować nocne buszowanie po Sowie. Tylko czy to aby już nie za późno by robić to w tym roku? Z drugiej strony - jeśli chętni się znajdą i noce z przyzwoitą pogodą to ja się piszę :-)

O światełku za wiele nie napiszę, bo to latarka, która wpadła w moje ręce zupełnie przypadkiem. Bez pudełka, bez danych jakichkolwiek. Co mnie raduje to dwie kwestie - działa na baterię AA, czyli ekstra, bo w razie potrzeby mogę zabrać cały zapas nie martwiąc się, że zabraknie. Dwa - daje światło, które było szalenie satysfakcjonujące na całej trasie dojazdowej na Śnieżkę. Tryby ma ino dwa - ciągły i pulsacyjny. Po około dwóch godzinach (dojazd plus jeszcze czas na korzystanie na samym szczycie) nie widać było by miała się gorzej niż na początku.

Monia - na Śnieżce wcześniej byłam, ale nie rowerem ;-)
monikaaa
| 16:36 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Właśnie! Coś więcej na temat światełka również proszę :) Nie byłaś jeszcze nigdy na Śnieżce? :O

Wycieczka oczywiście 10/10. Wciągająca relacja :)
ramborower | 16:30 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj :) właśnie - miało być nocne ognisko na Sowie ....
cremaster
| 16:05 poniedziałek, 22 września 2014 | linkuj Śnieżka i to nocą, no ładnie ładnie tylko gdzie opis światełka? To kiedy Sowa nocą przy popiskiwaniu muflonów? ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zanic
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]